Jan Śleszyński – „Przepustka od Pana Boga” – recenzja i ocena
Jan Śleszyński – „Przepustka od Pana Boga” – recenzja i ocena
Polska literatura nie doczekała się dotąd panoramicznej opowieści o ponurym okresie PRL-u. Popkultura niejednokrotnie chwytała się tej tematyki z lepszym lub gorszym skutkiem. Powstawały dzieła ważne, a nawet wybitne i to nawet jeszcze przed 1989 rokiem – zwłaszcza w nurcie kina moralnego niepokoju (choćby „Człowiek z marmuru” i „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy, „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego), a także solidne filmy już po przełomie 1989 roku (np. „Czarny czwartek” Antoniego Krauzego czy nietypowe „80 milionów” Waldemara Krzystka). Powstawały też zupełnie kuriozalne produkcje (najnowszy „Gierek”), które nie tyle zdradzają brak znajomości realiów epoki, co zupełną ignorancję twórców. Dlaczego zaczynam od filmu?
Film kształtuje wyobrażenie czasów nieodległych, ale tak bardzo różnych od naszych, że wymaga od twórcy i widza ogromnej uwagi i skupienia. Starsze pokolenie pamięta i czuje PRL (lub: ma swój własny PRL), o którym niejedno może nam powiedzieć, zaś młodsze – potrzebuje dobrych, cierpliwych narratorów, którzy wyjaśniliby niuanse epoki. Opracowania historyczne trafiają jedynie do wąskiego grona odbiorców zainteresowanych problematyką i z całą pewnością nie sięgnie po nie masowy czytelnik. Z pomocą przychodzi właśnie literatura. Na naszym rynku ukazuje się coraz więcej powieści osadzonych w realiach „ludowej” Polski. Najczęściej przechodzą bez większego echa, bo okazuje się, że każdy czas i każda miejscowość miały swoją własną specyfikę. To utrudnia stworzenie uniwersalnego obrazu przeszłości.
Mając świadomość pułapek, jakimi przepełniona jest ta tematyka, z pewną obawą siadałem do lektury „Przepustki od Pana Boga” Jana Śleszyńskiego. Nazwisko autora – przyznaję – nie było mi znane, nie czytałem też jego poprzedniej powieści pt. „Czyszczenie broni” wydanej w 2017 roku.
Recenzowana książka przebiła się do szerszej świadomości za sprawą okrągłej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. To zaleta okrągłych rocznic, które mobilizują autorów do podjęcia próby prezentacji nowego, świeżego ujęcia podejmowanej problematyki i zyskać większe grono czytelników, ale też wada – bo gdy przycicha szum medialny, podobne publikacje przestają budzić zainteresowanie. Ta ostatnia właściwość może sprawić, że naszej uwadze przemknie szereg prac wartościowych, które po prostu warto poznać i nad którymi warto się pochylić.
Do takich zalicza się właśnie „Przepustka od Pana Boga”. Mocną jej stroną jest odpowiedni kontekst, jaki zarysował autor. Moim zdaniem to najmocniejszy punkt całej książki – autor, urodzony w 1949 roku na początku lat osiemdziesiątych był świadomym realiów trzydziestokilkulatkiem, który niejako „od wewnątrz” obserwował przemiany polityczne i postawy społeczne. Szara rzeczywistość PRL jest tu więc zarysowana z detalami. Główny bohater książki, Michał Rogiński, zostaje wcielony do wojska, a gdy nastaje noc stanu wojennego, musi wykonywać rozkazy – uczestniczy m.in. w pacyfikacji zbuntowanej Stoczni Gdańskiej. Na to nakłada się choroba nowonarodzonej córki, o której zdrowie i życie będzie musiał zawalczyć.
Warstwa obyczajowa jest tu zaledwie pretekstem do ukazania złożoności realiów, ogromu przeciwności, z jakimi wielu zwykłych ludzi musiało się zmierzyć. To rodziło niekiedy apatię, a innym razem sprawiało, że znajdowano w sobie niebywałe pokłady determinacji. Taki jest też PRL w ujęciu Śleszyńskiego – czas, który trzeba przetrwać bez nadziei, że kiedyś minie. Czas, w którym o meble kuchenne starano się tygodniami, a w sklepach brakowało podstawowych towarów. Czas przygnębiającej szarości i poczucia, że tę nierówną walkę z realnym socjalizmem każdy musiał stoczyć sam, własnymi siłami – jedynie przy pomocy najbliższych. Albo: dla najbliższych.
Nie będę zdradzał szczegółów fabuły, natomiast nie wiem, na ile wątek zamierzchłej relacji żony głównego bohatera z prokuratorem jest odbiciem prawdziwych wydarzeń, które widział (lub które zasłyszał) autor, a na ile wytworem jego wyobraźni mającym ubarwić fabułę. Wydał mi się trochę sztuczny. A jednak pomimo tego autor ma talent do ukazywania emocji i tworzenia wielowymiarowych postaci – z rozterkami, radościami i dramatami.
Śleszyński pisze w sposób klarowny, unika sztuczek literackich – to duży plus recenzowanej powieści. Ciężko bowiem oczekiwać, że powieść o szarości zostanie pokazana w sposób malowniczy. Kto pamięta lata osiemdziesiąte, doceni autentyzm tła, które – jak już wspomniałem – odgrywa tu moim zdaniem rolę pierwszoplanowego bohatera. Jeżeli będziemy czytać „Przepustkę od Pana Boga” wyłącznie przez pryzmat historii Michała Rogińskiego i jego przejść, wiele stracimy.
Gdy przewracałem kolejne strony, widziałem w jego perypetiach odbicie losów milionów ludzi, dla których ostatnia dekada słusznie minionego PRL-u była czasem nierównej walki o godność i człowieczeństwo. W tym sensie protagonista w powieści Śleszyńskiego jest bohaterem uniwersalnym. Nie chodzi tu o wzniosłe słowa, ale właśnie o ten najbardziej humanistyczny wymiar ludzkiej egzystencji. Zachęcam do lektury, nie tylko w okolicach rocznic historycznych. Niecierpliwie wyglądam kolejnej książki Jana Śleszyńskiego, którą zapowiada wydawnictwo Novae Res.