Jan Andrzej Kłoczowski i czasy pierwszej „Solidarności”

opublikowano: 2015-05-14, 11:30
wszelkie prawa zastrzeżone
Niezwykły zakonnik opowiada o czasach trudnych nie tylko dla Kościoła, ale dla całej Polski. Jak Jan Andrzej Kłoczowski wspomina czasy pierwszej „Solidarności”?
reklama

Wspominał ojciec ostatnio o pewnym uprzejmym panu z SB…

Bardzo uprzejmym, bardzo zainteresowanym moją pracą w duszpasterstwie i niczego ode mnie nieoczekującym. Choć 17 grudnia 1981 roku, w cztery dni po wprowadzeniu stanu wojennego, pan major miał już w związku ze mną pewne oczekiwania.

Ale na początku była Solidarność.

Tak, na początku była Solidarność. Lato 1980 roku spędzałem w Lipnicy pod Poznaniem. Moi rodzice byli już wówczas ludźmi mocno starszymi, starałem się więc poświęcić im choćby jeden miesiąc w roku, a miałem wtedy moc zajęć, bo oprócz pracy duszpasterskiej na prośbę księdza Tischnera zacząłem prowadzić wykłady z filozofii religii na Papieskim Wydziale Teologicznym, który wkrótce, w 1981 roku miał się stać Papieską Akademią Teologiczną. Zajęcia organizowałem więc sobie tak, by mieć miesiąc wakacji naukowych, jakiś czas spędzić z moją młodzieżą akademicką pod namiotem w górach i koniecznie pobyć też z rodzicami. Rodzice mieszkali zaś wciąż w Poznaniu, wakacje spędzaliśmy więc przez kilka lat z rzędu w domu sióstr urszulanek szarych w Lipnicy, a dom ten jest osiemnastowiecznym pałacem ofiarowanym z początkiem XX wieku urszulankom przez Konstancję Łącką. W sierpniu 1980 roku wylądowałem zatem z rodzicami w Lipnicy, a ponieważ starsi państwo Kłoczowscy nie wyobrażali sobie życia bez Wolnej Europy, młody zaś Kłoczowski okazał się w tej materii ich nieodrodnym synem, w mig dowiedzieliśmy się o strajkach. Bardzo przeżywaliśmy te robotnicze protesty, modliliśmy się za strajkujących, i nigdy nie zapomnę chwili, gdy 31 sierpnia władze i Solidarność podpisały porozumienia sierpniowe, co widziałem w telewizji.

Jan Andrzej Kłoczowski OP (fot. Piotr Drabik; CC BY 2.0)

Muszę jednak powiedzieć, że nie wszyscy to, co działo się w Stoczni Gdańskiej i w innych zakładach, witali z takim entuzjazmem jak moi rodzice i ja. Na przykład księża z okolic Lipnicy nie kryli swojej nieufności wobec strajkujących, byli bowiem przekonani, że strajki są dla Polski niebezpieczne — i jakby na potwierdzenie ich obaw szybko zaczęły się szerzyć wieści o ruchach wojsk sowieckich. Do sceptyków dołączył wnet prymas Wyszyński, który w swoim kazaniu na Jasnej Górze wezwał społeczeństwo do zachowania spokoju — by ująć rzecz w skrócie: prymas mówił Gierkiem. Moja mama była jednak kobietą wojowniczą i swoje wiedziała, jako wierna słuchaczka Wolnej Europy wiedziała zresztą zawsze i wszystko najlepiej, toteż nie przejmując się kazaniem prymasa, podczas Mszy wstała i wezwała Lud Boży, by się pomodlić za Lecha Wałęsę, bo jeśli chodziło o Polskę — mama potrafiła być wzniosła. Swego zachwytu Solidarnością nie krył także tato, przepowiadając co prawda, że czekają nas trudne czasy — trudne, choć wspaniałe.

Czy zaskoczyły ojca postulaty robotników, którzy nie tylko bronili swoich partykularnych interesów, lecz także stanęli do walki o całą Polskę?

Wcale mnie to nie zaskoczyło, bo jak usłyszałem, że wśród doradców Solidarności znaleźli się ludzie tacy jak Tadeusz Mazowiecki, byłem pewien, że robotnicy nie poprzestaną na postulatach płacowych. Poza tym Solidarność nie wyskoczyła niczym Atena z głowy Zeusa, bo od lat działały u nas wolne związki zawodowe i KOR, było więc wiadomo, o co toczy się walka, a Jerzy Giedroyc, bodaj po wypadkach radomskich, zapowiadał, że kiedy robotnicy zaczną znów wołać o chleb, opozycja w ten bochenek wetknie biało-czerwoną flagę. W każdym razie moment podpisania porozumień sierpniowych wzruszył mnie do łez, a kiedy 6 września towarzysz Gierek podał się do dymisji, uściskałem rodziców i pognałem do Krakowa, gdzie w Nowej Hucie i w siedzibie Klubu Inteligencji Katolickiej na Siennej mościła się Solidarność; prawie dekadę później, w 1989 roku, w tym samym KIK-u odbywały się pierwsze posiedzenia Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, w których i ja uczestniczyłem.

reklama

Przeczytaj:

We wrześniu 1980 roku, by wrócić do tamtych pamiętnych dni, ledwo zaś można było nadążyć za zmianami politycznymi, a tak bliski mi SKS przekształcił się w Niezależne Zrzeszenie Studentów. Boguś i Lilka Sonikowie, Bronek Wildstein, Józek Ruszar i inni pokończyli już wtedy studia, nastał więc moment zmiany warty w NZS-ie, starzy eskaesowcy odpłynęli na szerokie wody Solidarności, a Boguś, który wcześniej długo nie mógł skończyć prawa, bo SB mu to utrudniała, raptem został wiceprzewodniczącym Regionu Małopolska.

Nasze duszpasterstwo stanęło natomiast przed dylematem, jakie mamy zająć miejsce w tej budzącej się do wolności Polsce. Inna bowiem jest odpowiedzialność Kościoła za wiernych w czasach pokoju, inna w czasach walki o wolność. Na swój prywatny użytek sformułowałem wówczas tezę, że Kościół winien mieć dwie teologie — jedną nazwałem teologią wyzwolenia, przekornie nawiązując do sytuacji Kościoła w Ameryce Łacińskiej, a drugą — teologią wolności. Abstrahując od Ameryki Łacińskiej, w Polsce od wieków wyznajemy własną teologię wyzwolenia, którą głosimy słowami: „W imię Boga za wolność waszą i naszą”. I jesteśmy jej wierni, ale znacznie trudniej wyznawać nam teologię wolności, która stawia przed nami obowiązek budowania własnego państwa. Jako duszpasterze jesienią 1980 roku musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wolno nam wchodzić w politykę. Jak tu jednak umyć od niej ręce, gdy Solidarność kieruje ku nam wzrok, prosząc Kościół o wsparcie? A to by odprawić Mszę, a to by poświęcić sztandar. To uwikłanie w sferę polityczną przyszło nam powtarzać po 1989 roku…

Tekst jest fragmentem książki „Kłocz. Autobiografia”:

„Kłocz. Autobiografia”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
368
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
kwiecień 2015
Format:
145x207 mm
Format ebooków:
EPUB MOBI
Zabezpieczenie ebooków:
ebook: watermark
ISBN:
978-83-08-05494-9

Choć po transformacji w wolnej Polsce Kościół za swoje zaangażowanie polityczne zbierał, i słusznie, ostre cięgi.

Jimmy Carter (domena publiczna)
reklama

Tak, daliśmy się uwikłać w politykę, ale czy spora część społeczeństwa nie oczekiwała, iż Kościół pobłogosławi politykę, że sakralność wręcz wkroczy do świata polityki? W każdym razie w 1980 roku powiedzieliśmy sobie, że jesteśmy po to, by wspierać tych, co walczą o wolność, i basta! A oprócz tego zajmować się tym, czym zajmowaliśmy się z dawien dawna, czyli wychowaniem dojrzałego człowieka i dojrzałego chrześcijanina, kontynuowaniem pracy w Studium Myśli Chrześcijańskiej, organizowaniem wykładów poświęconych współczesnej kulturze czy historii najnowszej, czyli, że tak powiem, usługówką formacyjną. Nie byłem ekspertem ani konsultantem Solidarności, ale nie uchylałem się nigdy, kiedy związkowcy prosili mnie o opinię na przykład o stosunek katolickiej nauki społecznej do jakiegoś ważnego dla nich zagadnienia. Nie odmawiałem też, kiedy jesienią 1980 roku strajkujący studenci, a ich strajk był związany z żądaniem legalizacji NZS-u, poprosili, bym odprawił dla nich mszę w Collegium Novum. Nie miałem wątpliwości, że ci ludzie strajkują w słusznej sprawie. Nie obawiałem się też, że idąc do nich z Mszą, wkraczam w dziedzinę polityki. Byłem natomiast pewien, że realizuję teologię wyzwolenia — tę polską.

Tymczasem z dnia na dzień rósł niepokój, ba, groza, bo wszystkich gnębiło pytanie: wejdą czy nie wejdą? Wszyscyśmy wiedzieli, że Armia Czerwona stoi już na naszej granicy, a od interwencji sowieckiej uchronił nas podobno Jan Paweł II i prezydent Carter. Była więc i groza, i determinacja. O wiele spokojniej czuliśmy się wiosną 1989 roku, kiedy było wiadomo, że komunizm ma się ku końcowi, podczas gdy tamtej jesieni nikt nie śnił o takim scenariuszu. Pamiętam — w grudniu 1980 roku prowadziłem rekolekcje w dominikańskim kościele św. Mikołaja w Gdańsku, a 16 grudnia miał być odsłonięty pomnik ku czci stoczniowców pomordowanych w grudniu 1970 roku, i byłem na jego odsłonięciu. Podczas rekolekcji odwoływałem się do słów wypowiedzianych przez Jana Pawła II na rok przed narodzinami Solidarności: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Pytałem, co dla nas znaczą te słowa w chwili, kiedy przygotowujemy się do odsłonięcia pomnika ofiar grudniowej masakry? Pragnąłem przypomnieć wiernym, iż wiara idzie zawsze w parze z wolnością i odpowiedzialnością. Nie poruszałem natomiast tematów stricte politycznych, choćby rysujących się już wówczas podziałów w Solidarności.

Poznał ojciec przywódców Solidarności?

Wtedy w Gdańsku? Nie, nie miałem okazji, ale jesienią 1980 roku widziałem Lecha Wałęsę, który przyjechał do Krakowa i był tu noszony na rękach, pojawił się nawet na chwilę w naszym klasztorze, by się pomodlić przed św. Jackiem, zjadł z nami obiad w refektarzu i tyleśmy go widzieli. Znałem natomiast działaczy małopolskiej Solidarności: Jacka Smagowicza, Mieczysława Gila czy innych. Bliżej to środowisko poznałem jednak dopiero w stanie wojennym, bo przez nasz klasztor przechodziła wtedy wszelkiego rodzaju pomoc dla internowanych i ich rodzin, i to nie tylko czysto humanitarna, bo nie chwaląc się, przez moje ręce przepłynęło ładnych kilka tysięcy dolarów na wsparcie zdelegalizowanej Solidarności.

reklama

Co się działo w duszpasterstwie w czasach pierwszej Solidarności? Hulało, aż miło?

A gdzież tam! Wręcz odwrotnie, nastały dla nas chude lata, bo czasy były tak fascynujące, że studenci woleli działać na uniwersytecie, niż wysiadywać w Beczce. Ci zaś, którzy mniej angażowali się w sprawy społeczne czy polityczne, zaczęli się gromadzić we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, której wielkim orędownikiem był ojciec Badeni, a wspólnota ta swoje apogeum przeżyła w stanie wojennym.

Przeczytaj:

Bo ludzie uciekali od ponurej rzeczywistości w świat ducha?

Czy uciekali? Sugerowałoby to ich wycofanie ze świata, chowanie się przed nim w jakichś ciemnych dziurach, tymczasem członkowie Odnowy nigdzie nie uciekali. Poszukiwali za to wsparcia w życiu wspólnotowym, można więc jedynie powiedzieć, iż chowali się we wspólnocie — a to oznaczało, że można było z nimi pracować. Odnowa w Polsce nie była prostą aplikacją swego amerykańskiego pierwowzoru, bo ruch ten zrodził się na początku XX wieku wśród amerykańskich protestantów, a po Soborze Watykańskim II zaakceptował go także Kościół katolicki. W Polsce pierwszą kadrę Odnowy stanowili w dużym stopniu ludzie, którzy wyszli z ruchu oazowego księdza Franciszka Blachnickiego, a ja wysoko oceniam wychowawczą funkcję Oaz, bo Oazy i ksiądz Blachnicki przeprowadzili w Polsce reformę soborową i wychowali całe pokolenie do nowej liturgii. Charyzmatycy, którzy pojawili się w naszym duszpasterstwie pod koniec lat siedemdziesiątych, byli przeważnie wychowankami Blachnickiego. Fenomen Oazy polegał w gruncie rzeczy na nowej katechizacji, która nie ograniczała się do wyuczania formułek, lecz kładła nacisk na uczestnictwo w sakramentach i działaniach inicjacyjnych. Nie brałem udziału w ruchu oazowym, bo to nie moje pokolenie, ale wiele się od ludzi związanych z Oazą nauczyłem i podziwiam ich działania inicjacyjne, modlitwę wspólnotową i osobistą. Odnowa była wyrazem religijności niezwykle emocjonalnej…

Emocjonalnej? Jakoś to nam nie pasuje do ojca Joachima.

Ależ Joachim był człowiekiem ogr„omnie emocjonalnym, tyle że powściągliwym w wyrażaniu swej emocjonalności. Nie zapominajcie, panowie, że w j”ego żyłach płynęła szwedzka krew, jego emocje były więc skryte niczym emocje bohaterów Bergmana. A jak Joachim przeżył chrzest w Duchu Świętym, tego panom, jako autorom rozmów z nim, tłumaczyć nie muszę.

reklama

Jako główny opiekun Beczki, bo z czasem przejąłem tę rolę po ojcu Pawłowskim, postawiłem jednakże Odnowie zasadniczy warunek: uczestniczenie w sakramencie spowiedzi i w Eucharystii. I warunek ten został przez naszych charyzmatyków przyjęty, wymagało to jednak jakiejś formacji sumienia, dobrego jego ustawienia. Pragnąłem też nauczyć ich modlitwy, która nie jest czysto emocjonalnym krzykiem. Baczyłem również, aby do ich modlitw nie zakradła się magia, a przestrzegałem tego nadzwyczaj skrupulatnie i wyrzuciłem kiedyś z Beczki jednego z moderatorów Odnowy, bo modląc się o uzdrowienie ciężko chorej psychicznie kobiety, poradził jej odstawienie wszystkich leków, skutkiem czego ta nieszczęsna kobieta po tygodniu wylądowała w szpitalu. Powiedziałem wtedy wyraźnie, że modlitwa to modlitwa, a o odstawieniu lekarstw decyduje wyłącznie lekarz.

Tekst jest fragmentem książki „Kłocz. Autobiografia”:

„Kłocz. Autobiografia”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
368
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
kwiecień 2015
Format:
145x207 mm
Format ebooków:
EPUB MOBI
Zabezpieczenie ebooków:
ebook: watermark
ISBN:
978-83-08-05494-9

Tak bogaty i dynamiczny ruch jak Odnowa w Duchu Świętym wymaga uważnej troski duszpasterzy i animatorów, łatwo bowiem mogą — i rzeczywiście tak się dzieje — pojawiać się w nim różne niedobre zjawiska. To obszerny temat, nie będą go rozwijał, przedstawiłem go już dawno temu na łamach naszego miesięcznika „W drodze”.

Ponieważ duszpasterstwo stanowiło tylko jedną z domen mojej pracy — byłem bowiem jednocześnie wykładowcą dominikańskiego Kolegium Filozoficzno-Teologicznego oraz Papieskiej Akademii Teologicznej — musiałem więc w końcu wybierać. Przełożeni polecili mi przygotować habilitację. Chcąc poświęcić czas habilitacji, opiekę nad Beczką i nad Odnową przekazałem zatem ojcu Rafałowi Skibińskiemu. Ojciec Rafał zaś po roku zdecydował się zmienić wierchuszkę Odnowy, tak że z dawnej wspólnoty pozostała u nas tylko mała grupa. Ja, póki opiekowałem się Odnową, obawiałem się podjąć wobec niej bardziej radykalne kroki, bojąc się ceny, jaką moglibyśmy za to zapłacić — zawsze zresztą uważałem, że w Kościele jest miejsce dla takiej duchowości, jaką reprezentowali charyzmatycy, ba, że może to nawet Kościół wzbogacać. Ale stało się, jak się stało.

Jan Paweł II (fot. Leja , na licencji Free Art License)

A jeśli chodzi o pytanie, czy Odnowa była ucieczką od świata — pamiętam spotkanie Odnowy w Białce Tatrzańskiej, bodajże w lipcu 1984 roku, podczas którego panowała niebywale wzniosła atmosfera, była modlitwa, było uwielbienie w Duchu Świętym, aż w pewnym momencie huknąłem, że teraz będziemy się modlić za więźniów politycznych. I usłyszałem szum, jakby rzeczywiście pomiędzy nas zstąpił Duch Święty. Unikałbym zatem mówienia o Odnowie jako formie ucieczki od świata.

Wracając do czasów pierwszej Solidarności — wspominałem o niepokoju, jaki towarzyszył nam podczas owych szesnastu miesięcy wolności, bo wejdą czy nie wejdą? Nasz niepokój budziły jednak także inne sprawy, i to wcale nie związane z widmem „bratniej pomocy”. Chodzi mi o podziały w łonie Solidarności, o niechęć zrzeszonych w niej „prawdziwych Polaków”, którzy nie chcieli uznać KOR-u za akuszera Solidarności, co dało o sobie znać podczas zjazdu Solidarności we wrześniu 1981 roku. Zabolało mnie to, bo przez cały ten rok żyłem w złudzeniu, że Solidarność jest cudownym objawieniem najszlachetniejszej polskości, która zmaga się z komunizmem i z wszelkimi innymi toksynami, a tu masz — wypłynęła na wierzch wredna rodzima toksyna. Pojęcie „prawdziwego Polaka” — i wtedy, i dziś — obraża mnie i wyklucza ze wspólnoty, bo ja jestem Polakiem do szpiku kości, a ty co, co masz, taki owaki, do powiedzenia? Że co, że ja nie jestem prawdziwym Polakiem, ja?!

reklama

Czy ojciec był wtedy optymistą, czy raczej pesymistycznie oceniał szanse Solidarności?

Byłem raczej optymistą, przy całej złożoności politycznej tamtych czasów. Do optymizmu skłaniała mnie wiara, że za sprawą Solidarności stało się coś, co na zawsze przełamało społeczną apatię. Optymistą stałem się właściwie już wcześniej, podczas Mszy Świętej odprawianej przez Jana Pawła II na krakowskich Błoniach 10 czerwca 1979 roku. Ten stan ducha ogarnął mnie, jeszcze zanim pojawił się papież, gdy ujrzałem rzeki ludzi z różnych stron płynące ku Błoniom, w jednej z tych wezbranych rzek płynąłem także i ja. Płynęli w niej również moi rodzice, mama dostąpiła nawet szczęścia przyjęcia Komunii Świętej z rąk papieża. To na Błoniach mogliśmy się wreszcie wszyscy spotkać, policzyć, ilu nas jest i jaką siłę stanowimy… Spotkanie z Janem Pawłem stało się przełomem i dla mnie, i dla wielu, którzy tamtego dnia na Błoniach się znaleźli. A już na pewno stało się przełomem dla młodzieży z Beczki, która najpierw na Skałce, a potem przed oknem przy Franciszkańskiej 3 pojawiła się z transparentem, na którym papież mógł przeczytać: „Daj nam poczucie siły / i Polskę daj nam żywą”. To z Wyspiańskiego — natychmiast przypomniał sobie Jan Paweł II. Rzeczywiście, były to słowa Konrada z Wyzwolenia :

Daj nam poczucie siły

i Polskę daj nam żywą,

by słowa się spełniły

nad ziemią tą szczęśliwą.

Jest tyle sił w narodzie,

jest tyle mnogo ludzi;

niechże w nie duch twój wstąpi

i śpiące niech pobudzi.

I ta żarliwa modlitwa spełniła się latem 1980 roku, kiedy Duch pobudził śpiący naród.

Gdzie zastał ojca stan wojenny?

W Krakowie, dokąd na krótko przed 13 grudnia wróciłem z Włoch. Cały listopad spędziłem bowiem w Rzymie, uczestnicząc w kongresie poświęconym chrześcijańskim korzeniom Europy, który to kongres zorganizował mój brat Jurek i jego Instytut Europy Wschodniej, a nieoficjalnie temu spotkaniu patronował Jan Paweł II. Jurek zaprosił wielu znakomitych uczonych, między innymi Barbarę Skargę, z którą się wtedy zaprzyjaźniłem i która potem przez najbliższych dziesięć lat miała wykładać historię filozofii nowożytnej w studium dominikańskim w Krakowie, z czego była ogromnie rada, bo przez całe życie pracowała w Polskiej Akademii Nauk, nigdy nie pozwalano jej wykładać, a tu miała wreszcie żywy kontakt ze studentami.

reklama

Przeczytaj:

Rzym wspominam zawsze z największym wzruszeniem, bo jako historyk sztuki, odkąd sięgam pamięcią, marzyłem, by się tam wybrać, ale od chwili, kiedy zamordowano Staszka Pyjasa, nie miałem najmniejszych szans, by dostać paszport. Gdy jednak nastała Solidarność, paszport otrzymałem bez większych ceregieli. Skorzystałem więc z okazji i po kongresie przedłużyłem sobie pobyt w Rzymie, kilka dni spędziłem także we Florencji. W ogóle myślę, że dobrze postąpiłem, wstępując w młodości do dominikanów, bo gdziekolwiek się człowiek ruszy, zawsze trafi na gościnny klasztorek dominikański, w którym znajdzie się łóżko i miejsce przy stole, co dla biednego Polaka z PRL-u było prawdziwym uśmiechem losu, choć odkąd skończył się PRL, to moi rozproszeni po całym świecie bracia każą sobie za gościnę płacić. Ale wtedy jeszcze zachowywali się przyzwoicie i we Florencji zamieszkałem gościnnie w klasztorze San Marco, który słynie ze znajdujących się tam w celach i na korytarzach fresków Fra Angelico. Wędrowałem więc po Florencji i co chwilę po raz pierwszy na żywo podziwiałem dzieła sztuki, których znajomością przed laty musiałem się popisywać podczas egzaminów na uniwersytecie.

Tekst jest fragmentem książki „Kłocz. Autobiografia”:

„Kłocz. Autobiografia”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
368
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
kwiecień 2015
Format:
145x207 mm
Format ebooków:
EPUB MOBI
Zabezpieczenie ebooków:
ebook: watermark
ISBN:
978-83-08-05494-9

Kiedy zaś z początkiem grudnia wróciłem do Polski, na Dworcu Centralnym w Warszawie ujrzałem takie tabuny ludzi, jakby cała Polska wyruszyła w podróż. Ale po co i gdzie? Nigdy nie zapomnę widoku tego skłębionego i pełnego niepokoju tłumu. Już w Rzymie słyszałem o kolejnych strajkach, a to w Wyższej Szkole Oficerskiej Pożarnictwa w Warszawie, a to gdzieś indziej, i o wzrastającym napięciu, i owo napięcie dało się odczuć, ledwo stanąłem na ojczystej ziemi. A gdy dotarłem do Krakowa, natychmiast wpadłem w jakieś szaleństwo niekończących się rozważań: wejdą, nie wejdą? Rozmawiam z moimi braćmi, a oni: wejdą, nie wejdą? Spotykam Bogusia Sonika, a on: wejdą, nie wejdą? Jeszcze wprawdzie nie weszli, ale ZOMO (Zmotoryzowany Oddział Milicji Obywatelskiej) pobiło już kilku działaczy małopolskiej Solidarności, a Jaruzelski oskarża Solidarność o kontrrewolucję. Słowem, istny koszmar. I pomyśleć, że jeszcze niedawno siedziałem na Awentynie, spoglądając na San Pietro, a teraz dni są tak gęste od niepokoju i już sam się głowię: wejdą, nie wejdą? W niedzielę 13 grudnia otwieram rankiem radio i słyszę Jaruzelskiego: „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią”. Poderwałem się jak oparzony i od razu miałem pomysł na kazanie…

reklama
Czołgi T-55 na ulicach podczas stanu wojennego

Tak od razu?

A nad czym tu się zastanawiać?! Mówiłem tego dnia, że oto kolejny raz jesteśmy świadkami rozbioru Polski, że oto ktoś próbuje zniszczyć to, co w naszym życiu wielkie i wspaniałe. Było to zwykłe patriotyczne kazanie, które stało się zarazem moim radiowym debiutem, bo przed naszą bazyliką stała milicyjna buda, z której nagrywano całą studencką Mszę o dziewiątej — nie wiem, czy milicja myślała, że Kłoczowski wezwie, by porwać za broń i bić bolszewika? — a ponieważ nastąpiły jakieś przebicia, niektórzy z ojców, nie wychodząc z cel, słyszeli moje kazanie w swoich radiach. Na koniec Mszy oświadczyłem zaś spod ołtarza, że trzeba organizować pomoc dla aresztowanych. Ale kogo aresztowano, nie wiedziałem, jak zresztą większość wiernych. Rozejrzyjcie się więc wśród znajomych — apelowałem — pukajcie do wszystkich drzwi, za którymi może ktoś opłakuje swoich aresztowanych bliskich, sporządźmy natychmiast listy aresztowanych (nie odróżnialiśmy wtedy jeszcze słów „uwięziony” i „internowany”), zostawiajcie gdzie się da kartki, by informacje o każdym zatrzymanym natychmiast dostarczać do dominikanów. Sam już wiedziałem, że także i ja mam wśród aresztowanych kogoś bliskiego, jako że przed Mszą pobiegłem do Soników, gdzie zastałem tylko Lilkę z małym Jacusiem, bo po Bogusia przyszli nocą i chłopak przesiedział w Nowym Wiśniczu, potem w Załężu i Kielcach do października 1982 roku. Tak więc już o dziesiątej mieliśmy zorganizowany pierwszy w Krakowie punkt pomocy dla aresztowanych. I jeszcze tego samego dnia zaczęli zgłaszać się do nas krewni internowanych, staliśmy się więc swego rodzaju punktem kontaktowym.

Przeczytaj:

Uzgadniał ojciec tę akcję z przeorem?

Poinformowałem go po fakcie i przeor z pełnym przekonaniem ją poparł. Nastroje wśród ojców były zaś bojowe i nawet gdyby ktoś miał jakieś opory przeciw moim inicjatywom, nie ośmieliłby się choćby pisnąć. Tym bardziej że już nazajutrz zjawił się w klasztorze mój pan major, powiadamiając mnie, iż nie ma nic przeciwko temu, byśmy zajmowali się pomocą humanitarną dla internowanych, ba, zauważył nawet, że jest to naszą rolą. Ostrzegł mnie jednak, że poniosę odpowiedzialność, jeśli duszpasterstwo będzie destabilizować sytuację polityczną. Najwyraźniej ubecję zaniepokoiło, że nasz klasztor stał się punktem kontaktowym rodzin internowanych działaczy Solidarności. Nic na to nie poradzę — powiedziałem majorowi — że ludzie się znają i dzielą informacjami o swoich bliskich. Obiecałem jednak prowadzić się przykładnie i nawet się nie zająknąłem, że dzień wcześniej trafiła na Stolarską cała biblioteka NZS-u, którą w wielkiej tajemnicy przytargały do nas blade ze strachu dziewczyny z uniwersytetu, a bibuły te ukrył gdzieś głęboko nasz bibliotekarz. Na zakończenie major bąknął zaś, że ma przy sobie lojalkę, ale do niczego mnie nie zmusza, więc podziękowałem mu za zaufanie i na tym skończyło się nasze rendez-vous.

Tekst jest fragmentem książki „Kłocz. Autobiografia”:

„Kłocz. Autobiografia”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
368
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
kwiecień 2015
Format:
145x207 mm
Format ebooków:
EPUB MOBI
Zabezpieczenie ebooków:
ebook: watermark
ISBN:
978-83-08-05494-9
reklama
Komentarze
o autorze
Artur Sporniak
Publicysta, bloger, kierownik działu wiara w „Tygodniku Powszechnym”.
Jan Strzałka
Dziennikarz działu kulturalnego „Tygodnika Powszechnego”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone