Jan III Sobieski: ostatni król-wojownik, który na starość stał się sknerą
Magdalena Mikrut-Majeranek: Jest pan doświadczonym popularyzatorem historii i autorem kilkunastu książek, m.in.: „Potop. Czas hańby i sławy”, „Historia Polski”, „I i II wojna światowa”, „Drapieżny ród Piastów”, „Jan Zamoyski – hetman i polityk”, „Książę Józef. Wódz i kochanek” czy „Mata Hari. Zdradzona przez wszystkich” oraz najnowsza – Sobieski. Lew, który zapłakał. Porusza się pan płynnie po różnych epokach historycznych, a która z nich należy do pana ulubionych i dlaczego?
Sławomir Leśniewski: Tak się składa, że w przedstawionym zestawieniu brakuje „Legii Nadwiślańskiej. Lansjerów Nadwiślańskich”, „Wojen napoleońskich”, „Napoleona Bonaparte. Boga wojny”, „Napoleońskiego amoku Polaków” – książek, które wraz z biografią Poniatowskiego najlepiej oddają główny nurt moich historycznych i pisarskich zainteresowań. Wiąże się to oczywiście z postacią „małego kaprala”, o którym usłyszałem już jako chłopiec i od tamtej pory wciąż jestem nim zafascynowany. Do tej pory pamiętam wieczorne pogawędki z ojcem, który najpierw opowiadał o cesarzu, a następnie podsuwał mi książki Gąsiorowskiego. Potem oczywiście był Łysiak, a po nim już wielu innych autorów. Obok wspomnianych opracowań poświęciłem Bonapartemu kilkanaście artykułów prasowych. Preferując epokę napoleońską, bardzo lubię pisać również o siedemnastowiecznej historii Polski, wypełnionej wojnami i pełnej burzliwych wydarzeń oraz nietuzinkowych postaci, jak chociażby Sobieski, a także o niezwykle barwnej, choć jednocześnie wyjątkowo dramatycznej i wypełnionej niewyobrażalnym wręcz barbarzyństwem, epoce krucjat do Ziemi Świętej (książki: „Jerozolima 1099” i „Konstantynopol 1204” oraz czekająca na wydanie nieduża pozycja o wszystkich krucjatach). Tym trzem epokom jestem wierny od ponad trzydziestu lat.
M.M.-M: Bohater pana najnowszej publikacji, Jan III Sobieski, zapisał się w annałach jako ostatni król wojownik, obrońca chrześcijaństwa, ale był też ówczesnym amantem i niepoprawnym uwodzicielem. Jak wyglądało jego życie uczuciowe?
S.L.: Osobiście uniknąłbym stwierdzenia: niepoprawnym. Od momentu, kiedy na dobre związał się z Marysieńką, dawny amant i uwodziciel „poprawił” się do tego stopnia, że z bezwzględnego pożeracza niewieścich serc zamienił się w potulnego niewolnika zniewalającej urodą i pociesznie kaleczącej język polski, młodziutkiej Francuzki. W intymnym życiu Sobieskiego zbliżenie się do Marii Kazimiery d’Arquien stanowi betonową wręcz cezurę, odgradzającą go od wcześniejszego, pełnego różnorakich atrakcji życia. Stała się jego „niepokonaną pasją”, której pozostał wierny do końca swoich dni. Jednak młodość Sobieskiego to czas „burzy i naporu”, pełen różnorakich wstydliwych epizodów (zdarzyła się banicja, sąsiedzkie zajazdy, pojedynki, pijaństwa w stylu Kmicicowej kompani), również wielu romansów i przelotnych, nic lub niewiele znaczących związków. Z jednego z nich, z okresu kiedy przyszły król wraz ze starszym bratem Markiem odbywali podróż po Zachodzie Europy, miał się urodzić chłopiec, który po latach pojawił się na polskim dworze, wywołując niemałą konsternację. Sobieski zakochiwał się i odkochiwał nie myśląc o konsekwencjach. Przy jakiejś okazji, wspominając młodzieńcze porywy serca, powiedział o sobie: „Ja z natury mojej byłem tak łacnym do ożenienia, jako łacno złączyć wodę z ogniem. Jedną się kontentować miłością nie tydzień, ale jeden dzień było niepodobna”.
Jak w przypadku wielu ówczesnych magnatów i w jego życiu pojawił się epizod związany z paniami o nieprzesadnie skromnym zachowaniu i obyczajach. W jego majątku zamieszkiwały jakieś Wołoszki i w ich towarzystwie bywało dość wesoło. Trudno jednak dziwić się powodzeniu Sobieskiego u kobiet, skoro jako młody człowiek wyróżniał się wspaniałą posturą i męską urodą. Czerpał z tych darów hojnie i bez zbytnich wyrzutów sumienia. Aż za sprawą Marysieńki dosięgła go strzała Amora.
M.M.-M: Zrobił niesamowitą karierę, awansując społecznie z potomka średniozamożnego magnackiego rodu pochodzącego z Kresów na króla Polski. Jak udało mu się tego dokonać? Co wpłynęło na jego sukces?
S.L.: Jak wiadomo, w Rzeczypospolitej Obojga Narodów każdy szlachcic, nie mówiąc już o wielkim magnacie, mógł zostać królem. Oczywiście w praktyce nie była to prosta sprawa i musiało dojść do zupełnie nadzwyczajnego zbiegu okoliczności, aby tak się stało, ale w XVII wieku zdarzyło się to aż dwukrotnie. Poprzednik Sobieskiego, król Michał Korybut Wiśniowiecki, wypłynął zupełnie niespodziewanie wobec walk przeciwnych koterii i nagłej popularności rzuconego w szlacheckie tłumy hasła: chcemy Piasta. Drogę do tronu wymościła mu nadzwyczajna popularność ojca, sławnego Jeremiego, którego pamiętano jako niezłomnego i zwycięskiego obrońcę Zbaraża oraz bezkompromisowego pogromcę zbuntowanych Kozaków.
Bramą wiodącą Sobieskiego do tronu okazała się natomiast jego błyskotliwa kariera wojskowa, a przede wszystkim, to opinia słynnego znawcy wojen i wojskowości Carla von Clausewitza, najwspanialsze zwycięstwo w życiu – 11 listopada 1673 roku pod Chocimiem (w przeddzień bitwy zmarł Wiśniowiecki, co dla Rzeczypospolitej okazało się nad wyraz hojnym darem losu). W tym momencie polskiej historii żaden inny kandydat (tym bardziej, że stały za Sobieskim wielkie pieniądze wyasygnowane przez francuskiego ambasadora na łapówki dla wciąż nieprzekonanych) nie miał w praktyce szans na pokonanie hetmana wielkiego koronnego, o którym zaczęto mówić, że nawet gdyby nie było armii, on sam za nią stanie. Pacyfistycznie nastawionej szlachcie właśnie taki władca był wówczas potrzebny. Wcześniejsza nienawiść do Sobieskiego jako przeciwnika politycznego Wiśniowieckiego zamieniła się w jego uwielbienie.
M.M.-M: Pewien wpływ na Jana Sobieskiego miał z pewnością także jego ojciec, Jakub, który uczestniczył niemal we wszystkich wojnach toczonych przez Rzeczpospolitą w I połowie XVII wieku. Co ciekawe, studiował też na Sorbonie. Czy wiadomo, jak wyglądała relacja Jana z ojcem?
S.L.: Jego wpływ był trudny do przecenienia, ale krótkotrwały. Jakub Sobieski zmarł bowiem w 1646 roku, kiedy młodszy z jego synów miał zaledwie siedemnaście lat. Wydaje się, że to on, a nie matka, Teofila z Daniłowiczów, „kobieta męskiego serca”, darzył ich cieplejszym uczuciem. Wojewoda ruski i w samej końcówce życia kasztelan krakowski, człowiek „subtelny i wrażliwy, elokwentny i otwarty na wszelką intelektualną wiedzę …”, jak określił go Otto Forst de Battaglia, zadbał zarówno o dobre wykształcenie dla Jana i Marka – uczyli się w świetnym Kolegium Nowodworskiego i w Akademii Krakowskiej, gdzie wykładowcami byli znani nauczyciele - ale też wysłał ich w podróż po Europie, co należało do kanonu edukacyjnego polskiej magnaterii i bogatej szlachty od drugiej połowy XVI wieku. Pan Jakub Sobieski, autor znanego Pamiętnika wojny chocimskiej 1621 roku, przestrzegał synów przed kontaktami z rodakami: „aby jak najmniej Polaków było, gdzie wy będziecie stać, bo po prostu nasi radzi się z sobą wadzą i na drugiego radzi poduszczają, nowinki sieją jeden o drugim, jeden drugiego psuje złym przykładem, złymi obyczajami, na złe rzeczy namawiając (…)”. W instrukcji znalazło się też zdanie: „Widzimy też, że sroga ich rzecz, co cielętami przyjeżdżają do cudzej ziemie, wyjeżdżają zacz wołami do ojczyzny swojej”. Warte każdych pieniędzy takie głęboko przemyślane rodzicielskie rady, a ich mądrość pomimo upływu kilkuset lat nie straciła bynajmniej na aktualności.
M.M.-M: Warto podkreślić także stosunek wojska do Sobieskiego. Okazuje się, że ten „parasol ochronny”, który rozpięty był nad nim przez wojsko wielokrotnie mu się przydawał, także wtedy, kiedy został oskarżony o zdradę stanu czy defraudację. Mógł liczyć na swoich żołnierzy?
S.L.: Wojsko bynajmniej nie zawsze kochało Sobieskiego. Zdecydowanie jego estymą cieszył się marszałek wielki koronny i hetman polny Jerzy Sebastian Lubomirski, przeciwnik przyszłego władcy podczas słynnego rokoszu. Sobieski „nagrabił” sobie u żołnierzy w czasie szwedzkiego potopu, kiedy z nadmiernym oddaniem i nazbyt długo służył Karolowi X Gustawowi. Nie kochali go i później, gdy wystąpił przeciwko byłemu dowódcy i przyjacielowi, Lubomirskiemu, a podczas bitwy pod Mątwami był jednym z głównych winowajców klęski i rzezi wojsk królewskich. Wszystko zmieniło się po wspaniale przeprowadzonej przez Sobieskiego kampanii podhajeckiej w 1667 roku przeciwko Kozakom i Tatarom.
Apogeum popularności przyniosła ówczesnemu już hetmanowi wielkiemu koronnemu sławna wyprawa na czambuły w 1672 roku, chwilę przed zawarciem haniebnego traktatu w Buczaczu, a przede wszystkim zwycięstwo pod Chocimiem. To właśnie w czasie, gdy armia padyszacha zdobywała Kamieniec Podolski i szła na Lwów, szlachta zgromadzona w obozie pod Gołębiem zawiązała konfederację w obronie króla i chciała wyjąć Sobieskiego spod prawa, zarzucając mu zdradę i wręcz ściągnięcie Turków i Tatarów do Polski. Jedynie twarda, zdecydowana postawa hetmańskich żołnierzy zgromadzonych pod Szczebrzeszynem, którzy opowiedzieli się za swoim dowódcą i odrzucili żądanie przystąpienia do konfederacji, doprowadziła do opamiętania dworu i zaprzedanej mu szlachty. Jedenaście lat później, podczas nieszczęsnej pierwszej bitwy pod Parkanami, Sobieski zachował życie dzięki poświęceniu bezimiennego rajtara, który rzucił się na ciżbę Turków, dając królowi czas na ucieczkę. Zatem na prostych żołnierzy mógł liczyć. Ale już podczas tego samego starcia, kiedy koniuszy koronny i zaufany przyjaciel władcy Marek Matczyński pomagał mu utrzymać się w siodle i błagał uciekających herbowych o pomoc, usłyszał słowa: „jechał cię tu pies, taki a taki, i z królem!”. Zawsze przecież mogli wybrać sobie nowego monarchę…
M.M.-M: W książce „Sobieski. Lew, który płakał” dowodzi pan, że Jan III Sobieski to postać wielowymiarowa, wręcz tragiczna. Dlaczego?
S.L.: Sobieski miewał wielkie plany, można powiedzieć, że bywał politycznym wizjonerem, ale ich realizacja najczęściej nie dochodziła do skutku natrafiając na niemożliwe do pokonania trudności, bądź działo się tak wobec fatalnego zbiegu okoliczności. Tak stało się chociażby z tzw. traktatem jaworowskim zakładającym ścisłą współpracę polityczno-wojskowa z Francją Ludwika XIV i koncepcją odzyskania Prus Książęcych. Dramat osobisty przeżył król podczas kolejnych wypraw pod Kamieniec Podolski i do Mołdawii, którą pragnął uczynić dziedziczną domeną swojego rodu i gdzie za każdym razem doznawał jedynie upokorzeń i rozmieniał na drobne swoją wojenną sławę. Uratował przed Turkami Wiedeń i został nakarmiony niewdzięcznością przez cesarza. Trwał w Lidze Świętej za cenę ustępstw na rzecz Rosji, a jedyną zapłatą za trwonienie resztek polskich sił wyprawach naddunajskich był pięknie brzmiący przydomek Lwa Lechistanu i obrońcy przedmurza chrześcijańskiego. Sobieski czuł tragizm tej sytuacji, jednak okowy, które poniekąd sam sobie narzucił, okazały się silniejsze. Na coraz to nowe porażki na płaszczyźnie politycznej i militarnej nakładały się bezpardonowe ataki ze strony opozycji, przed którą słabe stronnictwo królewskie nie było w stanie go obronić. Na domiar złego w ostatnich latach życia władcy popsuły się jego stosunki rodzinne – z synek Jakubem, człowiekiem wyjątkowo małej miary oraz z Marysieńką, która pod wieloma względami zawiodła męża, dając mu powody do zazdrości. Te wszystkie sprawy, nakładając się na siebie i dotykając coraz boleśniej Sobieskiego, uczyniły z jego życia prawdziwy dramat. Towarzyszyła mu świadomość krachu wielkich planów połączona z bólem zarówno fizycznym, jak i psychicznym wynikającym z rozsypki życia rodzinnego i pogarszającego się z roku na rok zdrowia.
M.M.-M: Tytuł pana książki „Sobieski. Lew, który zapłakał” jest znaczący, a w toku narracji pokazuje pan zupełnie inną stronę Lwa Lechistanu. Jaka była ta jego „druga twarz”?
S.L.: Ta druga twarz Sobieskiego to twarz Sarmaty tragicznego. A tytuł jest oczywiście przewrotny. Lew ze swej natury powinien ryczeć i przerażać. W świecie zwierząt jest przecież królem. Jan III jako Lew Lechistanu długo taki właśnie był. Z drżeniem głosu opowiadano o nim w Stambule i na Krymie, przerażające opowieści roznosili wszyscy ci wyznawcy proroka Mahometa, którym udało się ujść polskiego miecza podczas starcia z wojskami Sobieskiego. Ale, o czym była mowa przy okazji poprzedniego pytania, reputacja niezwyciężonego wodza doznała krachu. Lew najpierw wydał z siebie lekki pomruk rozpaczy, a potem zapłakał. Wszystko zaczęło wymykać mu się z rąk i przesypywało między palcami niczym piasek. Niewiele jest postaci w polskiej, ale także i w powszechnej historii, które tak znacząco stoczyły się piedestału wielkości i przeżywały równie wielkie osobiste dramaty jak Jan Sobieski. Zresztą, szczególnie w ostatnich latach życia, objawiły się jego liczne, mało sympatyczne strony. Władca stał się wyjątkowym sknerą, popadł w dewocję, bywał okrutnikiem. Znana jest historia oswojonej wydry monarchy, którą uśmiercił jeden z dragonów, a Sobieski zażądał jego rozstrzelania, aby ostatecznie zgodzić się na karę 1500 kijów, co było nieludzkim barbarzyństwem.
M.M.-M: Sobieski zmarł 17 czerwca 1696 roku w ukochanym Wilanowie. Co było powodem jego śmierci?
S.L.: Ostatecznie zabiła go niewydolność oddechowa, co bywa najczęstszym powodem zgonu. Ale przyczyn, bardzo poważnych, które doprowadziły do tragicznego finału, znalazłoby się wiele. Być może ich pierwotnym źródłem była rzucająca się w oczy otyłość, zła dieta, wyniszczenie organizmu podczas licznych kampanii i trudów obozowego życia. Wśród najpoważniejszych schorzeń pojawiła się puchlina, niewydolność nerek, poważne zmiany w sercu. Już w latach osiemdziesiątych niektórzy medycy wieszczyli królowi rychłą śmierć. Pomylili się, ale stan zdrowia władcy ciągle się pogarszał. Do wspomnianych problemów doszły trwające przez wiele lat niewyobrażalne cierpienia z powodu wrzodów umiejscowionych w dolnej części brzucha, jak stwierdził biskup Andrzej Załuski - o „twardości żelaza”.
Tuż przed śmiercią Sobieski stracił węch i miał atak apopleksji. Następny go zabił. W protokole lekarskim jako przyczynę zgonu wskazano „ostrą niedomogę prawej komory serca”.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!