Jarosław Pałka: Siły Zbrojne PRL miały być ważnym elementem III wojny światowej
Natalia Pochroń: Okres po 1945 roku pełen był napięć i ideologicznych zatargów. Czy istniało ryzyko, że zimna wojna przekształci się w otwartą wojnę? Czy ZSRS przygotowywał się do kolejnego konfliktu światowego?
Jarosław Pałka: Tak, raz to ryzyko było większe, raz mniejsze, ale rzeczywiście istniało i Związek Sowiecki, tak jak inne państwa, realnie przygotowywał się do III wojny światowej. Nie wiemy niestety, jak dokładnie ją sobie wyobrażano – Moskwa nie dzieliła się swoimi planami ani z Warszawą, ani z innymi sojuszniczymi stolicami. Mało tego – Związek Sowiecki nie upublicznił żadnej ze swoich doktryn wojennych do 1987 roku. Nie mamy też dostępu do dokumentacji wytworzonej w czasie zimnej wojny przez sowiecki Sztab Generalny. Mamy jednak do dyspozycji polskie plany operacyjne, powstające w dużej mierze pod dyktat Moskwy. Na ich podstawie możemy zobaczyć, jak w Polsce wyobrażano sobie potencjalny konflikt, tym samym spojrzeć na to w szerszym kontekście, w ramach Układu Warszawskiego.
Jak więc go widziano? Do jakiej wojny przygotowywały się Warszawa i Siły Zbrojne PRL?
Pierwsze wytyczne z Moskwy przyszły dopiero w 1961 roku. Od tego momentu, aż do rozwiązania Układu Warszawskiego, powstało pięć planów operacyjnych – były to swoiste scenariusze, pokazujące, jak powinien zostać rozegrany przyszły konflikt zbrojny. Zgodnie z nimi polskie siły lądowe i lotnicze, tworzące tzw. Front Nadmorski, miały zacząć operację zaczepną z północnych obszarów NRD, czyli Meklemburgii, oraz przeprowadzić atak w dwóch kierunkach – zająć całą Danię, czyli Półwysep Jutlandzki, i przeprowadzić powietrzno-morski desant na wyspy duńskie, a także opanować północne Niemcy oraz częściowo Holandię. Do tego miały także stworzyć warunki do wyprowadzenia sił Zjednoczonej Floty Bałtyckiej na Morze Północne.
Tempo tych działań było zawrotne: w ciągu jednego dnia polskie wojska miały posuwać się z prędkością 80-100 kilometrów, zaś cała ofensywa miała zakończyć się w ciągu sześciu dni. Nie mogło być zresztą inaczej – plan zakładał masowe wykorzystanie broni jądrowej, miał to był kluczowy element wojny. W latach siedemdziesiątych plan nieco zmodyfikowano. Moskwa widziała możliwość prowadzenia wojny w pierwszym okresie bez użycia broni masowego rażenia, dlatego wydłużyła czas trwania operacji do 13-14 dni, jednocześnie jednak Siły Zbrojne PRL powinny dodatkowo opanować całą Belgię.
Całe szczęście, że do wojny nie doszło. Konflikt między mocarstwami posiadającymi broń masowego rażenia mógłby doprowadzić do prawdziwej zagłady. W kalkulacjach przewidywano, że po pierwszym uderzeniu jądrowym na Polskę spadłyby ładunki o mocy kilku bądź kilkunastu megaton, a śmierć i rany poniosłoby aż 3,5 miliona Polaków. I to przy optymistycznych scenariuszach, zakładających ukrycie większości mieszkańców. Wyglądało to dramatycznie.
Czy na przestrzeni lat ten scenariusz ulegał jakimś zmianom?
Tak, chociaż pierwsze poważne zmiany zostały wprowadzone dopiero w latach osiemdziesiątych, po dojściu Gorbaczowa do władzy. Poważny kryzys ekonomiczny, dławiący tak Polskę, jak i cały ZSRS, wymuszał pewną rewizję dotychczasowej strategii wojennej. Wtedy to w planach operacyjnych po raz pierwszy pojawiła się wzmianka o operacji obronnej. Niemniej priorytetem pozostawały nadal działania zaczepne. Zmieniło się do dopiero pod koniec istnienia Układu Warszawskiego. Plan operacyjny przygotowywany w 1989 roku stawiał na pierwszym miejscu obronę. Nie został już jednak zatwierdzony przez Polskę – 4 czerwca odbyły się częściowo wolne wybory i komuniści stracili władzę.
Skoro w planach operacyjnych państw Układu Warszawskiego była mowa głównie o działaniach zaczepnych, to oznacza, że to ZSRS planował uderzenie?
Tego niestety do końca nie wiemy ze względu na wspomniany brak wglądu do sowieckiej dokumentacji, o czym pisałem też w swojej książce. W założeniach do wszystkich ćwiczeń, manewrów i gier wojennych, przewidywano, że atak wychodzi ze strony NATO. Zakładano, że ofensywa Paktu Północnoatlantyckiego zostaje zatrzymana nad granicą NRD i wtedy z kontrofensywą wychodzą wojska Układu Warszawskiego, w tym również polska armia. Nie jest to jednak jedyny możliwy scenariusz. Równie dobrze tę kontrofensywę można było potraktować jak działania wyprzedzające, zakładające uderzenie państw Układu Warszawskiego bez czekania na atak ze strony NATO.
Centrum decyzyjne sojuszu sowieckiego było w Moskwie i tam znajdowały się wszystkie plany. Warszawa ich niestety nie znała, nie wiedziała nawet, kiedy mogą one wejść w życie. O wszystkim decydowała Moskwa – na podstawie jej zaleceń polscy wojskowi oddawali konkretne siły zbrojne pod dowództwo sowieckie.
Zainteresował Cię temat roli Sił Zbrojnych PRL w ewentualnym konflikcie światowym? Kup książkę „Polskie wojska operacyjne w Układzie Warszawskim”!
Czy polskie kierownictwo wojskowe miało jakiś wpływ na przygotowywanie planów operacyjnych i rozwój Sił Zbrojnych PRL?
Zasadniczo nie. Polskie kierownictwo otrzymywało dyrektywę z Moskwy i miało podjąć odpowiednie działania, by ją wykonać. Co prawda w polskim sztabie wojskowym już zanim pojawił się pierwszy plan operacyjny przewidywano, że Siły Zbrojne PRL będą działać na kierunku północnym. Niemniej polscy wojskowi nie mieli na to żadnego wpływu. Tempo działań, cele, zadania – to wszystko płynęło z Moskwy. Polscy wojskowi mogli w pewnym zakresie decydować jedynie o tym, jakie konkretnie wojska zostaną wykorzystane do konkretnych działań, jak zostaną przegrupowane i ugrupowane. Chociaż oczywiście również to zatwierdzała potem Moskwa.
Czy jakoś konkretnie podzielili polskie siły zbrojne?
Tak, polscy komuniści podzielili system obronny PRL na dwa obszary działań: teatr wewnętrzny i zewnętrzny. Na teatr zewnętrzny składały się wojska przekazywane pod wspólne, a więc sowieckie dowództwo, i wychodzące poza granice kraju, uczestniczące w ofensywie przeciwko państwom NATO. Były to najlepiej wyszkolone i wyposażone wojska. Oprócz sił lądowych i lotnictwa, tworzących Front Nadmorski, wchodziła tu między innymi Marynarka Wojenna. Natomiast teatr wewnętrzny obejmował działania wewnątrz kraju. Najważniejszą rolę odgrywały tu Wojska Obrony Powietrznej Kraju, mające tworzyć parasol ochronny i bronić kraj przed uderzeniem wojsk lotniczych i rakietowych państw NATO.
Brzmi dość rozsądnie.
Tak, problem polegał jednak na tym, że dowodzenie równie dobrze wyszkolonymi i wyposażonymi Wojskami Obrony Powietrznej Kraju przekazywano również Dowództwu Zjednoczonych Sił Zbrojnych. W efekcie dowodzić nimi miał sowiecki generał albo marszałek. Mam wątpliwość, czy w przypadku ataku rzeczywiście byłyby one wykorzystane do obrony polskiej ludności cywilnej. Bardziej prawdopodobne, że użyto by ich do ochrony przegrupowujących się wojsk sowieckich przechodzących przez polskie terytorium. Ale polscy wojskowi nie mieli na to większego wpływu. W rzeczywistości w gestii tego tzw. narodowego dowództwa w ramach frontu wewnętrznego pozostawałyby dosyć liczne, ale jedynie pomocnicze formacje.
Ale wychodzili chyba z inicjatywą zmian, chociażby w samym Układzie Warszawskim.
Wychodzili, ale stosunkowo rzadko. Tak naprawdę jedyna poważna inicjatywa reorganizacji Układu Warszawskiego wypłynęła z Warszawy tuż po dojściu Władysława Gomułki do władzy. Polscy komuniści wysłali wówczas do Moskwy memorandum, zawierające propozycje reform dotyczących nie tylko wojska, ale i szerszych zmian w funkcjonowaniu Układu Warszawskiego. Postulowali między innymi o zwiększenie niezależności armii narodowych – proponowali, aby ich wykorzystanie wymagało każdorazowo zgody odpowiedniego organu państwa, zgodnie z konstytucją każdego z krajów członkowskich. Wnosili również o to, aby w czasie pokoju siły zbrojne każdego państwa podlegały wyłącznie rozkazom narodowego dowództwa.
Czy którąś z tych zmian udało się wcielić w życie?
Oczywiście nie. Moskwa nie pochyliła się nawet nad tymi propozycjami, nakazując ich autorom, żeby przestali zajmować się tym tematem. Iwan Koniew, pierwszy dowódca Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw Stron Układu Warszawskiego, skwitował memorandum następującymi słowami: „Co wy sobie wyobrażacie, że my tu będziemy jakieś NATO robić?”
Na tym polska inicjatywa się zakończyła. Tak naprawdę już nigdy później (nie licząc ostatnich miesięcy funkcjonowania sojuszu) nie proponowano poważniejszych zmian i reorganizacji Układu Warszawskiego – w tym duchu. Bo oczywiście sam sojusz próbowano reformować. Zasady, na podstawie których powstał w 1955 roku, były bardzo ogólne i nie precyzowały, jak miałoby wyglądać wykorzystanie wspólnych sił czy dowodzenie nimi. Dlatego w 1969 roku uchwalono statut sojuszu na czas pokoju, na podstawie którego stworzono chociażby Sztab Zjednoczonych Sił Zbrojnych. W rzeczywistości pełnił on funkcje mocno pomocnicze. Najważniejsze decyzje podejmowano w sowieckim Sztabie Generalnym.
Pod koniec lat siedemdziesiątych opracowano statut na czas wojny i stworzono również Najwyższe Naczelne Dowództwo. W myśl statutu jego skład miał być zależny od decyzji państw sojuszniczych, ale w rzeczywistości funkcję najwyższego naczelnego dowódcy powierzono Breżniewowi, a jego organem dowodzenia miał być po prostu sowiecki Sztab Generalny. Jak więc widać – reformowano Układ Warszawski, ale zdecydowanie nie w duchu rozszerzania zasad koalicyjności, jaki proponowali Polacy. Wciąż inicjatywa i decyzyjność pozostawały w Moskwie.
Zainteresował Cię temat roli Sił Zbrojnych PRL w ewentualnym konflikcie światowym? Kup książkę „Polskie wojska operacyjne w Układzie Warszawskim”!
W jaki sposób plany obronne przygotowane i narzucone przez Moskwę przekładały się na rzeczywiste możliwości polskich sił zbrojnych? Jak Ludowe Wojsko Polskie wypadało na tle innych wojsk Układu Warszawskiego?
Siły Zbrojne PRL były w zasadzie drugą armią Układu Warszawskiego po armii sowieckiej. Mimo tego były zbyt słabe, żeby sprostać ambitnym planom narzuconym przez Moskwę. W Warszawie zdawano sobie z tego sprawę od samego początku, polscy wojskowi nie raz sygnalizowali, że nie mają odpowiednich sił i środków, by wykonać zadania płynące z Moskwy, sugerowali, aby nieco zmienić plany operacyjne.
Proponowali przykładowo, żeby ograniczyć polskie siły do działania tylko na jednym kierunku operacyjnym czy wyłączyć je z operacji powietrzno-morskiej – wojsko polskie nie miało po prostu wystarczającej liczby choćby okrętów i samolotów. Moskwa pozostawała jednak głucha na te sugestie. Sytuacja zmieniła się nieco po dojściu do władzy Gorbaczowa. Dopiero wtedy zaczęto nieco ograniczać te plany i rekomendacje.
Co to były za rekomendacje?
Oprócz planów operacyjnych przygotowywanych przez Moskwę, Polska co pięć lat musiała podpisywać plany rozwoju armii, podobnie zresztą jak wszystkie inne państwa Układu Warszawskiego. Plany były bardzo szczegółowe. Sowieci pisali w nich, ile każda armia ma mieć czołgów, jak powinna wyglądać artyleria, wojska lotnicze, jak mają być ugrupowane te siły. W ramach konsultacji, zakres finansowych zobowiązań udawało się zawsze nieco ograniczyć, jednak utrzymanie armii zgodnie z rekomendacjami płynącym z Moskwy było niezwykle kosztowne – w latach osiemdziesiątych polskie wojsko liczyło ponad 400 tysięcy żołnierzy. Oprócz tego, najczęściej dwa razy do roku Warszawa musiała przedstawiać dowódcom sowieckim raport dotyczący tego, jak wygląda skład i wyposażenie jej armii i w jaki sposób wywiązuje się z tych rekomendacji.
Nie było to przy tym zadanie tylko Polski, robiły to też inne kraje, oczywiście z wyjątkiem Związku Sowieckiego. W konsekwencji państwa Układu Warszawskiego nie znały planów operacyjnych armii sowieckiej, nie wiedziały nic o jej wyposażeniu i liczebności. Mogły się tego jedynie domyślać na podstawie wspólnych gier wojennych.
Jak one przebiegały?
Prowadzono je na różnym poziomie – od ćwiczeń wspólnych dla wszystkich rodzajów wojsk i prowadzonych przez Dowódcę Zjednoczonych Sił Zbrojnych lub ministra ZSRS, po ćwiczenia dla poszczególnych rodzajów wojsk. Najczęściej były to wielkie manewry w których uczestniczyło nawet około 100 tysięcy żołnierzy z różnych armii. Niektóre jednostki były w pełni wyposażone i ćwiczono ich zdolności w praktyce. Inne testowano bardziej teoretycznie, na papierze i rozrysowywano pełną operację ataku na NATO. Nie trzeba chyba mówić, że zawsze była to zwycięska ofensywa.
Oprócz samego elementu wojskowego, równie ważnym aspektem gier wojennych był czynnik propagandowy. Manewrom towarzyszyły różne wiece, defilady, spotkania z młodzieżą w szkołach, z robotnikami w zakładach pracy. Prawdopodobnie największa gra na terenie Polski rozegrała się w 1969 roku („Odra-Nysa ’69”) – wzięło w niej udział ponad 65 tysięcy żołnierzy. Ale były też oczywiście większe manewry, w ZSRS, w których jednorazowo uczestniczyło ponad 100 tysięcy żołnierzy.
Czy w warunkach niemal pełnej zależności Warszawy od Moskwy i polskiej armii od sowieckich sił zbrojnych istniało coś takiego, jak polska doktryna wojenna?
Trudno mówić tu o polskiej doktrynie wojennej, to było przełożenie niemal wszystkiego z doktryny wojennej ZSRS. Elementem charakterystycznym dla Polski był wspomniany wcześniej podział na front zewnętrzny i wewnętrzny. Polskie kierownictwo partyjne było z niego bardzo dumne, szczyciło się tym, że w warunkach tak dużej zależności od Moskwy potrafiło wywalczyć niejako pewien element niezależności – nawet jeśli front zewnętrzny podlegał sowieckiemu dowództwu, to pozostawały formacje obrony wewnętrznej, będące w pewien sposób narodowym elementem sił zbrojnych. Moim zdaniem było to jednak dość fasadowe – w końcu Wojska Obrony Powietrznej Kraju, będące trzonem frontu wewnętrznego, również oddawano pod dowództwo sowieckie. Poza tym w rzeczywistości odgrywał on mało istotną rolę w całym systemie bezpieczeństwa PRL, który opierał się na wojskach operacyjnych, kierowanych pod dowództwo sojusznicze i wysyłanych do walki poza granicami kraju.
Co stało się z tymi wszystkimi planami po upadku ZSRS?
Można powiedzieć, że upadły razem z ZSRS. Kolejny plan operacyjny przygotowano w 1989 roku, a więc już po częściowo wolnych wyborach i obaleniu władzy komunistów w Polsce. Oczywiście nie został zatwierdzony. W 1990 roku powstał dokument, który opisywał polską doktrynę obronną. Pisano w nim, że Polska już nie tyle musi, a „bierze pod uwagę” koalicyjne ustalenia i że jej wojska wejdą w skład Zjednoczonych Sił Zbrojnych, ale tylko pod warunkiem, że będzie to zgodne z polskim interesem narodowym. To był taki moment przejściowy – Układ Warszawski jeszcze istniał, ale tracił na znaczeniu i państwa członkowskie stopniowo odchodziły od wspólnych zobowiązań.
Już jesienią 1990 roku polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych stwierdziło, że nie widzi możliwości dalszej współpracy w ramach Układu Warszawskiego, a w lutym 1991 roku wycofało się ze współpracy wojskowej. 1 lipca 1991 roku sojusz rozwiązano. Niedługo później Polska wkroczyła na drogę akcesji do NATO.