John Reed – Amerykański bolszewik
John Reed miał szczęście do znajdowania się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Znalazł się w ogarniętej chaosem Rosji w sierpniu 1917, na nieco ponad dwa miesiące przed bolszewickim przewrotem. Dzięki temu ten amerykański dziennikarz stał się autorem jednego z największych bestsellerów pierwszej połowy dwudziestego wieku, książki „Ten Days that Shook the World”, czyli „Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem”. Zyskał tym samym międzynarodową sławę. Szczęście miewał jednak już wcześniej.
Łut szczęścia po raz pierwszy
Reed urodził się w Portland w amerykańskim stanie Oregon 22 października 1887 roku. Los był dla niego łaskawy, bowiem jego rodzice byli ludźmi zamożnymi, troszczącymi się o syna i nie szczędzącymi starań, aby zapewnić mu jak najlepszy start w życie. Otoczony był powszechną atencją, a jego towarzysze zabaw byli uważnie selekcjonowani i wywodzili się z klas wyższych amerykańskiego zachodniego wybrzeża. Jak często się zdarza w tego typu historiach, John Reed nie zaliczał się do przesadnie pracowitych młodzieńców. Zadowalał się zaliczaniem kolejnych stopni edukacji, nie troszcząc się jednak o to, żeby być najlepszym. Niezrażeni rodzice wysłali go na wschodnie wybrzeże, do New Jersey. Tam właśnie ich syn miał nabrać ogłady, a przede wszystkim skutecznie przygotować się do studiów na Harvardzie. Choć nie udało mu się dostać tam za pierwszym razem, to został studentem tej prestiżowej uczelni po drugim podejściu. Czas studiów przeżył burzliwie i aktywnie, kończąc je z sukcesem w roku 1910.
Łut szczęścia po raz drugi
Krótko po studiach młody Reed wybrał się do Europy, do „zatęchłego Starego Świata”. Dlaczego okazało się to szczęśliwe? Z dwóch przyczyn. Obie związane były zresztą z karierą zawodową jaką wybrał sobie nasz bohater: John Reed marzył o karierze dziennikarza-freelancera. Dla młodego człowieka pozbawionego większego dziennikarskiego doświadczenia było to w ówczesnych Stanach Zjednoczonych pobożne życzenie. Stopień trudności postawiony był szczególnie wysoko, ponieważ Reed zakochał się w Nowym Jorku, opiewanym przez niego w licznych wierszach. Tylko tam gotów był kontynuować swoją karierę. Choć brzmi to zaskakująco, to rzeczywiście, udało mu się to. Przede wszystkim dlatego, że uznanie zyskały jego reportaże z Europy, w których dużo uwagi poświęcał kwestiom społecznym. Stopniowo zaczęły one znajdować się w centrum jego zainteresowania, co budowało mu unikalną markę pośród kolegów z amerykańskiej prasy. Niebawem, jesienią 1913 roku, Reed został wysłany do Meksyku, gdzie miał być sprawozdawcą toczącej się tam wojny domowej. Relacjonował ją – co chyba nie może dziwić – z perspektywy rewolucyjnych sił generała Francisco „Pancho” Villi. Ten ostatni wywarł na nim niezwykłe wrażenie i wzmocnił jego lewicowe przekonania.
Jaki był drugi zbieg okoliczności korzystny dla Reeda? W sierpniu 1914 r. w Europie rozpoczęła się wojna, która szybko przybrała kształt nieznany wcześniej w dziejach. Amerykańskie tytuły prasowe potrzebowały człowieka, potrafiącego jednocześnie odnaleźć się w realiach wojennych i znającego Stary Świat. Reed był kandydatem idealnym.
John Reed – niby-korespondent wojenny
Być może Reed był kandydatem idealnym na korespondenta wojennego, ale realia Wielkiej Wojny okazały się być zupełnie inne od tych do jakich był przyzwyczajony. Wybrawszy się do Francji, zderzył się z murem wojennej cenzury, która skutecznie obrzydziła mu życie. Nie było też mowy o relacjonowaniu wojny wprost z pierwszej linii okopów. Nie inaczej było w Niemczech, do których Reed udał się w następnej kolejności. Nasz bohater przyjął iście dandysowską formę protestu – jak przystało na reprezentanta kraju neutralnego, zażywał rozrywki tak z niewiastami francuskimi jak i niemieckimi.
Ogólnym nastrojom zniechęcenia jakie opadły Reeda sprzyjały nie tylko trudności w uprawianiu dziennikarskiego rzemiosła. Frustrował go również rozpad solidarności robotniczej, po której wiele sobie obiecywał. Okazało się bowiem, że proletariusze wszystkich krajów zamiast łączyć się, stanęli naprzeciwko siebie w okopach. Zniechęcony, powrócił w grudniu 1914 r. do Nowego Jorku. Jak się okazało – nie na długo.
Wojna w Europie Wschodniej i kolejny łut szczęścia
John Reed powrócił do Europy już w roku 1915 i to w niezwykłym stylu. Udało mu się przebyć niezwykłą podróż, w ramach której odwiedził Saloniki, następnie Belgrad, a później przez Bułgarię i Rumunię dostał się na tereny rosyjskie. Tej brawurowej wyprawy o mały włos nie przypłacił wówczas życiem, bowiem został aresztowany przez rosyjskie władze pod zarzutem szpiegostwa. Amerykańscy urzędnicy w Piotrogrodzie okazali bardzo niewielkie zainteresowanie swoim rodakiem, nad którym zawisła groźba utraty życia. Groźba ta zapewne by się spełniła, gdyby za towarzysza podróży Reed nie wziął szczęśliwie Boardmana Robinsona. Był on, jako Kanadyjczyk, poddanym Jerzego V, władcy brytyjskiego. Brytyjska dyplomacja pokazała w tym wypadku wyjątkowo niebrytyjską skuteczność i doprowadziła do uwolnienia obu nieszczęśników. Zresztą, o wszystkich perypetiach Reeda z tego niezwykłego roku 1915 przeczytać można w książce „The War in Eastern Europe” („Wojna w Europie Wschodniej”). Znalazła się ona na półkach księgarskich wiosną roku 1916.
Rozdrażniony radykał
Reed nie ukrywał, że Wielka Wojna tocząca się w Europie nie była jego wojną. Dawał temu wyraz niejednokrotnie w swoich tekstach i publicznych wypowiedziać. Nie inaczej było stało się gdy na początku kwietnia 1917 prezydent USA Woodrow Wilson poprosił Kongres o zgodę na wypowiedzenie wojny Niemcom. Reed gwałtownie wykrzyczał wówczas swój sprzeciw na wiecu w Waszyngtonie. Niestety, tym razem szczęście wyraźnie go opuściło. Jego radykalnie pacyfistyczne i lewicowe poglądy przestały znajdować zrozumienie wśród amerykańskich czytelników i wydawców. Amerykanów ogarnął nie do końca zrozumiały wojenny entuzjazm i gotowi byli oni wysłać swoich chłopców do walki na froncie w Europie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zupełnie zapomniano o obietnicach wyborczych Wilsona z czasów kampanii wyborczej roku 1916, gdy głosił hasła izolacjonizmu i gromko zarzekał się, że USA do wojny nie przystąpi.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!
Szczęściem w nieszczęściu było to, że Reed chorował wówczas na nerki, co skutecznie uchroniło go przed poborem do armii amerykańskiej i ryzykiem utraty życia podczas wojny. Podczas wojny, która nie była jego wojną.
Łut szczęścia raz jeszcze
Amerykańskie władze zaczęły bardzo niechętnie patrzeć na działania Reeda. Jego silnie antywojenne przekonania nabierały w nowej sytuacji posmaku defetyzmu, a nawet zdrady. W takiej sytuacji z dużą trudnością udało mu się wydostać z USA – planował dotrzeć do pogrążającej się w chaosie Rosji, w której nie panował już car. Ostatecznie, po niemałych perypetiach zdołał dotrzeć tam przez Finlandię. Wypada pogratulować poczucia czasu – zdążył idealnie, aby doświadczyć przewrotu wojskowego, który później nazwano rewolucją październikową.
Reed, który już wyjeżdżając z USA był lewicowym radykałem, miał okazję pójść dalej w swojej politycznej skrajności. Sprzyjała temu opłakana sytuacja społeczno-polityczna jaką zastał na gruzach dawnego imperium Romanowów. Amerykanin był zdania, że rząd tymczasowy działający pod kierownictwem Aleksandra Kiereńskiego wykazywał się skrajną nieudolnością, która była mierzalna przede wszystkim dramatycznie zmniejszającymi się dostawami żywności. W takiej też sytuacji bolszewicy pod wodzą Lenina uznali, że sytuacja społeczna im sprzyja i zdecydowali się przejąć władzę. Symbolicznym początkiem rewolucji był upadek Pałacu Zimowego, siedziby rządu Kiereńskiego na kilka chwil przed północą z 7 na 8 listopada (25 na 26 października) 1917 roku. Reed uczestniczył w tych wydarzeniach. Było to jego szczęściem, ale zarazem stało się przekleństwem.
Urodzony na nowo
Jego ocena rewolucji była jednoznacznie pozytywna, a wręcz entuzjastyczna. Pomimo przysiąg składanych przed wyjazdem z USA, które zobowiązywały go do nieangażowania się politycznego, stał się urzędnikiem bolszewickiego Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych. Tłumaczył urzędowe dokumenty, ale i nie stronił od bezpośredniego zaangażowania politycznego. Stał się osobą bliską ścisłym kręgom władzy nowego reżimu – osobiście poznał Lwa Trockiego i Lenina. Zafascynowany zwycięstwem rewolucji stanął nawet z bronią w ręku do obrony budynków rządowych w momencie przesilenia po rozpędzeniu przez bolszewików Zgromadzenia Ustawodawczego, do czego doszło w styczniu 1918.
Jednocześnie, stał się jednak bardzo użytecznym narzędziem propagandowym w rękach Lenina i Trockiego. Ten drugi zaproponował mu status sowieckiego konsula w Nowym Jorku. Ta pozornie kusząca propozycja była w istocie obliczona na to, że Reed zostanie w USA aresztowany i oskarżony o zdradę. W ten właśnie sposób bolszewicy naraziliby na niebezpieczeństwo swojego bliskiego współpracownika, ale w zamian wykreowaliby bohatera, którego można by umieścić na sztandarach. Nie ma wątpliwości, że projekt Trockiego miał przynieść takie właśnie efekty. Waszyngton wciąż nie uznawał bowiem władzy komunistów w Piotrogrodzie i Moskwie. Mimo wszystko, Reed zdecydował się powrócić do USA, choć konsulem sowieckim nie został.
Tragiczne rozdarcie
Powróciwszy do Stanów Zjednoczonych, Reed wybrał trudny los. Musiał stawić czoła oskarżeniom o zdradę, o współpracę z mordercami, o publiczne głoszenie kłamstw sowieckiej propagandy. Jego odpowiedzią była publikacja największego bestsellera jaki udało mu się napisać, a więc wspomnianej już książki „Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem”. Nie ograniczył się jednak tylko do tego, publicznie angażując się w obronę ideałów, które uważał za prawdziwie komunistyczne. Wytoczono mu za to proces. Wygrał go głównie dzięki zręczności swojego adwokata, bo przeciętni Amerykanie byli mu jednak coraz bardziej i bardziej niechętni. W takiej sytuacji Reed zdecydował się na desperacki krok i powrót do Rosji sowieckiej, gdzie miał nadzieję na zdobycie poparcia dla rodzącej się amerykańskiej partii komunistycznej, Mogłaby ona według niego, jeżeli nie wywołać rewolucję, to przynajmniej bardziej skutecznie walczyć o prawa robotników.
Powrót na Wschód okazał się nie tylko bardzo trudny technicznie, ale również bardzo gorzki. Dysponujemy jedynie rozproszonymi relacjami o tym jakie były poglądy Reeda na sowiecki terror i na ogromnie brutalne postępowanie Armii Czerwonej toczącej bezlitosną wojnę z Polską. Źródła wskazują, że Reed był coraz bardziej zniechęcony czy wręcz zrozpaczony upadkiem idei w którą głęboko wierzył. Czy rzeczywiście tak było? Tego nigdy nie będziemy już wiedzieć na pewno. 17 października 1920 roku, John Reed zmarł w Moskwie na tyfus. Podobno przed śmiercią mówił, że chce wrócić do domu. Nie było mu to dane. Zamiast tego został pochowany w murze moskiewskiego Kremla, jako bohater komunizmu…
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Bibliografia
- Eric Hornberger, John Reed, Manchester University Press, Manchester 1990;
- Stanisław Majewski, Niespokojny Amerykanin, KAW, Warszawa 1987;
- John Reed, Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem, KiW, Warszawa 1987.