Johnny - reż. Daniel Jaroszek - recenzja i ocena filmu
Fabuła jest splotem dwóch niezależnych i kontrastujących historii życiowych (niezależnych do pewnego momentu). Bo co ma wspólnego ślepy ksiądz i kryminalista? Jak się okaże, wbrew pozorom sporo. Ksiądz Jan szedł pod prąd całe swoje życie. Był przy chorych i umierających. Był z tymi, którzy często umierali dla innych ludzi, jeszcze za życia. Był przy tych, którzy znaleźli się poza nawiasem ludzkiej egzystencji. Jego opus vitae to wciąż sprawnie działające hospicjum.
Patryk, drugi bohater, to drobny kryminalista, z predylekcjami do używek. Trafia do hospicjum księdza Jana, gdzie ma odrobić zasądzone prace społeczne. No i się zaczyna. Nie opowiem wprost, czy Patryk zmienia się na stałe i czy na dobre? Napiszę krótko, że patrząc ludzką miarą, nie ma happy endu. Ksiądz Kaczkowski umiera. Był śmiertelnie chory, a mimo to w okresie od diagnozy do śmierci zrobił tyle, że sama tego świadomość wprowadza mnie w zakłopotanie.
Gra aktorów pierwszoplanowych jest naprawdę dobra. Dawid Ogrodnik zagrał tak sugestywnie księdza Kaczkowskiego, że w scenie, w której pojawiła się oryginalna przebitka z wizyty księdza Jana w na ASP podczas Przystanku Woodstock, nie umiałem do końca rozeznać się kto, jest kim.
Piotr Trojan ujmuje widza, wcielając się w rolę Patryka – człowieka, który żyje z dnia na dzień, w świecie brudnych i twardych reguł. Aktor ma niezwykły talent i sugestywnie oddaje emocje i idącą z nimi przemianę bohatera. Jest bardzo naturalny i pomimo tego, że sceny bywają nieco redundantne, to jego gra nie męczy.
Fabuła jest sprawnie prowadzona i jak na dramat obyczajowy, bardzo dynamiczna. Mam jednak wrażenie, że jest jednak odrobinę zbyt nasycona scenami, które wypełniają oczy łzami. Niektóre zagrania bywały schematyczne – z niemal z każdej sytuacji wydobyte zostają poruszenia ukierunkowane na emocje widza. To nie przeszkadza, bo całość jest dynamiczna. Bohaterowie zostali zbudowani dobrze, sprawnie i subtelnie. Jednak jeśli ktoś jest zwolennikiem i entuzjastą powieści psychologicznych, to będzie czuł pewien niedosyt. Film nie pozostawia takiego pola, jakie daje wielostronicowy opis nadający bohaterowi polotu i szerokości. Tutaj jest to zrobione sprawnie i subtelnie, ale dla mnie za mało. Ta subtelność szkicu jest także dosyć nieszczególnie liryczna.
Dialogi bohaterów mają pewną głębię, a z drugiej strony autorom udało się nie przegiąć. Z chłopaka, który od 12. roku życia zwiedzał zakłady penitencjarne, ćpał i walił „dziesiony”, nie zrobili osoby o niezwykłej złożoności intelektualnej. Ksiądz też pozostał naturalny. Film nie jest też arcykatolicki, nie jest arcyreligijny. I to dobrze. Fabuła by nam się strywializowała. Oczywiście postać kapłana jest pokazana jako zanurzona w relacji z Bogiem. Warto wspomnieć także o jednej pięknej scenie, w której ks. Jan prosi o pomoc ks. Popiełuszkę. To dodaje mu siły w walce z „kurialnymi siłami zła” i swoimi słabościami. Nie jest tajemnicą, że nie wszystkim pomysł hospicjum się podobał. Jednak w tym filmie nie wychodzi to na pierwszy plan, co sugerują niektóre głosy.
Nie ma tutaj rozmowy o wielkim triumfie Ewangelii, nie ma zmiany złego łotra w postać krystaliczną, rozmodloną, świętą. Powiedziałbym, że zmiana (a jednak się wygadam) bohatera dwuznacznego, wynika z obcowania z ludzką śmiercią i ludzkim dramatem. Dojrzewamy, a mężczyźni zwłaszcza, w relacji do czegoś, co jest od nas większe i w relacji do dramatycznego doświadczenia.
W takich momentach obraz stawia pewne antropologicznie niewygodne pytania. Czy żyjemy w świadomość końca? Ta świadomość dodawała sił ks. Janowi i zmieniła Patryka. Obcowanie ze śmiercią ma właściwości transfiguratywne. Doświadczenia liminalne wpływają na nas. Z całą pewnością śmierć jest takim doświadczeniem. Cywilizacyjnie mamy problem ze śmiercią i jej obrazami. To też zostaje oddane w filmie. Kultura popularna i media społecznościowe epatują witalnością, a śmierć jest wypychana poza nawias codzienności, chociaż jest naszą codziennością.
Rola kapłana w naszych społeczeństwach jest mało wyrazista (bądź przerysowana), ale widać, że jedną z ról kapłanów jest towarzyszenie przy śmierci i przy przechodzeniu przez pomost między życiem a śmiercią. Eschatologia jest opowieścią teologiczną.
W moim odczuciu film nie jest biografią księdza Jana w sensie ścisłym. Ksiądz Kaczkowski nie jest ani bohaterem pierwszego planu, ani tłem. Nie wiem, czy bohaterem pierwszego planu chciał być kiedykolwiek? Jego osobowość wpływa na drugą osobę i tym samym można mówić, że film jest nim wypełniony.
Ksiądz Kaczkowski przestrzegał przed tzw. „katolipą” i myślę, że pomimo zarzutów o nadmiernej łzawości, o przerysowaniu niektórych scen to ekipie udało się uciec przed taką etykietką. Nie jest to jednak dzieło wybitne. Może to wynikać z tego, że film (szerzej dzieło sztuki) nigdy nie odda złożoności życia, ani też dzieła księdza Kaczkowskiego. Jak napisałem wcześniej, musiałem film przepracować. Odnalazłem przyjemność emocjonalną w tym obrazie i do pewnego momentu szara masa się poruszyła. Warto obejrzeć ten film.