Jak wyglądał średniowieczny Konstantynopol?
Ten tekst jest fragmentem książki Anthony’ego Bale’a „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata”.
Głównymi bodźcami do wypraw zawsze były chęć grabieży i podboju. W 1204 roku zebrana naprędce armia zachodnich Europejczyków pod wodzą Wenecjan ruszyła na Konstantynopol. W wyniku tej napaści zwanej obecnie zdobyciem Konstantynopola Wenecjanie przejęli z rąk Greków, jego dotychczasowych władców, kontrolę nad miastem. Zdobywcy opisali je słowami pełnymi bezbrzeżnego zachwytu. Krzyżowiec i kronikarz Gotfryd z Villehardouin stwierdził, że ci, którzy nigdy wcześniej nie widzieli Konstantynopola, gapili się jak urzeczeni, gdyż „nigdy by nie pomyśleli, że jest na świecie tak bogate miasto”. Podziwiali opasujące je wysokie mury i potężne wieże, pałace i kościoły, „których było tak wiele, że nie uwierzyłby nikt, kto nie widział tego na własne oczy”. Dla Gotfryda był on bezcennym klejnotem, najwspanialszym miastem. Wyprawę z 1204 roku możemy nazwać krucjatą, ale chodziło w niej tyleż o wiarę, ile o przywileje handlowe – o to, kto będzie panował na Morzu Czarnym, kto najwięcej zapłaci Wenecjanom za dostęp do kwitnących rynków w mieście i poza nim. Przez całe średniowiecze ludzie podążali do Konstantynopola albo po to, by go zdobyć, albo, gdyby im się to nie udało, złupić go z części jego wielkich bogactw.
Miasto zwane poprzednio Bizancjum stało się ludną metropolią leżącą między Europą i Azją. Było największym ośrodkiem miejskim średniowiecznego Zachodu, z prawie osiemdziesięcioma tysiącami mieszkańców około 1350 roku (wskutek wojen, epidemii, trzęsień ziemi i migracji ich liczba znacznie się zmniejszyła w porównaniu z prawie pół milionem osób w VI wieku). Położony na siedmiu wzgórzach na trójkątnym półwyspie Konstantynopol był miejscem, w którym majestatyczna przeszłość sąsiadowała z niepewną teraźniejszością. Sporządzone przez florentyńskiego podróżnika Cristofora Buondelmontiego w latach dwudziestych XV wieku mapy Konstantynopola pokazują sterczące wśród ruin klasyczne budowle i zdobione kolumny, dzielnice mieszkalne rozpościerające się między ogromnymi bazylikami i pałacami, surowe mury obronne, wiatraki i liczne przystanie na półwyspie. Ludność składała się w większości z prawosławnych Greków oraz ze stabilnych społeczności Albańczyków, przybyszów z Amalfi, Pizy i Raguzy, Ormian, Bułgarów, Katalończyków, Genueńczyków, Węgrów, Turków, Wenecjan i dużej gminy żydowskiej. Konstantynopol utrzymywał stałe kontakty z chrześcijaństwem łacińskim i islamem, był prawdziwym cosmopolis, miejscem, w którym spotykał się cały świat, światem w mieście.
Zewsząd określa je związek z morzem, zwłaszcza z Bosforem łączącym Morze Czarne z morzem Marmara, a przez nie z Morzami Egejskim i Śródziemnym. W dzień morze zdaje się zalewać odbijającym się od jego powierzchni światłem słonecznym poro śnięte cyprysami, cedrami, dębami i drzewami figowymi wietrzne wzgórza. Nocą morska toń staje się bezkresną czernią, a białe kamienie nabrzeżnych umocnień całuje wiatr znad jego fal.
W latach trzydziestych XIV wieku, gdy Konstantynopolem nie rządzili już Wenecjanie, lecz ponownie bizantyjscy Grecy, niemiecki pielgrzym Ludolf z Suchem dał pełen zachwytu i szczegółowy opis „niezmiernie pięknego i bardzo dużego miasta”. Podziwiał ciągnące się kilometrami mury, trójkątny główny półwysep i „prze różne ozdobne gmachy zbudowane przez cesarza Konstantyna, który dał mu nazwę”. Wymienił imponujące kościoły, wyliczył wiele różnych mieszkających tam narodowości, wspomniał o obfitości taniego chleba, mięsa i ryb, zimnym klimacie (w listopadzie było tam często chłodniej niż w jego ojczystej Saksonii) oraz ogromnych ilościach łowionego tam i eksportowanego do różnych części Azji turbota.
A jednak mimo całej wspaniałości Konstantynopola Ludolf patrzył na niego przez pryzmat utraconej wielkości. „Czytelnik powinien wiedzieć – pisał – że niegdyś całą Azją, zarówno mniejszą, jak i większą, władali grecki cesarz i grecki lud”. Przez Azję „mniejszą” i „większą” Ludolf rozumiał Azję Mniejszą (czyli półwysep obejmujący Anatolię) oraz tereny na wschód od Anatolii, zwane teraz Azją Środkową. Od tamtych czasów potęga Konstantynopola, wskutek „oddzielenia od Kościoła Rzymskiego przez schizmę” i strat terytorialnych, znacznie osłabła. Pomimo wspaniałych zabytków w późnym średniowieczu Konstantynopol wielokrotnie przedstawiano jako miasto, w którym panuje poczucie wyzucia z własności i niepewności, melancholijny cień dawnej chwały.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anthony’ego Bale’a „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata” bezpośrednio pod tym linkiem!
Obejrzymy teraz główne miejsca Konstantynopola tak, jak widział je na początku lat trzydziestych XV wieku Bertrandon de la Broquière, który opisując miasto, patrzył jednym okiem na jego minioną świetność, a drugim oceniał szanse na podbój.
Bertrandon pochodził ze szlacheckiego rodu z Labrouquère, wioski nad Garonną, rzeką płynącą na północ od Pirenejów. Jako młody człowiek wstąpił na służbę na burgundzkim dworze w Dijon. Otrzymał stanowisko krajczego, do którego zadań należało porcjowanie i podawanie potraw w czasie uczt. Około 1425 roku dostawał od księcia Filipa III Dobrego (1396–1467) sowite wynagrodzenie w wysokości 160 franków rocznie. Wszedł do wąskiego grona jego najbliższych ludzi i w 1428 dostał w lenno miasto Vieux-Château z okolicami. Bertrandon stał się zaufanym dyplomatą i szpiegiem księcia Filipa i w 1432 roku dostał 200 funtów na „pewną daleką podróż”. Była to wyprawa zwiadowcza na Bliski Wschód. Po powrocie miał złożyć raport o stanie osmańskiego państwa, które anektowało kawałek po kawałku terytoria należące do chrześcijańskiego Bizancjum. Książę Filip miał romantyczne marzenie, by zostać krzyżowym rycerzem, takim bohaterem jak dawni książęta, wyprzeć muzułmanów z Ziemi Świętej i zniechęcić ich do prób dalszego zagarniania krain chrześcijańskich. Chciał też pomścić nieudaną krucjatę nikopolitańską (1396), w której w bitwie pod twierdzą Nikopolis nad Dunajem walczyli z Turkami jego ojciec Filip II Śmiały i brat Jan („Jean sans peur”, czyli „Jan bez Trwogi”).
Po zakończeniu tej tajnej, trwającej półtora roku misji otrzymał od księcia Filipa jeszcze 800 funtów. W jego sprawozdaniu z podróży pełno jest szczegółowych osobistych wrażeń, które pokazują, że był bystrym i niezależnym obserwatorem, korzystającym bez uprzedzeń z pomocy tubylców i innych nieznajomych. Czasami występował jako wysłannik księcia i dyplomata, a czasami przebierał się w miejscowy strój, by podróżować incognito i wchodzić do meczetów. Na ogół, jako przedstawiciel burgundzkiego dworu (a w późniejszym okresie życia akredytowany na francuskim dworze burgundzki dyplomata), spotykał się z ciepłym przyjęciem. Był, jakbyśmy go dzisiaj określili, badaczem terenowym i poszukiwaczem faktów, dostarczającym sprawozdania z pierwszej ręki o stanie krajów po wschodniej stronie Morza Śródziemnego.
W styczniu 1423 roku wyruszył utartym szlakiem pielgrzym ów, przez Wenecję, Dalmację i Cypr. Po zwiedzeniu Jerozolimy, Ziemi Świętej i Synaju, Damaszku i Syrii udał się do Konstantynopola. W drodze zaprzyjaźnił się z nim i chronił go Egipcjanin imieniem Mahomet. W relacji z tej podróży Bertrandon dużo pisze o nieznanych mu wcześniej potrawach (kawior da się jeść, „kiedy nie ma nic innego”), ubiorach (w Syrii kupił „wysokie do kolan, czerwone buty, jakie nosi się w tym kraju”) i językach (na przykład w pewnym momencie podróży przyjaźnie nastawiony Żyd z Kaffy sporządził mu listę włoskich, tatarskich i tureckich nazw „wszystkiego, czego mógłbym potrzebować w drodze dla siebie i dla konia”). Podróżowanie jest zdobywaniem wiedzy, ale często jest to wiedza zaskakująca i nieistotna.
Opis ówczesnego Konstantynopola pióra Bertrandona jest cennym przewodnikiem po tym ludnym, targanym konfliktami i skazanym na rychłą zgubę mieście. Zaczynamy zwiedzanie nie od centrum Konstantynopola, lecz od jego podmiejskiej dzielnicy Pery (obecnie Beyoğlu), której nazwa znaczy po grecku po prostu „za”, i otoczonego murami „dużego miasta” Galaty (Karaköy). Nazw Pera i Galata często używano wymiennie. Pera leży na kontynencie europejskim, nad szlakiem wodnym prowadzącym przez Złoty Róg do północno-zachodniej części historycznego półwyspu konstanty nopolitańskiego. Według Bertrandona w 1432 roku mieszkali tam genueńscy kupcy, którzy rządzili miastem, a także Grecy i Żydzi. Władzę sprawował „potestat” albo podesta, który jednocześnie był mianowanym przez księcia Mediolanu genueńskim ambasadorem na dworze bizantyjskiego cesarza i nosił tytuł Pana Pery.
Pera miała własne mury obronne. Widocznym z dala ich elementem była od 1349 roku wieża Galaty, okrągła romańska budowla wzniesiona na miejscu wcześniejszej wieży, która przyzywała podróżnych przybywających morzem i stanowiła znajomy widok dla ludzi z Zachodu. Zwieńczona stożkowatym dachem, z krezą łukowych okien, przypominała budowle namalowane w iluminowanych manuskryptach darowanych księciu Filipowi. Bertrandon uznał port w Perze za „najprzystojniejszy z wszystkich, jakie widziałem”, i spotkał się tam z ambasadorem księcia Mediolanu, by spiskować przeciw Wenecjanom. Pera była pierwszym przystankiem dla wielu gości z Zachodu, dobrze prosperującą kolonią podróżników i emigrantów z Europy. Bertrandon wpadł tam na starego znajomego, katalońskiego kupca Bernarda Carmera, z którym ostatnio widział się we flamandzkiej Brugii. Carmer zaprosił go do „swojej kwatery w Konstantynopolu”, by mógł „bez pośpiechu” obejrzeć miasto. Bertrandon, nie mogąc się oprzeć chęci zwiedzenia Konstantynopola w towarzystwie zasiedziałego tam Europejczyka, przyjął zaproszenie.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anthony’ego Bale’a „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata” bezpośrednio pod tym linkiem!
Rada: Wejść do Konstantynopola to jak wejść do wielkiego lasu: nie sposób po nim chodzić bez dobrego przewodnika. Jeśli masz zamiar zwiedzić miasto tanio, zaciskając pasa, nie zobaczysz ani nie pocałujesz ciała nawet jednego świętego, chyba że trafisz akurat na jego święto (kiedy można zobaczyć i ucałować jego relikwie).
Popłynął zatem z Pery promem (w owym czasie nie była połączona mostem z azjatycką częścią miasta) przez półkilometrowy przesmyk wodny zwany Złotym Rogiem na półwysep („w kształcie trójkątnej tarczy”) do właściwego Konstantynopola. Wejście do zatoki zamykano zwykle masywnym żelaznym łańcuchem, dzięki czemu władcy Konstantynopola mogli kontrolować ruch statków. Z Pery Bertrandon widział siedem wzgórz, na których zbudowano miasto. Zauważył, że również Rzym i Antiochia leżą na siedmiu wzgórzach; jak wielu innych podróżników nie szukał cech unikatowych, lecz podobnych do tych, które miały inne miasta. Podziwiał wielkość Konstantynopola, który w jego ocenie miał sześć mil w poprzek i osiemnaście w obwodzie. Mimo to uznał, że nie jest tak duży jak Rzym (w rzeczywistości liczba jego mieszkańców była dwukrotnie większa).
Najpierw opisał „La Blaquerne”, Blacherny, warowny pałac na północnym krańcu murów miejskich. Był to zespół luksusowych na pierwszym miejskim wzgórzu, obok miejsca, gdzie półwysep wrzyna się w Bosfor, w stronę Pery i Azji. Ta masywna, okrągła świątynia wzniesiona na chwałę Hagii Sophii (Mądrości Bożej), ale często mylnie uznawana za poświęconą świętej imieniem Zofia, zawsze budziła nabożny podziw przybyszów. Konsekrowana w 537 roku i wciąż stojąca mimo że zbudowano ją na podziemnym uskoku, słynęła z ogromu i potężnej kopuły. Góruje nad głównymi miejskimi portami i dzielnicami handlowymi i sprawia wrażenie eleganckiej i solidnej. Składa się ze sklepionych, pnących się coraz wyżej budynków, a jej zwieńczeniem jest druga na świecie co do wielkości kopuła, ustępująca tylko rzymskiemu Panteonowi. Bertrandon zwrócił uwagę na rzeźbione białe marmury i różnokolorowe kolumny. Marmury te sprowadzono z drugiego końca ówczesnego świata, z francuskich Pirenejów. Przeplatają się one z czerwonymi panelami z szerokimi różowymi żyłami i płytami z jasnoszarego marmuru pokrytymi ciemnoszarymi trójkątami, zwieńczonymi pięknymi karmazynowymi i białawymi gzymsami zdobionymi reliefami o roślinnych motywach.
Wnętrze kościoła było wówczas ozdobione złotymi mozaikami przedstawiającymi Chrystusa, świętych i bizantyjskich cesarzy w takich pozach, że wyglądali jak żywi. Na jednej z nich, która przetrwała do naszych czasów, a znajduje się w westybulu przed południowym wejściem, widać cesarza Justyniana wręczającego z pochyloną z szacunkiem głową Matce Boskiej miniaturową kopię świątyni oraz Konstantyna, który ofiarowuje jej również miniaturowy model miasta. W południowej galerii pod kopułą pochodząca z późniejszych czasów mozaika pokazuje cesarza Jana II Komnena (1118–1143) dającego Chrystusowi i Marii woreczek z pieniędzmi. Ściany pokryte są wydrapanymi przez zwiedzających napisami w różnych językach, od starocerkiewnosłowiańskiej głagolicy po nordyjski, i rysunkami świętych, statków, ptaków, aniołów i zwierząt lądowych, trwałym świadectwem osób przybywających tam z wszystkich stron.
Po złupieniu miasta w 1204 roku w kościele Hagii Sophii znajdowało się mniej relikwii niż niegdyś; w szczególności brakowało świętej Włóczni, która zaczęła się przemieszczać na Zachód i cudownie powielać. W połowie XIII wieku kupił ją od weneckich pośredników król Francji Ludwik IX. Mimo to Bertrandonowi po wiedziano, że w kościele nadal znajduje się grot włóczni, którą przebito bok Chrystusa, a więc ta sama relikwia, którą czczono w Paryżu (John Mandeville twierdził, że widział obie, ale nie wyjawił którą, jeśli w ogóle którąś, uważa za autentyczną). Hagia Sofia chlubiła się też posiadaniem szat Chrystusa i gąbki, na której po dano mu żółć (inną szczycił się Zadar), oraz trzciny, którą włożono mu w rękę podczas Męki Pańskiej. Bertrandonowi udało się zobaczyć ruszt, na którym upieczono Świętego Wawrzyńca (również władze rzymskiej bazyliki św. Wawrzyńca utrzymywały, że mają tę relikwię), i kamień w kształcie misy, na którym Abraham podał jedzenie aniołom przybyłym z nieba w celu zniszczenia Sodomy i Gomory (Rdz 18,1-15).
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anthony’ego Bale’a „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ciekawość skłoniła Bertrandona do pozostania w Hagii Sophii i przyjrzenia się nabożeństwu odprawianemu przez patriarchę. Burgundzkiego podróżnika wyraźnie interesowały miejscowe obrzędy religijne i słynąca z urody cesarzowa Maria (Maria Megale Komnen, 1404–1439). Przy okazji obejrzał inscenizację biblijnej opowieści o Nabuchodonozorze i trzech mężach wrzuconych do rozpalonego pieca (Dn 3,1-30), o której wspominają także inni ówcześni turyści. Następnie czekał cały dzień bez jedzenia i picia na pojawienie się cesarzowej, gdyż chciał zobaczyć ją z bliska i ujrzeć, jak wsiada na konia. Gdy w końcu spełniło się jego pragnienie, stwierdził, że jest „bardzo piękną”, młodą i doświadczoną amazonką. Za szczególnie godne uwagi uznał jej kolczyki, z dużymi złotymi zapięciami, wysadzane szlachetnymi kamieniami, w tym rubinami.
Z Hagii Sophii Bertrandon udał się na Hipodrom, „duży i ładny plac, otoczony murem jak pałac, gdzie w starożytnych czasach odbywały się igrzyska”. Wokół tej pochodzącej z III wieku owalnej areny o długości czterystu metrów wznosiły się arkady dla widzów. W średniowieczu nadal wykorzystywano ją jako miejsce do wyścigów konnych. Seldżucki lekarz Szaraf al-Zaman al-Marwazi (zm. 1125), który odwiedził Konstantynopol na początku XII wieku, widział tam „psy puszczane na lisy, potem gepardy na antylopy, potem lwy na byki”, a przyglądali się temu i ucztowali cesarz, cesarzowa i pospólstwo. Krótko potem żydowski podróżnik Beniamin z Tudeli opisał Hipodrom jako „miejsce rozrywek należące do króla”, gdzie co roku organizowano w Boże Narodzenie wielkie widowisko z udziałem akrobatów i żonglerów oraz walkami zwierząt – lwów, lampartów, niedźwiedzi i dzikich osłów. „W żadnej innej ziemi nie znajdziesz takiej rozrywki” – orzekł zachwycony Beniamin. W latach pięćdziesiątych XIV wieku John Mandeville pisał o Hipodromie jako „pięknym dziedzińcu dla turniejów” ze „wzniesionymi jedne nad drugimi miejscami, gdzie można siedzieć i oglądać widowisko, nie zasłaniając widoku innym”. Do dzisiaj przetrwały z tamtych czasów kawałek muru i jedna kamienna ława.
Bertrandon przyglądał się, jak na Hipodromie ćwiczył brat cesarza, Tomasz Paleolog (1409–1465), despota z Morei. Galopując konno z „dwudziestoma albo trzydziestoma rycerzami”, strzelał on z łuku do rzucanego w powietrze kapelusza. Podróżnik zauważa, że Bizantyjczycy nauczyli się tego od Turków.
Chociaż Bertrandon o tym nie wspomina, musiał widzieć na spinie, niskim murze biegnącym środkiem Hipodromu, co najmniej trzy imponujące starożytne monumenty: egipski obelisk sprowadzony w 390 roku przez Teodozjusza, brązową kolumnę z trzech splecionych węży, którą postawił około 330 roku Konstantyn, i wapienny obelisk Konstantyna Porfirogenety (panował w latach 913–959), umieszczony na południowym krańcu stadionu. Diakon z Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, Zosima, który był tam dziesięć lat przed Bertrandonem, przytoczył ludowe wierze nie, zgodnie z którym w Wężowej Kolumnie znajdował się jad tych gadów, a dotknięcie jej uzdrawiało ukąszonego przez żmiję. Około 1700 roku głowy węży odłamano, ale kolumna pozostaje wymownym talizmanem, świadkiem burzliwej historii miasta.
Następnie Bertrandon opisał pokrótce „bardzo piękny kościół św. Jerzego” usytuowany „naprzeciw Turcji” (tzn. naprzeciw obecnej azjatyckiej części miasta). Jest to kościół św. Jerzego z Mangany, ważna świątynia wzniesiona z przepychem w XI wieku. Szczyciła się posiadaniem różnych relikwii, w tym kilku włosów z brody Chrystusa. Nic z niej nie przetrwało do naszych czasów.
Potem przeszedł na plac między Hagią Sophią i Hipodromem, by opisać jeden z najbardziej podziwianych widoków Konstantynopola: „bardzo wysoką kolumnę z wypisanymi na niej literami”. Posąg jeźdźca na koniu budził zachwyt przybyszów, z których prawie wszyscy starali się jakoś zinterpretować jego znaczenie. Stał na agorze, otoczony przekupniami sprzedającymi jedzenie i napoje, perfumy, ikony i pamiątki.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anthony’ego Bale’a „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata” bezpośrednio pod tym linkiem!
Żeby zrozumieć otoczenie, w którym się znaleźli, podróżni często muszą polegać na informacjach z drugiej ręki albo zmuszeni są przyjmować na wiarę wyjaśnienia swoich przewodników. Bertrandonowi powiedziano, że na kolumnie stoi posąg cesarza Konstantyna (panował w latach 306–337), odlany „z metalu, na wielkim koniu, z berłem w zaciśniętej dłoni i […] prawą ręką z otwartą dłonią wyciągniętą w stronę Turcji i drogi lądowej do Jerozolimy”. Zdaniem jego przewodnika ten gest świadczył o tym, że całe tamto terytorium, aż do Jerozolimy, było w jego władaniu. W tej interpretacji owa rzeźba była wymownym reliktem utraconej chwały imperium.
Nieco inaczej opisał ten pomnik Robert z Clari, krzyżowiec z Pikardii, który był tam w 1204 roku. Zobaczył kolumnę grubości trzech ramion dorosłego mężczyzny, wysoką na pięćdziesiąt toises (około 22,2 metra). Na jej szczycie znajdował się kamień o średnicy około półtora metra, a na nim odlany z brązu cesarz na koniu „wyciągał rękę ku pogańskim ziemiom”. Wiązała się z nim legenda, że „Saraceni” nigdy nie zaznają spokoju ze strony cesarza. Grecy uważali, że jest to postać cesarza Herakliusza (który władał w latach 610–641). Na zadzie i głowie konia uwiło sobie gniazda dziesięć czapli.
[…]
Następnie Bertrandon zwiedził dwa pobliskie i ważne kościoły na czwartym wzgórzu Konstantynopola: Kościół Chrystusa Pantokratora (Wszechmogącego) i masywny Kościół Świętych Apostołów. Kościół Chrystusa Pantokratora, zbudowany w XII wieku przez cesarzową Irenę, był klasztorem, z którego roztaczał się wspaniały widok na Konstantynopol, Perę i Złoty Róg, i obejmował też szpital (z co najmniej pięćdziesięcioma łóżkami), bibliotekę i scriptorium oraz aptekę i źródło lecznicze. Największe wrażenie na Bertrandonie wywarła relikwia łez Marii. Miała ona formę kamiennej płyty, na której złożono ciało Chrystusa. „To przenajświętsza rzecz, bo widzisz tu wszystkie łzy, które wypłakała Matka Boża”. Bertrandonowi wydawało się, że łzy są z wosku, ale po bliższym przyjrzeniu uznał, że bardziej przypominają zamarzniętą wodę. Zapewniał czytelnika, że „widziało to wiele osób”.
Relikwią opisaną przez Bertrandona był „Kamień Namaszczenia”. Powiadano, że przywieziono go do Konstantynopola w XII wieku i opisano wówczas jako płytę czerwonego marmuru z autentycznymi łzami Marii na powierzchni. Była to identyczna relikwia jak Kamień Namaszczenia umieszczony w wejściu do bazyliki Grobu Świętego w Jerozolimie, który Bertrandon podzi wiał podczas pielgrzymki i który znajdował się tam od stu lat. Średniowieczni podróżnicy często widzieli tę samą rzecz w różnych miejscach i wydawało im się to nie przeszkadzać; mogła ona mieć sens religijny, niekoniecznie poświadczoną wartość historyczną, i być tak samo ważna jak autentyk.
Następnie Bertrandon zwiedził pobliski kościół Świętych Apostołów zbudowany przez Konstantyna jako jego mauzoleum. Świątynię tę, która posłużyła za pierwowzór bazyliki św. Marka w Wenecji, Robert z Clari opisał w 1204 roku jako jeszcze bardziej wystawną niż Hagia Sophia. Bertrandon zobaczył tam słup, do którego z rozkazu Poncjusza Piłata przywiązano Chrystusa, by go wybiczować. Burgundczyk zauważył z uznaniem, że jest on z takiego samego kamienia jak podobne relikwie, które widział w Rzymie i Jerozolimie. Ujrzał tam także otwarte trumny z nietkniętymi przez czas ciałami świętych, mylnie biorąc ten kościół za świątynię Chrystusa Pantokratora, oraz zobaczył groby Konstantyna i jego matki, Świętej Heleny, umieszczone na dwuipółmetrowych kolumnach. Kościół Pantokratora przetrwał do dzisiaj jako meczet Zeyrek, ale nie Kamień Namaszczenia. Kościół Świętych Apostołów został całkowicie zniszczony, a na jego miejscu zbudowano w latach 1463–1470 meczet Fatih.
[…]
Nie wiadomo dokładnie, ile czasu spędził Bertrandon w Konstantynopolu, ale na pewno był tam długo. Wyjechał z miasta 23 stycznia 1433 roku i w późniejszych podróżach spotkał sułtana (Murada II, 1404–1451) w ówczesnej stolicy imperium osmańskiego, Adrianopolu (Edirne). Opisując trzysta kobiet i trzydziestu chłopców, których sułtan miał dla zaspokojenia swoich żądzy nie posiadał się ze zdumienia. Stwierdził, że władca potrafił wypić morze wina (co najmniej „sześć albo siedem kwart”). Doniósł Filipowi Burgundzkiemu, że jego zdaniem Osmanów będzie łatwo pokonać, ponieważ są marnie uzbrojeni.
Bertrandon mógł się później przekonać, jak bardzo się mylił. Sułtan Mehmed II (Zdobywca) w 1453 roku zajął Konstantynopol. Miasto szybko stało się kwitnącą stolicą wielkiego imperium muzułmańskiego, które fundamentalnie zmieniło układ sił we wschodnich krajach basenu Morza Śródziemnego i dostęp do nich. Miasto, które zwiedził Bertrandon, uległo całkowitej przemianie. Gdy pomniki bizantyjskiego Konstantynopola zostały zburzone albo przekształcone na inne cele, jego opis zaczął się odnosić do świata, który runął.