Jak wybuchło powstanie w Sobiborze?
Ten tekst jest fragmentem książki Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943”.
Kalmen Wewryk: „Pamiętam dobrze dzień naszej rewolty, 14 października 1943 r. Modliliśmy się w naszym baraku, ponieważ było Sukot, niezwykle ważny dzień w kalendarzu hebrajskim. Oczywiście, odprawialiśmy modły w tajemnicy, tak samo jak podczas Jom Kipur i Rosz Haszana”.
Hersz Cukierman: „[…] plan powstania i ucieczki przeprowadziliśmy tak, jak chcieliśmy. Odbyło się to po Rosz Haszana w roku 1943, plany przeciągały się do tygodni Sukot. Odczekaliśmy, aż 15 esesmanów pojechało na urlop i od Rosz Haszana zaczęliśmy realizować nasz plan […]”.
9 października 1943 r. więźniowie poprosili Niemców o zgodę na urządzenie modłów. Oczywiście odmówiono im, jednak w swojej przewrotności Niemcy pozwolili urządzić w taki dzień zabawę z muzyką. W baraku zebrało się więc ok. 300 młodych dziewcząt i chłopców. Odmówili razem, przy akompaniamencie pieśni granych na skrzypcach przez Josefa Dunieca z Francji, Kol nidre i składali sobie życzenia. Granie na skrzypcach pozorowało zabawę. Zebrani musieli jednak uważać, aby jakiś Niemiec nie wpadł na to, że się modlili. Kiedy przy wejściu do baraku młodzież śpiewała, w głębi odbywało się zebranie organizatorów buntu. Ustalono, że powstanie wybuchnie 13 października 1943 r., gdy Wagner będzie na urlopie. Tego esesmana należało się szczególnie wystrzegać, bo potrafił wyczuć, że coś może się wydarzyć.
Wyznaczonego dnia, 13 października, wszystko przebiegało zgodnie z rutyną. Jednak około południa nieoczekiwanie przyjechali do Sobiboru Niemcy ze wsi Osowa, gdzie znajdował się obóz pracy. Początkowo organizatorzy buntu przestraszyli się, że spisek został odkryty, jednak śmiechy i pijackie śpiewy Niemców rozproszyły ich niepokój. Mimo to plan ucieczki został zmieniony. Przesunięto ją na następny dzień. Tamtego popołudnia konspiratorzy wydawali się przybici i przestraszeni. Potraktowali cały incydent jako zły znak. Poza tym następnego dnia przypadało święto Sukot. Leon Feldhendler, który był synem rabina, oświadczył jednak, że to będzie dobry dzień i nie ma potrzeby zmiany daty. Weisspapier wspominał spór między polskimi Żydami. Niektórzy uważali, że rozpoczynające się tak ważne święto to zły moment na planowanie powstania. Tomasz Blatt dokładnie zapamiętał, jak na kilka minut przed rozpoczęciem ucieczki 14 października widział „Żydów wracających do baraków, gdzie wyciągali z ukrycia białe szale modlitewne [tałesy] i zgromadzeni koło kuchni recytowali Kadysz [modlitwę za zmarłych], kołysząc się w przód i w tył w sposób, jaki widziałem u modlących się w synagodze ortodoksyjnych Żydów. Nie byli w stanie wyobrazić sobie ratunku i wyzwolenia, modlili się za umarłych – za siebie. Wierzyli, że wszystko jest w rękach Boskiej Opatrzności. Patrzyłem na nich zdumiony. (Teraz, po latach, wiem, że to oni właśnie byli bohaterami, że w ostatnich chwilach życia pokazali siłę ich wiary). Innych widziałem kręcących się w bezładzie. Stary krawiec będący tu z dwoma córkami wykręcał w desperacji palce, chodził tam i z powrotem mówiąc do siebie: »Po co nam to? Moglibyśmy żyć kilka tygodni dłużej. Teraz to już koniec«”.
W połowie 1943 r. więźniowie zaczęli przeczuwać, że w obozie może dojść do radykalnych zmian. Nie wykluczali ewentualności, że Niemcy zamierzają zlikwidować obóz lub diametralnie chcą zmienić zasady jego działania. Wiedzieli, że gdyby do tego doszło, zostaliby zlikwidowani. Wszyscy więźniowie już od pierwszych dni pobytu w obozie myśleli o ucieczce. Mimo że dyskusja o bliskim końcu obozu ciągle trwała, dopiero wczesnym latem mgliste wyobrażenie o możliwości przygotowania zorganizowanego oporu i zbiorowej ucieczki zaczęło przybierać realny kształt. Grupa Żydów na czele z Leonem Feldhendlerem, byłym przewodniczącym Judenratu w getcie w Żółkiewce, zorganizowała się wokół pomysłu wywołania buntu i ucieczki. W tym czasie opór wydawał się nierealny, ale nie miało to dla nich znaczenia, ponieważ zdecydowali, że ich przeznaczeniem powinna być ucieczka lub śmierć w walce, a nie eksterminacja w komorach gazowych. Postrzeganie obozu jako zagrożenia dla życia więźniów jest zasadniczym elementem wielu relacji, wspomnień i zeznań dotyczących ruchu oporu w Sobiborze. Narracje te wskazują również, że opór był jedyną szansą na przetrwanie.
Pod koniec czerwca 1943 r., najprawdopodobniej 26 czerwca, do Sobiboru przybył kolejny transport Żydów przeznaczonych do zamordowania w komorach gazowych. Tuż przed jego rozładowaniem strażnicy obozowi zatrzymali wszystkich sobiborskich więźniów w barakach. Było to wydarzenie niecodzienne. Więźniowie dobrze wiedzieli, że chodzi o transport szczególny, w tym przypadku o nadzorowany przez esesmana Paula Grotha transport ostatnich 300 więźniów robotników z obozu zagłady w Bełżcu. Pod koniec grudnia 1942 r. rozpoczęto jego likwidację. Niemcy kazali tamtejszym więźniom wykopać doły i spalić w nich tysiące ciał w celu zatarcia wszelkich śladów masowych zbrodni. Utrzymywali ich w przekonaniu, że potem zostaną przeniesieni do innego obozu pracy. Po zakończeniu kremacji zwłok ostatni komendant obozu Gottlieb Hering opuścił Bełżec. Wtedy to Christian Wirth, inspektor wszystkich obozów zagłady akcji „Reinhardt”, wyznaczył SS-Unterscharführera Fritza Tauschera do ostatecznego zlikwidowania obozu, wyrównania terenu oraz posadzenia krzewów na jego terenie. Zadanie to Tauschner ukończył pod koniec marca lub na początku kwietnia 1943 r. Miał wtedy do dyspozycji kilku członków niemieckiej załogi, wśród nich Duboisa i Jührsa, strażników ukraińskich oraz od 300 do 350 żydowskich robotników. Jeszcze przed opuszczeniem obozu Gotttlieb Hering zapewniał więźniów, że po likwidacji przejdą do innego obozu – w Lublinie, w Trawnikach lub w Budzyniu – i będą mieli możliwość wyboru. Jednak w rzeczywistości mniej więcej na dwa tygodnie przed zakończeniem likwidacji nagle i bez zapowiedzi do obozu przyjechał Christian Wirth. W tym samym czasie do obozu wjechał pociąg ciągnący za sobą osiem lub dziewięć wagonów. Wirth ogłosił wtedy, że Żydzi zostaną przeniesieni do obozu, który on sam wybrał, i kazał im wsiadać. Żydów wywieziono do Sobiboru.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943” bezpośrednio pod tym linkiem!
Kiedy pociąg zatrzymał się przy obozowej rampie, od razu wiedzieli, dlaczego się tu znaleźli. Jeszcze w Bełżcu słyszeli, co dzieje się w Sobiborze. Esesmani zastrzelili ich od razu po wyjściu z pociągu. Następnie więźniowie z „grupy kolejowej” przewieźli w wagonikach kolejki wąskotorowej ciała zabitych do obozu III, gdzie zostały spalone. Ubrania ofiar trafiły do baraków sortowniczych lub do specjalnego dołu między obozem II a obozem III, w którym palono rzeczy niepodlegające magazynowaniu. Więźniowie przeszukujący te rzeczy natknęli się na skrawki papieru, na których więźniowie z Bełżca opisywali swoją sytuację. Listy te wywołały niepokój, spotęgowany jeszcze pojawiającymi się pogłoskami, że prawdopodobnie obóz w Sobiborze też zostanie zlikwidowany. Ktoś słyszał, że Johann Klier, jeden z „łagodniejszych” esesmanów obozowych, wspomniał o zamknięciu obozu. W rozmowach z więźniami przekonywał ich, że powinni zacząć myśleć o ucieczce. Klier dawał więźniom znać już swoim wcześniejszym zachowaniem, że jest po ich stronie i nie zgadza się z tym, co musi robić w obozie. Informacje przekazywane przez Niemca nie były bezpodstawne. Więźniowie nie mieli bowiem pojęcia o dyrektywie, którą Himmler przysłał 5 lipca 1943 r. do Sobiboru. W pierwszej wersji zakładała ona przekształcenie tego obozu w obóz koncentracyjny. Ostatecznie Himmler postanowił nie zmieniać jego dotychczasowego profilu, zobowiązał komendanta do rozbudowy infrastruktury i stworzenia sektora przystosowanego do gromadzenia i przerabiania zdobytej na froncie wschodnim amunicji.
Prace związane z rozbudową na krótki czas rozładowały napięcie panujące wśród więźniów. Rozpoczęła się budowa bunkrów i baraków w północnej części, co powiększało obóz o kolejne hektary. Nowa część, wydzielona i otoczona drutem kolczastym, nazywana była obozem północnym (Nordlager) lub obozem IV. Więźniowie nie wiedzieli, czy zostaną zatrudnieni w obozie IV. Obawiali się, że Niemcy zdecydują się przywieźć robotników z zewnątrz. Zanim zakończono budowę nowych budynków w obozie IV, do Sobiboru przybyła już pierwsza partia amunicji. Esesmani utworzyli do sortowania amunicji nowe komando złożone z pięćdziesięciu kobiet i sześćdziesięciu mężczyzn. Oczywiście niewiele to zmieniało. Bez wątpienia reorganizacja obozu wiązała się z ograniczeniem liczby więźniów potrzebnych do jego obsługi. Jeszcze w kwietniu do Sobiboru zaczęły docierać wieści o powstaniu w getcie warszawskim. Mimo że więźniowie sobiborscy byli właściwie całkowicie odcięci od świata, z różnych źródeł dochodziły do nich strzępy informacji o tym, co działo się na zewnątrz. Działo się tak dzięki nowym więźniom, podsłuchiwaniu Niemców, kontaktom z Ukraińcami oraz możliwości potajemnego korzystania z radia. We wrześniu 1943 r. zmniejszająca się liczba transportów potęgowała niepokój wśród więźniów. Dotychczas Niemcy utrzymywali ich przy życiu ze względu na konieczność obsługiwania transportów. Najważniejszą pytanie brzmiało, jak długo obóz w Sobiborze będzie jeszcze istniał. Niemcy zaczęli enigmatycznie mówić o powstaniu „Królestwa Żydowskiego” w lesie. Wszystko wskazywało na to, że wkrótce nastąpi likwidacja obozu. Los więźniów zależał teraz od tego, czy esesmani będą potrzebowali Żydów do pracy przy amunicji w obozie IV.
Przeczuwając, że obóz jednak zostanie zlikwidowany, więźniowie dyskutowali o różnych planach ucieczki. Mimo powtarzających się niepowodzeń w organizowaniu ucieczek indywidualnych i brutalnych kar odwetowych (co ogromnie zmniejszało ufność organizatorów we własne siły), grupa konspiracyjna kierowana przez Feldhendlera nadal wypatrywała dogodnego momentu i poszukiwała osób zdolnych do poprowadzenia buntu i ucieczki. Chociaż odbywały się rozmowy na temat potencjalnych planów oporu i ucieczki, grupa ta była nadal tylko luźno zorganizowana. Ani Feldhendler, ani żaden z wtajemniczonych więźniów nie miał potrzebnych umiejętności strategicznych i pojęcia, jak sprawić, aby plan miał w ogóle szanse powodzenia. Tak więc problemy, przed jakimi stanęli konspiratorzy, wydawały się nie do przezwyciężenia. Ponadto brakowało osoby, która miałaby doświadczenie w organizowaniu siatki współpracowników i mogłaby przygotować konkretny plan działania. Więźniowie byli przypadkową mieszaniną różnych typów ludzkich. Wśród nich znajdowali się także tacy, którym niekoniecznie można było ufać. Esesmani selekcjonowali Żydów do pracy albo ze względu na ich umiejętności, albo zdrowie i kondycję. Więźniowie trafiali do miejsca, gdzie nie obowiązywały żadne wartości moralne.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943” bezpośrednio pod tym linkiem!
Przyjeżdżający do Sobiboru Żydzi polscy czuli się oszukani, mieli już za sobą trzy lata więzienia w gettach, co znacznie obniżyło ich morale. Byli słabi, załamani, głodni, chorzy. Członkowie ich rodzin zostali daleko od nich albo już nie żyli. W każdej godzinie swojego pobytu w obozie musieli walczyć o przetrwanie, używając przy tym wszystkich dostępnych środków. I w swoim postępowaniu kierowali się jedną myślą – jak przetrwać jeszcze jeden dzień, w razie potrzeby nawet kosztem innych. Dlatego raczej wyjątkiem niż regułą było, że współwięźniowie znali siebie nawzajem. Często łączyło ich tylko to, że byli Żydami. To oczywiście nie wystarczało, aby mogli stworzyć jakąś zwartą i zgraną grupę, która podołałaby tak trudnemu przedsięwzięciu, jak sprawnie i skutecznie zorganizowana zbiorowa ucieczka. Dlatego przy wtajemniczaniu kolejnych osób w plany ucieczki Feldhendler musiał być niezwykle ostrożny, więc wciągnął do spisku tylko kilku wybranych ludzi.
23 września 1943 r. do Sobiboru przybył transport więźniów z getta w Mińsku, w którym było wielu rosyjskich jeńców wojennych, Żydów. Jeden z nowo przybyłych, Aleksander „Sasza” Peczerski, zwracał na siebie uwagę – był dobrze zbudowany, zdrowy, śmiały i stanowczy. To przykuło uwagę Feldhendlera, który zasugerował Rosjaninowi o nazwisku Leitman, aby pomógł w zorganizowaniu spotkania z Peczerskim w baraku kobiecym. Pierwsze planowane spotkanie się nie odbyło, ponieważ w pobliżu kręcił się jeden z kapo, a Feldhendler nie chciał, aby widziano go, jak rozmawia z Rosjaninem. Do spotkania doszło dopiero 29 września. Feldhendler opowiedział Peczerskiemu o różnych omawianych wcześniej pomysłach na ucieczkę z obozu i poprosił go o pomoc w organizacji takiej akcji i dowodzenie nią. Feldhendler nakreślił także domniemane zagrożenie w przypadku ucieczki, która nie objęłaby wszystkich więźniów. Na etapie wstępnego planowania grupa konspiratorów musiała przekonywać, a czasami wręcz zastraszać wielu więźniów, którzy planowali indywidualne ucieczki, aby z nich zrezygnowali, ponieważ niezależnie od ich sukcesu lub porażki zawsze następowała zbiorowa kara dla Żydów pozostałych w obozie. Od chwili, kiedy zawarte zostało wstępne porozumienie między Feldhendlerem a Peczerskim w kwestii przygotowania ucieczki, próby stawiania oporu przez niewielkie grupy uciekinierów mogłyby też przeszkodzić ich planom. Dla członków ruchu oporu niezwykle ważne było wyzwolenie całego obozu, a nie tylko jednostek.
Kontakt między Feldhendlerem i Peczerskim odbywał się przez Leitmana, występującego w roli łącznika. Wraz ze wzrostem wzajemnego zaufania, gdy poinformowano innych wybranych więźniów o koniecznych przygotowaniach, mężczyźni utworzyli komórkę organizacyjną przestrzegającą ściśle zasad konspiracji. Można przypuszczać, że „sztab” liczył dziesięciu członków, piętnastu ludzi otrzymało zadania specjalne. W sumie o planie mogło wiedzieć nie więcej niż trzydziestu spośród ok. 600 więźniów. Pamiętając o wcześniejszych przypadkach zdrady w trakcie przygotowań do innych ucieczek, przywódcy postanowili nie wtajemniczać ukraińskich strażników w plan powstania i ograniczyć do minimum liczbę więźniów, którzy się w nim orientowali. Pozostali Żydzi czuli jednak, że „coś dojrzewa”. Ci, których pod koniec przygotowań poinformowano o powstaniu i o wyznaczonych im zadaniach, mieli zakaz mówienia o tym komukolwiek, nawet swojemu rodzeństwu, małżonkom czy przyjaciołom. Tylko kilka kobiet zostało wtajemniczonych w plany ucieczki i to wyłącznie dlatego, że ich udział w przygotowaniach był niezbędny. Generalnie członkowie komitetu nie ufali kobietom. Te, które wciągnięto w plan ucieczki, pracowały w jeszcze nieukończonym wtedy obozie IV, gdzie sortowano i czyszczono zmagazynowaną broń i amunicję. Dowiedziały się o buncie w ostatniej chwili, kiedy otrzymały zadanie „przeszmuglowania” do obozu I granatów ręcznych oraz innej broni. Początkowo zgodziły się na wykonanie zadania, jednak w ostatniej chwili wycofały się z tego. Obawiały się, że przy wejściu do obozu I zostaną przeszukane przez strażników.
Pierwsze zebranie grupy organizacyjnej odbyło się 12 października w warsztacie stolarskim. Uczestniczyło w nim kilkanaście osób: Peczerski, Leitman, Feldhendler oraz kapo komanda krawców, szewców oraz paru stolarzy i innych rzemieślników. Przy bramie wejściowej do obozu I stało w tym czasie kilku zaufanych ludzi gotowych podnieść alarm w razie kłopotów. Członkowie grupy oporu przy omawianiu planu buntu i ucieczki analizowali zebrane informacje na temat obozu. Wiedzieli, że mają coraz mniej czasu. Początek października oznaczał, że niebawem może nadejść zima, a z nią niskie temperatury i opady śniegu. Gdyby powstanie wybuchło zbyt późno, mróz utrudniłby więźniom przetrwanie w okolicy, a naziści mogliby tropić ślady pozostawione na śniegu. Pojawiły się też bezpośrednie sygnały, że ich czas w obozie się kończył. Napływało coraz mniej transportów, a Niemcy zaczęli demontaż części obozu III. Ukraiński strażnik, którego Peczerski znał ze służby w Armii Czerwonej, powiedział mu, że w Treblince doszło do powstania i że likwidacja Sobiboru jest nieuchronna. Ponieważ w obozie zaczynało brakować pracy, strażnicy pozwalali więźniom na częstsze spotkania. Grupa oporu wykorzystywała ten czas do wymiany informacji i planowania działań. Mniej więcej w tym czasie zaczęli szukać z nimi kontaktu dwaj kapo, Pożycki i Cepik. Zasygnalizowali oni, że wiedzą o tajnej działalności grupy oraz że chcą w niej uczestniczyć i pomóc w ucieczce. Więźniowie początkowo nie ufali Pożyckiemu. Rozmowy z nim przekonały konspiratorów, że inni więźniowie wiedzą o ich tajnej działalności. Żeby grupa mogła przetrwać, należało ograniczyć wiedzę o niej, ponieważ im więcej więźniów wiedziało, tym większa była szansa, że ktoś doniesie na jej członków. Po dalszych dyskusjach postanowiono, że jednak niezbędne będzie wtajemniczenie obu kapo, ponieważ już „coś wiedzieli”, ale przede wszystkim dlatego, że dzięki swoim stanowiskom byli w stanie poruszać się po obozie i rozmawiać z dowolnymi osobami bez wzbudzania podejrzeń.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943” bezpośrednio pod tym linkiem!
Pierwotnie powstanie zaplanowano na 13 października 1943 r. na szesnastą. Organizatorzy dowiedzieli się, że akurat tego dnia w obozie nie będzie kilku esesmanów. Najbardziej niebezpieczny z nich, Gustav Wagner, oraz komendant obozu Reichleitner mieli wyjechać w tym czasie na kilka dni urlopu. Natomiast Hubert Gomerski, Bolender i Klier już wcześniej udali się na urlopy. Dla więźniów szczególnie ważna była nieobecność Wagnera. Uważali, że gdyby w dniu planowanego powstania przebywał w obozie, na pewno wyczułby, że coś się dzieje, że jako jedyny zauważyłby, mimo podjętych przez więźniów środków ostrożności, że w obozie panuje jakaś trudna do określenia, dziwna atmosfera. Kiedy do Sobiboru przyjechał transport, w którym znajdował się Peczerski, to właśnie Wagner doradzał Frenzlowi, aby kazał wszystkich nowo przywiezionych zlikwidować, na co Frenzel odpowiedział, że potrzebuje świeżych robotników w obozie IV. Dlatego też nieobecność Wagnera znacznie zwiększała szanse powodzenia planu. Ponieważ Wagner planował swój powrót na 15 października, postanowiono, że powstanie rozpocznie się albo 13 albo najpóźniej 14 października. Peczerski i Leitman zastanawiali się nad różnymi opcjami ucieczki, aż w końcu zgodzili się na śmiały i skomplikowany plan.
Peczerski chciał wykorzystać chciwość i punktualność Niemców. Ich pazerność objawiała się tym, że zawsze zagarniali dla siebie najlepsze ubrania i buty po ofiarach. Często też kazali więźniom przerabiać je tak, aby na nich pasowały, a kiedy jechali na urlop, zabierali ze sobą walizki wypełnione cennymi rzeczami z obozowych sortowni. Plan polegał na zwabieniu większości, albo nawet wszystkich, esesmanów kolejno do różnych baraków i warsztatów lub do ich własnych biur, a następnie na błyskawicznym i „cichym” zabiciu za pomocą noża lub siekiery. Na wykonanie tego zadania więźniowie mieli nie więcej niż godzinę. Dawało to szansę, że zniknięcia kolejnych esesmanów pozostaną niezauważone. Akcja miała być przeprowadzona w najgłębszej tajemnicy nie tylko przed esesmanami i Ukraińcami, lecz także przed innymi więźniami, którzy mogliby się czegoś domyślić i wywołać panikę. Plan polegał na zabiciu jak największej liczby Niemców i wyniesieniu ich zapasowych mundurów z magazynu przy pralni. Następnie Rosjanie ubraliby się w te mundury po to, aby Ukraińcy pełniący wartę w czasie apelu nie zorientowali się, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Przebrani za Niemców Rosjanie spokojnie wyprowadziliby resztę więźniów poza obóz, przez główną bramę, zgodnie z obowiązującymi procedurami. Nie dało się przewidzieć po czyjej stronie stanęliby ukraińscy wachmani. Niemcy nigdy nie byli pewni ich lojalności, dlatego dawali im ograniczoną ilość amunicji i to tylko wtedy, kiedy wachmani pełnili służbę. Mimo wszystko organizatorzy ucieczki zakładali, że napotkają na opór ze strony Ukraińców. Dla planujących bunt bardzo trudnym do rozwiązania był problem więźniów z obozu III. Próba uwolnienia tamtych Żydów wydawała się zbyt ryzykowna. Obóz III był całkowicie odizolowany od reszty. W końcu postanowiono tej części obozu nie ujmować w planach ucieczki.
Plan buntu i ucieczki przewidywał trzy fazy. Opierano się na założeniu, że esesmani i strażnicy aż do ostatniej chwili pozostaną nieświadomi wybuchu powstania. Pierwszym etapem było przygotowanie poszczególnych grup więźniów, wyposażenie ich w noże, siekiery i ewentualnie skradzioną załodze obozu broń palną oraz odpowiednie rozstawienie członków grup oporu. Kilku młodych więźniów miało pełnić funkcje łączników między tymi grupami. W obozie nie brakowało toporów, młotków i innych narzędzi stolarskich, ponieważ więźniowie używali ich w pracy. Noże organizowano w barakach sortowniczych. Ważnym celem było zdobycie broni palnej. Peczerski zakładał, że radzieccy więźniowie przejmą broń od esesmanów, których zabiją. Wiedział, że jako żołnierze nie będą mieli problemu z posługiwaniem się nią. Liczył też na przechwycenie magazynu broni, który znajdował się na przedpolu obozowym w sąsiedztwie domu komendanta. W drugim etapie miała nastąpić „cicha eliminacja” członków załogi zwabionych w określone miejsca. Szubajew, Lerner i Weisspapier mieli zabić dwóch esesmanów oraz jednego Ukraińca w warsztacie krawieckim w obozie I. Najpierw powinni wyeliminować zastępcę komendanta, Johanna Niemanna, następnie Siegfrieda Graetschusa – przełożonego strażników, a na koniec Klatta – ich dowódcę. W międzyczasie Rozenfeld miał zwabić Frenzla do warsztatu stolarskiego i tam go zabić. W magazynie obuwia z rąk Cybulskiego i kapo Griszy mieli zginąć Josef Vallaster, Fritz Conrad i Josef Wolf. Natomiast Chaim Engel i brat kapo Pożyckiego w budynku administracyjno-biurowym mieli zlikwidować Rudolfa Beckmanna i Thomasa Steffla.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943” bezpośrednio pod tym linkiem!
Zadbano o wszystkie detale. Przewidziano także, aby wcześniej z magazynów ukraść zegarki, które potrzebne były do zsynchronizowania i kontrolowania czasu. Trzeci etap obejmował mobilizację wszystkich więźniów do otwartego buntu i ucieczki. Ostatnia faza miała rozpocząć się dopiero po zbiórce całości więźniów na apelu. Przez cały czas obóz musiał wyglądać jak zwykle, wszystko musiało iść zgodnie z normalnym, rutynowym rozkładem dnia. Nawet zachowanie wtajemniczonych kapo nie mogło się zmienić. Feldhendler zalecił im używania pejczy jak co dzień, dopóki wszyscy więźniowie nie wrócą o 17.00 do swoich kwater w obozie I. Chwilę przed 17.00 elektryk Walter Schwarz, niemiecki Żyd, miał uszkodzić generator zasilający obóz w energię elektryczną. Jeżeli do tego czasu wszystko poszłoby dobrze, Pożycki miał trochę wcześniej niż zwykle zagwizdać na apel. Żydzi uformowaliby kolumny apelowe jak co dzień, ale zamiast czekać na Niemców, rozpoczęliby powstanie. Planowano spokojny marsz w kierunku bramy głównej obozu. Zakładano, że ukraińscy strażnicy uznają, iż więźniowie wykonują pracę zgodnie z rozkazami. Następnie miało dojść do szturmu na bramę i obezwładnienia strażników. Aby ominąć pole minowe znajdujące się zaraz za obozowym ogrodzeniem, uznano, że trzeba uciekać przez przerwane ogrodzenie w pobliżu pomieszczeń służących Niemcom. Zakładano, że ten teren nie jest zaminowany. W innych miejscach należało rzucać kamienie i deski, aby doprowadzić do zdetonowania min. W warsztacie stolarskim przygotowano drabiny do przejścia nad drutami. Wybrana grupa więźniów miała odłączyć się od kolumny głównej i zaatakować skład broni. Umówiono się, że w czasie walk więźniowie będą krzyczeli do Ukraińców, aby ci nie strzelali i uciekali razem z nimi. Sasza Peczerski przez cały czas przestrzegał wszystkich konspiratorów o konieczności utrzymania planu w jak największej tajemnicy. Zdecydował, że gdyby któryś ze współwięźniów zaczął utrudniać przeprowadzenie jakiegokolwiek elementu powstania, to ma być wyeliminowany.
14 października 1943 r. grupa oporu wprowadziła plan w życie. Sasza Peczerski od rana pracował w stolarni obok okna, z którego było widać cały plac obozu I. Przy drzwiach baraku, zgodnie z planem, stał jeden z uzbrojonych konspiratorów. Miał wpuszczać do środka wszystkich, lecz wypuszczać tylko tych, którzy znali hasło. Służyło to temu, żeby nikt nie mógł w ostatniej chwili zdekonspirować podjętych już nieodwołalnie działań. W stolarni przebywali również ludzie, którzy nawet nie podejrzewali, że przygotowywane jest powstanie. Oprócz Saszy pracowało tam jeszcze siedmiu innych więźniów. Nikt z nich nie wiedział o ucieczce poza Siemionem Rozenfeldem, którego zadaniem było zlikwidowanie Frenzla. Rankiem, zaraz po rozpoczęciu pracy, Peczerski powiedział Rozenfeldowi, że po obiedzie przyjdzie Frenzel. Wtajemniczył Siemiona w szczegóły planu powstania i zapytał, czy podjąłby się zlikwidowania Niemca. Rozenfeld zdawał sobie sprawę, że nigdy nie był – jak wspominał – wielkim bohaterem, miał dwadzieścia lat i nikogo wcześniej nie zabił, ale bez wahania przyjął decyzję Peczerskiego. Wiedział, że potrafi wykonać polecenie. Sasza rozkazał Siemionowi wybrać siekierę i dobrze ją naostrzyć. Frenzel miał przyjść do stolarni o szesnastej, by obejrzeć szafę, którą dla niego robili stolarze. Siemion Rozenfeld w rogu baraku oderwał deski podłogi i przygotował w ten sposób miejsce, w którym zamierzał ukryć zwłoki Frenzla.
W innym baraku pracował Leitman z grupą dwudziestu ludzi. Byli tam: Aleksij Wajcen, Jefim Litwinowski, Naum Płotnicki, Borys Taborinski, Arkadij Weisspapier, Borys Cybulski, Aleksander Szubajew, Mazurkiewicz i inni, którzy wyznaczeni zostali do zlikwidowania pozostałych Niemców, a następnie dowodzenia poszczególnymi grupami więźniów. Od samego początku Peczerski przydzielał więźniom wybranym do organizacji powstania konkretne zadania. Powstało sześć grup, z których każda miała inny cel ataku. Siemion Rozenfeld miał dowodzić jedną z tych grup, w której skład wchodzili jeszcze Sasza Kupczyn i trzech innych więźniów. Grupa ta miała napaść na magazyn broni i rozdać ją więźniom. O dziesiątej rano Rozenfeld został wezwany do baraku, gdzie pracowali Leitman i inni konspiratorzy. Tam dowiedział się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Johann Niemann został „zaproszony” na czwartą do warsztatu krawieckiego, żeby przymierzyć szyte dla niego ubranie. O tej samej godzinie do warsztatu szewskiego miał przyjść SS-Oberscharführer Siegfried Graetschus, a piętnaście minut później wachman Klatt. Około czwartej w baraku, w którym pracował Rozenfeld, zjawić się miał Frenzel, żeby obejrzeć szafę. Szubajew już o trzeciej powinien przejść do pracowni krawieckiej. Peczerski przypomniał mu, że ma zadbać o odpowiednie dłuto i siekierę. Do pomocy przydzielił mu Mazurkiewicza. Po Szubajewie w baraku Peczerskiego zjawił się Cybulski. Dowiedział się, że wraz z innymi dwoma więźniami, których pokazać miał mu Leitman, ma przejść do obozu II, zaopatrzywszy się wcześniej w siekiery. Do obozu II przeprowadzić miał ich kapo Pożycki. To właśnie Cybulski miał rozpocząć akcję likwidacji Niemców.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943” bezpośrednio pod tym linkiem!
Kolejną rozmowę Peczerski przeprowadził z Weisspapierem, który wraz z Jehudą Lernerem miał przejść, także zaopatrzywszy się wcześniej w siekiery, do warsztatu szewskiego i przygotować się do likwidacji kolejnych trzech członków niemieckiego personelu. Naum Płotnicki i Aleksij Wajcen otrzymali rozkaz, aby stanąć na czele kolumny więźniów zgromadzonych na apelu i po rozpoczęciu powstania kierować wydzieloną grupą podczas napadu na magazyn broni. Przy bramie głównej mieli uderzyć na ochronę obozu, żeby najpierw umożliwić nieprzygotowanym i bezbronnym więźniom ucieczkę do lasu, a potem odskoczyć jako ostatni w stronę drzew. Do Jefima Litwinowskiego i Borysa Taborinskiego należało zorganizowanie i poprowadzenie grupy uzbrojonej w nożyce do cięcia drutu, by za domem komendanta przeciąć zasieki. Wyłom ten miał być dodatkowym miejscem umożliwiającym wydostanie się z obozu, a przede wszystkim alternatywą w razie niepowodzenia działań przy głównej bramie. Niespodziewanie o drugiej do obozu I przyszedł SS-Scharführer Arthur Walther, uzbrojony w automat. Wziął kapo Pożyckiego i jeszcze trzech więźniów i poprowadził ich w nieznanym kierunku. Wszyscy, którzy wiedzieli o planowanej ucieczce, przestraszyli się zdrady. Wcześniej oficerowie uzbrojeni w karabiny automatyczne nie przychodzili do tego sektora obozu. Dopiero o trzeciej Peczerski dowiedział się, że Pożycki został skierowany do układania drewna w obozie północnym, a ponieważ grupa szła bez eskorty wartowników, oficer uzbroił się w automat. Peczerski natychmiast rozkazał kapo Czepikowi wziąć trzech ludzi z grupy Leitmana, na czele z Cybulskim, zaprowadzić ich do obozu II i wykonać to, co według planu miał zrobić Pożycki. Pełniący obowiązki dowódcy całego obozu hauptsturmführer Johann Niemann przybył do pracowni krawieckiej dwadzieścia minut wcześniej. Eda Lichtman pisze w swoich wspomnieniach o ważnej roli, jaką odegrał w tej fazie powstania niejaki Lejbl Dreszer. To on dostał od Peczerskiego polecenie, aby pójść do oficerów i umówić ich na określoną godzinę do przymiarki ubrań i obuwia, które wcześniej zamawiali.
Najpierw poszedł do Niemanna i przypomniał mu, że czekają na niego u krawca. Niemiec osiodłał swego białego konia i pojechał do warsztatu. Lejbl pobiegł za nim. Niemann zsiadł z konia i przywiązał lejce koło drzwi, a Dreszer odwiązał je i odprowadził zwierzę do stajni. Wiedział, że trzeba było to zrobić, gdyż po Niemannie do warsztatu przyjść mieli kolejni Niemcy i gdyby koń stał przy warsztacie, a jego właściciela nie byłoby w pracowni, wyglądałoby to bardzo podejrzanie. Oprócz krawców (w tej grupie pracowało czterech braci z Warszawy, Misza Rachman i czapnik Awremł Pelc z Turobina) w pracowni przebywali także Szubajew i Siemion Mazurkiewicz. Przy drzwiach leżała siekiera przykryta podkoszulkiem. Niemann zdjął mundur. Pas, na którym wisiała kabura z pistoletem, położył na stole. Krawiec Józef (według Julesa Schelvisa był to Mosze Hochman) podszedł do niego i zaczął przymierzać garnitur. Sienia zbliżył się do stołu, aby przechwycić Niemanna, jeśli ten rzuci się po pistolet. Szubajew, takiego samego wzrostu jak Niemann, miał zabić Niemca siekierą. Esesman cały czas stał przodem do Szubajewa. Józef odwrócił Niemca twarzą do drzwi pod pretekstem, że tak lepiej jest robić przymiarkę. Szubajew chwycił siekierę i uderzył Niemanna obuchem w głowę. Niemiec krzyknął i się zachwiał. Drugie uderzenie zabiło Niemanna. Jego trupa więźniowie schowali pod łóżko w pracowni i zarzucili ubraniami. Zalaną krwią podłogę przysypali przygotowanym wcześniej piaskiem. Piętnaście minut później miał przyjść kolejny Niemiec. Szubajew zabrał pistolet Niemanna i zaniósł go Peczerskiemu. Dziesięć minut po czwartej do pracowni krawieckiej wszedł Siegfried Graetschus. Zginął z ręki Lernera.
Powstanie zaczęło się i zakończyło w bardzo krótkim czasie. Wydarzenia następowały błyskawicznie po sobie. Wiadomo, że po upływie lat we wspomnieniach uczestników mogły pojawić się pewne różnice. Relacje Peczerskiego, Weisspapiera i Lernera różnią się we fragmentach dotyczących przebiegu wydarzeń. Niemniej jednak przyjąć można, że między 15.30 a 16.30 w pracowniach szewskiej i krawieckiej zostali zabici dwaj esesmani: Niemann i Graetschus oraz, najprawdopodobniej, wachman Klatt. O 16.20 Cybulski skontaktował się z Peczerskim i przekazał mu wiadomość, że czterech Niemców zostało już zabitych, że udało się przejąć dwa pistolety, kable telefoniczne są poprzerywane, a wyznaczeni więźniowie dalej pilnują, żeby nikt nie wychodził z baraków. Zgodnie z planem kapo Czepik przeprowadził grupę Cybulskiego do obozu II. Leon zaprowadził ich do baraku, gdzie sortowano rzeczy zabitych. Zabrali stamtąd wcześniej przygotowane nowe skórzane okrycie. Leon podszedł do Josefa Wolfa i powiedział, że ma dla niego dobry skórzany płaszcz. W trakcie przymierzania Wolf zginął. Grupie Cybulskiego w podobny sposób udało się zabić jeszcze dwóch Niemców. Zwłoki ukryto w stertach ubrań gromadzonych po przesortowaniu. Sturmführer Klatt, kolejny z Niemców z obozu II wyznaczony przez powstańców do likwidacji, znajdował się w kantorku budynku administracyjnego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Bema „SS-Sonderkommando Sobibor. Niemiecki obóz zagłady w Sobiborze 1942–1943” bezpośrednio pod tym linkiem!
W pomieszczeniu tym stała ognioodporna szafa ze złotem zagrabionym Żydom. Leon z Borysem Cybulskim i dwoma innymi więźniami wyjęli garść złotych monet ze skrzynek znajdujących się na stołach sortowniczych i Cybulski zaniósł je do kantorka do Klatta. Zachowywał się jak zwykle, gdy przekazywał mu dzienne znaleziska. Niemiec był podejrzanie ostrożny, ale Cybulski doskoczył do niego bardzo szybko i zaczął go dusić. Klatt zginął. Być może jednak jest to kolejna pomyłka w pamiętniku Peczerskiego. Klatt najprawdopodobniej zginął w obozie I, a Cybulski zabił kogoś innego. Stanisław Szmajzner podał następujące nazwiska Niemców zabitych w obozie II: Vallaster, Novak, Beckmann. Chaim Powroźnik stwierdził, że w drugim obozie został zabity także Wolf. Kiedy Cybulski wrócił do obozu I, żeby poinformować Peczerskiego o tym, co wydarzyło się w obozie II, niespodziewanie na plac wszedł unterscharführer Gaulstich. Podszedł do niego Leitman i poprosił o pomoc, mówiąc, że stolarze mieli jakieś problemy z wykonaniem kolejnych prycz, nad którymi właśnie pracowali. Gaulstich skierował się do baraku. Kapo Schmidt poszedł za nim. Kapo Pożycki zdążył go zatrzymać i ostrzegł, że jeśli chce żyć, to ma się wycofać i nie przeszkadzać. Schmidt spojrzał na niego z przerażeniem. Pożycki odprowadził go na bok i kontynuował rozmowę. W tym czasie Leitman zabił Gaulsticha. We wspomnieniach Peczerskiego w opisanym epizodzie Leitman zabił unterscharführera Waltera. Peczerski podał także, że w garażu został zabity esesman Ryba. W tym samym czasie Chaim Engel zabił w garażu unterscharführera Beckmanna i zabrał jego karabin.
Siemion Rozenfeld ciągle czekał na Frenzla. Przygotował wszystko. Podniósł nawet deski podłogi, żeby ukryć zwłoki, ale Frenzla ciągle nie było. Zostało jeszcze tylko dziesięć minut do zbiórki na apel, który miał ogłosić Pożycki. Zginęło już dziesięciu Niemców. Dalsze czekanie na Frenzla stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Więźniowie bali się reakcji ukraińskich strażników. Rozległ się gwizd wzywający na zbiórkę. Wszyscy wybiegli z baraków. Spieszyli się. Wśród więźniów gwałtownie narastało napięcie. Do zebranych na placu dołączali ludzie wracający z obozu II. Peczerski zaczął krzyczeć: „Towarzysze! Do bramy!”, Borys Cybulski krzyknął: „Hura!”. Większość więźniów dopiero teraz zaczęła pojmować, co się dzieje. Wszyscy rozbiegli się w różne strony. Największa grupa więźniów pospieszyła w kierunku głównej bramy, część zaś do składu broni. Nagle pojawił się Frenzel. Wiedział, że trzeba bronić głównego magazynu broni. Seriami z karabinu maszynowego zaczął strzelać do uciekających. Mimo wszystko niewielkiej grupie powstańców udało się dostać do arsenału, którego wejście w tym czasie nie było szczególnie chronione. Ciężko ranili esesmana Duboisa i zdobyli pewną ilość broni. Ukraińcy pełniący wartę na wieżyczkach zaczęli strzelać do uciekających. Strzelali również wachmani, którzy chodzili między ogrodzeniami z drutu kolczastego. Wachmani byli zdezorientowani, nie wiedzieli, co się dzieje. Mogli sądzić, że doszło do ataku partyzantów. Tłum więźniów dotarł do głównej bramy. Pozostali przy życiu niemieccy oficerowie próbowali zagrodzić drogę uciekającym – otworzyli ogień z karabinów, lecz nie zdążyli wywołać paniki. Obok domu oficerskiego wyznaczona grupa Żydów zaczęła rozcinać zasieki. Druga grupa pobiegła w inną stronę i zaczęła łopatami rozrywać druty. Według planu, na pole minowe należało rzucać kamienie i deski, żeby zdetonować miny, jednak w zamieszaniu nikt tego nie robił. Wielu więźniów zginęło w tym miejscu i swoimi ciałami otworzyło innym drogę do wolności.
Przebywający w sobiborskim ośrodku zagłady Żydzi z powodzeniem przygotowali i zorganizowali powstanie i ucieczkę. Grupa konspiratorów miała pomóc swoim członkom oraz wszystkim innym osobom przebywającym w obozie i przetrwać wszelkimi sposobami. Zagrożenie życia oraz splot pomyślnych okoliczności (determinacja, wiara w powodzenie, udana konspiracja, sprawna organizacja, sytuacja w obozie) równocześnie wpływały na działania i decyzje grupy konspiratorów. Organizatorzy powstania zdawali sobie sprawę, że chociaż przebywają w ośrodku zagłady, to nie są pozbawieni szans na sukces i ucieczkę. Groźba likwidacji, którą odczuwali, skłoniła wielu z nich do poszukiwania możliwości buntu i ewentualnego stworzenia sobie szansy przeżycia. W swoich wspomnieniach Tomasz Blatt stwierdził, że nie mieli marzeń o wyzwoleniu i wolności. Liczyli tylko na zniszczenie obozu i śmierć od kul zamiast od gazu. Członkowie grupy oporu mieli „dobre” stanowiska w obozie – cieśla, sortownik, kapo lub pracownik kuchni. W związku ze swoimi funkcjami członkowie grupy oporu mogli skupić więcej uwagi i energii na planowaniu buntu i na udziale w nim. Stosowanie przez Niemców odpowiedzialności zbiorowej skutecznie zapobiegało w Sobiborze ucieczkom indywidualnym. Wielu więźniów mówiło o tym, że świadomie zapobiegano próbom ucieczek innych więźniów.
Możliwe jest więc, że odpowiedzialność zbiorowa pośrednio pomogła grupie oporu. Przekonani o skuteczności kary zbiorowej obozowi strażnicy mogli zwracać mniejszą uwagę na więźniów, ponieważ zakładali, że ci będą kontrolować się sami. Istotnym czynnikiem, który upewnił więźniów, że mają szansę na ostateczny sukces buntu, stało się pojawienie silnego przywódcy, który kierował energią i zapałem więźniów. Feldhendler i Peczerski byli w stanie podtrzymać istnienie grupy oporu w warunkach obozowych represji. W mobilizacji dodatkowo pomogło przekonanie, że Niemcy planują likwidację obozu. Dla wielu więźniów ważne okazała się też pragnienie, by umrzeć „z honorem”. Członkowie ruchu oporu w sobiborskim ośrodku zagłady wierzyli, że zorganizowanie udanego buntu jest możliwe i bez lęku patrzyli na ewentualność śmierci w powstaniu, a jego plan przygotowali bardzo skrupulatnie.