Jak ukrywaliśmy Żydów?
Ten tekst jest fragmentem książki Romana Dziarskiego „Jak przechytrzyliśmy i przeżyliśmy hitlerowców?”.
Pewnego razu w 1941 roku dzwoni nasz telefon – to doktor Edek (Edward) Kosman, nasz przyjaciel sprzed wojny, obecnie naczelny lekarz szpitala żydowskiego w getcie. Nie chce pomocy w ucieczce z getta, ale prosi o lekarstwa tam niedostępne oraz o pożywne jedzenie, takie jak masło i mięso. „To dla dzieci w moim szpitalu” – wyjaśnia.
Dokładnie wiem, co robić. Choć prawie całe getto otacza wysoki ceglany mur zwieńczony drutem kolczastym lub tłuczonym szkłem, to na Elektoralnej nie ma muru, tylko płot z wyciętymi w nim otworami. Tam przekazuję paczki żywnościowe do getta, odbieram towary na sprzedaż w polskich sklepach i zwracam pieniądze ze sprzedaży. Z pomocą znajomych nam lekarzy zdobywam lekarstwa i kupuję trochę masła oraz mięsa na czarnym rynku. Podchodzę do płotu, przekupuję strażnika kilkoma złotymi, żeby się odwrócił, i zgodnie z umową podaję przez otwór w płocie paczkę chłopakowi z getta. To normalne, że dzieci żydowskie odbierają paczki, bo są zwinne, szybko biegają i łatwo się ukrywają. Zachwycony Edek prosi o więcej lekarstw i jedzenia i za każdym razem je dostarczam.
Późną jesienią 1941 roku wieczorem ktoś dzwoni do naszych drzwi. Sądzimy, że może to być pacjent z ostrym bólem zęba. Drzwi otwiera nasza gosposia Marysia i okazuje się, że to Zosia (Zofia) Kosman, żona Edka. Szybko ją wpuszczamy do mieszkania. Mówi, że Niemcy złapali ją na wywózkę do obozu koncentracyjnego, ale udało jej się wymknąć, ukryć, a następnie uciec z getta, dołączając do grupy robotników udających się na stronę polską.
Siadamy w kuchni, podajemy jej kolację i zaczynamy dyskutować, jak jej pomóc. Byłam poprzednio w kontakcie z Zosią, ale nigdy nie wspomniała, że planuje ucieczkę z getta. Mam wrażenie, że dopiero co uciekła, ale ona wyjaśnia, że ukrywa się już od dwóch miesięcy i nie ma gdzie mieszkać na stałe. Tułała się po Warszawie, a potem po Lwowie, szukając miejsca, w którym Edek też mógłby się z nią ukryć. Teraz jest z powrotem w Warszawie, chwilowo przebywa u znajomych, także na Mokotowie, ale nie może tam zostać długo, a już na pewno nie może zabrać tam Edka, gdy uda mu się uciec z getta. No cóż, trochę się na nią gniewamy, dlaczego od razu do nas nie przyszła, zamiast się narażać tym tułaniem na niebezpieczeństwo. Ale oczywiście jesteśmy szczęśliwi, że wreszcie jest u nas cała i zdrowa.
Zosia nie ma nic, nie mogła zabrać ze sobą żadnego bagażu z getta. Ale to nie problem, bo jest drobna, tego samego rozmiaru jak ja i Niusia, i możemy się z nią dzielić ubraniami. Co jednak najważniejsze, Zosia ma już polskie dokumenty i bez problemu może uchodzić za Polkę. Jest parę lat młodsza ode mnie, ma ciemnoblond włosy i wcale nie wygląda na Żydówkę, co z odpowiednimi dokumentami pozwoli jej żyć jawnie, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
Jej rodzina zna od dawna polskiego stolarza, pana Żukowskiego, który pomagał im w getcie, dostarczając żywność. Odwiedził ich nawet kilka razy, wchodząc podziemnymi przejściami lub kanałami. Córka pana Żukowskiego, Zofia Żukowska, była krawcową i niedawno zmarła. Nie zgłosił jej śmierci i zachował jej dokumenty, wiedząc, że przydadzą się komuś z getta lub z polskiego ruchu oporu do zmiany tożsamości. Wielkodusznie zgodził się przekazać te dokumenty Zosi Kosman i ona już odebrała je od jego drugiej córki, Eufemii. Są to autentyczne dokumenty i zawierają metryki urodzenia oraz chrztu – są teraz warte więcej niż złoto. W ten sposób Zosia Kosman została krawcową, choć z wykształcenia jest biologiem.
Teraz musimy znaleźć dla niej mieszkanie. Szwagierka Niusi, Zofia Winiarska, ma ładne trzypokojowe mieszkanie na Wilczej w centrum Warszawy. To mieszkanie jest teraz puste, ponieważ Zofia i jej nowo narodzona córeczka Elżunia mieszkają gdzie indziej, na Woli, z matką Zofii. Zofia nie chciała mieszkać sama z dzieckiem po tym, jak Gestapo aresztowało jej męża Tadeusza Winiarskiego, członka polskiego ruchu oporu, i uwięziło go na Pawiaku. Niusia idzie porozmawiać z Zofią, która zgadza się wynająć swoje mieszkanie Zosi Kosman, choć wie, jak niebezpieczne jest zapewnienie mieszkania uciekinierowi z getta. Zofia Winiarska jest bardzo religijna i uważa, że jako katoliczka ma obowiązek pomagać ludziom w potrzebie. Ma też nadzieję, że jej hojność skłoni Boga do ocalenia jej męża od śmierci.
Cieszymy się, że znaleźliśmy takie dobre mieszkanie dla Zosi Kosman, ale teraz musimy ją przygotować do nowego życia. Kupuję jej starą maszynę do szycia, a ona uczy się jej używać. Mówi doskonale po polsku bez jidysz akcentu, ale jest wykształcona i aby pretendować, że jest krawcową, musi nauczyć się mówić jak niewykształcona Polka.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Romana Dziarskiego „Jak przechytrzyliśmy i przeżyliśmy hitlerowców?” bezpośrednio pod tym linkiem!
Musi też udawać polską katoliczkę. Uczę ją modlić się po polsku i zabieramy ją z moją mamą do kościoła. To bardzo ważne, bo mieszkańcy jej budynku to polscy katolicy i często zbierają się na podwórku i wspólnie się modlą, a w niedzielę chodzą na mszę. Jeśli nie będzie robiła tego z nimi, będzie to wyglądać bardzo podejrzanie i oni mogą ją wydać Gestapo.
Nie jestem religijna i nie chodzę do kościoła, a teraz naprawdę wątpię, że Bóg istnieje. Dlaczego pozwala na takie cierpienia i rzeź niewinnych ludzi? Dlaczego nie powstrzyma ręki kata? Słyszałam „Kochaj bliźniego swego” tak wiele razy, kiedy byłam dzieckiem, ale teraz te słowa są takie puste. Wszystkie modlitwy, których uczymy Zosię, brzmią pusto, bo nikt na nie nie odpowiada. Jednak Zosia musi odmawiać te bezsensowne modlitwy, aby chronić się przed sąsiadami katolikami, którzy zapomnieli, jak „kochać bliźniego swego”. Często rozmawiam o tym z Niusią, ona też straciła wiarę w Boga. Nasza mama wspiera naszą pomoc Żydom, ale mocno trwa w swojej wierze katolickiej i bardzo trudno jest z nią rozmawiać o naszych wątpliwościach co do Boga i religii. Ona uważa, że jako dobrzy katolicy musimy pomagać wszystkim potrzebującym, choć nie potrafi wyjaśnić, dlaczego Bóg dopuszcza takie cierpienia i barbarzyńskie masowe mordy niewinnych ludzi.
Aby jeszcze bardziej chronić Zosię i ugruntować jej wizerunek jako pobożnej katoliczki, idziemy na bazar i kupujemy do jej mieszkania kilka religijnych obrazków, tak jak to mają w zwyczaju katolicy. Są to krytyczne lekcje przetrwania, których udzielamy wszystkim żydowskim uciekinierom, których gościmy, choć nie wszyscy mogą się do nich łatwo dostosować. Jest to szczególnie trudne dla tych, którzy nie mówią płynnie po polsku lub mają jidysz akcent.
Pomagam Zosi wprowadzić się do jej mieszkania. Stałyśmy się bardzo bliskimi przyjaciółkami i często ją odwiedzam i ona też nas często odwiedza w mieszkaniu Niusi. Ma bardzo ciężkie życie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Utrzymuje się, kupując mięso końskie na czarnym rynku, robiąc z niego pasztety i sprzedając je w sklepach. Nie ma żadnej bliskiej rodziny. Jej rodzice zginęli w obozie koncentracyjnym. Nie ma kontaktu z Edkiem, który w dalszym ciągu przebywa w getcie. Chce go uratować, gdy nadejdzie odpowiedni czas, ale na razie boi się, że jeśli się z nim skontaktuje, Gestapo może odkryć jej miejsce pobytu. Edek nie chce uciekać z getta, bo czuje się odpowiedzialny za prowadzenie szpitala i pomoc pacjentom. Siostra Zosi jest lekarką, która w momencie wybuchu wojny pracowała w Wojsku Polskim, ale od tamtej pory Zosia nie miała od niej żadnych wiadomości i nie wiadomo, gdzie jest i czy jeszcze żyje.
Pewnego zimowego dnia na początku 1942 roku, około południa, ktoś dzwoni do drzwi naszego mieszkania. To Edek Kosman ubrany tylko w garnitur, bez zimowego płaszcza i bez kapelusza. Niemcy złapali go w getcie, wraz z innymi więźniami załadowali na ciężarówkę i wieźli w kierunku Wołomina. Edek wiedział, że Wołomin to miejsce, w którym Niemcy rozstrzeliwują Żydów. Siedział jako ostatni z tyłu ciężarówki obok niemieckiego strażnika. Kiedy ciężarówka opuściła getto i jechała po ulicy Bielańskiej w kierunku Placu Teatralnego, Edek odepchnął strażnika, zeskoczył i uciekł. Strażnicy zaczęli do niego strzelać, ale chybili. Edek nie miał nic do stracenia, bo wiedział, że w Wołominie czeka go pewna śmierć. Wbiegł do bramy budynku i przez podwórko uciekł wyjściem na drugą stroną, bo przypadkiem wiedział, że są tam dwa wejścia. To uratowało mu życie.
Edek nie miał ze sobą nic – ani pieniędzy, ani odzieży zimowej – i musiał iść ponad dwie godziny z Placu Teatralnego do naszego mieszkania na Szustra bocznymi uliczkami, okrążając dzielnicę niemiecką. To jedyny adres, jaki miał, ponieważ nie wiedział, co się stało z jego żoną ani gdzie mieszka. Ze swoimi czarnymi włosami i semickimi rysami twarzy wygląda jak typowy Żyd – ewidentnie uciekinier z getta. Na szczęście uniknął patroli policyjnych i nikt na ulicy nic nie zrobił. Nikt mu nie pomógł, ale też nikt go nie szantażował i nikt nie zgłosił na policję.
Natychmiast idę do mieszkania Zosi, żeby ją powiadomić. Jest zachwycona i od razu wraca ze mną. Trudno opisać ich radość! Wpadają sobie w ramiona, całują się, śmieją i płaczą. Edek się goli, my go strzyżemy, ale nadal wygląda po żydowsku, więc dochodzimy do wniosku, że wyjście na ulicę w ciągu dnia byłoby dla niego ryzykowne. Kiedy robi się ciemno, Wacek daje mu swój zimowy płaszcz, kapelusz i okulary. Wzywamy dorożkę i Zosia z Edkiem jadą do swojego mieszkania.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Romana Dziarskiego „Jak przechytrzyliśmy i przeżyliśmy hitlerowców?” bezpośrednio pod tym linkiem!
Chociaż Edek doskonale mówi po polsku, ze względu na jego ewidentnie żydowski wygląd uznaliśmy, że jawne życie i chodzenie po ulicach jest dla niego zbyt niebezpieczne. Musi się więc ukrywać i potajemnie mieszkać ze swoją żoną na Wilczej. Kiedy jej nie ma w domu, musi być absolutnie cicho – nie może chodzić, korzystać ze zlewu, nawet do picia wody, nie może gotować na kuchence ani iść do łazienki. Jeśli sąsiedzi usłyszą, że ktoś jest w mieszkaniu, mogą nabrać podejrzeń. Musi po prostu cały czas siedzieć nieruchomo, kiedy jej nie ma. Kiedy jest w domu, mogą tylko cicho szeptać, aby sąsiedzi nie usłyszeli, że ktoś z nią jest. Zosia i Edek wiedzą, że nie mogą podjąć nawet najmniejszego ryzyka ujawnienia Edka. Pomagamy im zainstalować dla niego kryjówkę za wanną w łazience, która wygląda jak ściana wyłożona kafelkami. Natychmiast się tam chowa za każdym razem, gdy ktoś zapuka do drzwi lub ich odwiedza i musi tam przez cały czas wizyty pozostać bez ruchu.
Zosia uważa, że to korzystne, kiedy odwiedzają ją sąsiadki i sąsiedzi, bo wiedzą, że to nie jest jej mieszkanie i tylko je wynajmuje i chce mieć świadków, że mieszka sama. To ważne, bo mieszkanie jest duże i sąsiedzi lub władze mogą podejrzewać, że tam nielegalnie mieszka więcej osób. Zawsze ma otwartą maszynę do szycia z rozłożonymi ubraniami, aby wyglądało, że szyje.
Również dozorca budynku mieszkalnego stał się teraz ważną osobą. Władze niemieckie nakazały dozorcom prowadzenie ewidencji lokatorów zameldowanych w każdym mieszkaniu i upewnianie się, że nikt inny tam nie mieszka. Dozorcy mają również klucze do głównych drzwi i mogą kontrolować, kto wchodzi do budynku. Kiedy przyjeżdża policja lub Gestapo, zawsze sprawdzają listę lokatorów, dlatego dozorcy mogą zrobić wiele dobrego lub wiele złego. W naszym budynku dozorcą jest pan Saczkowski – bardzo porządny i honorowy człowiek. Kiedy Wacek zamieszkał z nami na fałszywych dokumentach na nazwisko Wacław Domański, Saczkowski, bardzo ryzykując, wpisał to fałszywe nazwisko na swoją listę i ostemplował je sfałszowaną pieczątką, mimo że Wacek nie był u nas zameldowany w urzędzie miasta. Saczkowski zrobił to, żeby zabezpieczyć Wacka na wypadek kontroli naszego budynku przez policję. Ale dozorcy mogą również spowodować tragedię, zgłaszając władzom nielegalnych mieszkańców, do czego są oficjalnie zobowiązani przez okupantów.
Sytuacja Zosi się pogorszyła, kiedy Bronek, dozorca w jej bloku, zaczął się do niej zalecać i ją często odwiedzać. Wchodzi, podchodzi do niej bardzo blisko i pyta: „Co taka piękna panna robi tutaj sama?”, „Dlaczego nie przyjdziesz mnie odwiedzić?” lub „Chodźmy gdzieś razem na miasto, dobrze?”. Często sięga po jej rękę lub próbuje ją objąć. Zosia odpycha go i stara się zachować dystans, ale on jest natrętny. Bronek zawsze obchodzi i sprawdza całe mieszkanie, prawdopodobnie szukając jakiegoś znaku, czy ona ma chłopaka. Szczególną uwagę poświęca sypialni i łazience, szukając męskiej odzieży czy kremu lub maszynki do golenia. Zosia idzie za nim, starając się odwrócić jego uwagę i zachęcić do wyjścia z łazienki, w której ukrywa się Edek. Zosia wie, że Edek wszystko słyszy i jak trudno mu się powstrzymać przed wyskoczeniem, by pozbyć się tego irytującego i natrętnego wielbiciela. Ledwo może wytrzymać siedzenie bez ruchu w swojej kryjówce. Aby wyciągnąć Bronka z mieszkania, Zosia prosi go: „Kochanieńki, niech pan wyniesie moje dywany i materace na podwórko do wytrzepania, bo ja sama nie dam rady”.
Zosia wie, że musi być miła dla Bronka i bardzo uważać, żeby go nie rozgniewać, nie urazić ani nie zrazić. Ale jak może się go pozbyć i powstrzymać te nieprzyjemne, wręcz przerażające wizyty? Ciężko jest jej odgrywać tę rolę; co będzie, jeśli Bronek odkryje jakiś ślad po Edku, na przykład element garderoby? Byłby zazdrosny i kto wie, co by zrobił. Poza tym jako dozorca Bronek ma klucze do wszystkich mieszkań. Co będzie, jeśli użyje swojego klucza i wejdzie do jej mieszkania w środku nocy w celu miłosnych zalotów lub gwałtu? Te myśli nieustannie ją dręczą, nawet gdy go nie ma.
Są też inne niebezpieczne niespodzianki. Pewnego dnia Edek jest w kuchni, gdy przez frontowe drzwi nagle wchodzi sąsiadka. Edek nie ma czasu na schowanie się w łazience, więc chowa się za kuchennymi drzwiami. Sąsiadka bardzo długo siedzi i rozmawia z Zosią. Wreszcie, kiedy robi się późno, wstaje, żeby wyjść. Jednak mieszkanie ma też drugie wejście przez kuchnię i sąsiadka chce go użyć, bo to bliżej jej mieszkania. Zosia nie może odmówić i mówi: „Proszę bardzo”. Obie przechodzą przez kuchnię. Jeśli sąsiadka się obejrzy, za drzwiami do kuchni zobaczy Edka. Na szczęście się nie obejrzała, ale Zosi i Edkowi serca podeszły do gardła.