Jak żył polski parobek na początku XX wieku?
„Zaranie” było jednym z pism wydawanych na przełomie XIX i XX wieku, adresowanym do szerokiej masy ludzi na wsi. Mimo że nie osiągnęło tak dużej popularności wśród chłopów, jak na przykład „Gazeta Świąteczna”, to zdobyło dość znaczną liczbę prenumeratorów, biorąc pod uwagę wysoki poziom analfabetyzmu na wsi. Na stronach „Zarania” w latach 1910 – 1911 wywiązał się interesujący spór korespondencyjny dotyczący sytuacji parobków w majątkach ziemskich. Położenie ludności służebnej na początku XX wieku przedstawimy tu z trzech perspektyw: krytycznej „Zośki z Bielik”, Piotra Danysza jako zaangażowanego ziemianina, a także z punktu widzenia samych parobków, którzy również zabrali głos – oczywiście w przytłaczającej większości krytyczny.
„Biedy u nich nie ma”
Na początek przyjrzymy się punktowi widzenia Piotra Danysza – wieloletniego publicysty „Zarania”, właściciela majątku nieopodal Ryk w lubelskim. Sam będąc ziemianinem i działaczem współpracującym z ruchami ludowymi znał doskonale tematykę, problem opisując na podstawie analizy 18 majątków i 300 rodzin służących z terenów okolic Ryk i Iwanogrodu (Dęblina).
Na podstawie własnych obserwacji stwierdził, że warunki lokalowe większości rodzin robotników najemnych nie przedstawiały się źle i zazwyczaj nie odbiegały standardem od mieszkań zwykłych chłopów. Spośród 18 majątków porządne mieszkania odnotował w trzech, „znośne” – czyli zabezpieczone przed deszczem i chłodem, lecz mające pewne braki, takie jak klepisko zamiast podłogi, niski sufit czy małe komory – w dwunastu, natomiast złe, np. z dziurawymi dachami czy bez komór, w trzech majątkach.
Ze spraw socjalnych warto przyjrzeć się kwestii ubezpieczenia emerytalnego – znane mu próby namówienia parobka do tego świadczenia przy partycypacji dworu w wysokości 2/3 składki (20 kopiejek miesięcznie), kończyły się często przedwczesnym wypłaceniem zgromadzonych funduszy na bieżący użytek. Przyznawał również, że robotnicy niezdolni do pracy byli skazani na los żebraka albo utrzymanie przez rodzinę.
Omawiając położenie materialne parobka i jego rodziny, Danysz wyszczególnił trzy fazy w życiu zgodnie z kryterium posiadania dzieci. Faza pierwsza, czyli okres kiedy parobek nie miał dzieci i musiał posiłkować się płatnym służącym, była według niego średnio korzystna, ponieważ uszczuplała on budżet domostwa. Druga faza, kiedy miał własne dzieci, ale jeszcze nie pracowały, była najmniej korzystna ze wszystkich. Za to trzecia, kiedy dzieci przynosiły do domu zarobek ze swojej pracy, była najkorzystniejsza, ponieważ wtedy podnosił się dochód całej rodziny.
Jakkolwiek daleki jestem od twierdzenia, że byt parobków folwarcznych jest dobry, to jednak wyrażam przekonanie, że biedy u nich nie ma. Mają pożywienie względnie obfite i nie gorsze, jak przeciętnych właścicieli kilku a nawet kilkunastomorgowych i mają odpowiedni fundusz na przyzwoity – według swego zdania – przyodziewek. Nie zauważyłem też na twarzach ich smutku […] są oni na ogół weseli, czego dowodem zabawy z tańcami, które wyprawiają bardzo często, np. latem prawie co tydzień.
Pracowitość, zaradność i umiejętności gospodyni były według Piotra Danysza kluczami do sukcesu i dobrobytu rodziny parobka. Czym jednak było dla niego „bogactwo”? Definiował je jako możliwość dobrego odżywiania się, posiadanie odpowiedniego ubrania oraz odłożenie znacznej sumy pieniędzy (w jego opinii 20 – 50 rubli) na chrzciny, wesela czy czarną godzinę.
Jednocześnie przyznawał, że robotnik zarabiał gorzej niż na zachodzie. Nie uważał tego jednak za niesprawiedliwe, według niego polski parobek wymagał ciągłego nadzoru, gdyż często pracę wykonywał niedbale, a za złą pracę, jego zdaniem, nie należało się wysokie wynagrodzenie. Tłumaczył to brakiem poczucia obowiązku, wykształcenia i rzetelności wśród robotników rolnych. „Każdy właściciel majątku podniósłby we własnym interesie wynagrodzenie parobków, i we własnym zakresie musiałby dbać o dobrobyt ich pod każdym względem” – pisał.
Jako sposoby na poprawę warunków życia parobków i ich rodzin wymienił on zakładanie ochronek dla dzieci, wprowadzenie obowiązku szkolnego (nie precyzując jednak, kto miałby ponosić koszty nauki), utworzenie przez właścicieli ziemskich instytucji wspierającej robotników niezdolnych do pracy z powodu choroby lub podeszłego wieku, a także udział parobków w zyskach gospodarstwa – pod warunkiem wcześniejszego podniesienia ich poziomu kultury. Artykuł polemiczny z „Zośką” kończy znamiennym zdaniem: „Przypuszczać zaś, aby jakakolwiek grupa robotnicza osiągnęła wkrótce byt taki, jaki zadowolićby mógł czułe serce p. Zośki – uważam za marzenie nieziszczalne”.
„Umysł ciemny, sumienie zabite, żadnej godności osobistej”
Osoba pisząca pod pseudonimem „Zośka z Bielik” (która ówcześnie publikowała swoje teksty również w innym ludowym tytule „Siewba”), miała zgoła inne zdanie na temat parobków od Piotra Danysza. Przede wszystkim według niej, przedstawione przez niego wyliczenia były dalekie od rzeczywistości. Zauważyła, że są tam znacznie zawyżone koszty utrzymania parobka, jak i jego dochody, choć mogło to wynikać z lokalnej specyfiki. Przedstawione roczne koszty opieki medycznej według niej jasno pokazywały, jak rzadko lekarz był do wzywany do rodziny robotnika. „Wydatkowanie 20 – 50 rubli na chrzciny i wesele nie jest dowodem zamożności parobka” – dodawała – „wesele jako jedyna radosna uroczystość w ciągu całego żywota musi być wyprawione.” Słowa Danysza o braku na ich twarzach smutku wyjaśniała „smutnym objawem ich bezmyślności i ciemnoty”.
Polecamy e-book Anny Wójciuk – „Jedz, pij i popuszczaj pasa. Staropolskie obyczaje i rozrywki”
Parobek dworski ileż razy mieszka w wilgoci, w spróchniałych walących się czworakach, bez żadnych najkonieczniejszych do życia potrzeb? (…) «Po co? On, parobek – powiadają – i tak z pańskiego ogrodu ukradnie; ogród swój dziedzic musi wypuszczać żydowi bo przed tymi złodziejami, to jest parobkami, nic się nie utrzyma» (…) I prawda – kraść pańskie – powiadają – to nie grzech. Od dzieciństwa słusznie lub niesłusznie złodziejami nazywani – wielu z nich staje się nimi rzeczywiście i zatracają zupełnie poczucie, że źle robią. Umysł ciemny, sumienie zabite, żadnej godności osobistej, ot! Bezduszna maszyna do roboty – nie człowiek.
Piotr Danysz narzekał na niski poziom intelektualny parobków, co według niego przekładało się na źle wykonywaną pracę, wymagającą ciągłego nadzoru. W kontrze do jego opinii „Zośka” zastanawiała się, czy obowiązkiem „oświeconych” nie powinno być umożliwienie zdobycia wiedzy także gorzej sytuowanym. W rzeczywistości jednak posłanie dziecka do szkoły, przy dziennym dochodzie rodziny wynoszącym zaledwie kilkadziesiąt kopiejek, stanowiło wyzwanie niemal nieosiągalne. Dziecko, zamiast się uczyć, mogło wspomóc rodzinę swoją pracą, przynosząc do domu kilka rubli więcej – według obliczeń Danysza przez cały rok mogło zarobić dodatkowo około 60 rubli.
Zarobki parobków rzadko pozwalały na posłanie dziecka do szkoły zamiast do pracy, bo wiązało się to z utratą zarobku. Nie starczało także na zakup ziemi, który dałby im niezależność od pracy najemnej w majątkach. Parobek nie mógł również posiadać wielu dóbr ruchomych, ponieważ częste przenosiny z jednego dworu do drugiego utrudniały ich gromadzenie i były kłopotliwe w transporcie. Tym bardziej, że w większości majątków kontrakty kończyły się z końcem roku, co oznaczało, że w samym środku zimy rodzina musiała opuścić czworaki.
Zośka nie zgadzała się również z optymistycznym zdaniem na temat zaradności gospodyń. Trudno bowiem domagać się zbytniej zaradności od niepiśmiennej kobiety żyjącej w brudzie i w warunkach uniemożliwiających chociażby zrobienie podstawowych zapasów: „śmietana na masło (…) w dusznej izbie skwaśnieje”, „zabiwszy wieprzka na Wielkanoc (…) gdy na świecie już ciepło – wszystko w oczach się psuje”.
Aby przeciwdziałać problemom parobków, według „Zośki” należałoby spełnić wymagania takie jak obowiązkowa nauka dzieci parobków, ochronki przy dworach wraz ze świetlicami ogólnodostępnymi, zapewnienie parobkom emerytury i opieki lekarskiej, czy mieszkanie z piecem komorą, piwnicą i komórką na opał.
„Zaduch jak szlacheckie perfumy” – głosy parobków
Dyskusja o położeniu robotników rolnych w majątkach ziemskich – głównie punkt widzenia Danysza – skłoniła samych zainteresowanych do zabrania głosu. Na łamach czasopisma podzielili się swoimi doświadczeniami.
„Chłop” z powiatu radzyńskiego:
Ja mam 10 morgów gruntu a z serwitutem to nawet i więcej i nie mam tego, co mają parobcy czy fornale – w naszych stronach.U nas parobek ma: 1) pensji 30 rb., 2) czyściuchnego zboża 13 korcy, 3) wygnojonego pola pod kartofle blisko pół morga, 4) w ogrodzie wygnojonych 60 prętów, 5) krowę na dworskiej oborze, trzyma świnie i drób, 6) opał, mieszkanie osobne, doktora, aptekę – wszystko ma gotowe przywiezione do chałupy (…) I jak widzę, to żaden z nich nie przerobi się, ani żaden nie dośpi tak, jak my na swojem; a jak który porządnie i statecznie się utrzymuje, to i pieniądze pożycza jeszcze na procent.
Tomasz Nocznicki w odpowiedzi do „Chłopa zpod Radzynia”:
Gospodarz posiadający 10 morgów, jeżeli jest zdrów, a pracować chce i umie, to może mieć z nich do 500 rubli, kiedy parobek, choćby ręce urobił, więcej nad to, co powyżej napisałem, nie dostanie [202 rub. 20 kop. rocznie – przyp. DA]. Gospodarz na 10-ciu morgach, jeżeli nie «cieluch», to jest niezależnym obywatelem, i nikt mu nawet słowa przykrego nie powie, czego o parobku powiedzieć nie sposób. Słusznie pisze Zośka z Bielik, że gospodarz, jeżeli mieszka nieporządnie, niechlujnie, to sam winien, kiedy parobek mieszka jak musi.
Walery Kurach pisał:
Mieszkanie ciasne, o jednem oknie, a jak parobek chce trzymać prosiaka, to musi z nim razem mieszkać, bo chlewu nie ma, […] w tej komórce trzymać muszą i świnię, a naganiać ją przez mieszkanie bo innego wejścia nie ma, i przez mieszkanie gnój wyrzucać. To też jak wejść – to uderzy człowieka zaduch, jak szlacheckie perfumy. Bo jeszcze i palić trzeba świeżą choiną (Nr 3, 1911).
J.R. i P.W. z radzyńskiego:
Służymy dotąd we dworze. Otóż my mamy zamiar podziękować za ten gorzki chleb i łaskę i wynieść się swoim kosztem i nie czekać starości, bo choćbyśmy służyli i 45 lat, to nam dadzą emeryturę: torbę i kij żebraczy i od dworskich progów wara, bo cię nazwą próżniakiem albo bandytą. Obliczywszy się tak, my dwaj przyjaciele, postanowiliśmy nie czekać starości na dworskich śmieciach, tylko iść na obczyznę, póki jesteśmy młodzi (mamy dopiero po 30 lat).
Polecamy e-book Izabeli Śliwińskiej-Słomskiej – „Trylogia Sienkiewicza. Historia prawdziwa”
Książka dostępna również jako audiobook!
Nie wiemy tylko czy jechać do guberni mińskiej, gdzie sprzedają tanio ziemię, czy do Parany w Brazylii. O świecie mamy małe pojęcie, bo człowiek od małego zahukany, a co niedzielę jeno słyszy: nie czytaj gazet, bo żydowskie, nie czytaj książek, bo od wiary odprowadzają […] a ksiądz by potem mówił, że tego służącego chleb dworski rozbódł i o Bogu zapomniał, więc pan takiego heretyka wydalić musiał (Nr 4, 1911).
„Fornal zpod Międzyrzecza” w guberni siedleckiej:
U nas jest tak: chłop pierwszego rzędu stanie do służby za fornala za 115 rb. – a nie tak jak pisał p. Danysz, że dostaje 260 rb. Do tego nie dają nic więcej, nawet mieszkania […] Mieszkanie to jest takie: pojedyncze lub we dwuch, jak się zdarzy, komory razem z chlewami, szczurów aż się trzęsie; na piwnicę kopie się dół koło domu […] o kawałek drzewa doprosić się nie można z podwórza, a jakby kto wziął, to byłby karany, słomy też wziąć nie wolno, ani badyli żadnych garści nawet urwać.
W innej korespondencji dodawał:
Pan Danysz nie wołał o to, żeby znieść czeladników, a każdy dziedzic woła: dawaj czeladnika, albo niech baba krowy doi. I nieraz, choć jest czworo dorosłych dzieci, kobieta się za dójkę godzi, byle służbę dostać! Często ma się dziewczynę lub chłopca podrostka, co to jemu właśnie do szkoły byłaby pora, a on musi być czeladnikiem (posyłka) i w jarzmo iść i być w niem do końca.
Józef Wojciechowski:
Otóż ja piszę, bo sam służyłem, więc wiem najlepiej […] Mieszkanie jest maleńkie, a jak deszcz pada to nie ma gdzie spać, bo trzeba z łóżkiem uciekać od ściany do ściany. Izba ma 9 łokci na 9, mieszka nas w tem 2 rodziny […] Ordynaria: 12 korcy zboża, 150 prętów pod kartofle, torf na opał taki, że godzinę go trzeba rozpalać […] Czy to nie wyzysk człowieka biednego? Nie słyszałem jeszcze we dworze o tem, żeby był lekarz i apteka, ale to wiem, że jak jeden parobek zachorował i leżał miesiąc w mieście, a jego żona ułapiła dziedzica za nogi, całowała go po rękach, to on ją odepchnął i powiedział, że ordynarji nie dostaną, bo im się robić nie chce […] A było to w majątku Brwinowie pod Warszawą, gdzie rządził rządca Drewnowski, co bił co dzień po kilkoro ludzi. Co do pensji to: posyłka zarobi 50 rb. na cały rok, a parobek ma 24 rb. – ordynarja, pensja, mieszkanie, ziemniaki, kapusta i krowa, to jest wszystko, co parobek ma, nie wyniesie więcej jak 140 rb.
Tak z kolei pisał Wiktor Bielak ze Szurkowa w krasnostawskim: Ja, Wiktor Bielak, opisuję swą nędzę: Nastałem do Szurkowa chłopakiem, miałem 17 lat, ożeniłem się i stanąłem za fornala do 4-ch koni. Przy młocarni zostałem kaleką, bo porwało mi i zgniotło lewą rękę. […] chwała Bogu żem się trochę nauczył, więc zostałem za gajowego, a potem zrobili mnie pastuchem. Ciężko mi było i po 4-ch latach poszedłem na buraki […] więc zobaczyli żem pracowity i rzetelny zrobili mnie kontrolerem do wszystkiego.
[…] byłem jak ten pług do orania: co mi kazali, tom robił. Jak się zaczęła wojna z Japonią, a u nas rozruchy, to ja byłem całowany i kochany, zasłaniałem własnemi piersiami, a jak się skończyły napady, to mój pan innym stał się człowiekiem […] po 20-tu latach służby zwolnili mnie na dwa tygodnie przed Nowym Rokiem; na hańbę mnie wystawili, na śmiech ludzki […] Przysłowie mówi, że «kto wiatrem służy, temu dymem płacą» – ale widać i takiemu, co służy wiernością i pracą, też płacą dymem, gdy inny wiatr zawieje.
Pracownica ochronki dworskiej z sandomierskiego:
Żal mnie straszny ogarnia, gdy pomyślę, że te moje dzieciaczki, to będą kiedyś parobcy – a więc ludzie nędzni, często zaś może i źli, kiedy ich życie zanadto naciśnie […] Istnieje tu szkaradna nienawiść między dworskimi i wsiowymi; już dzieci w ochronie biją się i wypędzają nawzajem… aż strach pomyśleć! Wszak to dzieci jednej wioski.
Dyskusja na temat losu parobków, toczona na łamach „Zarania” na początku XX wieku, ujawnia dramatyczne kontrasty w ocenie ich sytuacji. Podczas gdy ziemianie, tacy jak Piotr Danysz, dostrzegali w ich życiu względną stabilność i możliwość utrzymania się, głosy samych parobków oraz publicystów, takich jak „Zośka z Bielik”, malowały zupełnie inny obraz – ciężkiej pracy, niskich zarobków i skrajnej zależności od dworu.
Świadectwa samych robotników rolnych pokazują, że bieda była powszechna, a perspektywy na poprawę losu – niemal zerowe. Brak dostępu do edukacji, nędzne warunki mieszkaniowe i społeczne uwarunkowania sprawiały, że parobcy byli pozbawieni realnych szans na awans społeczny. Wielu z nich dostrzegało, że jedyną drogą do poprawy bytu była emigracja lub wyrwanie się z majątku na własną ziemię, co jednak było niezwykle trudne.
Powyższy artykuł będący krótkim opracowaniem publicystyki z epoki, warto zakończyć głośnym cytatem współzałożyciela „Zarania” Tomasza Nocznickiego, który w jednym z wielu artykułów zwracał się bezpośrednio do robotników rolnych:
Ucz się ty chłopie, bo jeżeli nie będziesz się uczył, to będziesz głupi, to cię po wiek wieków będą wyzyskiwali, a ty się będziesz upadlał, i różnych, niewiele wartych, a nieraz – z przeproszeniem – błaznów całował po ręku i tytułował ich aż «wielmożnymi».
Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!
Bibliografia:
Zaranie, 1908, nr 7.
Zaranie, 1910, nr 1, 17, 20, 21, 29, 30, 36, 37.
Zaranie, 1911, nr 3, 4.
redakcja: Jakub Jagodziński