Jan Guillou — „Krzyżowcy. Droga do Jerozolimy” – recenzja i ocena
„Drogę do Jerozolimy”, pierwszy tom „Krzyżowców”, przeczytałem już kilka miesięcy temu – dla przyjemności, nie zaś z recenzencką lupą w ręku. Dlatego poniższy tekst będzie nie tyle ścisłą recenzją, co raczej luźną polemiką, opartą na prywatnych wrażeniach z lektury. Recenzję Agaty przeczytałem z uwagą, zresztą o cyklu Jana Guillou rozmawialiśmy kilkakrotnie, próbując zrozumieć jego fenomen. 2 miliony egzemplarzy sprzedanych w zaledwie 9-milionowym kraju! Każdy przyzna, że to oszałamiająca liczba w czasach, gdy czytelnictwo wyraźnie podupada. Zdałoby się, że „Krzyżowcy” muszą być powieścią wybitną, jeśli osiągnęli taki sukces. Tymczasem recenzentka pozostawiła na nich tylko kilka suchych nitek – chwaląc warstwę historyczną, ale dobitnie krytykując stronę literacką.
Zacznijmy od tego, co prostsze. Z którymi zarzutami Agaty się zgadzam? Przede wszystkim z jednym. Jak można zdradzać treść całego tomu na jego okładce?! Osoba winna tak oczywistego błędu, na dodatek powtórzonego w każdej kolejnej części serii, powinna jak nic średniowiecznym zwyczajem zawisnąć.... a przynajmniej dostać surowe upomnienie. Sam nigdy nie sięgnąłem po drugą część „Krzyżowców” właśnie dlatego, że spojrzałem na ich okładkę. Po co czytać powieść, jeśli wiemy, co zdarzy się na 100, 200, czy nawet 300 stronie?
Nie przyklasnę natomiast kolejnym słowom krytyki. Agata bardzo negatywnie wypowiedziała się o językowej stylizacji, która jej zdaniem zamiast uatrakcyjnić lekturę, jedynie zniechęca. Pozwolę sobie zgłosić votum separatum. Stylizacja może nie bardzo, ale jednak spodobała mi się. Autor zgrabnie stara się oddać podniosły, przepełniony religijnością, surowy, a momentami także nieco naiwny sposób postrzegania świata przez ludzi średniowiecza. Nie mamy tu do czynienia z prawdziwym kunsztem, jak u Jacka Komudy (może to kwestia tłumaczenia?), ale sam nie powiedziałbym o stylizacji złego słowa. Także przekład książki wydał mi się całkiem zgrabny. Zawiłe zdania? Powtórzenia? Oczywiście, zdarzają się. Tyle tylko, że moim zdaniem stanowią one zamierzone elementy kompozycji. Podobnie prosta fabuła i banalność charakterów. „Krzyżowcy” to klasyczna saga, gdzie ścierają się dobro i zło, gdzie główny bohater jest w istocie bohaterem – z krwi i kości. Nie każdemu się to spodoba. Sam wolę, gdy fabuła bardziej zaskakuje, a postacie mienią się odcieniami szarości. Jednak miliony czytelników w kilku krajach dowodzą, że taka literatura, jak „Krzyżowcy” cieszy się powodzeniem.
***
Jeśli sam miałbym ocenić „Drogę do Jerozolimy”, jak by wypadła? Jest to powieść bardzo specyficzna. Fabuła nie pędzi w niej z oszałamiającą prędkością, a raczej powoli się rozwija, ospale, ale konsekwentnie ukazując kolejne wydarzenia. Opisy krain, miast i szeroko pojętych realiów historycznych zdają się urzekać nawet bardziej niż sama akcja. Po kilku miesiącach wciąż mam przed oczami opisy wieców szwedzkich możnych i klasztoru, w którym dorastał Arn. Mimo, że czytałem już kilka książek poświęconych historii średniowiecznej Skandynawii, to chyba żadna z nich nie podziałała na moją wyobraźnię tak jak „Krzyżowcy”. Dlatego zgodzę się z Agatą, że kreacja historyczna jest najmocniejszą stroną powieści. Tyle tylko, że nie potrafię jej przyznać, jakoby reszta elementów książki nie zasługiwała na uwagę i docenienie. To dobra powieść, trzeba tylko wiedzieć, na co się piszemy. Szukasz spokojnej opowieści o dobru i źle, osadzonej w wiernie oddanych realiach i zapewniającej wiele godzin spokojnej rozrywki? Właśnie ją znalazłeś.