Jak uciec z obozu koncentracyjnego?
Jak uciec z obozu koncentracyjnego? – zobacz też: Tragiczna ucieczka z Auschwitz
Eugeniusz Bendera (nr 8502), Kazimierz Piechowski (nr 918) i Józef Lempart (nr 4319) mieli także wspólny sekret. Starali się wymyślić sposób, jak ocalić Benderę, któremu groziło rozstrzelanie. Ten znakomity kierowca i mechanik samochodowy, pracujący w garażach Hauptwirtschaftlager (HWL), znalazł się niespodziewanie na liście Politische Abteilung. Był to wykaz więźniów do rozstrzelania. Decyzja o egzekucji nie w smak była oficerowi SS Kreutzmannowi, który kierował pracą więźniów zatrudnionych w HWL. Chciał on, aby Bendera najpierw zakończył rozpoczęty remont samochodu. Jak by na to nie patrzeć, było jasne, że jedyną szansą na ocalenie polskiego mechanika jest ucieczka.
W swoje zamiary zagrożony śmiercią wtajemniczył kolegę pracującego również w HWL, Kazimierza Piechowskiego. Obaj przystąpili do opracowywania planu ucieczki. Bendera postanowił, że będą uciekać wykradzionym przez niego samochodem. Nie było to utopijne założenie, ponieważ – jak wspomina Piechowski:
Bendera […] Mechanik samochodowy, niezrównany w swoim fachu. Naprawia te samochody, od których odstępują bezradni mechanicy – Niemcy – z braku dostatecznych kwalifikacji. Kiedy coś w jakimś samochodzie zepsuje się, a niemieccy mechanicy nie potrafią znaleźć awarii, wołają Genka. A dla niego nie ma w samochodzie żadnych tajemnic. „Szanują” go za to, że w każdej sytuacji, przy każdym, nawet bardzo skomplikowanym uszkodzeniu daje sobie radę. To on utrzymuje te samochody na chodzie. Gdy naprawi wóz, musi kawałek nim pojeździć obozowymi uliczkami, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze działa. Bez obstawy SS! Sam jeździ po obozie, a właściwie poza nim, w tak zwanym Lagerinteressengebiet. Tak duże mają zaufanie do niego.
Z czasem do grona organizatorów ucieczki dołączono Józefa Lemparta, księdza z Wadowic, który pracował razem z Piechowskim. W trójkę postanowili, że skoro będą uciekać samochodem, to najlepiej byłoby przebrać się za Niemców. Skąd jednak wziąć mundury? Tu zadziałał przypadek. Piechowski odkrył, że na drugim piętrze HWL znajduje się magazyn odzieżowy, w którym przechowywano mundury, hełmy, amunicję, broń i granaty. Odkrycie to przypłacił pobiciem przez odpowiedzialnego za magazyn SS-mana, ale był to bardzo ważny punkt wyjścia do dalszego planowania.
Problem dostania się do magazynu został szybko rozwiązany. Okazało się, że klapy zamykające wejście do bunkra na koks były zamykane na stalowe śruby od środka. Wystarczyło zostawić niedokręcone nakładki na śruby. Pozostałe drzwi, m.in. od magazynu mundurów, miały zostać otwarte dorobionymi uprzednio kluczami. Odciski zdobyto podczas naprawy celowo uszkodzonych zamków.
Poza problemami natury technicznej spiskowcy musieli uporać się jeszcze z problemem natury moralnej. Zgodnie z zarządzeniem władz obozowych każdą ucieczkę karano zastosowaniem zbiorowej odpowiedzialności wobec bloku lub komanda, z którego nastąpiła ucieczka. Aby tego uniknąć, Piechowski podsunął pomysł ucieczki z fałszywego komanda. Miało ono nazywać się Rollwagenkommando. W sumie było to dość logiczne, ponieważ wokół tzw. rollwag toczyło się całe życie obozowe. Te wozy bądź platformy na kołach ciągnięte przez więźniów woziły wszystko: śmieci, chleb, trupy, materiały budowlane, nieczystości. Takie komando musiało składać się z co najmniej czterech więźniów. Postanowiono więc jednego „dokooptować”. Niestety, dwóch przyjaciół Piechowskiego – Alfons Kiprowski (nr 801) i Tadeusz Banasiewicz (nr 2231) – odmówiło udziału w całej awanturze. Wtedy to Kazik pomyślał o swoim koledze z bloku i magazynów, także harcerzu, Staszku Jasterze. Po kilku dniach namysłu Jaster przystał na plan ucieczki. Co ciekawe, Anna Danuta Leśniewska twierdziła, że „Jaster uważał się wówczas (w obozie) od kilku miesięcy za skazanego na śmierć wskutek zmiany wyroku odczytanego mu jeszcze podczas pobytu w więzieniu na Pawiaku”.
Choć cały plan wydawał się co najmniej szalony, jednak spiskowcom nie pozostawało nic innego, jak podjęcie ostatecznie wiążącej decyzji. Mieli do wyboru: albo całkowicie porzucą myśl o ucieczce, albo wyznaczą wiążący termin rozpoczęcia całej operacji. Wybrali wyjście drugie. Pozostało im już tylko wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę oraz przekonanie, że Niemcy dotrzymają ustalonych reguł gry i nie zdziesiątkują obozu w ramach odwetu za ucieczkę. Łudzili się także, że rodziny zrozumieją aluzje przemycane w listach. Natrętna pisanina o konieczności wyjazdu „dla zdrowotności” miała ostrzec najbliższych i skłonić do niepojawiania się w miejscu zamieszkania. Takie ostrzeżenia wysyłał także Staszek, ale stan jego listów obozowych przechowywanych w Archiwum Państwowym w Warszawie nie pozwala na dokładne przeanalizowanie ich treści.
Tekst jest fragmentem książki Darii Czarneckiej pt. „Największa zagadka Polskiego Państwa Podziemnego. Stanisław Gustaw Jaster - człowiek, który zniknął”:
Dzień operacji wyznaczono na sobotę 13 czerwca 1942 roku. Był to najlepszy termin, ponieważ w soboty całe komando HWL wracało do obozu w porze obiadowej i nie wychodziło ponownie do pracy w magazynach, tylko było oddelegowywane jako pomoc do różnych zadań na terenie obozu. SS-mani z HWL najczęściej wyjeżdżali na weekendy, a w niedzielę magazyny były nieczynne. Dawało to szansę uniknięcia wpadki już na samym początku, a więc podczas wykradania auta i mundurów. Niestety, okazało się, że w tym dniu SS-mani pracowali także po południu w kancelarii, co uniemożliwiało wejście więźniów do budynków.
Wyznaczono więc kolejny, jak się okazało ostatni, termin ucieczki, tj. 20 czerwca 1942 roku.
W decydującym dniu jak co rano całe komando udało się do pracy. Korzystając z krótkiej przerwy, Piechowski zszedł do bunkra koksowego i odkręcił śrubę zamykającą klapę. Pierwsza przeszkoda została pokonana. W dość nerwowej atmosferze uciekinierzy doczekali do południowego powrotu do obozu. Jak zwykle przy bramie SS-mani skontrolowali stan powracającego komanda. Ponieważ wszystko było w jak najlepszym porządku, nikogo nie brakowało, więźniowie bez przeszkód przekroczyli bramę obozu. Żeby uniknąć popołudniowych robót, cała czwórka ukryła się na strychu bloku 15.
Kiedy już wszystkie komanda wyruszyły do pracy, Staszek wraz z kolegami czym prędzej pognał pod kuchnię obozową. Tam czekała na nich rollwaga z dość pokaźną hałdą śmieci. Piechowski, po nałożeniu żółtej opaski Vorarbeitera, objął dowództwo nad fikcyjnym oddziałem roboczym. Po podtoczeniu wózka pod bramę z napisem Arbeit macht frei Piechowski zameldował wyjście komanda. Na krótkie pytanie, co wiozą na wózku, bez wahania odpowiedział, że wywożą śmieci, a w drodze powrotnej mają zabrać płyty betonowe. Ponieważ całe „przesłuchanie” nie wzbudziło podejrzeń dyżurującego SS-mana, po zapisaniu numerów całej trójki komando minęło bramę.
Niepotrzebną już rollwagę porzucili nieopodal stajni. Cała czwórka zaś najszybciej, jak tylko mogła, dotarła na HWL. Tam Bendera dorobionym kluczem otworzył warsztat i wskazał samochód, którym mieli kontynuować ucieczkę. Był to odkryty Steyer 220. Piechowski, Jaster i Lempart udali się do włazu od koksbunkra, przez który mieli dostać się do magazynu z mundurami i bronią. I choć wszystko było tak sprytnie przygotowane, mało brakowało, aby ucieczka zakończyła się właśnie w tym momencie. Klapa bunkra okazała się tak ciężka, że Piechowski i Lempart dosłownie spuchli z wysiłku, a bunkier jak był zamknięty – tak pozostał. Sytuację uratował Staszek, znany zresztą w obozie ze swojej siły. W jakiś zmyślny sposób udało mu się podważyć właz i wspólnie z kolegami odsunął go na tyle, że mogli już bez przeszkód zejść na dół.
Jak wspominał po latach Bendera:
Zeskoczyliśmy do magazynu opałowego. Posiadanym kluczem otworzyliśmy drzwi kotłowni. Byliśmy już w środku. Z kotłowni zabraliśmy dwa żelazne łomy. Drzwi kancelarii Kreutzmanna otworzyliśmy także podrobionym kluczem. W oszklonej szafce wisiały pozostałe klucze od wszystkich drzwi magazynu. Niestety, drzwi od magazynu broni zamknięte były dodatkowo na kłódkę, od której klucza nie było. Drzwi wobec tego wybiliśmy łomem. W tym momencie przy okienkach na straży stał kolega Lempart i Jaster. Będąc już w środku, zostaliśmy ostrzeżeni przez Lemparta i Jastera, że od Rajska nadjeżdża samochód z SS-manami […]. Do budynku jednak nikt nie wszedł. Wyszliśmy więc ponownie na górę i tam przebraliśmy się w mundury SS, zabraliśmy też karabiny, pistolety, granaty i amunicję. Oprócz uzbrojenia wzięliśmy jeszcze pewną ilość żywności. Po załatwieniu tych wszystkich czynności, wyszedłem bocznym wejściem i podszedłem pod garaż, z którego wyprowadziłem samochód Steyer 220. Samochód podprowadziłem pod boczne wejście i zawróciłem. Z drzwi wyszli przebrani już koledzy. Zajęli miejsca w samochodzie. W tym czasie ja wszedłem do środka i zmieniłem pasiak na mundur SS-mański. Tak przebrany wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi.
Pikanterii całej opowieści dodaje fakt, że manewr ten odbył się właściwie na oczach postena (wartownika z wieży wartowniczej). Nic nie wzbudziło jego podejrzeń, ponieważ Bendera bardzo często prowadził samochód z polecenia Kreutzmanna. Dodatkowo uciekinierzy wyjechali dość sprytnie od tyłu, ponieważ przy frontowym wyjeździe stał wartownik, który znał samochód i mógł rozpoznać więźniów. Jak wspominał później Lempart, gdy opuszczali teren HWL, była godzina 15.45.
Tekst jest fragmentem książki Darii Czarneckiej pt. „Największa zagadka Polskiego Państwa Podziemnego. Stanisław Gustaw Jaster - człowiek, który zniknął”:
Kolejną przeszkodą był szlaban.
Jedziemy jednak z nadzieją. Jesteśmy w mundurach SS, mamy samochód z rejestracją SS – samochód komendanta, Steyer 220. Może to wystarczy bez żadnych dokumentów. Ale oni nie otwierają szlabanu. Mamy jeszcze jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt metrów. Genek redukuje na trzeci bieg. Nie otwierają. Jeszcze jakieś czterdzieści metrów do szlabanu. Jeden drań siedzi w Postenbude. Taśma wrzucona w ręczny karabin maszynowy. Na dole przy stoliku, po drugiej stronie, siedzi drugi. MP na pasku. Nie otwierają. Genek zmienia na pierwszy bieg. Ledwo jedziemy. Do szlabanu jest piętnaście, dziesięć kroków. Podczas tych ostatnich metrów nie jestem już w obozie. Jestem u swojej mamy. Żegnam się. Wtedy czuję mocne uderzenie w kark i słyszę syczący głos za uchem: Kazik, zrób coś! Ocknąłem się. Otwieram drzwiczki. Wystawiam ramię, żeby zobaczył dystynkcje i krzyczę: Mach auf! śpisz do cholery, czy co?! Ile mamy tu czekać?! Esesman podskoczył do korby i unosi szlaban. Wolno przejeżdżamy. Esesmani pozdrawiają nas, podnoszą wyciągnięte ręce. Podnoszę i ja, jakby od niechcenia.
Warto zatrzymać się na chwilę przy kwestii może mało istotnej, ale często roztrząsanej, a mianowicie: czyj samochód posłużył naszej czwórce do ucieczki. Według relacji Eugeniusza Bendery nie był to samochód komendanta obozu, lecz szefa HWL Kreutzmanna. Istnieje również wersja, że był to samochód Lagerführera Hansa Aumeiera. Jednak jeśli weźmie się pod uwagę, że Aumeier według wspomnień Pileckiego miał minąć wracającego z Buna-Werke Lagerführera, jest to mało prawdopodobne. O legendach narosłych wokół wyczynu Jastera i pozostałych uciekinierów będzie mowa w dalszej części książki. Także dokładny opis przejazdu przez szlaban ma dwie wersje, obie autorstwa Kazimierza Piechowskiego. Starsze wspomnienie, zamieszczone na łamach „Wieczoru Wybrzeża”, zostało przytoczone w całości w aneksie. Dociekliwy czytelnik znajdzie tam także relacje Eugeniusza Bendery i Józefa Lemparta.
Wróćmy jednak do uciekinierów. Niestety, przedostanie się przez szlaban nie było ostatnią trudnością. Po przejechaniu przez miasto i wjechaniu na drogę, która miała według nich prowadzić do Zatora, znaleźli się nieoczekiwanie między pracującymi komandami. Byli to więźniowie zatrudnieni przy budowie Buna-Werke. Czwórka zbiegów zawróciła. Nagle na drodze pojawił się SS-man (prawdopodobnie był to Hans Aumeier). Nie zatrzymał jednak zbliżającego się samochodu. Lempart wspominał:
Dzień był słoneczny, ani jednej chmurki na niebie. Pierwotnie zamierzaliśmy jechać drogą na Zator do Wadowic, ale jak powiedziałem, wjechaliśmy na polne drogi i przez Grojec, Osiek, Gierałtowice dotarliśmy do Wadowic. Granicę Generalnej Gubernii zamierzaliśmy przekroczyć w Zembrzycach, gdzie mieścił się most na rzece Skawie. Most jednak był zerwany przez powódź. Musieliśmy jechać dalej do Suchej, następnie na Maków Podhalański. Obok Makowa skręciliśmy w kierunku kamieniołomów i wjechaliśmy w las.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie wyczerpał się zasób szczęścia uciekinierów. Na leśnej drodze urwał się dyferencjał i tym samym zakończyła podróż samochodem. Chcąc nie chcąc, udali się pieszo w kierunku Czarnego Potoku. We wsi, w której zatrzymali się na odpoczynek, okrążył ich niemiecki oddział, nie doszło jednak do strzelaniny. Po drodze w Starym Sączu został Lempart, który schronił się w tamtejszym klasztorze. Jednak według opisu ucieczki, zamieszczonego we wspomnianym już „Wieczorze Wybrzeża” w 1967 roku, Lempart miał dostać krwotoku i zgodził się pozostać w małej wiosce w okolicach Jazgoska w chacie pewnej góralki. Dalszą wędrówkę kontynuowali w trójkę.
Po pewnym czasie odłączył się Jaster. Kazimierz Piechowski udał się do partyzantki AK w Kieleckie, Bendera zaś, po zatrudnieniu się na fałszywych papierach w Organizacji Todt, przeniósł się na wschód, na Zaporoże.
Można by zapytać, dlaczego Staszek chciał wrócić do Warszawy, gdzie wiele osób go znało. Dlaczego nie zapadł się pod ziemię tak jak Piechowski gdzieś na kieleckiej wsi? Bardzo duży wpływ na podjęcie takiej decyzji miał fakt, że Jaster jako zaprzysiężony członek Związku Organizacji Wojskowej w KL Auschwitz zobowiązał się złożyć przed Komendą Główną AK relację o warunkach panujących w obozie. Tym samym stał się kurierem Witolda Pileckiego (więzionego pod nazwiskiem Tomasz Serafiński). Niejednokrotnie mówi się, że Staszek przeniósł za druty kolejny raport Pileckiego. Jednak z powodu panującej konspiracji i możliwości wpadki taki kurier nie mógł mieć przy sobie żadnych zapisków. Po prostu musiał wszystkie informacje zapamiętać i odtworzyć z pamięci już na wolności. To, że Staszek rzeczywiście był jednym z kurierów, potwierdził we wspomnieniach sam Pilecki:
Przesyłam znowu raport do Warszawy przez pdch. 112 [Stanisław Jaster], który z trzema kolegami zmontował wspaniałą ucieczkę z obozu. Byłem kiedyś dawno na filmie „10 z Pawiaka”. śmiem sądzić, że ucieczka czterech więźniów z Oświęcimia, najlepszym w obozie autem komendanta lagru, po przebraniu się w mundury oficerów SS, na tle warunków tego piekła, może być dla filmu kiedyś tematem naprawdę doskonałym. Główna wartownia ([Hauptwache]) prezentowała broń. Lagerführer Hans Aumeier, spiesząc konno z Buny na wieczorny apel, spotkał auto z oficerami w drodze. Salutował im grzecznie, dziwiąc się nieco, że szofer prowadzi wóz na stary przejazd kolejowy, już teraz zamknięty. Auto jednak szybko cofnęło i przejechało przez tor w innym miejscu. Zwalił to na wódkę i słabą pamięć kierowcy. Głowy mieli mocne – ucieczka im się udała.