Jaka była postawa Francji i Wielkiej Brytanii wobec niemieckiego ataku na Polskę?

opublikowano: 2023-09-18, 18:27
wszelkie prawa zastrzeżone
Czym Francuzi i Brytyjczycy motywowali zwłokę w wypowiedzeniu Niemcom wojny? Jakie działania podejmowali dyplomaci francuscy i brytyjscy we wrześniu 1939 roku?
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego.

Wieluń po zbombardowaniu przez Luftwaffe, 1 września 1939 roku

Dyskusja między rządami w Londynie i Paryżu przyniosła uzgodnienie koncepcji ultimatum wobec Niemiec. Parlamentarny podsekretarz stanu do spraw zagranicznych Harold Butler wyjawił Raczyńskiemu, że francuski minister spraw zagranicznych Bonnet „prawie do ostatka chciał termin odpowiedzi na ultimatum francuskie określić na 24 lub nawet na 48 godzin. Uległ w końcu w rezultacie telefonicznego nalegania lorda Halifaxa w późnych godzinach z soboty na niedzielę”, czyli z 2 na 3 września. Rząd francuski wybrał tzw. ultimatum krótkie, wyznaczył jego termin sześć godzin później niż w wypadku ultimatum brytyjskiego. O godz. 11.00 upływał termin brytyjski, a o 17.00 – francuski. Obaj alianccy ambasadorzy – Henderson i Robert Coulondre – złożyli w Berlinie odpowiednie noty.

W czasie oczekiwania na upływ terminu ultimatum (3 września) Beck wydał Raczyńskiemu polecenie: „Proszę o zakomunikowanie niezwłocznie, choćby w nocy, lordowi Halifaxowi: – Walczymy na całym froncie z całym gros sił niemieckich, walcząc o każdy metr, broni się nawet garnizon Westerplatte. Interwencja całego lotnictwa przyjmuje coraz bardziej brutalną formę. W dniu dzisiejszym mamy duże ofiary ludności cywilnej. Powołując się na klauzulę o natychmiastowej pomocy, proszę o bezzwłoczne powiadomienie o decyzji Rządu Brytyjskiego...”. Ambasador wykonał tę instrukcję rano około 10.00. Miał przygotowane specjalne aide-mémoire, gdyby alianci nadal ociągali się z decyzją. Nie było to jednak konieczne. Ultimatum zostało już ogłoszone. Ambasador Henderson wykonał otrzymane w nocy instrukcje. Ribbentrop nie chciał go przyjąć, wysłał swego tłumacza, co było naruszeniem form dyplomacji.

Niemcy odrzuciły ultimatum mocarstw alianckich – co było do przewidzenia. Tego dnia (3 września) o godz. 11.00 rząd brytyjski wypowiedział Niemcom wojnę. Oświadczenie analogiczne rząd francuski złożył sześć godzin później. Już wieczorem niemiecki okręt podwodny storpedował brytyjski statek pasażersko-towarowy – „Athenia” w pobliżu Hebrydów. Dodać należy, że trzydniowa zwłoka rządu brytyjskiego z wypowiedzeniem wojny Niemcom była motywowana m.in. tym, aby skutecznie doprowadzić statki handlowe do bezpiecznych portów przed spodziewanym atakiem Kriegsmarine – o co w szczególności troszczył się Chamberlain.

Trzeba podkreślić, że wskutek sojuszu polsko-brytyjskiego i wypowiedzenia wojny Niemcom upadła koncepcja Hitlera, która zakładała pokonanie kolejnych przeciwników w oddzielnych wojnach błyskawicznych i podbicie w ten sposób Europy kontynentalnej – przy neutralności brytyjskiej. Hitler liczył na to, iż Wielka Brytania (a w ślad za nią Francja) nie pójdzie dalej niż na zerwanie stosunków dyplomatycznych z Rzeszą Niemiecką – a w każdym razie tak można wnosić na podstawie jego mowy do generalicji Wehrmachtu z 22 sierpnia. Decyzje brytyjskie, aby nie zrywać sojuszu z Polską na wieść o pakcie Ribbentrop-Mołotow oraz skierować do Niemiec ultimatum z żądaniem wycofania wojsk z Polski, były kluczowe. Francja się do nich dostosowała.

reklama
Manifestacja wdzięczności pod ambasadą brytyjską w Warszawie po informacji o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Wielką Brytanię, 3 września 1939 roku

W Warszawie 3 września był chwilą euforii. „Nastrój niesłychanie podniecony” – zapisał wiceminister Jan Szembek w swym Diariuszu. Wieczorem Beck wygłosił swoje ostatnie przemówienie w roli ministra – transmitowane przez radio. „Myśmy się nie zawiedli, sprzymierzeńcy nasi też się nie zawiodą ani teraz, kiedy żołnierze nasi pod dowództwem Naczelnego Wodza Marszałka Śmigłego-Rydza bez chwili wahania stanęli odważnie przeciwko nawale nieprzyjacielskiej, kiedy cały naród w obliczu napadów lotniczych, dokonywanych z pominięciem elementarnych ludzkich praw, nie zadrżał ani na chwilę w swej postawie, ani nie zawiodą się w przyszłości w żadnej innej sprawie, kiedy dobrych zasad bronić będzie trzeba. My, Polacy, jako naród, który ma za sobą epoki wspaniałe, epoki wielkości mocarstwowej i epoki cierpień i doświadczeń najsurowszych, nauczyliśmy się na pewno mieć dobrą pamięć”. W polskim kierownictwie wierzono, że uda się pokonać nieprzyjaciela. Wierzono w pokonanie Niemiec w wojnie koalicyjnej – oczywiście za cenę „ogromnych strat i cierpień”, jak to ujmuje brytyjski historyk Richard Watt. Oszukańcze zaproszenie Wiaczesława Mołotowa – złożone na ręce ambasadora Wacława Grzybowskiego 2 września – wzmacniało nadzieje na realną neutralność ZSRR. Szef sowieckiego rządu podkreślił bowiem, że aktu agresji Niemiec nikt nie kwestionuje, a nadzieje na tranzyt i dostawy sowieckie mają podstawy.

4 września minister spraw zagranicznych skierował do Raczyńskiego instrukcję: „Proszę podziękować lordowi Halifaxowi za słowa zwrócone do mnie i powiedzieć, że zdaję sobie sprawę z jego roli w sprawie przyśpieszenia decyzji rządu angielskiego, co do której powzięcia zasadniczo ani przez chwilę nie miałem wątpliwości. Proszę dodać, że z odezw Hitlera widać, iż główny nacisk nadal będzie wywierany na Polskę, że wobec tego szybkość dalszych decyzji wojskowych Anglii i Francji ma pierwszorzędne znaczenie”. Podobnej treści telegram z instrukcją skierował Beck do ambasadora w Paryżu Juliusza Łukasiewicza, aby podziękował w jego imieniu ministrowi Bonnetowi.

Wypowiedzenie wojny Niemcom przyniosło „formalne przekreślenie polityki appeasementu” – jak to ujął Henryk Batowski. Powstawało jednak wielkie pytanie: co mocarstwa alianckie mogą zrobić dla Polski? Przyjmując ambasadora Łukasiewicza, prezydent Republiki Francuskiej Albert Lebrun stwierdził: „ataku powinna podjąć się Anglia, mająca ogromną przewagę morską i lotniczą”. W Londynie oczywiście uważano inaczej.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Waldemar Grabowski
„Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
272
ISBN:
978-83-8229-797-3
EAN:
9788382297973
reklama

4 września odbyła się narada szefów sztabów – generałów Maurice’a Gamelina i Edmunda Ironside’a. Dotyczyła bombardowań Niemiec. Zapadło ustalenie, że Polska będzie walczyć dopóty, dopóki potrafi wytrzymywać „najcięższe ciosy” nieprzyjaciela, ale ulegnie i „odrodzi się, jak po I wojnie światowej Belgia i Serbia”. Jednak wieczorem tego dnia podpisano w Paryżu polsko-francuski polityczny protokół interpretacyjny do sojuszu. Nakładał on na rząd francuski obowiązek natychmiastowego (po wypowiedzeniu wojny) przystąpienia do działań powietrznych i wszczęcia ograniczonych działań zaczepnych. Po co dokument ten podpisano? Odpowiedź nie jest trudna. Kontynuowano taktykę papierowych gwarancji. Wszystko to miało służyć podbudowie morale Polaków, aby walczyli jak najdłużej.

Francuska gazeta „Paris-soir” informująca o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Francję i Wielką Brytanię, 3 września 1939 roku

Tegoż dnia na polecenie Becka ambasador Raczyński był u Halifaxa. Na pytanie, kiedy rozpoczną się bombardowania, otrzymał odpowiedź, że Wielka Brytania stoi przy Polsce, ale nie wolno „rozpraszać sił”, gdyż trzeba je mieć do zadania „rozstrzygającego ciosu”. Również 4 września wieczorem Raczyński podjął interwencję u Churchilla, który jako poseł Partii Konserwatywnej i dysydent w stosunku do linii Chamberlaina wszedł do rządu dzień wcześniej w charakterze pierwszego lorda Admiralicji. „Korzystając z bardzo bliskiego stosunku, który utrzymywałem z Winstonem Churchillem przez cały ciąg kryzysu [...] odwiedziłem go w poniedziałek 4 września w jego rezydencji urzędowej, apelując z jak największym naciskiem o natychmiastową akcję francusko-angielską” – zanotował Raczyński 10 września. „Ze słów Churchilla wynikało, primo: że rząd brytyjski jest odtąd niezmiennie i absolutnie zdecydowany prowadzić wojnę aż do zwycięstwa; secundo: że co do taktyki panują rozbieżności między Paryżem a Londynem. Rząd angielski wypowiedział się za jak najrychlejszą i najszerszą akcją na froncie zachodnim, jednak dla poparcia swego stanowiska dysponuje tylko nieznaczną ilością dywizji na froncie (6?), rząd francuski natomiast bardzo niechętnie tylko – jak się zdaje – rozstawał się z myślą wojny obronnej na linii Maginota. Odwrotnie – rząd angielski jest przeciwny akcji lotniczej, która by nie była organicznie związana z operacjami wojennymi, lecz przeprowadzana jako działanie samodzielne. Motywów tej niechęci w ciągu streszczonej rozmowy p. Churchill z całą jasnością nie określił”. Dzień po tej wizycie w telegramie szyfrowym (opatrzonym klauzulą „Tylko dla Pana Ministra”) Raczyński informował: „od dwóch dni w kontakcie z Łukasiewiczem pracuję nieprzerwanie nad spowodowaniem akcji na zachodzie. Najenergiczniejsze poparcie znajduję u Churchilla”.

reklama

Jak pozwalały zrozumieć dotychczasowe wyjaśnienia, według brytyjskiej koncepcji prowadzenia wojny samodzielna akcja lotnicza, bez ofensywy lądowej, nie może dać rezultatu, ale jedynie straty ludzkie. 5 września Raczyński zameldował Beckowi, że wykonał instrukcję 4 września, i wskazał „na potrzebę natychmiastowej akcji wojennej na zachodzie”. Tego dnia wysłał jeszcze list do Churchilla, będący jakby postscriptum do ich rozmowy, i po południu udał się ponownie do Halifaxa. Z rozmowy wyniósł wrażenie o „bodaj jeszcze większym braku gotowości do odciążającej akcji lotniczej niż poprzednio”. Pismo ambasadora do Churchilla zostało odczytane na sesji gabinetu 5 września. Lord Halifax uchylał się od „odpowiedzi konkretnej”. Twierdził, że rozumie nasze troski. Cel zaś jest jeden: pobicie Niemiec. Rząd Zjednoczonego Królestwa będzie stać przy Polsce „aż do końca”, ale nie można „rozpraszać sił, które są potrzebne do decydującego uderzenia”. „Kiedy ono nastąpi, nie myśli i nie mógłby zresztą powiedzieć” – zanotował polski dyplomata. W tym samym czasie attaché wojskowy płk dypl. Bogdan Kwieciński skierował do dowództwa brytyjskich sił powietrznych apel „o akcję na granicach zasięgu działania angielskiego lotnictwa celem odciążenia nas”. 5 września trwały konsultacje naczelnego dowódcy armii brytyjskiej lorda Gorta (Johna Verekera) i szefa imperialnego sztabu generalnego gen. Edmunda Ironside’a z naczelnym dowództwem armii francuskiej.

Edmund Ironside

7 września – z opóźnieniem – przybyła do Londynu polska misja wojskowa, którą kierował gen. Mieczysław Norwid-Neugebauer. Raczyński – prowadząc nieustające działania własne – oczekiwał na przyjazd misji „w trosce o pełniejsze informacje o sytuacji wojskowej”. Otrzymawszy je, przekazał relację Williamowi Strangowi z prośbą o skierowanie do „ściślejszego Gabinetu Wojennego”. Tego dnia rozmawiał również ze stałym podsekretarzem stanu w Foreign Office Alexandrem Cadoganem. Jak ambasador zapisał pro memoria, prowadził również „akcję nieoficjalną przez kontakty z wybitnymi członkami partii konserwatywnej oraz kierowniczymi osobistościami obu opozycji”. Jednak 7 września zapadła decyzja (uzgodniona przez Chamberlaina z szefem rządu francuskiego Édouardem Daladierem) o niewysyłaniu eskadr lotniczych do Polski. Należy nadmienić, że aluzyjnie wspominał o takiej możliwości gen. Ironside w lipcu 1939 r., kiedy gościł w Polsce. Przede wszystkim zaś podkreślał, że Anglia wykazuje gotowość do „podjęcia walki”.

W Paryżu narodziła się idea swoistej lądowej demonstracji zbrojnej. W myśl tej koncepcji 4 września głównodowodzący armii francuskiej gen. Gamelin wydał gen. Georges’owi rozkaz „nawiązania kontaktu z linią Zygfryda celem związania maksimum sił niemieckich”. Posunięcie to nie oznaczało zamiaru szturmu umocnień niemieckich i inwazji Rzeszy. Chodziło o stworzenie wrażenia, iż takie działania są planowane. Zakładano, że mistyfikacja taka wymusi odwołanie z polskiego frontu części wielkich jednostek armii niemieckiej i odciąży Polaków. Jan Ciałowicz w swej rozprawie Polsko-francuski sojusz wojskowy 1921—1939 oceniał, że był to „dwuznaczny rozkaz”. Istotnie, dążono nie do przełamania linii Zygfryda, ale do związania sił niemieckich na zachodzie. Można dodać, że odpowiednikiem tej francuskiej koncepcji manewru odstraszającego na drodze demonstracji siły była brytyjska idea „symulowanej ofensywy” (feint offensive) na zachodzie.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Waldemar Grabowski
„Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
272
ISBN:
978-83-8229-797-3
EAN:
9788382297973
reklama

Nie jest jasne, dlaczego 6 września sekretarz generalny francuskiego MSZ ambasador Alexis Léger wiązał Francję tak konkretnymi obietnicami, gdyż mówił do ambasadora Łukasiewicza, że „jutro lub pojutrze” dojdzie do poważnego ataku bombowców na Niemcy. Nic takiego nie nastąpiło i nastąpić nie miało. 7 września Francuzi podjęli natomiast akcję w duchu wspomnianych założeń, sformułowanych przez gen. Gamelina trzy dni wcześniej. Przeszła ona do historiografii jako „offensive pour la Pologne”, chociaż to stwierdzenie ma posmak ironiczny. Nad Mozelą, w okolicach Saarbrücken, armia francuska wkroczyła na nieosłonięte umocnieniami terytorium Rzeszy. Próba interpretacji tego posunięcia jako przygotowań do szturmu na linię Zygfryda nie ma najmniejszych podstaw. Wojska francuskie poniosły spore straty, gdyż tereny te zostały wcześniej przez Niemców zaminowane. Ambasador Łukasiewicz był najwidoczniej tendencyjnie informowany, pisał bowiem do MSZ w kraju, że wywiązały się „zacięte walki”, a Niemcy stawiają „zacięty opór”. W rzeczywistości francuska akcja nie zrywała z koncepcją trzymania wojska za linią Maginota. I „w żaden sposób nie zaniepokoiła armii niemieckiej”. Wypada dodać, że gen. Franz Halder, szef Sztabu Wojsk Lądowych, który prowadził drobiazgowe zapiski codziennie, „ofensywy dla Polski” nawet nie odnotował.

Kiedy 7 września zastępca brytyjskiego attaché wojskowego zapytał w Kwaterze Głównej Naczelnego Wodza, w czym Wielka Brytania może pomóc Polsce, usłyszał odpowiedź płk. Józefa Jaklicza (szefa Oddziału III Operacyjnego), że „w niczym”. Wygląda na to, że i minister Beck poważnie zwątpił w wypełnienie gwarancji sojuszniczych, gdyż w swym dzienniku gen. Tadeusz Malinowski, pierwszy zastępca szefa Sztabu Głównego, zapisał już 8 września, iż minister spraw zagranicznych „akcji zbrojnej [aliantów] nie przewiduje”. Dzień później gen. Gamelin uznał, że sprawa pomocy lotniczej dla Polski rozstrzygnięta została negatywnie. Mówił jedynie, że groźba uderzenia z zachodu sama w sobie wystarcza, aby „odciągać” siły niemieckie z Polski.

reklama
Fotograf Julien Bryan pociesza dziesięcioletnią Kazimierę Mikę, której siostra zginęła w wyniku niemieckiego bombardowania w Warszawie

Również 9 września Ironside przyjął gen. Norwida-Neugebauera. Zapytał, co Wielka Brytania może zrobić dla odciążenia Polski. Szef polskiej misji wojskowej domagał się realizacji gwarancji wojskowych – przede wszystkim zaangażowania sił powietrznych i akcji lądowej. Brytyjski generał odpowiedział, że o operacjach na lądzie decyduje Francja. Doradzał kupować broń w krajach neutralnych (jak państwa bałtyckie czy Szwecja) za kwotę 8 mln funtów, które ofiarował. Inne sprawy brał ad referendum – do dalszych rozważań sztabowych. W tym samym dniu gen. Norwid-Neugebauer udał się do naczelnego wodza armii brytyjskiej lorda Gorta. Jedynym konkretem rozmowy było stwierdzenie, że o ofensywie lądowej zadecydują „najwyższe czynniki państwa”. Takiej ofensywy oczywiście nie planowano. Kierując 9 września z Brześcia instrukcję do polskich ambasadorów w Paryżu i Londynie, Beck żądał objaśnienia przez aliantów planów dalszego prowadzenia wojny. W Polsce trwała (od 8 września) bitwa nad Bzurą – największa operacja zbrojna toczącej się kampanii.

Tylko pozornie nowe elementy do sytuacji wniósł 10 września. W dniu tym głównodowodzący armii francuskiej gen. Gamelin skierował pismo do marsz. Edwarda Śmig­łego-Rydza. Zawierało ono stwierdzenie, że armia francuska wyprzedziła obietnicę uderzenia na Niemcy 15 września i wszczęła działania bojowe. Miał na myśli „offensive pour la Pologne”. Tłumaczył też, że lotnictwo niemieckie zatrzymuje się w części na zachodzie z obawy przed uderzeniem. Na koniec napisał: „Dzielę całym sercem Wasze (Pańskie) udręki i wierzę w wytrwałość Waszego oporu”. Depesza ta dotarła do kwatery Naczelnego Wodza jeszcze w Brześciu. Zrobiła „przygnębiające wrażenie”. Tego również dnia Gamelin przedłożył wyjaśnienia na ręce szefa polskiej misji wojskowej w Paryżu. Przyjmując gen. Burhardta-Bukackiego, powołał się na dwuznaczne stanowisko Włoch, które sprawia, że nie można wycofać wojsk znad granicy w Alpach. Neutralność Belgii uniemożliwia ofensywne działania przeciw Niemcom. Pogwałcenie tej neutralności nie wchodzi w rachubę. Mimo to obiecywał „silne natarcie” na Niemcy 20 września. Podkreślał, że Wielka Brytania zgłasza sprzeciw wobec użycia sił powietrznych. Poza tym nie wolno bombardować „miejscowości bez wojska”. W tej sytuacji Anglia doradza przetrwać i trzymać front. Meldunek ten, datowany na 11 września i wysłany w postaci depeszy, dopiero 15 września dotarł do kwatery Naczelnego Wodza – wówczas w Kołomyi. Potwierdzał tylko grę na zwłokę, a wnosił pokrętne tłumaczenie bezczynności.

Kiedy ambasador Łukasiewicz 10 września udał się do Daladiera, otrzymał wiadomość, że sprzeciw rządu brytyjskiego w sprawie bombardowania obiektów w Niemczech bierze się z obawy przed negatywną reakcją opinii amerykańskiej. Francuski premier tłumaczył, że „lotnictwo francuskie było gotowe do rozpoczęcia akcji wojennej przed trzema dniami; że Anglicy odmówili udziału, tłumacząc się koniecznością dbania o amerykańską opinię; że z tego powodu tylko akcja została poniechana”, a Daladier „przyrzekł w tej sprawie ponowną interwencję w Londynie”. Jak widzimy, w Paryżu usiłowano wytworzyć wrażenie, jakoby nadeszło jakieś ostrzeżenie z Waszyngtonu. Łukasiewicz udał się wobec tego do ambasadora Wiliama Bullitta (z którym łączyła go jeszcze z Moskwy dobra znajomość) i uzyskał zaprzeczenie tej pogłoski. Enuncjacji amerykańskiej w sprawie niebombardowania obiektów przemysłowych nie było.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Waldemar Grabowski
„Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
272
ISBN:
978-83-8229-797-3
EAN:
9788382297973
reklama

Zresztą kiedy Raczyński powtórzył francuskie wyjaśnienia podsekretarzowi stanu w Foreign Office Cadoganowi, usłyszał: „Ależ to jest nieścisłe!... To oni robili trudności...”. Również lord Halifax zdementował twierdzenie, jakoby zaistniały jakieś zobowiązania brytyjskie wobec Stanów Zjednoczonych. „Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w odpowiedzi danej prezydentowi Franklinowi Rooseveltowi przez rządy angielski i francuski na jego humanitarną inicjatywę ograniczenia akcji lotniczej rządy te zobowiązały się do daleko idącego ograniczenia akcji zaczepnej swojego lotnictwa i że dotychczas, nie zważając na metody niemieckie stosowane wobec Polski, nie zadeklarowały swej decyzji wyciągnięcia z tego konsekwencji”. Możliwe, że oglądano się na Stany Zjednoczone, aby nie utrudniać prób zbliżenia tego państwa do koalicji antyniemieckiej, a wiadomości o użyciu lotnictwa bombardującego oddziaływałyby negatywnie na opinię amerykańską. Z relacji polskiego ambasadora w Waszyngtonie Jerzego Potockiego wynikało, że ogłosiwszy 5 września neutralność swego kraju wobec wojny w Europie, prezydent Stanów Zjednoczonych zamierzał przedłożyć Kongresowi rewizję ustawy o neutralności. Tak czy inaczej, wydaje się, że motyw amerykański był jedynie pretekstem.

Édouard Daladier (w środku) z Joachimem von Ribbentropem podczas konferencji monachijskiej w 1938 roku (Bundesarchiv, Bild 183-H13007 / CC-BY-SA 3.0)

10 września wieczorem ambasador Raczyński zapisał następujące przemyślenia o powodach bezczynności aliantów: „1) Jako fakt niesporny, wypływający zresztą logicznie ze sytuacji, stwierdzić trzeba decyzję tutejszego rządu odrzucenia wszelkich kompromisów i konferencji i prowadzenia wojny aż do zwycięstwa. Równocześnie zaś rząd podkreśla na każdym kroku fakt, że pierwszym i zasadniczym warunkiem pokoju musi być przywrócenie integralności Polski. Można mniemać na podstawie elementów tutaj dostępnych, że Francja również przyjęła to hasło jako swoje. 2) Maximum uwagi skupia się tutaj na zdobycie naprzód opinii amerykańskiej, a w dalszej kolejności amerykańskiej pomocy. Pomoc ta w pierwszym rzędzie polegałaby na zmianie ustawy o neutralności, tak aby umożliwić wywóz ze Stanów Zjednoczonych zarówno surowców, jak i materiału wojennego. 3) Wobec faktu, że Anglia i Francja są krajami bogatymi w pieniądze i materiał, zaś nie dysponują przewagą w materiale ludzkim, strategia ich, jeśli chodzi o front zachodni, zdaje się być w założeniu defensywna. Wobec przewagi Anglii i Francji na morzach taktyka taka stawia Niemcy w położeniu oblężonego, a więc w położenie tego, który dla przerwania oblężenia musiałby sam przejść do ataku przeciw silnie umocnionej linii obronnej. Poza tym taktyka defensywna – jak się zdaje – miałaby pozwolić na trzymanie pod stałą groźbą Włoch, do których tutaj nie mają zaufania, a którym dają do zrozumienia, że w razie zaangażowania się zbrojnego przy boku Niemiec byłyby przedmiotem jak najsilniejszej przeciwakcji francuskiej, skierowanej zarówno przeciw metropolii, jak i przeciw włoskim posiadłościom afrykańskim i śródziemnomorskim”.

reklama

Raczyński podsumował swoje uwagi w dwóch ocenach: „1) Ataki francuskie na linię Siegfrieda, jakkolwiek mogą być podjęte na dużą skalę, celem związania przeciwnika, nie wydają się przynajmniej w tej chwili podejmowane z zamiarem doprowadzenia do decydującej operacji. Powyższą opinię wysuwam jako osoba niefachowa i bez oparcia się o konkretny materiał. Będzie ona musiała być jak najprędzej sprawdzona, względnie skorygowana przez nasze misje wojskowe w Paryżu i Londynie. 2) Ciągły opór stawiany przez Anglię, a jak się zdaje – pomimo ich zaprzeczeń – także i przez Francję, przeciw przedsięwzięciu na wielką skalę zarysowanej samodzielnej akcji lotniczej, jest bodaj w przeważającej części wynikiem troski, aby rolę brutalnego napastnika i oprawcy kobiet i dzieci w sposób jak najbardziej widoczny zarezerwować dla Niemiec. Wydaje mi się prawdopodobne, że bombardowanie z powietrza ludności cywilnej jest traktowane tutaj jako przedmiot pozwalający na szerokie wykorzystanie propagandowe, tak jak w czasie poprzedniej wojny zatapianie statków bez ostrzeżenia przez łodzie podwodne. Jakkolwiek więc lotnictwo niemieckie bombarduje od 10 dni bez ustanku Polskę, sojusznicy nie mogą – jak dotąd – zdecydować się na podobną akcję w stosunku do Niemiec”.

W rozmowach swych z Polakami wojskowi brytyjscy odsyłali ich do czynników politycznych, bo to one miały podjąć decyzję. Taktykę tę stosowano konsekwentnie. Jedynie podczas rozmowy Daladiera z Łukasiewiczem 11 września padła sugestia zmiany tego postępowania. Francuski premier powiedział ambasadorowi, że jest coraz bardziej przekonany „o konieczności poważnej akcji lotnictwa”, ale nie ma energii, by sprawę twardo postawić wobec Brytyjczyków. Można jeszcze wspomnieć, że również 11 września szef polskiej misji wojskowej w Londynie gen. Norwid-Neugebauer udał się do gen. Ironside’a, rozmowa jednak nie zmieniła oceny sytuacji przez Polaków. Odbyła się w przededniu spotkania szefów rządów obydwu mocarstw alianckich.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Waldemar Grabowski
„Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
272
ISBN:
978-83-8229-797-3
EAN:
9788382297973
reklama

W warunkach bezczynności militarnej mocarstw zachodnich w Abbeville zebrała się konferencja Najwyższej Rady Wojennej (z udziałem nie tylko obu premierów i głównodowodzącego armii francuskiej i połączonych armii sprzymierzonych). Wydarzenie to bywa wyolbrzymiane w części historiografii. Zatwierdzono wówczas jedynie dotychczasowe postanowienie o nieotwieraniu frontu zachodniego i niepodejmowaniu zaczepnych działań powietrznych wobec nieprzyjaciela. Cel zebrania nie jest trudny do wyjaśnienia. Narada odbyła się z inicjatywy brytyjskiej. W Londynie obawiano się, że demonstracja zbrojna armii francuskiej, jaką była „offensive pour la Pologne”, spowoduje poważne powikłania, a wśród nich starcie z Niemcami, które wówczas uznawano za niepotrzebne. Strona brytyjska oczekiwała w tej sprawie nowych gwarancji na najwyższym szczeblu. W Abbeville je uzyskała. Moc sprawcza decyzji tam podjętych była naprawdę żadna. Wypracowano je już wcześniej – w dniach 3–11 września – a teraz jedynie konfirmowano pod sankcją Rady Najwyższej.

Polski żołnierz i cywile we wrześniu 1939 roku w Warszawie (fot. Julien Bryan)

Protokół obrad konferencji w Abbeville nie pozostawia wątpliwości. Premier Daladier oświadczył, że wypadki postępują „zgodnie z przewidywaniami i rachubami francuskiego Sztabu Generalnego. Obecna sytuacja bardzo różni się od sytuacji z roku 1914. Niemcy zmierzają do podboju Polski, dążąc jednocześnie do utrzymania niezmienionej pozycji na Zachodzie. Francuskie siły zbrojne wytrwale i systematycznie zbliżają się do linii Zygfryda. Nie przewiduje się spektakularnych sukcesów, lecz atak może przekształcić się w operację na wielką skalę. Sytuacja mogłaby być zupełnie inna, gdyby Belgia nie ogłosiła od samego początku neutralności”. Premier Chamberlain uznał decyzję „o niepodjęciu jak dotąd operacji na wielką skalę we Francji za mądrą. W jego opinii nie ma powodów do pośpiechu, gdy czas jest po naszej stronie. Ponadto sojusznicy potrzebują czasu, aby zgromadzić wszystkie środki, a tymczasem morale Niemiec być może się załamie”. Daladier argumentował, że „operacje ofensywne na wielką skalę, podjęte na samym początku, byłyby błędem. Sytuacja nie jest taka sama jak w roku 1914. Dodał, że mobilizacja we Francji została pomyślnie i bez przeszkód zakończona”. Na pytanie brytyjskiego premiera o koszty akcji na froncie zachodnim („offensive pour la Pologne”) gen. Gamelin odpowiedział, że „nie oczekuje, aby straty były wielkie. Celem leżącym u podstaw prowadzonych obecnie operacji jest pomoc Polsce poprzez rozproszenie uwagi Niemiec. Jego ofensywa ogranicza się do działań na »ziemi niczyjej« i wcale nie nosi się z zamiarem rzucenia swej armii przeciwko głównym siłom obronnym Niemiec. W istocie wydał specjalne rozkazy zabraniające czegokolwiek w tym rodzaju. Ogólnym celem Francji jest zabezpieczenie całego terytorium Francji oraz okupowanie tych obszarów Niemiec, które wzmocniłyby to ogólne zabezpieczenie. Odnośnie do użycia sojuszniczych Sił Powietrznych stwierdził, że zgadza się z poglądami głoszonymi przez Sztab Brytyjskich Sił Powietrznych, że Siły Powietrzne nie powinny w chwili obecnej być użyte przeciwko obiektom w Niemczech. Uniknie w ten sposób strat i usunie niebezpieczeństwo trafienia celów cywilnych oraz ewentualnych reperkusji. Polacy chcą, aby Francuzi czynili więcej, lecz Francuzi zdają sobie sprawę, że robią wszystko, co w ich mocy”. Chamberlain zgodził się z tą wypowiedzią „w każdym calu”.

reklama

Brytyjski premier stwierdził też: „Trzeba docenić fakt, że w chwili obecnej Niemcy pozostawiają w spokoju Francję i Wielką Brytanię. Brytyjskie fabryki są prawdopodobnie bardziej podatne na ataki powietrzne niż zakłady w Niemczech. [...] bombardowania nie odznaczają się precyzją, a rozszerzenie naszych dotychczasowych działań w powietrzu nieuchronnie doprowadzi do strat wśród ludności cywilnej. Mogłoby to wpłynąć niekorzystnie na neutralne nastroje, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli jednak Niemcy zaczną akcję, spotkają się oczywiście z natychmiastową odpowiedzią”. W sumie „czas pracuje na korzyść sojuszników, a przeciwko Niemcom”.

Niezmiernie ważny fragment protokołu obrad konferencji w Abbeville zawiera pytanie lorda Chatfielda, brytyjskiego ministra koordynacji obrony, czy gen. Gamelin „rozważał jakieś zmiany w swoich planach na zachodzie, w razie gdyby Polska zdołała utrzymać się dłużej, niż to pierwotnie przewidywano”. Głównodowodzący armii francuskiej odpowiedział krótko: „nie”. I wyjaśnił: „Zaoszczędzi to jedynie więcej drogocennego czasu Francji i Wielkiej Brytanii na przygotowania i przeszkodzi Niemcom w przerzucaniu swych sił z frontu wschodniego na zachodni. Nie wiadomo, czy Niemcy zamierzają to uczynić, czy wkroczyć do Rumunii”. Uwaga ta nie pozostawia wątpliwości co do intencji francuskiego sojusznika.

Nic nie wskazuje na to, by konferencja w Abbeville przyjęła do wiadomości fakt pokonania polskiej armii i z tego powodu zadecydowała o zaniechaniu dalszych działań na froncie zachodnim. Nie było stwierdzenia, że Polacy kampanię przegrali. Premier Daladier mówił nawet: „wygląda na to, iż odwrót w Polsce uległ pewnemu zahamowaniu. Być może Polacy będą w stanie utrzymać się podobnie jak hiszpańskie siły republikańskie w Madrycie”. Nie można więc twierdzić, że premierzy alianccy działali pod impulsem wiadomości o pokonaniu polskiej armii, którą ogłosili Niemcy. 10 września doszło do polskiej kontrofensywy, która 13 września napotka jednak kontratak sił niemieckich dowodzonych przez gen. Gerda Rundstedta.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Waldemar Grabowski
„Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
272
ISBN:
978-83-8229-797-3
EAN:
9788382297973
Pielęgniarki opiekujące się niemowlętami i ich matkami w szpitalu Św. Zofii w Warszawie podczas niemieckiego bombardowania (fot. Julien Bryan)

Jak widzimy, brytyjski protokół konferencji w Abbeville przesądza, że o żadnej operacji lądowej na wielką skalę na froncie zachodnim mowy być nie mogło – ani we wrześniu 1939 r., ani w dającej się przewidzieć przyszłości. To było wykluczone. Gdyby polska armia biła się nawet do wiosny 1940 r., nic by to nie zmieniło. Możliwe było jedynie uskutecznienie dostaw sprzętu bojowego i surowców przez Rumunię, oczywiście gdyby Sowieci nie wystąpili zbrojnie i nie odcięli Polski od tego sąsiada i sojusznika. Przypuszczenie Mariana Zgórniaka z 1999 r., że „pomoc francuska byłaby możliwa, gdyby opór Polski trwał nie trzy-cztery tygodnie, ale – jak zakładano początkowo – około trzech miesięcy”, nie wydaje się uprawnione. Protokół z Abbeville nie daje podstaw do takiej interpretacji.

Nie ma żadnych dowodów, aby w Abbeville rozmawiano o położeniu Polski, antycypując zbliżające się uderzenie Sowietów i z tego powodu spisując ją „na straty”. Protokół brytyjski nie daje podstaw do takiego rozumowania. To, że przynajmniej rząd francuski miał wiedzę o treści tajnego protokołu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia, nie musi oznaczać, iż uderzenie Sowietów uważano za oczywiste i rychłe. Powstaje jeszcze pytanie, czy Sowieci znali uchwały konferencji w Abbeville. Nie ma wskazujących na to jednoznacznych przesłanek, na które mógłby powołać się historyk.

W wyniku ustaleń w Abbeville postanowiono zakończyć „ofensywę dla Polski”. Gamelin wydał gen. Georges’owi rozkaz odwrotu. Najpierw miało nastąpić przygotowanie do wycofania się z opanowanych terytoriów Rzeszy. Potem zarządzono odwrót. Wojska francuskie zaczęły opuszczać zajęte tereny nad Mozelą. Rząd polski nie został powiadomiony o uchwałach w Abbeville. Minister Beck zlecił ambasadorowi Łukasiewiczowi zdobycie informacji o zapadłych postanowieniach. „Wobec wczorajszej narady Chamberlaina i Daladiera sądzę, iż należy: I. Żądać dokładnego poinformowania nas o tym, w czym praktycznie ma się wyrazić współpraca z nami. II. We właściwej formie domagać się nadal akcji lotniczej. III. Wobec oświadczenia Halifaksa, że akcja lotnicza będzie związana tylko z operacjami wojennymi, rozważyć możliwość domagania się akcji lotniczej na tyłach niemieckich oraz [na] centra przemysłowe niemieckie nad naszą granicą aparatami lądowymi lub wodnopłatowcami”. Łukasiewicz nie uzyskał żadnych informacji godnych uwagi.

Nieświadom powziętych w Abbeville decyzji i działając za pośrednictwem ambasadora w Paryżu, 12 września Beck sformułował jeszcze sugestię wobec Francuzów, aby nastąpiło „chociaż upozorowanie przygotowań do ataku na lądzie”, jeśli prawdziwa ofensywa nie jest możliwa. Miałoby to dać polskiej armii szansę na „ponowną konsolidację”. Tego dnia Łukasiewicz przedstawił postulaty swojego ministra na Quai d’Orsay. Rzecz jasna, nie odniosło to żadnego skutku.

Oczywiście konferencja w Abbeville nie oznaczała zaniechania dalszych obietnic pomocy dla Polski. Dziennik „Times” napisał nawet, że zapadły nowe ustalenia o tejże pomocy. Głównodowodzący armii francuskiej zapewniał, że ofensywa jego armii ruszy 17–18 września. Głęboko jednak trafne jest stwierdzenie Ciałowicza, że w Abbeville „skończył się sojusz polsko-francuski w tym charakterze, w jakim był zawarty”. Alexander Cadogan (a więc zastępca Halifaxa) zapisał w swoim diariuszu, że „na szczęście” nie wiedział o ustaleniach konferencji, nie mógł więc powiedzieć o nich polskiemu ambasadorowi.

Żołnierze armii brytyjskiej i francuskiego lotniczego personelu naziemnego przy ziemiance „10 Downing Street” na skraju lotniska, 28 września 1939 roku (fot. G. Keating; Imperial War Museums)

Powróćmy jeszcze raz do obserwacji Edwarda Raczyńskiego. „Jeśli chodzi o front polski – pisał on 10 września – to był on traktowany tutaj od początku operacji wojennych jako czynnik o dużym znaczeniu, ale pomimo wszystko – jako czynnik pomocniczy w zasadniczej rozgrywce. W kwietniu br., kiedy miały miejsce rozmowy Pana Ministra w Londynie, kładące podwaliny pod sojusz obu krajów, Anglicy liczyli na zbudowanie frontu wschodniego, który by posiadał wszystkie warunki potrzebne dla utrzymania się przez okres długi, ewentualnie wieloletni, i który by obejmował szereg krajów od Morza Bałtyckiego do Morza Śródziemnego. Z chwilą kiedy Rosja sowiecka wypadła z kombinacji, Anglicy stracili swoją pierwotną wiarę w możność zbudowania pełnowartościowego w ich pojęciu wschodniego systemu obronnego. Nie znaczy to – jak wynika z moich uwag przytoczonych powyżej – aby chcieli, odrywając się od przyjętych zobowiązań, przejść na inną politykę w stosunku do niemieckich roszczeń do hegemonii w Europie Środkowej. Taka droga nie licowałaby z godnością Imperium Brytyjskiego i byłaby równocześnie w ostatniej konsekwencji zbyt niebezpieczna. Znaczy to jednak różnicę w nasileniu zaangażowania się. W razie gdyby Anglicy uwierzyli w trwałość chociażby względną frontu polskiego, to także i skłonność ich do ofiar na rzecz tego frontu odpowiednio by wzrosła. Odwrotnie, w miarę jak na skutek wypadków w terenie zaufanie to słabnie, gotowość do efektywnej pomocy stale się zmniejsza. Wyraz znajdują obawy przed zużywaniem nagromadzonych sił »odcinkami i w sposób strategicznie niedecydujący«, a także obawy o to, aby w razie głębokiego zaangażowania się w sposób dla wszystkich widoczny nie narazić się w razie niepowodzenia na tym większą utratę prestiżu. Takie jest podłoże trudności, z którymi walczymy nieustannie tutaj, a które – bez znajomości tego podłoża – byłyby niezrozumiałe, tak jak są wysoce drażniące i nielicujące z jasnym i prostym tekstem zobowiązań sojuszniczych zawartych w artykule 1 i następnych układu naszego z dnia 25 sierpnia 1939 r.” Nic dodać, nic ująć.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” pod red. Waldemara Grabowskiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Waldemar Grabowski
„Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej”
cena:
35,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
272
ISBN:
978-83-8229-797-3
EAN:
9788382297973
reklama
Komentarze
o autorze
Marek Kornat
Historyk, sowietolog, eseista. Profesor nauk humanistycznych. Kierownik Zakładu Dziejów Dyplomacji i Systemów Totalitarnych w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone