Jerzy Illg - „Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach” – recenzja i ocena
Redaktor ze dziwnym nazwiskiem – pisze o sobie Jerzy Illg w książce „Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach”. Wspomnienia redaktora, wydawcy, tłumacza, hipisa, amatora marihuany i poety w jednym, to pasjonująca opowieść o literackim Krakowie, którego nie znajdziemy na kiczowatych pocztówkach i o kawałku ostatnich dziesięcioleci polskiej literatury.
Fotograficzne archiwa autora to obiekt zazdrości, a przecież zapewne nie wszystkie materiały pokazał w bogato ilustrowanej książce. Ulica Grodzka w Krakowie, zdjęcie z 9 maja. Stanisław Barańczak z bukietem kwiatów po swoim ostatnim wykładzie opuszcza UJ w towarzystwie Jana Błońskiego i Mariana Stali, który niesie plastikową siatkę, w niej dostrzegamy owinięte w papier kształty przypominające napój, który Rosjanie z lubością piją we trzech. Na innym Norman Davis w koszykarskiej granatowej koszulce New York Knicks przygotowuje się do meczu piłkarskiego. No i moje ulubione zdjęcie zrobione przez autora w Oxfordzie podczas wizyty u Leszka Kołakowskiego, uchwycony napis na murze: „Kur... i hu... tu WKS panuje” (pisownia oryginalna).
Jerzy Illg od lat redaktor, a potem redaktor naczelny w krakowskim wydawnictwie Znak, na swojej drodze spotkał elitę polskiego życia umysłowego. W dowcipnie i bez zadęcia napisanej książce znajdziemy opowieści między innymi o Wisławie Szymborskiej, Czesławie Miłoszu, Leszku Kołakowskim, Ryszardzie Kapuścińskim. Autor ujawnia wiele dotąd nieznanych powszechnie historii, jak choćby ta o amerykańskim wydawcy Susan Sontag, który uniemożliwił – mimo usilnych starań - wydawnictwu Znak publikację książek autorki „Zestawu do śmierci”. Jego opowieść o literaturze przerywają wspomnienia miejsc, które odwiedził, osób, których poznał, knajp, w których konsumował alkohol i trawy, którą wypalił. Jak się okazuje Jerzy Illg jest jednym z nielicznych osób, która miała szczęście wypalić jointa z samym Czesławem Miłoszem.