Jak zginął Piotr Jaroszewicz?

opublikowano: 2023-12-08, 16:02
wszelkie prawa zastrzeżone
Ta zbrodnia wstrząsnęła krajem. W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku były dygnitarz komunistyczny wraz z żoną padł ofiarą niewyjaśnionego do dziś zabójstwa. Sprawę badali m.in. analitycy z tajnego zespołu Archiwum X…
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Jaroszewicza i Alicji Grzybowskiej „Piotr Jaroszewicz”.

Piotr Cyrankiewicz, Piotr Jaroszewicz i Władysław Gomułka (fot. Zbyszko Siemaszko; NAC)

Zabójstwo Twojego taty to jedna z najgłośniejszych, do dziś niewyjaśnionych w Polsce spraw. Budzi wątpliwości, skłania do spekulacji. Powstają niezliczone teorie próbujące wyjaśnić, co się stało. Obecnie toczący się proces też nie przybliża nas do wyjaśnienia zagadki.

Tak, dlatego moim zdaniem warto cofnąć się w czasie do sierpnia 1992 roku, czyli miesiąca poprzedzającego zbrodnię.

Co się wtedy wydarzyło?

Nie mówimy tu nawet o jakimś jednym, konkretnym zdarzeniu, bardziej o całym ich cyklu. Na początku sierpnia do Polski przyjechała córka pani Solskiej, Hanna Paszkowska, z dwójką dzieci, Katarzyną i Piotrem. Mieszkali w Aninie. Hanna zajmowała pokój w dużym domu na piętrze, dzieci natomiast dostały miejsca do spania w drugim domu, nad dawną stróżówką BOR-u. Ja w tym czasie prowadziłem firmę w Gdańsku, do Anina wpadałem jednak co weekend. Było piękne lato, dlatego w połowie sierpnia zdecydowaliśmy się z moją ówczesną narzeczoną Grażyną wybrać na dwa tygodnie do Włoch.

Najpierw przyjechałem do taty pożegnać się przed wyjazdem. Siedzieliśmy na werandzie, w pewnym momencie ojciec podał mi kopertę z listem do mojej kuzynki Elżbiety oraz kilka przedmiotów, które należały do cioci Teofanii. W tym momencie Solska zarzuciła mu, że już zaczyna rozdawać rodzinny majątek. Byłem zaskoczony, Alicja często zwracała się tak ostro do mnie czy właśnie do Eli, ale wcześniej nigdy nie mówiła takim tonem do swojego męża.

Jak na to zareagował Twój tata?

W swoim stylu, czyli podarł ten list, poszedł na piętnaście minut do gabinetu, po czym wrócił, przynosząc kolejny list i dwa razy tyle pamiątek. Zapanowała ciężka atmosfera, ale już nic więcej się wtedy nie wydarzyło. Zgodnie z planem wyjechaliśmy. Wróciliśmy w ostatnich dniach sierpnia. Przywieźliśmy ze sobą makarony, oliwę, wino i całą masę produktów używanych w kuchni włoskiej, które wtedy nie były jeszcze tak łatwo dostępne w sklepach. Część z tych rzeczy od razu zawieźliśmy do Anina.

Kiedy tam dojechaliśmy, zorientowaliśmy się, że coś się musiało wydarzyć. Jak tylko wysiadłem z samochodu, podeszła do mnie Alicja i poprosiła, żebym porozmawiał z ojcem, bo podczas naszej nieobecności coś się stało i bardzo się zdenerwował. Zastałem go w ogrodzie, pielił grządki. Nie chciał rozmawiać. Potem się dowiedziałem o kłótni między tatą a córką Hanki. Dziewczyna była nastolatką, dużo czasu spędzała z poznanymi w Aninie kolegami w swoim wieku, jeden z nich został nawet zaproszony na teren posesji i ojciec zobaczył go w domku, w którym Kasia i Piotr mieszkali. Bardzo ostro wtedy zareagował, wyszła z tego ogromna awantura.

W pierwszym śledztwie drążono ten wątek, bardzo szczegółowo przesłuchano wszystkich znajomych Kasi. Oczywiście nic z tego nie wynikło poza ogromną stratą czasu już w pierwszych dniach śledztwa. Dziewczyna miała wtedy chyba piętnaście czy szesnaście lat, opowiedziała kolegom w podobnym wieku kilka podkoloryzowanych historyjek ze swojego życia i ponarzekała na dziadków, a śledczy bohatersko spróbowali zrobić z tego poważny wątek.

reklama

Wróćmy jednak do chwili Waszego powrotu z Włoch. Co się wtedy stało?

W przeddzień wyjazdu Hanny odbył się uroczysty obiad. Pożegnałem się po nim, wyszedłem, a ojciec poszedł otworzyć mi bramę. Powiedział mi wtedy: „Synku, gdybyś Ty wiedział, jak oni mnie strasznie zmęczyli”. To była moja ostatnia rozmowa z tatą. Następnego dnia rano Jan i ja, na dwa samochody, odwieźliśmy rodzinę na lotnisko.

Rodzinę, czyli kogo dokładnie?

Hankę, Kasię i Piotra z bagażami. Ojciec nigdy nie jeździł w takich sytuacjach, poza tym starano się, żeby dom nie zostawał pusty. Natomiast pani Solska, która była z wnukami bardzo związana, wtedy po raz pierwszy nie wzięła udziału w odwożeniu i do dziś mnie to zastanawia.

Zresztą nie tylko to. Kiedy po pożegnalnym obiedzie zaproponowałem, że w poniedziałek po południu przywiozę im jeszcze wino, odpowiedziała: „Tylko nie w poniedziałek”. Odwołała też spotkanie ojca z dziennikarką Barbarą Jakubiec, która miała w tym dniu przyjechać i przeprowadzić z nim wywiad.

Trybuna honorowa w czasie obchodów 1 maja 1973 roku. Od lewej stoją: prof. Henryk Jabłoński, I sekretarz KC PZPR Edward Gierek (przemawia), premier Piotr Jaroszewicz (fot. Grażyna Rutowska; NAC)

O czym miał być ten wywiad?

Wiem, że miała to być rozmowa dotycząca różnych dokumentów ojca. Basia nie wysłała wcześniej listy tematów rozmowy, zależało jej, żeby wraz z nim przejrzeć część archiwum, zadać pytania i nagrać na wideo odpowiedzi.

Alicja zaś nie odwołała spotkania o 14.00 z wyjeżdżającym na placówkę ich dawnym pracownikiem. Może chodziło o to, żeby nie kumulować zbyt dużo wizyt jednego dnia. Cały czas jednak wracam myślami do 31 sierpnia 1992 roku i słów „tylko nie w poniedziałek… ”.

Po wyjeździe Hanki wsiadłem w samochód i pojechałem do Trójmiasta, mój brat Jan spędził ten wieczór u znajomych, jego żona była w podróży służbowej we Włoszech, a Hanka z dziećmi kilka tysięcy kilometrów dalej nad Atlantykiem. Tymczasem około północy ktoś w niewyjaśniony sposób dostał się do domu, zneutralizował groźnego psa, torturował i na końcu udusił mi ojca i odstrzelił Solskiej głowę.

No właśnie, w toczącej się obecnie sprawie panowie oskarżeni twierdzą, że w żaden sposób nie maltretowali Twojego taty i zasadniczo pozują na złodziei dżentelmenów.

Jest to całkowita bzdura, chyba że oni w ogóle tam nie byli. Co zresztą wydaje mi się coraz bardziej prawdopodobne. Spójrz na protokół z sekcji zwłok, obrażenia oznaczone są tam literkami, pierwsze literką „a”, ostatnie literką „z”. Pomiędzy nimi mieszczą się trzydzieści cztery litery alfabetu. Nie wiem, co może dobitniej pokazać, że ktoś był torturowany… Zresztą informacji, że na ojcu gaszono papierosy czy wkręcano mu korkociąg pod żebra, przecież sobie sam nie wymyśliłem. O takich obrażeniach mówili mi policjanci, kiedy już przyjechałem do Anina.

Trzymajmy się jednak chronologii. Ciała rodziców znajduje Twój brat późnym wieczorem 1 września. Co go skłoniło, żeby o tej porze przyjechać do Anina?

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Jaroszewicza i Alicji Grzybowskiej „Piotr Jaroszewicz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Andrzej Jaroszewicz, Alicja Grzybowska
„Piotr Jaroszewicz”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
250
Premiera:
22.11.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16805-3
EAN:
9788311168053
reklama

Jan rozmawiał z matką około 20.30 w dniu wyjazdu Hanki. Nie odniósł wrażenia, żeby była zdenerwowana czy zaniepokojona. O 23.00 zadzwoniła też żona Ryszarda Solskiego. Rozmawiała z Alicją przez pół godziny, aż do chwili, kiedy zaczął szczekać pies i Alicja poszła sprawdzić, co się dzieje. Kolejna próba kontaktu nastąpiła już 1 września, dzwonił Jan, wtedy już nikt nie podniósł słuchawki. Ponieważ był to bardzo piękny dzień, Jan założył po prostu, że rodzice są w ogrodzie. Później dzwonił kolejny raz, wieczorem, kiedy zaczęło padać. Również tego telefonu nikt nie odebrał. Wybrał więc numer do swojego brata Ryszarda, ten powiedział, żeby się nie niepokoić, gdyż podczas ulewnego deszczu czasem trudno się było dodzwonić na przeciwległy brzeg Wisły. Kiedy jednak późnym wieczorem nadal nikt nie podnosił słuchawki, Janek zdecydował się pojechać do domu rodziców.

Pierwsze, co go zaskoczyło, to to, że chociaż w pokoju telewizyjnym paliło się światło, to nie świeciła się lampa przed domem. Kiedy włożył klucz do zamka, okazało się, że drzwi są otwarte.

Ciekawostką jest to, że te drzwi były uzbrojone w zamek magnetyczny. Klucz można było dorobić tylko fabrycznie, wszelkie chałupnicze próby dorobienia klucza w tamtych czasach musiałyby zakończyć się fiaskiem.

Jan wszedł do pokoju telewizyjnego, w którym natknął się na poplamione krwią ścierki. Wtedy już musiał być pewny, że wydarzyło się coś złego. Pobiegł na górę, usłyszał piski psa w saloniku Solskiej i go stamtąd wypuścił. Następnie wszedł do gabinetu, zapalił światło i zorientował się, że ojciec nie żyje.

Dalej pojawia się pewna nieścisłość. Jan zawsze powtarzał, że nie szukał matki, ponieważ był w strasznym szoku. Mówił też, że wówczas po prostu stamtąd uciekł. Dla mnie jest jasne, że widok nieżywego od wielu godzin ojca mógł wywołać taką reakcję. Ale w pierwszych zeznaniach mój brat mówił o tym, że z gabinetu ojca poszedł jeszcze do pokoju matki, gdzie stał jeden z telefonów. Aparat był rozbity. Dopiero po stwierdzeniu tego faktu zszedł na dół, a następnie wyszedł z domu, zamykając drzwi na klucz. Pojechał na posterunek policji w Aninie i poinformował oficera dyżurnego o tym, co zobaczył.

Policja na początku niezbyt się chyba przejęła, w protokołach pierwszego zeznania pomylono nawet jego imię, nazywając Januszem Jaroszewiczem. Natomiast pierwsza postawiona hipoteza była taka, że „jakiś bogaty bamber zabił żonę i popełnił samobójstwo”.

Jan tymczasem wrócił pod dom rodziców. Zamknął psa w drugim domku, wpuścił policjantów. Okazało się, że znajdujący się na dole aparat telefoniczny nie uległ uszkodzeniu, Jan jednak nie zdecydował się powiadomić pozostałych członków rodziny. Tłumaczył to tym, że prokurator mu zabronił. Kiedy się później w sądzie zapytałem, o którego prokuratora chodzi, nie umiał mi jednak wskazać konkretnego człowieka. Zresztą na początku w domu przebywali tylko Jan i dwójka policjantów. W międzyczasie na miejscu zaczęło się pojawiać coraz więcej mundurowych. Ktoś zostawił w kuchni odcisk swojego buta, który później awansuje do materiału dowodowego jako możliwy odcisk buta podejrzanego. W jednym z pomieszczeń panowie zrobili sobie palarnię.

reklama

Czas mijał, wstał dzień, a informacja przedostała się do prasy. Do domu zadzwonił zdenerwowany redaktor Roliński, który współpracował z ojcem przy pisaniu książki Przerywam milczenie… Od Jana usłyszał jakąś dziwną informację, że „było bardzo ciężko, ale teraz już jest w porządku”.

Premier Piotr Jaroszewicz przemawia w Urzędzie Rady Ministrów, 1975 rok (fot. NAC)

A Ty już wtedy wiedziałeś?

Skąd? Ja się dowiedziałem od swojej sekretarki, kiedy przyjechałem do pracy. Weszła do mnie do gabinetu i powiedziała, że w radiu słyszała informację o zabójstwie moich rodziców. Niewiele myśląc, wsiadłem do samochodu i pędem ruszyłem do Warszawy. Miałem już wtedy komórkę, taką wielką cegłę, którą należało rozstawić, żeby gdziekolwiek zadzwonić, w trasie wybrałem więc numer Grażyny i poprosiłem, żeby czegoś się dowiedziała. Udało jej się dodzwonić do Jana, który jednak zbył ją słowami: „Nic się nie stało, Grażynko”.

Podczas obecnie toczącego się procesu Jan wyjaśniał, że Grażyna była Twoją narzeczoną, ale jeszcze nie rodziną, i że pracowała w mediach. Czy to Twoim zdaniem wyjaśnia jego zachowanie?

Nie, zupełnie nie. Dziwi mnie już samo niepowiadomienie rodziny i najbliższych znajomych, a już to, że ludzie słyszeli informacje w radiu, dzwonili, by potwierdzić, i dowiadywali się, że nic się nie stało, brzmi groteskowo.

Ja już wcześniej, w 1979 roku we Włoszech, płynąc promem, przeczytałem w gazecie informację o rzekomej śmierci ojca i dopiero po zejściu na ląd dowiedziałem się, że to bzdura, założyłem więc, że tym razem może być podobnie. Wielokrotnie próbowałem dodzwonić się do taty, niestety, nikt nie podnosił słuchawki. Wtedy wydawało mi się to dobrym znakiem, uznałem, że gdyby rzeczywiście coś się stało, to w domu na pewno byłaby policja i ktoś by odebrał. Im bliżej byłem Warszawy, tym komunikatów radiowych pojawiało się więcej, jednak nadal nie zakładałem najgorszego. Liczyłem, że może było włamanie do domu, ktoś coś ukradł i tyle.

Podjechałem po Grażynę i razem ruszyliśmy do Anina. Dopiero kiedy wjeżdżałem w ulicę Zorzy i zobaczyliśmy ogromną liczbę ludzi i samochodów zaparkowanych dosłownie wszędzie, zrozumiałem, że to się naprawdę wydarzyło. Podjechałem pod dom, policja mnie wpuściła. Wynoszono właśnie ciało pani Solskiej. Poszedłem do gabinetu ojca, policjant zaproponował, żebym nie wchodził. Rzuciłem jednak okiem do środka i ten widok zostanie ze mną na zawsze.

Co się wydarzyło potem?

Na posesji znaleziono wymiociny Remusa, sznaucera olbrzyma należącego do rodziców. Oddano je do analizy. Laboratorium nie wykryło środków uspokajających ani nasennych, w tym pochodnych barbituratów, hydantoiny, bromuralu, benzodiazepiny, fenofiazyny, amitryptyliny, meprobamaty, psychedryny, kokainy itp.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Jaroszewicza i Alicji Grzybowskiej „Piotr Jaroszewicz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Andrzej Jaroszewicz, Alicja Grzybowska
„Piotr Jaroszewicz”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
250
Premiera:
22.11.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16805-3
EAN:
9788311168053
reklama

Ten raport jest dość ciekawy w kontekście tego, że zasiadający obecnie na ławie oskarżonych panowie twierdzą, że podali psu luminal. To lek o działaniu nasennym i uspokajającym, należący właśnie do grupy barbituranów. W próbce wymiocin Remusa nie ma po nim śladu. Co ciekawe, ten lek podaje się czasem chorującym na padaczkę psom, nie powoduje jednak takich efektów ubocznych, jakie przytrafiły się Remusowi. Kiedy Jan wszedł do domu, pies miał spore problemy z poruszaniem się, prawie wlókł za sobą tylne nogi. Weterynarz podejrzewał użycie paralizatora, pies natomiast po pewnym czasie wrócił do zdrowia, przynajmniej pod względem fizycznym.

Niedowład nóg rzeczywiście szybko ustąpił. Natomiast kilka dni później miał miejsce zaskakujący incydent. Byłem z psem u mojego brata, kiedy do pokoju wszedł jego kolega Radek. Remus nagle się zerwał, toczył pianę z pyska, musiałem użyć całej siły, żeby nie dopuścić do ataku na tego człowieka.

A kto to w ogóle był?

Kolega Janka, wcześniej razem studiowali w Leningradzie. Był takim „złotą rączką”, pani Solska wielokrotnie zapraszała go do Anina, żeby dokonał jakichś drobnych napraw w domu.

Czy pies kiedykolwiek wcześniej tak na niego reagował?

Nie. Remus był wprawdzie dość agresywnym psem, panie, które przychodziły posprzątać dom czy ugotować obiad, prosiły nawet o zamykanie go na czas, kiedy przebywały na posesji, nigdy jednak wcześniej nie widziałem u niego tak gwałtownej reakcji.

Co się z nim później stało?

Jan wynajął firmę ochroniarską, która pilnowała domu, Remus został z tymi ochroniarzami na terenie posesji. Zmarł nieco ponad rok po tych wydarzeniach.

Cofnijmy się do 3 września 1992 roku, do momentu, kiedy przybyłeś na miejsce. Kogo dokładnie zastałeś na miejscu?

Przede wszystkim zastałem skrajny chaos. Do domu przyjeżdżały całe wycieczki, żeby zobaczyć, jak mieszkał premier i co się wydarzyło. Policjanci z Anina, policjanci z Pragi-Południe, ekipa kryminalna, ekipa daktyloskopijna, lekarz, żeby stwierdzić zgon, prokuratora rejonowa, a potem okręgowa, jacyś oficjele z ministerstwa, inspektor, znajomi rodziny. Jeżeli zabójcy zostawili tam jakiekolwiek ślady, to skutecznie je zadeptano lub zniszczono. W pewnym momencie policja zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób zabójcom udało się wejść do środka. Natychmiast pojawił się Radek, o którym opowiadałem już wcześniej, i zaczął po winorośli wspinać się na balkon pierwszego piętra. Oczywiście, jak ta winorośl wyglądała po wspinaczce, nie muszę Ci chyba mówić. Nie sposób już było nawet stwierdzić, czy ktoś wcześniej próbował w ten sposób dostać się do domu.

Piotr Jaroszewicz na I Krajowej Konferencji PZPR (fot. Zbyszko Siemaszko; NAC)

Wtedy też poproszono Jana o otwarcie sejfu na dole. Nie było żadnych śladów otwierania go siłą, zawartość też wydawała się nieruszona. Sporządzono protokół, który dość dokładnie opisywał zawartość i rozmieszczenie poszczególnych przedmiotów w sejfie. Podczas ponownego otwarcia, 16 września, rzeczy znajdowały się na innych półkach niż wcześniej, a pewnej ich części po prostu brakowało. Tak zginęło pudełko „białych kamieni”.

reklama

O jakich kamieniach mówimy?

Nigdy się tego nie dowiemy, skoro w tajemniczy sposób zniknęły z zaplombowanego sejfu. Mój brat mówił ostatnio w sądzie, że jego matka miała dużo różnych szkiełek o znikomej wartości materialnej. Pytanie: po co trzymać bezwartościowe szkiełka w podwójnie zamykanym sejfie, a znacznie cenniejszą biżuterię luzem w różnych miejscach domu?

W sejfie znajdowała się również kasetka z nieznaną mi zawartością. Jan napisał oświadczenie, że w sejfie na dole, który był wyłączną własnością jego matki, ze względów bezpieczeństwa przechowywane były również przedmioty jego i Jolanty, jego żony. Kasetka zamykana była na klucz będący w posiadaniu mojego brata. W środku miały znajdować się paszporty, legitymacja wojskowa Jana, jakieś stare dokumenty oraz biżuteria Jolanty, jego żony.

Widziałeś te rzeczy?

Nie, nikt ich nie widział, włącznie z prokuratorem. W oświadczeniu zostało napisane, że Jan odebrał kasetkę w obecności Hanny Paszkowskiej i mojej. Nie mam pojęcia, czy Hanka rzeczywiście przy tym była, mnie jednak nie było na pewno.

Dziwne też mi się wydaje, że brat ciągle wspomina o tym, że sejf był wyłączną własnością jego matki, gdyż w tym małżeństwie nie było rozdzielności. Nagle też pojawiła się mieszkająca w Szwajcarii przyjaciółka pani Solskiej, która, jak się okazało, miała u siebie testament Alicji. Majątek został w nim podzielony pomiędzy dzieci Solskiej i rodzinę jej siostry. Nie odnalazł się natomiast testament mojego ojca, mimo że wiele osób o nim mówiło. Bronia Chrząszcz, sekretarka mojego taty, miała nawet pisać go na maszynie.

A Ty widziałeś ten dokument?

Nie. Kilka lat wcześniej ojciec podjął ze mną ten temat, ale powiedziałem, by robił, jak uważa, ale że nie chcę o tym rozmawiać.

Po śmierci taty i pani Solskiej został zatem tylko jej testament, po ojcu dziedziczyliśmy zgodnie z ustawą, z tym, że tu też pojawiły się komplikacje, ponieważ tata i Alicja nie zginęli przecież dokładnie w tym samym czasie. W związku z tym majątek odziedziczyła głównie rodzina pani Solskiej.

Jak się z tym czułeś?

Tu nawet nie chodziło o pieniądze, bo ja w tym czasie prowadziłem sporą firmę, wściekły jestem natomiast na to, ile w tej sprawie zawalono. Zawartość sejfu 16 września była inna niż 2 września, mimo iż został on zabezpieczony i plomby później były nienaruszone; mój brat wyjął zaś z niego zamkniętą kasetkę i nie musiał pokazywać jej zawartości, gdyż zawierała „jego rzeczy osobiste”. To się działo w domu, w którym dokonano podwójnego morderstwa. Jakiś nieznany z nazwiska prokurator na początku zakazał informować rodzinę o tym, co się wydarzyło. Jeden testament zginął, drugi nagle pojawił się w Szwajcarii.

Z domu zginęły dokumenty, maszynopis drugiego wydania książki ojca i jakieś antykwaryczne książki pani Solskiej, natomiast wydaje się, że rzeczy o dużej wartości materialnej pozostały nienaruszone. Mój brat zeznał także, że pożyczył od ojca trzy tysiące dolarów i oddał je w lipcu 1992 roku oraz że tata trzymał na jego koncie marki i kilka dni przed zabójstwem poprosił o pilne wypłacenie wszystkich zgromadzonych środków w tej walucie. W domu miały się zatem znajdować wspomniane dolary i dwa i pół tysiąca marek niemieckich. Pieniądze te po morderstwie zaginęły. Na początku lat dziewięćdziesiątych nie były to małe pieniądze, dlatego śledztwo skręciło w stronę napadu rabunkowego. Tym torem idzie zresztą do dziś.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Jaroszewicza i Alicji Grzybowskiej „Piotr Jaroszewicz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Andrzej Jaroszewicz, Alicja Grzybowska
„Piotr Jaroszewicz”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
250
Premiera:
22.11.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16805-3
EAN:
9788311168053
reklama

Czy Twój tata i pani Solska rzeczywiście dysponowali takimi środkami w walucie?

Nie wiem tego na pewno, wydaje mi się to mało prawdopodobne. Oboje mieli emerytury wystarczające na codzienne życie, ale już nie na dokonywanie jakichś większych napraw w domu. Jeżeli tego typu potrzeba się pojawiała, trzeba było coś sprzedać, zazwyczaj broń lub coś ze zbiorów ojca. To wprawdzie nie wyklucza całkowicie możliwości posiadania oszczędności w walucie, ale też na pewno jej nie uwiarygadnia.

Alicja Solska-Jaroszewicz w 1957 roku

Co dokładnie zginęło z domu?

Maszynopis drugiej książki ojca oraz jego prywatne notatki. Jeżeli zajrzysz do książki Przerywam milczenie…, to zauważysz, że pierwsza część nie w pełni ma formę wywiadu-rzeki. Bardzo dużo miejsca zajmują w niej oznaczone numerami dzienniki pisane przez tatę. Roliński kiedyś wspominał, że ojciec miał ponad tysiąc sześćset stron maszynopisu. Nie wiem, czy planował te dzienniki publikować, w każdym razie na pewno nie chciał, aby ukazały się, nie jego za życia. Zawierały najdokładniejszy jego życiorys. Nie znaleziono ich.

Wydaje mi się, że brakuje też wielu dokumentów z szafy pancernej z gabinetu ojca. On nigdy nie mówił, co konkretnie tam jest, natomiast wyraźnie było widać, że tych rzeczy ubyło. Jan zeznał, że brakowało też jakichś książek jego matki. Na pewno zginęła broń, należące do ojca pistolety walther oraz mauser, który podobno był używany przez panią Solską. Być może zginęła jeszcze jedna dubeltówka, tego nie jestem pewien.

Podobno?

Podobno, bo wbrew temu, co czasami przedstawiają szukający sensacji ludzie, ojciec nie miał przy sobie broni non stop. Zabierał ją czasami na wieczorne spacery z psem, ale też mieszkał na skraju lasu, a wyprowadzał Remusa zwykle koło dziesiątej czy jedenastej wieczorem, tu przeważały już względy bezpieczeństwa. Zwykle też broń w ciągu dnia była na dole, ale wbrew niektórym plotkom tata nie trzymał jej cały czas w zasięgu ręki. U pani Solskiej natomiast nigdy nie widziałem broni. Nie widział jej też nigdy Władysław Górczyński, co jest o tyle dziwne, że zajmował się ochroną ojca w czasie, gdy ten był premierem. Chociaż oczywiście pani Solska mogła się zainteresować posiadaniem broni w czasach późniejszych, już po zdjęciu im ochrony.

Dni mijały, trzeba było zorganizować pogrzeb.

reklama

Jego organizacją zajęliśmy się wspólnie z Jankiem. Ojciec wspominał kiedyś, że chciałby być pochowany w Kołobrzegu, razem z żołnierzami, którzy zginęli w bitwie o to miasto. Na Powązkach Wojskowych stał już natomiast wykupiony kiedyś dla mojej mamy grób, leżała tam też babcia, ciocia Teofania i wujek Alek. Zdecydowaliśmy się pochować ich właśnie tam. Pojechałem do garnizonu warszawskiego poprosić o pogrzeb wojskowy, dowiedziałem się, że były na ten temat rozmowy, ale wojsko dostało zakaz angażowania się. Napisałem wobec tego list w tej sprawie i zawiozłem go do Pałacu Prezydenckiego. Otrzymałem od pana Wachowskiego odpowiedź odmowną datowaną na 9 sierpnia, czyli teoretycznie jeszcze przed zabójstwem, następującej treści:

Szanowni Państwo!

Proszę przyjąć od Urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej najgłębsze wyrazy współczucia. Śmierć zawsze jest powodem do smutku. Śmierć zadana tak brutalnie, okrutnie i niesprawiedliwie jest wydarzeniem zasmucającym w najwyższym stopniu.

Zbrodnia, której ofiarami padli Państwa rodzice wstrząsnęła nami tak, jak i wstrząsnęła społeczeństwem.

W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi. Rozumiem, że obowiązkiem i dobrym prawem dzieci jest wypełniać ostatnią wolę rodziców. Niestety – Pan Prezydent nie może Państwu dopomóc w tym względzie.

Decyzja w tej sprawie została już podjęta. Wydaje się, że dyskusja nad jej słusznością i trafnością jest niewłaściwa. Może ona doprowadzić do przywiedzenia osoby tragicznie zmarłego pod osąd opinii publicznej.

Nie czas teraz, nie pora aby rozważać losy i poddawać je ocenie. Wydaje się, że w interesie rodziny leży aby uroczystości pogrzebowe odbyły się w spokoju i godnej, wolnej od emocji, ciszy i zadumie. Tak jak przystoi majestatowi śmierci.

Tragicznie zmarli Rodzice stoją dzisiaj przed sądem Bożym – ostatecznym i sprawiedliwym.

 Pan prezydent podziela przekonanie, że dramat tej śmierci wymaga ciszy.

Proszę przyjąć raz jeszcze wyrazy współczucia.

Z poważaniem

Mieczysław Wachowski

(pisownia i interpunkcja autora tekstu)

Piotr Jaroszewicz

Pomijając już fakt, że bardzo niezręcznie wygląda pisanie o sądzie bożym rodzinie ateistów, to zaskakująca jest pasywno-agresywna forma tego listu. Mówimy w końcu o bardzo formalnym dokumencie wysyłanym przez Kancelarię Prezydenta. Naprawdę mnie szokuje, że w treści umieszczono informację, iż decyzja została podjęta i niewłaściwa jest dyskusja nad jej słusznością i trafnością. Fragment o osądzie opinii publicznej brzmi natomiast jak zawoalowana groźba. Dalej mamy fałszywą troskę o rodzinę, informację, że nie czas, by rozważać losy i poddawać je ocenie. Dodając do tego błędną datę, widzimy pokaz niekompetencji, małostkowości i podprogowych złośliwości w oficjalnym piśmie.

To pismo dobitnie nam jednak uświadomiło, że nie możemy liczyć na żadną pomoc. Zorganizowaliśmy pogrzeb samodzielnie, bez wojskowej asysty. Ubraliśmy ojca w mundur, do trumny przybiłem jego generalską czapkę. Nie zawiedli natomiast ludzie, na cmentarzu było ich tysiące.

Śledczy w tym czasie również nie próżnowali, po pogrzebie zatrzymano jednego z żałobników, który cały czas przepychał się do przodu. Uznano chyba, że być może to sprawca, który przyszedł po raz ostatni zobaczyć swoją ofiarę.

Okazało się, że to Bogu ducha winny jegomość, który chciał po prostu z bliska zobaczyć Edwarda Gierka. Sam pogrzeb odbył się jednak bez zakłóceń. Tatę wspominali jego współpracownicy, rodzina, ludzie, którzy zachowali o nim dobre wspomnienia. Tymczasem jednak gdzieś obok powoli toczyło się śledztwo, które wkrótce miało skręcić w dość zaskakującym kierunku.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Jaroszewicza i Alicji Grzybowskiej „Piotr Jaroszewicz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Andrzej Jaroszewicz, Alicja Grzybowska
„Piotr Jaroszewicz”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
250
Premiera:
22.11.2023
Format:
135x215[mm]
ISBN:
978-83-11-16805-3
EAN:
9788311168053
reklama
Komentarze
o autorze
Andrzej Jaroszewicz
(Ur. 1946) – kierowca rajdowy, syn Piotra Jaroszewicza, premiera PRL, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej.
Alicja Grzybowska
Śpiewaczka, aktorka, podróżniczka, pilot rajdowy, a prywatnie żona Andrzeja Jaroszewicza.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone