Jak wygrać wojnę dzięki prognozie pogody?

opublikowano: 2015-04-28, 14:20
wszelkie prawa zastrzeżone
Wielką robotę w II wojnie światowej wykonały służby meteorologiczne, często uciekając się do działań niekonwencjonalnych. Jak wygrać wojnę dzięki prognozie pogody?
reklama

Waga meldunków meteorologicznych. Nie raz w dziejach zjawiska atmosferyczne zadecydowały o powodzeniu operacji lub jej klęsce. Nieoczekiwana burza uratowała Marka Aureliusza przed porażką podczas wojen markomańskich (173 r.), tajfuny zniszczyły obie inwazyjne floty Kubiłaj-chana najeżdżającego Japonię (1274 r. i 1281 r.), letnia susza 1939 r. znakomicie ułatwiła Wehrmachtowi inwazję na Polskę, a rosyjska rasputica w połączeniu z mroźną zimą znacznie utrudniły temuż Wehrmachtowi podbój ZSRR. Nie bez powodu we wrześniu 1941 r., w trakcie rozmów Harrimana i Beaverbrooka ze Stalinem na temat pomocy dla ZSRR, podniesiono kwestię udostępnienia sowieckich danych meteorologicznych. I nie bez powodu w brytyjskim centrum kryptologicznym Bletchley Park istniała sekcja zajmująca się wyłącznie odczytywaniem niemieckich meldunków meteorologicznych.

Zakopany w śniegu czołg niemiecki (źródło: Bundesarchiv, Bild 101I-215-0354-14, opublikowano na licencji CC ASA 3.0).

W chwili wybuchu II wojny światowej większość krajów miała dobrze rozwinięte służby meteorologiczne, które – cywilne i wojskowe – służyły siłom zbrojnym. Najważniejszą dla nich sprawą było pozyskiwanie danych, co – szczególnie dla Niemców – bywało trudne i wymagało niekonwencjonalnych działań.

Niemcy w Arktyce

Utrata kuchni pogody. Dla stron wojujących kluczową sprawą były morskie linie zaopatrzenia wiodące z Ameryki przez Atlantyk (głównie do Wielkiej Brytanii i ZSRR) oraz przez Pacyfik (do Australii, Chin i ZSRR). Dla państw Osi, szczególnie dla III Rzeszy, przerwanie tej rzeki zaopatrzenia było kwestią być albo nie być. Choć chwilami efektowne, działania rajderów (okrętów używanych w czasie wojny jako korsarskie) i lotnictwa nie mogły przynieść zakładanego rezultatu. Niemcom pozostała praktycznie jedna metoda zakłócenia dostaw – użycie na masową skalę okrętów podwodnych. Operacje te wymagały dobrego rozpoznania meteorologicznego, a to można było osiągnąć zbierając dane w Arktyce, bo tam właśnie jest kuchnia pogody dla Europy i północnego Atlantyku.

Przed wojną w regionie istniała już dobrze rozwinięta sieć posterunków meteorologicznych – od Grenlandii po Morze Wschodniosyberyjskie. W miarę wchodzenia do wojny kolejnych krajów Rzesza traciła dostęp do danych meteorologicznych – z Irlandii już we wrześniu 1939 r., a po zajęciu Danii także z Grenlandii i Islandii. Po napaści na ZSRR wyschło i to źródło. Na dodatek na początku września 1941 r. Royal Navy przeprowadziła rajd na Spitsbergen i – niszcząc przy okazji wszystko, co miało wartość dla okupanta – zlikwidowała ostatnie przekazujące informacje na kontynent norweskie stacje w Barentsburgu na Spitsbergenie i na Wyspie Niedźwiedziej.

Patrole rozpoznania pogody. W tej sytuacji Niemcy podjęli działania dla zabezpieczenia dopływu niezbędnych danych. W pierwszym roku wojny dominowały statki meteorologiczne, tworzące sieć od Cieśnin Duńskich do Islandii. W ciągu całej wojny użyto ich ok. 40 – zwykle przebudowanych trawlerów rybackich obsadzonych przez zmobilizowanych meteorologów. Jednak pozostając cały czas na stałej pozycji i nadając kilka razy dziennie komunikaty, statki te były łatwe do namierzenia przez aliantów, którzy wkrótce rozpoczęli na nie polowanie. Po utracie kilku z nich praktycznie więc zniknęły z dalekich mórz. Od 1943 r. ich funkcje przejęły U-Booty, które do końca wojny łącznie wykonały 31 patroli rozpoznania pogody. Aż pięć z nich alianci posłali na dno.

reklama
Pancernik „Tirpitz”

Do rozpoznania meteorologicznego używano też samolotów latających dość regularnie po ustalonych trasach, od lipca 1941 r. także nad sowiecką Arktyką. W tym regionie operowały one z lotnisk norweskich w Banak, Tromsø i Stavanger. Jednak latać mogły tylko podczas polarnego dnia, a ich pomiary miały ograniczoną wartość. Konieczne były stacjonarne źródła informacji.

Ekspedycje na Spitsbergen. Jako pierwsza we wrześniu 1941 r. do działania przystąpiła Luftwaffe, przewożąc samolotem ekspedycję Bansö do Adventdalen na Spitsbergenie (działała do maja 1942 r.). Nieco później, 15 października, na dwóch statkach Kriegsmarine dostarczyła do fiordu Lilliehöök kompletną bazę Knospe (ewakuowana 23 sierpnia 1942 r.). Do końca wojny w archipelagu Svalbard działało osiem takich stacji (trzy Luftwaffe, cztery Kriegsmarine oraz jedna Abwehry – obsadzona przez Norwegów). Abwehra zorganizowała też posterunek na Wyspie Niedźwiedziej.

Cztery wyprawy na Grenlandię. Pierwsza wojenna niemiecka wyprawa dotarła tam na statku Sachsen, który 26 sierpnia 1942 r. wysadził na wyspie Sabine u północno-wschodnich wybrzeży Grenlandii 16-osobową ekspedycję Holzaugen. Bez przeszkód działała ona do 11 marca 1943 r., kiedy została odkryta przez duński patrol. Doszło do utarczki zbrojnej, w wyniku której zginął jeden z Duńczyków, a do niewoli zostało wziętych dwóch wraz z psim zaprzęgiem. Ostatniemu udało się ujść. Niemcy ruszyli w pościg – wprawdzie uciekiniera schwytać się nie udało, ale dotarli do odległego o 100 km Eskimonæs i zniszczyli posterunek policji. Na rozkaz dowództwa Kriegsmarine wyprawili się również na wyspę Ella, by zniszczyć tamtejszy posterunek. Czterdziestodniowa wyprawa na odległość ponad 500 km wprawdzie się udała, ale nie zapobiegła przeciwdziałaniu aliantów. 25 maja amerykański Liberator z Islandii zbombardował stację, całkowicie niszcząc jej wyposażenie naukowe. Załoga wprawdzie ocalała i po samozatopieniu Sachsen 17 czerwca została ewakuowana – wraz ze zdobycznymi psami – łodzią latającą do Niemiec, ale potok danych został przerwany.

Amerykański samolot bombowy Consolidated B-24 Liberator (na zdjęciu maszyna w służbie brytyjskiej).

Dość burzliwe były również losy drugiej wyprawy. Statek Coburg, wiozący 17-osobową ekspedycję Baßgeiger, 11 września 1943 r. utknął w krze, z której nieoczekiwanie uwolnił się dopiero na początku października i dobił do wyspy Shannon, skąd prowadzono obserwacje meteorologiczne. W połowie listopada dryf kry lodowej przybrał na sile i załoga musiała opuścić ciężko uszkodzonego Coburga, tracąc przy tym część wyposażenia naukowego. Prowizoryczna stacja urządzona w sztolniach wydrążonych w lodowcu wciąż działała, zaopatrywana czterokrotnie z powietrza. 22 kwietnia 1944 r. doszło do starcia z patrolem grenlandzkim, który usiłował zaskoczyć załogę. Zginął wówczas komendant wojskowy stacji. Przez następnych kilka tygodni patrole obu stron wzajemnie się podchodziły, ale do rozstrzygnięcia zbrojnego nie doszło – odległości od własnych baz były zbyt duże. 3 czerwca ekspedycja została ewakuowana na pokładzie Junkersa 290, który wylądował na wyspie.

reklama

Niepowodzeniem zakończyły się dwie ostatnie wyprawy na Grenlandię. Edelweiss I na statku Kehdingen została we wrześniu 1944 r. przechwycona przez kuter amerykańskiej Coastal Guard Northland. Wprawdzie eskortujący okręt podwodny U 703 wystrzelił kilka torped, ale niecelnie. Załoga po zatopieniu Kehdingen dostała się do niewoli. 12-osobowa Edeleweiss II wprawdzie na początku października wylądowała na stałym lądzie dostarczona na pokładzie trawlera „Externsteine”, ale wkrótce została wykryta przez lotnictwo i wzięta do niewoli. Sam „Externsteine” w drodze powrotnej został przechwycony przez okręty amerykańskie i odprowadzony do Bostonu.

Powyższy tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI - „Tajniki II wojny”:

Pomocnik Historyczny POLITYKI - „Tajniki II wojny”
cena:
24,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Polityka
Rok wydania:
2015
Okładka:
klejona
Liczba stron:
164
Format:
A4

Baza w sowieckiej Arktyce. Zimą 1943/1944 r. – zaskakująco późno! – Niemcy zdali sobie sprawę z ogromnej wagi alianckiej żeglugi w Arktyce wiozącej pomoc dla ZSRR. Pojawiła się konieczność posiadania danych meteorologicznych z sowieckiej Arktyki. Do tej pory incydentalnie obowiązek prowadzenia taktycznego rozpoznania pogody nakładano na nieliczne U-Booty działające na Morzu Barentsa.

Kriegsmarine postanowiła więc założyć obserwatorium meteorologiczne na lądzie. Było to dość śmiałe przedsięwzięcie, jako że stacja o kryptonimie Schätzengräber powstała na Ziemi Aleksandry, jednej z wysp archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. Przy zakładaniu tej najdalej na północ wysuniętej placówki Wehrmachtu nie obyło się bez kłopotów. Wprawdzie znany nam już Kehdingen w asyście U-387 niezauważony dotarł 22 września 1943 r. na miejsce i bez problemów wysadził załogę stacji na brzeg, ale podczas wyładunku utracono część sprzętu i wyposażenia. Mimo to stacja rozpoczęła działanie i przetrwała noc polarną, by w maju 1944 r. doczekać się dwóch zrzutów dodatkowego zaopatrzenia i sprzętu z samolotu Focke-Wulf Condor. Przez cały okres istnienia placówki wypuszczono z niej 125 balonów sond, wykonano 39 wzlotów balonem na uwięzi i nadano 739 meldunków.

B-29 w locie (domena publiczna).

Jej koniec był dość przypadkowy. Dla urozmaicenia menu załoga stacji upolowała niedźwiedzia polarnego. Po zjedzeniu jego mięsa znaczna część polarników, włącznie z komendantem stacji, zachorowała na trychinozę. Z Norwegii samolotem Condor wysłano 6 lipca lekarza, który miał skakać na spadochronie, jednak pilot zdecydował się lądować, uszkadzając koła podwozia. Kolejnym samolotem, tym razem gigantyczną latającą łodzią Blohm & Voss 222 dosłano części zapasowe. 10 lipca, po naprawie podwozia, personel stacji został załadowany na pokład Condora i po 5-godzinnym locie dotarł do Norwegii. Wprawdzie rozważano wznowienie jej działalności jesienią 1944 r., ale nic z tego nie wyszło. Istnienie stacji Schätzengräber było całkowitą tajemnicą dla Sowietów. Dopiero w 1951 r. ekspedycja geologiczna na statku Dieżniew trafiła na jej pozostałości.

reklama

Automatyczne stacje pomiarowe. Niemieckie służby meteorologiczne korzystały również z automatycznych stacji pomiarowych. Pierwsze do użycia, w styczniu 1942 r., weszły boje meteorologiczne stawiane przez U-Booty na północnym Atlantyku i morzach arktycznych, choć wiadomo też o ich użyciu na Morzu Czarnym, Bałtyku i u wybrzeży Korsyki. Do maja 1945 r. wyprodukowano ok. 40 takich urządzeń, z czego na pokłady okrętów podwodnych załadowano 24. Z różnych przyczyn, w tym zatopienia okrętu, postawiono ich 15.

Bardziej skomplikowane i wymagające większego wysiłku operacyjnego były stacje lądowe. Istniały dwa ich typy: WFL skonstruowany tak jak boje przez zakłady Siemens-Schuckert dla Kriegsmarine oraz Kröte rozwinięty przez Służbę Meteorologiczną Rzeszy dla Luftwaffe. Pierwsze swoją stację postawiło lotnictwo, zastępując nią w maju 1942 r. ewakuowaną placówkę Bansö. Przywieziona na pokładzie Heinkla 111 stacja działała zaledwie do lipca, kiedy została odkryta przez norweski patrol, zdemontowana i wysłana do Wielkiej Brytanii. Luftwaffe zainstalowała łącznie pięć takich urządzeń: trzy na Spitsbergenie i jedno na Wyspie Niedźwiedziej, a ostatnie już na kontynencie, w fiordzie Alta w styczniu 1945 r. Planowano dostarczyć Krote na wyspę Mieżduszarskij u południowo-wschodniego brzegu Nowej Ziemi (tu przeszkodziła sowiecka łódź latająca MBR-2 z Biełusziej Guby, która przypadkowo wykryła ekspedycję) i na wyspę Jan Mayen. Pod koniec wojny zamierzano wystawić jeszcze jedną stację na kontynencie, między Tromsø i Hammer, ale nie jest pewne, czy do tego doszło. Warto tu zauważyć, że słabą stroną programu Luftwaffe było uzależnienie od umiejętności jednego człowieka, doświadczonego pilota polarnego Rudolfa Schütze. Po jego śmierci 26 sierpnia 1943 r. w katastrofie podczas powrotu z Wyspy Niedźwiedziej do Niemiec, działania Luftwaffe straciły impet.

Marynarze U-50, wiosna 1940 (Bundesarchiv, Bild 101II-MW-5566-24 / CC-BY-SA)

Marynarka zainaugurowała działalność automatycznych stacji lądowych w sierpniu 1942 r., pozostawiając urządzenie WFL na miejscu ewakuowanej placówki Knospe. Z dwudziestu zbudowanych WFL zainstalowano 14 – jedną utracono wraz z wiozącym ją U-Bootem. Działania Kriegsmarine przebiegały spokojniej niż lotnictwa, co nie znaczy, że bez problemów. Przewożenie na pontonach 100-kilogramowych zasobników na nieprzygotowany brzeg i późniejszy transport w głąb lądu w warunkach panujących w Arktyce nie były łatwymi przedsięwzięciami. Marynarce udało się jednak postawić aż dwie stacje na północnym krańcu Nowej Ziemi (na przylądku Piniegina w sierpniu 1943 r. i na przylądku Niedźwiedzim w październiku 1944 r.).

reklama

Kriegsmarine przeprowadziła również jedyną operację Wehrmachtu na kontynencie amerykańskim, dostarczając w październiku 1943 r. na pokładzie U-537 stację Kurt do zatoki Martina w pobliżu północnego cypla Labradoru. Stacja ta działała jednak zaledwie dwa tygodnie i pozostała zapomniana. W 1981 r. odnalazła ją specjalna wyprawa kanadyjskiego Ministerstwa Obrony i przewiozła do Ottawy, gdzie obecnie jest eksponatem w Canadian War Museum.

Zwijanie sieci. Późną jesienią 1944 r. niemiecka sieć rozpoznania meteorologicznego zaczęła się zwijać. Z braku paliwa zawieszono niemal całkowicie loty rozpoznawcze, a U-Booty były potrzebne gdzie indziej. Stąd pozostały tylko trzy posterunki. Dwa z dwuosobową obsadą urządzone przez Abwehrę (Landvik na południu Szpicbergenu i Taaget na Wyspie Niedźwiedziej) oraz znacznie większa placówka Haudegen, kierowana przez doświadczonego polarnika dr Wilhelma Dege. Założona we wrześniu 1944 r. na północnym krańcu Nordaustlandet – drugiej co do wielkości wyspy archipelagu – stacja ta weszła do historii, bo jej załoga była ostatnim odziałem Wehrmachtu, który złożył broń. 4 września 1945 r., a więc już po kapitulacji Japonii, Dege poddał swój oddział Ludwigowi Albertsenowi, kapitanowi norweskiego kutra Blåsel.

Amerykanie w Chinach i na Syberii

Niekompatybilne dane. Aliantom było łatwiej – to w ich rękach pozostała niemal cała międzynarodowa sieć pomiarów meteorologicznych. Wyjątkiem był Pacyfik. Z jednej strony Amerykanie utracili wszystkie stacje na zachód od Hawajów. Z drugiej strony Azja Centralna i Syberia, a więc regiony, które, tak jak Arktyka dla Europy, są kuchnią pogody dla Pacyfiku, były niedostępne. Japończycy zajęli znaczne połacie Chin, odcinając dostęp do wnętrza kontynentu, Stalin zaś niezbyt chętnie dzielił się informacjami. Harriman i Beaverbrook uzyskali wprawdzie zgodę na wymianę informacji między ośrodkami w San Francisco i Chabarowsku, ale dane sowieckie miały ograniczoną wartość. Nie dość, że pochodziły tylko z 15–20 stacji (w 1943 r. liczba ta wzrosła do 30), ale wobec przestarzałego sprzętu i metodologii nie były kompatybilne z danymi uzyskiwanymi przez meteorologów amerykańskich. Miały co prawda niejaką wartość dla operacji w Europie, ale na Pacyfiku były niemal bezużyteczne.

Powyższy tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI - „Tajniki II wojny”:

Pomocnik Historyczny POLITYKI - „Tajniki II wojny”
cena:
24,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Polityka
Rok wydania:
2015
Okładka:
klejona
Liczba stron:
164
Format:
A4

Misja Millsa. Z czasem, wobec rosnącej skali amerykańskich operacji na morzu i przygotowań do strategicznych bombardowań Japonii, problem ten narastał. Sowieci zaś za żadne skarby nie chcieli wpuścić personelu z USA na własne terytorium. Rozwiązanie zaproponowała marynarka wojenna. Jeszcze w 1939 r., tuż po kampanii wrześniowej, oficerowie US Navy rozważali wysłanie do Chin – gdzie amerykańska marynarka była obecna od wielu lat – specjalnej misji. Spiritus movens tego rozwiązania byli komandorzy Milton E. Mary Mills i Willis A. Ching Lee – obaj weterani chińskiej eskadry US Navy, oraz mjr Hsiao Sin-ju – zaufany jednego z najbliższych doradców Czang Kaj-szeka, szefa wywiadu gen. Dai Li. Jednak dopiero po Pearl Harbor sprawę wzięto poważnie pod uwagę. Po tajnym spotkaniu z adm. Ernestem J. Kingiem, szefem operacji morskich, Millsa wysłano do Chin, gdzie od maja 1942 r. zajmował się realizacją nałożonego nań zadania: przygotowania wybrzeża chińskiego do amerykańskiego desantu w perspektywie 3–4 lat. W międzyczasie miał robić cokolwiek, co pomoże Navy i przeszkodzi Japończykom.

reklama
Czołg japoński Typ 1 Chi-He (domena publiczna)

Organizacja utworzona przez Millsa zaczęła działać pod koniec 1942 r. Podstawowym jej zadaniem było zbieranie informacji wywiadowczych i pomiary meteorologiczne, później doszły inne zadania, m.in. zatapianie japońskich statków i minowanie szlaków wodnych. Ostatecznie formalne porozumienie w sprawie utworzenia Organizacji Współpracy Chińsko-Amerykańskiej (SACO – Sino American Cooperative Organization, prezydent Roosevelt podpisał 15 kwietnia 1943 r. Dyrektorem SACO mianowano gen. Dai Li, a jego zastępcą Millsa.

Meteorolodzy z SACO. Z czasem SACO znacznie się rozrosła – służyło w niej niemal 3 tys. Amerykanów (głównie marynarzy i żołnierzy piechoty morskiej, ale też członków pozostałych rodzajów sił zbrojnych), ok. 97 tys. zorganizowanych partyzantów, a współpracowało ok. 20 tys. najzwyklejszych piratów czy samotnych sabotażystów.

W połowie 1944 r. organizacja dysponowała siecią 70 posterunków meteorologicznych rozsianych po całym kraju, często za liniami wroga. Z początku były to kilkuosobowe patrole wyposażone w sprzęt pomiarowy i radiostacje, przemieszczające się, by uniknąć wykrycia. Potem powstała również sieć 18 stałych stacji. Kwatera główna organizacji mieściła się w bezimiennej dolinie, nazwanej przez Amerykanów Happy Valley, kilkanaście kilometrów na zachód od Chongqingu. Tu też powstało centrum synoptyczne, które nie tylko przekazywało surowe dane, ale i opracowywało własne mapy i prognozy.

Obóz nr 4. Perłą w koronie SACO była ekspedycja do Shanby, miejscowości w Mongolii Wewnętrznej na skraju pustyni Gobi, ok. 900 km na zachód od Pekinu. 12 Amerykanów w towarzystwie 80 chińskich tłumaczy, kierowców i żołnierzy wyruszyło z Chongqingu na 12 ciężarówkach 18 listopada 1943 r. Droga do Shanby zajęła trzy miesiące, także dlatego, że 35 dni trzeba było czekać na to, by lód na Rzece Żółtej osiągnął grubość pozwalającą na przeprawę. Po przybyciu na miejsce, 18 stycznia 1944 r., ekspedycja zajęła budynki dawnej misji katolickiej i natychmiast przystąpiła do działania. Przy czym trzeba zauważyć, że odbywało się to wszystko w surowych warunkach klimatycznych – temperatura w zimie spadała do –35°, a w lecie sięgała +40°.

reklama

Obóz SACO nr 4 urządzony w Shanbie stał się też ośrodkiem szkoleniowym dla miejscowej ludności, przygotowującym do walki z Japończykami. Ostatecznie przeszkolono ok. 370 miejscowych ochotników, którzy przyłączyli się do operującej w pobliżu 8 kolumny armii Kuomintangu. Przydali się, gdy w maju w odległości ok. 160 km od obozu pojawiła się kolumna wroga licząca 400 Japończyków i 200 żołnierzy jednego z marionetkowych ugrupowań chińskich wsparta 7 czołgami i 6 samochodami pancernymi. Załoga stacji wraz z 8 kolumną wyruszyła jej na spotkanie. Doszło do krótkiego, acz spektakularnego starcia. Por. Donald Wilcox, w cywilu konny policjant, czujący się w siodle jak w domu, przytroczył bazooki do grzbietów wielbłądów i zaszarżował w nocy na wroga. Wprawdzie w nic nie trafił, ale pióropusze ognia przeraziły Japończyków. W strzelaninie, jaka nastąpiła za dnia, pozbawieni ducha japońscy żołnierze po utracie 70 ludzi, 2 czołgów i 4 samochodów pancernych zostali zmuszeni do odwrotu.

SACO dostarczała kluczowych informacji dla działań na Pacyfiku. Pod koniec wojny przygotowywała nawet prognozy dla Japonii. Zaskakujący przy tym jest fakt, że w tej ogromnej organizacji najważniejszą stroną jej działalności zajmowało się nie więcej niż 100 Amerykanów i 200 przeszkolonych Chińczyków. Po kapitulacji Japonii istnienie SACO przestało mieć sens. Już 30 września 1945 r. ją rozformowano, a porozumienie ją powołujące oficjalnie rozwiązano 1 marca 1946 r.

Spóźnione Moko. Mimo dobrych wyników uzyskiwanych przez SACO dostarczane dane nie zaspokajały wszystkich potrzeb. Lotnictwo bombardujące Japonię potrzebowało wyników pomiarów na Syberii. Tymczasem stanowisko Sowietów się nie zmieniło – wciąż odmawiali wpuszczenia amerykańskich ekip. Problem się zaostrzył w 1945 r., gdy przygotowywano się do Operacji Downfall – inwazji na japońskie wyspy macierzyste Honsiu i Kiusiu. Wrócono więc do sprawy podczas konferencji w Poczdamie. Sowieci wymigiwali się od deklaracji, znajdując różne bardziej lub mniej prawdopodobne wymówki.

Adm. Chester Nimitz (mal. Adrian Lamb; domena publiczna)

Dopiero 26 lipca, po „ożywionej dyskusji i pod bezpośrednim naciskiem” prezydenta Trumana (co oznacza, że awantura musiała być piekielna), Stalin wyraził zgodę na utworzenie dwóch stacji meteorologicznych US Navy: w Pietropawłowsku na Kamczatce i w Chabarowsku. Porozumienie Sowieci potwierdzili 17 sierpnia, a więc już po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki i po przyjęciu przez Japonię warunków kapitulacji. Tym niemniej sprawy toczyły się swoim torem. Wprawdzie 20 sierpnia zawieszono dostawy lend lease do ZSRR, ale 26 sierpnia pierwszy rzut misji Moko dotarł do Chabarowska. (Słowo moko samo w sobie nie ma żadnego znaczenia, prawdopodobnie wybrano je z tego względu, że jego wymowa po rosyjsku i angielsku jest taka sama). 6 września amerykańscy specjaliści pojawili się też w Pietropawłowsku.

reklama

Żywot Moko nie trwał długo. Już 18 września Sowieci zażądali udostępnienia szyfrów, na co oczywiście Amerykanie nie mogli się zgodzić. Przepychanki w tej sprawie trwały, ale misja powoli się rozbudowywała, by 15 października nadać pierwszy biuletyn meteorologiczny do ośrodka na wyspie Guam. 5 grudnia przez amerykańską misję morską w Moskwie Sowieci przekazali adm. Chesterowi Nimitzowi żądanie zamknięcia obu stacji do 15 grudnia, czyli dnia, w którym miał objąć stanowisko szefa Operacji Morskich. Lokalne władze sowieckie zinterpretowały to w ten sposób, że zastępca dowódcy Zabajkalsko-Amurskiego Okręgu Wojskowego, gen. Władimir Iwanow stwierdził, że stacje muszą być zamknięte natychmiast. Zgodnie z rozkazami własnego dowództwa nastąpiło to 15 grudnia. Już 19 grudnia personel z Pietropawłowska został ewakuowany na holowniku USS „Sarsi”. Wyjazd ekipy Moko pociągiem z Chabarowska do Władywostoku nastąpił 26 grudnia. Stamtąd 2 stycznia 1946 r. zabrał ją do San Diego transportowiec desantowy USS „Starr”.

Powyższy tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI - „Tajniki II wojny”:

Pomocnik Historyczny POLITYKI - „Tajniki II wojny”
cena:
24,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Polityka
Rok wydania:
2015
Okładka:
klejona
Liczba stron:
164
Format:
A4

Moko była ostatnim akcentem wojennej służby amerykańskich meteorologów. O ile na początku II wojny światowej w amerykańskiej marynarce wojennej służyło 90 oficerów i 600 podoficerów o tej specjalności, to po pięciu latach było ich odpowiednio 1318 i ok. 5 tys.

Niemcy – wyposażenie, uzbrojenie i szkolenie

Obsada stacji: początkowo kilkuosobowa (meteorologowie i radiotelegrafiści), później kilkunastoosobowa (dołączono sekcję wojskową); Luftwaffe włączała lekarza, personel Kriegsmarine był szkolony medycznie (łącznie z leczeniem stomatologicznym).

Karabinek Sturmgewehr 44 (domena publiczna)

Pomiary: ciśnienia i temperatury powietrza (chwilowej, średniej dziennej, maksymalnej i minimalnej); względnej wilgotności; widoczności; siły i kierunku wiatru; opadów; parowania; temperatury odkrytego gruntu, śniegu, wody w morzu lub nad lodem; określanie typu pogody wg tzw. klucza kopenhaskiego; zachmurzenia.

Wyposażenie: Starano się wykorzystywać najnowsze i najwyższej jakości materiały. Wełniana wiatroodporna odzież wierzchnia, na to focze futra; wiatroodporne spodnie, by nie przedostawał się do nich śnieg, ściągnięte w kostce i wpuszczone w buty narciarskie (podobno okazało się, że najlepiej nigdy ich nie zdejmować do końca); luźne anoraki (długie dla uniknięcia przepocenia) z kapturem obszytym od wewnętrznej strony paskiem sierści (najlepiej psiej) dla ochrony twarzy; na głowie pilotka podszyta owczą skórą, jesienią i wiosną wełniana czapka; na rękach jednopalczaste, lekkie wełniane rękawiczki, na które wciągano rękawice narciarskie. Słabą stroną były skórzane buty przy temperaturach poniżej –20° sztywniejące i obcierające stopy. Dopiero po wyprawie na Grenlandię zaczęto używać butów z grubego płótna żaglowego lub owczej skóry na kauczukowej podeszwie.

reklama

Śpiwory z zewnętrzną warstwą z płótna żaglowego i wewnętrzną z owczej skóry (ciężkie, ale wodoodporne i ciepłe); plecaki ze stelażem; narty (używane tylko jesienią i na wiosnę, w pozostałych porach roku pokrywa śnieżna była tak twarda i pokryta zastrugami, że jazda była niemożliwa); czekany; raki; gogle narciarskie; namioty; tam gdzie to możliwe sanie i psie zaprzęgi.

Żywność: 1,5 kg na człowieka dziennie. Początkowo pakowana w skrzynie z wyżywieniem dla całej ekspedycji, później tak, by 2–3 skrzynie zawierały żywność dla jednego człowieka na 30 dni. Całość w blaszanych opakowania, niektóre produkty mięsne dodatkowo zabezpieczone woskiem, i przechowywana pod gołym niebem. Mąka w beczkach; suszone dla zaoszczędzenia na wadze owoce i pokrojone ziemniaki; zakonserwowane mięso, kiełbasa, owoce i soki owocowe (szczególnie pożądane); pemikan i suszona cebula na wyprawy poza stację; chrupkie pieczywo; niewielka ilość alkoholu; tytoń; kawa; przyprawy; sproszkowana musztarda; cytryny; czosnek; suszona pietruszka i szczypiorek; jabłka zimowe i marchew; kiszona kapusta; witaminy. Prowiant uzupełniano, polując na miejscową zwierzynę (foki, niedźwiedzie polarne, woły piżmowe) oraz łowiąc ryby i zbierając ptasie jaja. Na miejscu warzono również piwo.

Paliwo: benzyna i nafta w beczkach (ze względów bezpieczeństwa składowane poza obozem), później w kanistrach; węgiel (2,5 t na jeden piec), o ile było miejsce w ładowni – w workach z włókna kokosowego.

Broń i uzbrojenie: Indywidualna: pistolety i rewolwery (różnego typu, trafił się nawet polski ViS), karabiny powtarzalne i automatyczne, karabiny szturmowe (MP 44), pistolety maszynowe. Zespołowa: karabiny maszynowe MG 34 i 42, moździerze (Schätzengräber miał dwa); granaty ręczne, nasadkowe (w tym przeciwpancerne) i dymne; pistolety sygnałowe; świece dymne; miny; broń myśliwska: strzelby i sztucery.

Urządzenie stacji: Prefabrykowane jednoizbowe domki o obrysie 3×3 m do samodzielnego montażu (tzw. kostki Knoespla, zaprojektowane tak, by mieściły się w lukach U-Bootów) – ekspedycje przewożone statkami nie miały takich ograniczeń; dach dwuspadowy kryty papą. Ogrzewanie: piec węglowy, tzw. koza, z możliwie długą rurą. W przedsionku śluza cieplna i składzik żywności, narzędzi, węgla itd.

W bazie budowano również zapasowe schronienie i składy żywności oraz osobny magazynek na chemikalia; na zagrożonych kierunkach urządzano stanowiska karabinów maszynowych i kładziono pola minowe. Stację również minowano, aby urządzenia nie wpadły w ręce przeciwnika.

Całość wyposażenia mogła ważyć kilkadziesiąt ton (np. dla Haudegen 80 t). W przypadku przewożenia U-Bootami długie elementy budowlane, węgiel i paliwo ładowano w przestrzeni pod pokład między kadłubem lekkim i sztywnym.

reklama

Szkolenie: Kriegsmarine prowadziła trzymiesięczne kursy w ośrodku Goldhöhe (cz. Zlaté návrší) po czeskiej stronie Karkonoszy, gdzie na przełomie 1942/1943 r. przejęła istniejącą od 1938 r. stację badawczą. Obejmowało ono technikę łączności i obserwacji pogody oraz umiejętności survivalowe. Po nim następowało kilkumiesięczne przeszkolenie wojskowe w garnizonie strzelców górskich Luttensee niedaleko Garmisch-Partenkirchen. Luftwaffe podobne szkolenia prowadziła w Norwegii na płaskowyżu Hardangervidda ok. 300 km na zachód od Oslo. (TZ)

Stacje automatyczne

Kriegsmarine. Gabaryty stacji do transportu ograniczone były wymiarami wyrzutni torpedowych w okrętach podwodnych. Ich średnica nie mogła przekraczać 0,52 m, a długość – 7 m.

Niemiecki strzelec górski (Bundesarchiv, Bild 101I-099-0735-15 / Fraß / CC-BY-SA)

Boja meteorologiczna WFS (Wetter-Funkgerät See) składała się z dwóch cylindrów o długości 7 m. Zewnętrzny o średnicy 0,52 m, służący jednocześnie za pojemnik transportowy, mieścił akumulatory żelazowo-niklowe oraz kotwicę z liną. Po postawieniu boi opuszczał się pod własnym ciężarem o ok. 3–3,5 m (długość korpusu boi wzrastała do 10,5 m) i uwalniał kotwicę. Cylinder wewnętrzny służył za pływak. Znajdowała się w nim głowica pomiarowa temperatury i ciśnienia oraz sterowany zegarem krótkofalowy nadajnik typu Lorenz Lo150FK41 o mocy 150 W połączony z wysuniętą automatycznie teleskopową anteną o długości 9 m. Czujnik ciśnienia i termometr przymocowane były do anteny. Zakodowane wyniki pomiarów przekazywano cztery razy dziennie. Pojemność akumulatorów wystarczała na 6–10 tygodni pracy. Całość miała masę ok. 1,5 t, przy zapasie wyporności zaledwie 75 kg. Głębokość zakotwiczenia 200 m (niektóre źródła podają nawet 2000 m). Boja wyposażona była w urządzenie samoniszczące zabezpieczające przed wyłowieniem przez przeciwnika, które uruchamiało się przy przechyle 45°.

Automatyczna stacja meteorologiczna WFL (Wetter-Funkgerät Land) składała się z teleskopowej anteny o długości po wysunięciu 10 m oraz cylindrycznych pojemników o średnicy 0,52 m, wysokości ok. 1 m i masie ok. 100 kg każdy. Antena oparta była na trójnogu, którego końce dla zwiększenia stabilności obciążano pojemnikami z akumulatorami. W jej masywnej podstawie mieściła się głowica pomiaru temperatury i ciśnienia, a na wysokości ok. 6 m termometr. Głowica pomiaru prędkości i siły wiatru mieściła się w osobnym pojemniku, na którym znajdował się 3-metrowy maszt z wiatrowskazem i anemometrem. Kolejny pojemnik zawierał urządzenie nadawcze takie samo jak WFS. Takie same były też procedury nadawania. W pozostałych pojemnikach, w zależności od okoliczności do 8 sztuk, znajdowały się akumulatory. Ich pojemność wystarczała nawet na 9 miesięcy pracy. Całość miała masę ok. 1 t.

Luftwaffe. Automatyczna stacja meteorologiczna Kröte składała się z klatki meteorologicznej ustawionej na słupie o wysokości ok. 3 m. Wewnątrz znajdowały się czujniki ciśnienia i wilgotności powietrza oraz termometr. Do słupa dostawiano drewniane skrzynie obite blachą z akumulatorami oraz skrzynię z głowicą pomiarową, zegarem sterującym i 20-watowym lotniczym nadajnikiem typu Lorenz S 22664/IV. Nadajnik połączony był z anteną drutową rozpiętą między dwoma stalowymi masztami o wysokości 5–6 m. Dane przekazywano 4 razy dziennie. Czas działania stacji ok. 3 miesięcy.

Powyższy tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI - „Tajniki II wojny”:

Pomocnik Historyczny POLITYKI - „Tajniki II wojny”
cena:
24,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Polityka
Rok wydania:
2015
Okładka:
klejona
Liczba stron:
164
Format:
A4
reklama
Komentarze
o autorze
Tadeusz Zawadzki
Współpracownik tygodnika "Polityka"

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone