Jak wyglądało Drezno po bombardowaniu w lutym 1945 roku?

opublikowano: 2022-01-28, 18:38
wszelkie prawa zastrzeżone
Bombardowanie Drezna, czyli seria nalotów dywanowych przeprowadzonych przez samoloty amerykańskie i brytyjskie, spowodowało ogromne spustoszenie. W efekcie pożarów doszło do tzw. burzy ogniowej, która niemal zasysała ludzi w sam środek piekła. Jak przedstawiał się krajobraz Drezna po nalotach?
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Sinclaira McKaya „Drezno 1945. Ogień i mrok”.

W unicestwionym mieście zapadła dziwna cisza, tym głośniejszy zdawał się więc każdy nagły trzask, każdy jęk dźwigara. Jeszcze dwa dni wcześniej dudniły tu dzwony, turkotały tramwaje, rozlegały się zgiełk na handlowych ulicach i gwar tysięcy rozmów prowadzonych przez sprzedawców w sklepach, przez kelnerów w barach i kawiarniach, przez zwykłych ludzi w mieszkaniach. Teraz wszędzie rozciągała się pustynia i panowało milczenie, a niebo w górze ciemniało od dymu.

Widok zniszczonego Drezna z miejskiego ratusza (Deutsche Fotothek; CC BY-SA 3.0 de)

Rankiem 15 lutego piaskowiec Frauenkirche uległ niszczycielskiemu żarowi i potężny, przeszło sześćdziesięciometrowy kościół zaczął się zapadać pod własnym ciężarem. Niektóre fragmenty filarów były rozgrzane, inne chłodne. Budynek tracił stabilność. Potężny grzmot rozszedł się wśród szarych ruin, gdy filary pękały i waliły się, nie zapewniając już oparcia potężnej kopule, która od XVIII wieku stanowiła jeden z najbardziej rzucających się w oczy elementów panoramy Drezna. Kościół implodował z rykiem. Kunsztowne freski, wspaniałe dzwony, starannie wyrzeźbione galerie, wielkie okna spadały na marmurową posadzkę. Grawitacja próbowała wywrócić Frauenkirche na drugą stronę. Kawałki ścian, ogromne niczym samochody, rozprysnęły się po placu. Duchowe serce Drezna przestało istnieć, mało kto jednak oglądał ten moment na własne oczy i mało kto opłakiwał w tamtej chwili umarły kościół.

W Altstadt zniszczono 75 tysięcy mieszkań i lokali. Ceglane szczątki budynków w każdej chwili groziły zawaleniem. Tymczasem tu i ówdzie mężczyźni i kobiety gramolili się na gruzowiska. Nie wiedzieli, czy zachować nadzieję, czy może w dziwnym, szarym zmierzchu powinni zacząć żałobę. Matki wpatrywały się w szczątki ubrań przywierające do urwanych kończyn. Dzieci wybierały gruz i uważnie przyglądały się spokojnym obliczom zabitych. Przyjaciółka rodziny Winfrieda Bielssa wędrowała ulicami starego miasta; tak wiele domów zrównano z ziemią, że niekiedy wzrok mógł przebiec całe pięćset metrów, nim zatrzymał się na jakimś budynku. Kobieta daremnie rozglądała się za swoją córką. Pogrążona w poczuciu beznadziei wracała w końcu do swojego mieszkania w Neustadt, ale po chwili, roztargniona, znowu ruszała na poszukiwania. Starsza krewna Margot Hille, mimo obrażeń odniesionych podczas nalotu, przez kilka długich godzin obchodziła wypatroszone przez ogień ruiny w pobliżu swego domu, licząc, że ujrzy przynajmniej skrawek znajomego ubrania. Wielu mieszkańców miasta nie mogło jeszcze zacząć opłakiwania umarłych.

reklama

Wszystko zdawało się o krok od zawalenia. Dotyczyło to zarówno ruin chylących się ku upadkowi, jak i uczuć straumatyzowanych ocalałych, którzy nieustannie szykowali się na najgorsze. Cała miejska infrastruktura – drogi, kable elektryczne, wodociągi – uległa zniszczeniu. Przedstawiciele administracji, od urzędników niskiego szczebla aż po dostojnych dygnitarzy, którzy przeczekali bombardowanie w schronach ze stalowymi drzwiami, patrzyli bezradnie na spalone, krwawe pustkowie. Ściągnięto wszystkich pracowników miejskich. Z Berlina przysłano członków SS. Roboty ruszyły niemal od razu, należało bowiem jak najszybciej połatać rozerwaną tkaninę miasta. W przeciwnym razie mogło na przykład dojść do wybuchu epidemii z powodu niepogrzebanych zwłok. Koordynacją działań zajął się Theodor Ellgering, wysokiej rangi urzędnik z Międzyministerialnego Komitetu ds. Zniszczeń w Wojnie Powietrznej. Ellgering, bliski współpracownik Goebbelsa, któremu podlegał Komitet, zgromadził wiele doświadczeń w innych miastach spalonych od początku 1943 roku: w Kolonii, Hamburgu czy Kassel. Sprawność, z jaką działali jego ludzie, robiła wrażenie, zwłaszcza że w tamtej fazie konfliktu ogromną część zasobów kierowano na fronty wschodni i zachodni. Wyznaczono trzy priorytety: po pierwsze należało dostarczyć ocalałym wodę i żywność, po drugie przeprowadzać egzekucje szabrowników i osób rozpowszechniających szkodliwe plotki zdolne osłabiać morale, po trzecie wreszcie dokonać szybkiej identyfikacji zwłok, starannie je skatalogować, a następnie pogrzebać.

Urzędnik zapewne zdawał sobie sprawę, że jeden z jego współpracowników odwiedził Drezno miesiąc wcześniej, by sprawdzić, czy przygotowano tam odpowiednio dużo schronów. Po inspekcji sytuację uznano za zdecydowanie niesatysfakcjonującą, a Goebbels zażądał dymisji burmistrza Hansa Nielanda. Nic jednak nie zrobiono. Teraz Nieland był włodarzem ruin. W obliczu zniszczeń szykował się do opuszczenia Drezna, pragnął bowiem uniknąć odpowiedzialności i hańby. Z kolei jego przełożony gauleiter Martin Mutschmann zamierzał przejąć obowiązki burmistrza. Trudno powiedzieć, czy wierzył, że naziści utrzymają się u władzy, a Drezno uda się obronić przed Armią Czerwoną. Jakkolwiek było, Nieland i jego rodzina pakowali już walizki. Victor Klemperer usłyszał rozmowę dwóch kobiet. Pierwsza powiedziała, że widziała Mutschmanna. Druga odparła na to, że należało dać mu w pysk. Trzeba jednak stwierdzić, że tego rodzaju buntownicze słowa nadal stanowiły rzadkość.

reklama
Amerykańskie bombowce B-17 Flying Fortress, które wykorzystano w trzecim nalocie na Drezno

Theodor Ellgering zadbał, by odgruzowano część ulic i odgrodzono te, przy których stały domy grożące zawaleniem. O wiele trudniej było zapewnić dostawy jedzenia i kawy z nieuszkodzonych obrzeżnych dzielnic, a także okolicznych miasteczek i wsi, a następnie urządzić w budynkach szkolnych garkuchnie wydzielające ocalałym gorącą zupę i kanapki. Co do szabrowników, to nawet złodziej, który z wyjątkową desperacją przekopywałby poczerniałe gruzy w Altstadt, niewiele by tam znalazł, istniało jednak niebezpieczeństwo, że młodzi, silni uchodźcy czy dezerterzy spróbują okradać sklepy spożywcze i inne punkty handlowe po drugiej stronie rzeki.

Najpilniejszym zadaniem było pozbieranie szczątków umarłych. Nie brakowało bynajmniej osób do tej koszmarnej roboty – w Dreźnie przebywało wielu „robotników”, czyli po prostu niewolników skoszarowanych w podmiejskich obozach. Należy też pamiętać o żołnierzach i jeńcach wojennych, takich jak Kurt Vonnegut. Pozostawały jednak dwa koszmarne wyzwania. Po pierwsze, jak ustalić tożsamość zmarłych na podstawie oberwanych kończyn czy głów? Przykładowo w Großer Garten fragmenty ciał zwisały z drzew, którym udało się przetrwać pożar. Po drugie, niełatwo było wydobyć zwłoki z podziemi. Współpracownik Theodora Ellgeringa opisywał później następującą scenę: żołnierze zdołali przekopać się przez ruiny budynku w Altstadt i odsłonić wejście do piwnicy. Otwarto drzwi i nagle w górę buchnęła potworna fala gorąca. W relacji pominięto opis smrodu. Każdy, kto musiał przywdziać maskę gazową i wejść z latarką do tych rozgrzanych katakumb, by wyciągać zwłoki, z pewnością zapamiętał to do końca życia.

Podobny los czekał Kurta Vonneguta i innych jeńców wojennych. Zmuszono ich, by zstąpili w koszmarną czeluść. Z nowych baraków na wzgórzach zostali zaprowadzeni do Altstadt. Wyszczekiwane rozkazy i rytmiczny stukot stalowych narzędzi uderzających o szary kamień mieszały się z ogłuszającą ciszą. Początkowo ekipy poszukujące zwłok miały za zadanie przekopywać losowo wybrane sterty gruzu, gdyż i tak nikt nie potrafił rozpoznać miejsc, w których znajdowały się niegdyś charakterystyczne obiekty, na przykład kina, restauracje, teatry, winiarnie czy sklepy. Czasami w rumowisku krył się tylko gruz. Nie było też pewne, czy nie zawaliły się tunele podziemnego labiryntu między Łabą a Großer Garten. W końcu jednak pod kłączami splątanego metalu i zwałami spieczonych cegieł poszukiwacze zaczęli odnajdywać niewielkie klatki schodowe prowadzące w mrok. Gdy Vonnegut ujrzał martwych ludzi, nadal siedzących tam, gdzie zastała ich śmierć, poczuł się zrazu, jakby trafił do muzeum figur woskowych4. Z gorących grobów dobywała się „woń gazu musztardowego i róż”. Piwnice nazwał później „kopalnią trupów”. Doświadczenie to stało się mroczną kanwą jego powieści Rzeźnia numer pięć z 1969 roku. Straszliwa przeszłość miesza się w niej z teraźniejszością – bohater, Billy Pilgrim, przeskakuje w czasie między różnymi momentami – a opisy nie potrzebowały żadnych literackich wyolbrzymień.

reklama

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sinclaira McKaya „Drezno 1945. Ogień i mrok” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sinclair McKay
„Drezno 1945. Ogień i mrok”
cena:
59,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Koncept
Tłumaczenie:
Jan Dzierzgowski
Rok wydania:
2022 r.
Okładka:
twarda
Liczba stron:
448
Premiera:
26.01.2022
Format:
150x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-8439-5
EAN:
9788324084395

Ten tekst jest fragmentem książki Sinclaira McKaya „Drezno 1945. Ogień i mrok”.

Vonnegut i inni pracownicy „kopalni trupów” widzieli najrozmaitsze oblicza śmierci, która przyszła po ludzi ukrytych w schronach. Przy świetle latarek zstępowali do dusznych ceglanych komnat i widzieli umarłych wskutek uduszenia, wyglądających, jak gdyby pogrążyli się w głębokiej medytacji. W innych piwnicach czekały jednak o wiele straszniejsze sceny. Część ciał znajdowała się pod zawalonymi ścianami. Bywało, że przy próbie wyciągnięcia zwłok, odpadała nagle głowa. Natrafiono też na oderwaną głowę mężczyzny, nadal odzianą w kapelusz. Muchy nie kazały na siebie długo czekać. Niezidentyfikowane, dobrze zachowane ciała układano w szeregach na ulicy w nadziei, że ktoś je rozpozna. W Rzeźni numer pięć jeden z jeńców, pracujących razem z Billym Pilgrimem, zarzyguje się na śmierć z powodu smrodu. Zwłoki budziły lęk; obawiano się choćby chorób i szczurów. Krążyły opowieści, że w niejednym zbombardowanym mieście szczury ucztowały tak obficie, że zrobiły się spasione.

Niemiecki malarz Theodor Rosenhauer maluje ruiny Pałacu Japońskiego (Deutsche Fotothek‎; CC BY-SA 3.0 de)

Kolejną trudnością, która towarzyszyła wydobywaniu trupów, były gorące cegły, których nie dało się dotknąć, bo parzyły. Część zwłok upiekła się w ciemności, kurcząc się do rozmiaru lalki. W jednej z relacji przytoczono opis ciała starszej kobiety. Jej twarz obkurczyła się i pomarszczyła, lecz włosy zachowały srebrzysty blask. Ilekroć nie było możliwości wyciągnięcia trupów z zawalonych piwnic, zjawiali się żołnierze wyposażeni w miotacze ognia, by dokonać kremacji in situ. Pod względem logistyki skuteczność całego przedsięwzięcia zorganizowanego przez Ellgeringa robiła wrażenie, zwłaszcza że wszystko opierało się na pracy przymusowej. Obserwując metodyczne przekopywanie rumowisk, prowadzone przez kolejne godziny, dni i tygodnie, mało kto pomyślałby, że ma do czynienia z umierającym reżimem.

reklama

Tymczasem alianci nie zamierzali zostawiać ocalałych w spokoju, by mogli pogrzebać umarłych. Rankiem 15 lutego z bazy RAF w Deenethorpe w Northamptonshire wystartowały amerykańskie bombowce. Miały za zadanie zniszczyć fabrykę paliw syntetycznych w pobliżu Lipska. Lotnikom powiedziano, że jeśli gęste chmury uniemożliwią nalot, Drezno będzie ich celem numer dwa. Tak właśnie się stało. Tym razem jednak brudne, pełne pyłu powietrze nad miastem, pozostałość po poprzednim ataku, zapewniło Dreznu osłonę. Amerykańskie bombowce nie zdołały zidentyfikować celu – którym była oczywiście stacja rozrządowa we Friedrichstadt – i zrzuciły bomby przede wszystkim na pobliskie miasteczka, Miśnię i Pirnę. Część bomb spadła też na Drezno, między innymi na osławiony budynek sądu, zasadniczo jednak nalot, trwający dziesięć minut, nie zapisał się w pamięci mieszkańców. Wszyscy byli zbyt zaabsorbowani wydobywaniem martwych ciał spod gruzów.

Ludzie mieszkający na zielonych przedmieściach, które uniknęły zniszczenia, wsłuchujący się nocami w niepokojące wycie bezpańskich psów, wybierali się do Altstadt, by oglądać zwłoki poukładane w rzędach na ulicach. Rozpoznawali martwych krewnych, przyjaciół i znajomych. Czasami wystarczył jakiś drobny detal – chusteczka, zegarek, pierścionek, charakterystyczna biżuteria. Niekiedy na starannie przygotowaną wystawę zwłok przybywali starzy ludzie pchający na taczkach czy wózkach zmasakrowane, zakrwawione ciała, które uważali za szczątki swoich bliskich. Pewna starsza kobieta przemierzyła kawał drogi zakurzonymi ulicami, ciągnąc worek z jakimś skurczonym trupem. Dokąd zmierzali ci złamani ludzie? Jaki cel przyświecał im, kiedy ładowali ciała na wózki? Wspominano, że żołnierze w mieście zachowywali się z reguły uprzejmie i pomocnie. Być może ludzi zwożących zwłoki, będących ofiarami najokrutniejszej traumy, również traktowano łagodnie i serdecznie.

reklama

Według niektórych źródeł udało się starannie skatalogować nawet dziesięć tysięcy martwych ciał. Wywieziono je ciężarówkami na cmentarz na północ od miasta, opodal Pustaci Drezdeńskiej. Część drzew została wyrąbana, by zrobić miejsce dla grobów. Jednak mimo starannej organizacji skala potwornego przedsięwzięcia stanowiła zasadniczy problem. Ekshumacja i pochówek kolejnych tysięcy ciał trwałyby po prostu zbyt długo, a nasilający się smród przypominał o ryzyku epidemii. Istniała jeszcze jedna opcja, efektywna, ale niepozostawiająca wiele czasu na żałobę. Zakładała, że zwłoki zostaną spalone na terenie miasta, a popioły pochowa się pośród drzew. Basen pożarowy na zrujnowanym Altstadt opróżniono już wcześniej z napęczniałych trupów. Teraz władze postanowiły urządzić tam krematorium pod gołym niebem. Kiedy ciała zostały skatalogowane i wypełniono odpowiednią dokumentację na temat każdego z nich, nie było czasu do stracenia. Dom towarowy Renner, z którego została tylko pusta wydmuszka, miał raz jeszcze przysłużyć się drezdeńczykom. Tylko jeden element całego budynku przetrwał bombardowanie: stalowe żaluzje. Posłużyły one do palenia zwłok, których nie należało kłaść bezpośrednio na ziemi, by nie tamować przepływu powietrza. Pręty żaluzji ułożono wśród porozrzucanej kostki brukowej, sterczących resztek murów i zwalonych dźwigarów. Na prętach umieszczono deski, na deskach zaś pierwszą partię z tysięcy zwłok do spalenia. Widok ten przywodził na myśl średniowiecze, lecz wszystko działo się na skalę przemysłową. Po spaleniu zgarniano popiół i kości, a potem dostarczano kolejne zwłoki i znów rozpalano ogień.

Ciała ofiar nalotu bombowego, luty 1945 roku (Bundesarchiv, Bild 183-08778-0001 / Hahn / CC-BY-SA 3.0)

Władze miejskie starały się prowadzić staranne rachunki. W przypadku ciał znalezionych w piwnicach czy zwalonych budynkach ekipy notowały adres – mogło to pomóc w ustaleniu tożsamości. Wiele zwłok leżało jednak na ulicach lub w Großer Garten. Identyfikacja była wówczas znacznie trudniejsza. Bez wątpienia spory odsetek zabitych dzieci, matek czy starszych kobiet stanowiły uchodźczynie ze wsi, które nie zdołały znaleźć schronu lub pod wpływem strachu wydostały się na zewnątrz z klaustrofobicznych piwnic. Ich dokumenty tożsamości spaliły się do szczętu. Na obrzeżach parku również zbudowano wielkie stosy. Tymczasem między zwalonymi drzewami i lejami nadal przechadzali się ludzie o pustych spojrzeniach. Co chwila przystawali, przyglądali się kolejnym zwłokom, a potem szli dalej.

Mieszkańcy dzielnic po drugiej stronie rzeki oraz przedmieść sporządzali własne, osobiste spisy zabitych. Wędrując po Neustadt, młody Winfried Bielss dowiedział się o śmierci przyjaciela ze szkoły, Klausa Weigarta i jego krewnych, w tym poważanego lekarza Wilhelma Weigarta. Nie żyli również nauczyciel chłopaka Walter Liebmann oraz jego żona. Przebywali w piwnicy, kiedy ich dom został bezpośrednio trafiony bombą. Z całego budynku zachował się tylko pokój muzyczny.

W pierwszych godzinach i dniach, gdy wszystko wydawało się zamglone, tysiące mieszkańców – w tym Bielss i jego matka – wykorzystywało tę samą metodę poszukiwań, jak gdyby za sprawą telepatii, polegającą na wtykaniu karteczek, prostych liścików z prośbą o kontakt, w drzwi lub w szczątki domów osób bliskich i znajomych.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sinclaira McKaya „Drezno 1945. Ogień i mrok” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sinclair McKay
„Drezno 1945. Ogień i mrok”
cena:
59,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Koncept
Tłumaczenie:
Jan Dzierzgowski
Rok wydania:
2022 r.
Okładka:
twarda
Liczba stron:
448
Premiera:
26.01.2022
Format:
150x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-8439-5
EAN:
9788324084395
reklama
Komentarze
o autorze
Sinclair McKay
Krytyk literacki i pisarz, współpracownik "The Telegraph " i "The Spectator"; autor książek "Tajemnice Bletchley Park" i " Drezno 1945. Ogień i mrok".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone