Javier Cercas – „Prędkość światła” – recenzja i ocena
Jeśliby czytać powieść Cercasa zaczynając nie od tego, co pretenduje w niej do miana rozważań ogólnych i ponadczasowych, a od najdrobniejszych szczegółów, to jest ona historią młodego Hiszpana o zacięciu literackim, który, wraz ze swym przyjacielem – malarzem, próbuje zaistnieć w artystycznym światku Barcelony końca lat osiemdziesiątych. Jak opowiada:
Byliśmy piekielnie ambitni. Chcieliśmy ponieść klęskę. Ale nie byle jaką klęskę, w byle jaki sposób: zamierzaliśmy ponieść klęskę totalną, radykalną i absolutną. To był nasz sposób dążenia do sukcesu.
Z beznadziei nieudanych prób „przebicia się” wyrywa go propozycja profesora literatury hiszpańskiej Marcela Cuartero. Dzięki jego protekcji bohater zajmuje stanowisko asystenta na wydziale iberystyki Uniwersytetu Illinois w Urbanie, gdzie poznaje weterana wojny wietnamskiej – Rodneya Falka. Przez kilka miesięcy dzielą ze sobą gabinet, jednak szczególna zażyłość, jaka powstaje między nimi sprawia, że ich historie zleją się ostatecznie w jedną.
To wojna w Wietnamie stanowi tło i źródło większości wydarzeń przedstawionych na kartach powieści Cercasa. Opis zdarzeń wojennych, jaki znaleźć można w „Prędkości światła” przywodzi na myśl obserwację, przez przydymione szkiełko, słońca – zbyt jasnego, by spoglądać na nie bezpośrednio. Dla głównego bohatera wojna jest o tyle tylko realna, o ile realny był jej wpływ na Rodneya Falka. Jak mówi: […] wojna ta w najlepszym razie kojarzyła mi się wtedy (tak przypuszczam) z niezrozumiałym hałasem dzienników telewizyjnych moich chłopięcych lat, a potem z męczącą obsesją niektórych filmowców z Hollywood. Falk, gdy przymuszono go do wstąpienia do wojska, był niemal pacyfistą. Z Wietnamu wrócił uhonorowany rozlicznymi orderami, których dosłużył się jako żołnierz grupy zadaniowej Tiger Force. Jednak prócz medali przywiózł z frontu pamięć masakry, dokonanej na cywilnych mieszkańcach wioski My Khe (1968) i głębokie niezrozumienie dla przemian, jakie w nim zaszły. Cercas rozumie trudności związane z opowiadaniem o wydarzeniach tak dramatycznych, jak zbrodnie wojenne. Decyduje się więc oddać głos konsekwencjom, jakie te wydarzenia przyniosły, portretując człowieka, u którego doskonale daje się zaobserwować ich piętno.
O ile do złamania człowieka silnego potrzeba najgorszego horroru wojny, o tyle słabi sami skazują się na klęskę i cierpienie, nawet w pozornie sprzyjających dla siebie okolicznościach. Owym słabym jest w powieści główny bohater, który zupełnie nie radzi sobie z odniesionym niespodziewanie sukcesem. I choć rozważania dotyczące upadku współczesnego człowieka sukcesu, który nie potrafił wykształcić w sobie, by tak rzec, trwałej dyspozycji do przyzwoitego postępowania, miejscami trącą banałem, Cercas wkłada w usta jednego ze swych bohaterów słowa: […] nasze myśli nie dlatego stają się banalne, że są fałszywe, lecz dlatego, że są prawdziwe, a przynajmniej mają w sobie wiele z prawdy […], jakby specjalnie po to, by nauczyć nas czytać swoją opowieść.
Nietrudno doszukać się w „Prędkości światła” wątków autobiograficznych. Tak jak Javier Cercas, jej główny bohater jest iberystą, tak jak on pracuje przez pewien czas na uniwersytecie w Urbanie i zupełnie tak samo zdobywa popularność książką o wojnie domowej w Hiszpanii (Żołnierze spod Salaminy, 2001). Nie mam prawa odbierać czytelnikom przyjemności poszukiwania dalszych podobieństw i odniesień, jednak znów zwracam uwagę na podpowiedź zawartą w tekście: Wszystkie powieści są autobiograficzne […] nawet złe.
Zdaje się, że miejscami zbyt jesteśmy sterowani w odbiorze powieści Cercasa, a ona sama stanowi po części swoją interpretację. Może jednak w ten sposób musi wyglądać pisanie o pisaniu i literatura o literaturze?
Bez wątpienia warto przeczytać powieść Cercasa, choćby dla samej jej kompozycji. Na stosunkowo niewielu stronach zamieszcza autor tylko to, co najpotrzebniejsze, aby opowiedzieć historię spotkania dwóch ludzi i najciekawszych tego konsekwencji. Styl jest przejrzysty, choć miejscami nieco pretensjonalny, tam zwłaszcza, gdzie narrator ma jakoby zmagać się ze swymi nieuporządkowanymi myślami. Ten drobny mankament nie powinien jednak zniechęcić nikogo, kto sięgnie po „Prędkość światła”, do przeczytania książki do końca.
Nie można mieć także większych zastrzeżeń, jeśli chodzi o stronę wydawniczą. Wydawnictwo W.A.B. oferuje nam książkę wydrukowaną na papierze dobrej jakości i solidnie sklejoną. Biorąc pod uwagę jakość wykonania i elegancką edycję, cena, choć nie najniższa, nie wydaje się zbyt wygórowana.
Korekta: Bożena Chymkowska