Jak tuszowano ludobójstwo na Ukrainie?
Nie ma zagłodzenia czy śmierci głodowej, ale dochodzi do licznych zgonów na choroby związane z niedożywieniem.
Walter Duranty, „The New York Times”, 31 marca 1933
Jestem prawie niepiśmienny i piszę prosto, ale piszę prawdę, a mówi się, że prawda pokona zło.
Petro Drobyłko, obwód sumski, 1933
W 1933 roku w miastach wiedziano, że wieś wymiera. Przywódcy Komunistycznej Partii Ukrainy, administracja i władze wiedziały, że wieś wymiera. Dowody widać było gołym okiem: chłopi na dworcach kolejowych, raporty napływające ze wsi, sceny na cmentarzach i w kostnicach. Niewątpliwie sowieckie przywództwo też wiedziało. W marcu 1933 roku Kosior wysłał do Stalina list, w którym wprost pisał o głodzie i w imieniu Ukrainy błagał Komitet Centralny o pomoc. Prognozował pogorszenie sytuacji, zaznaczając, że „nawet głód nie nauczył rozsądku chłopów”, którzy nadal zbyt powoli zabierali się do wiosennego siewu. W kwietniu napisał kolejny list; donosił, jak wielu ludzi wstępowało teraz do kołchozów: „głód odegrał w tym ważną rolę, bo w przede wszystkim dotknął rolników indywidualnych”.
Jednak w oficjalnym świecie radzieckim ukraiński głód nie istniał, tak samo zresztą jak głód na innych terenach ZSRR. Nie wspominano o nim w prasie ani w publicznych przemówieniach. Do samego końca nie zająknęli się o nim przywódcy w Moskwie ani lokalni dygnitarze. Choć w reakcji na klęskę głodu w 1921 roku szybko i głośno zaapelowano o pomoc międzynarodową, w 1933 roku tak w ZSRR, jak i za granicą zdecydowanie zaprzeczano, jakoby istniały większe niedobory żywności. Chodziło o to, by katastrofa zniknęła, jakby nigdy się nie zdarzyła. W epoce przed telewizją i internetem, przed otwartymi granicami i łatwymi podróżami cel ten łatwiej było osiągnąć niż w XXI wieku. Jednak nawet w 1933 roku tuszowanie klęski wymagało olbrzymiego, wieloletniego wysiłku wielu ludzi.
Zorganizowane negowanie katastrofy rozpoczęło się, jeszcze zanim głód osiągnął apogeum. Jego inicjatorzy od początku mieli rozmaite cele. W samym ZSRR tuszowanie tylko częściowo służyło okłamywaniu opinii publicznej – czy przynajmniej tej jej części, która nie wiedziała o klęsce głodu z pierwszej ręki – aczkolwiek zadania raczej nie spełniło. Nie dało się kontrolować plotek; Stalin wiedział, że krążą nawet wśród rodzin bolszewickich dygnitarzy. Szybko jednak przestały docierać listy protestacyjne, które różni nadawcy – chłopi, urzędnicy, działacze – wysyłali w latach poprzedzających klęskę. Są pewne dowody, że próbowano kontrolować listy wysyłane do czerwonoarmistów. Brat Marii Bondarenko, który odbywał służbę wojskową na Kaukazie, powiedział siostrze, że w 1933 roku żaden z ukraińskich żołnierzy nie otrzymał korespondencji z domu. Koledzy z jego oddziału ostatecznie odkryli zatrzymane listy i dopiero wtedy dowiedzieli się prawdy o tym, co przytrafiło się ich rodzinom. Inni żołnierze przez cały 1932 i 1933 rok nie otrzymali listów z domu; niektórzy wspominali, że ich rodziny jakby naraz zniknęły.
Jeszcze staranniej kontrolowano wystąpienia publiczne. Pewien ukraiński czerwonoarmista, który przeżył Hołodomor i rozpoczął służbę wojskową w 1934 roku, w czasie obowiązkowego kursu „uświadomienia politycznego” zadał instruktorowi pytanie o klęskę głodu. Ostro go skarcono: „Żadnego głodu nie było i nie może być, dostaniecie dziesięć lat odsiadki, jak będziecie tak dalej gadać”. Studentom i robotnikom wysyłanym na wieś, żeby pomogli przy żniwach w 1933 roku, często otwarcie zakazywano opowiadać, co widzieli. Wielu ze strachu usłuchało. „Kazano nam «zasznurować usta»”, wspominał jeden. Wszyscy rozumieli zasadę milczenia:
W pracy nikt nie mówił o głodzie ani o trupach leżących na ulicy, jakbyśmy wszyscy byli częścią zmowy milczenia. Tylko z najbliższymi, najbardziej zaufanymi przyjaciółmi można było rozmawiać o okropnych wieściach docierających ze wsi […]. Plotki się potwierdziły, kiedy ludziom z miasta kazano jechać na wieś pomagać przy żniwach, więc na własne oczy zobaczyli, skąd się brały te żywe szkielety snujące się po ulicach.
Zakaz publicznego omawiania klęski głodu obejmował też pracowników służby zdrowia. Lekarze i pielęgniarki pamiętali, że kazano im „coś wymyślić” do aktów zgonu albo wszystkie przypadki śmierci głodowej rejestrować jako „choroby zakaźne” lub „zawał serca”.
Strach przedostał się nawet do korespondencji między przedstawicielami władz. W marcu sekretarz lokalnej rady z Dniepropetrowska napisał do Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy, skarżąc się, że wiele przypadków wygłodzenia, opuchlizny i śmierci głodowej nie zostało oficjalnie zewidencjonowanych, bo urzędnicy niższego szczebla ich nie rejestrują: „Nawet odnotowanie tych przypadków uważa się za antypartyjne i godne potępienia”. W pewnej miejscowości sekretarz komórki partyjnej tak się bał kary, że nic nie zgłaszał, choć sam cierpiał na puchlinę.
Kiedy najgorsze minęło, tabu objęło także archiwistów. W kwietniu 1934 roku przywództwo obwodu odeskiego rozesłało pismo do wszystkich lokalnych komórek partyjnych, ostrzegając przed „zbrodniczo oburzającymi metodami” ewidencjonowania narodzin i zgonów: „W niektórych radach wiejskich zajmują się tym wrogowie klasowi – kułacy, petlurowskie pachołki, specjalni zesłańcy itd.” Rzekomo po to, by zwiększyć nadzór, odeskie szefostwo zażądało przesłania całych rejestrów zgonów za 1933 rok ze wszystkich „bez wyjątku” rad wiejskich, oraz za 1932 rok z wybranych regionów. Podobne rozkazy odnotowano w obwodzie charkowskim, gdzie władze również zażądały wszystkich rejestrów zgonów od listopada 1932 roku do końca 1933 roku, ponieważ jakoby znajdowały się w rękach „elementów wrogich klasowo”, takich jak kułacy, petlurowcy i specjalni zesłańcy.
W rzeczywistości były to więc te same wytyczne, prawdopodobnie dyktowane przez ukraińskie władze, których zadaniem było zniszczenie dowodów na istnienie klęski głodu. Choć zestawienia liczby zgonów zachowały się w archiwach urzędów statystycznych na szczeblu obwodowym i krajowym, wiele rejestrów wiejskich po prostu zniszczono. Naoczni świadkowie z obwodów żytomierskiego i czernihowskiego opisali zniknięcie dokumentacji z ich wsi w latach 1933–1934. Mieszkaniec Winnicy Stepan Podolan wspominał, że jego ojcu kazano spalić wiejskie rejestry zgonów i napisać je na nowo, usuwając odniesienia do głodu.
Na najwyższych szczeblach tuszowanie funkcjonowało jako pewna forma dyscypliny partyjnej: był to sposób kontrolowania działaczy, a nawet poddawania ich próbie lojalności. Żeby udowodnić swoje oddanie, członkowie partii musieli przyjąć i poprzeć oficjalne przekłamania. Roman Tieriechow – wówczas jeden z charkowskich przywódców partyjnych – wspominał później, że jesienią 1932 roku odważył się raz użyć słów „klęska głodu” w obecności Stalina i przy świadkach. Reakcja sowieckiego przywódcy była bezwzględna: „Pleciecie bzdury o głodzie, myśląc, że nas zastraszycie, ale to się wam nie uda! Idźcie raczej do Stowarzyszenia Pisarzy pisać bajki idiotom ku uciesze”. Dwa tygodnie później Tieriechow stracił stanowisko.
Incydent ten odbił się echem w wystąpieniach partyjnych w następnym roku. Ukraińscy komuniści w swoich przemówieniach używali określeń „problemy” i „trudności”, ale bardzo rzadko mówili o „klęsce głodu”. Oczywiście wiedzieli, co się dzieje, lecz jedynym sposobem na przeżycie było przestrzeganie kremlowskiego tabu. Sformułowanie to dalej funkcjonowało w prywatnych rozmowach, jak widzieliśmy w listach Kosiora do Stalina. Jednak choć nie istniał pisemny zakaz publicznego używania słów „klęska głodu”, uderzające jest, jak rzadko się nim posługiwano. Sowieckie władze wolały eufemizmy. Na przykład kiedy japoński konsul w Odessie złożył oficjalne zapytanie o klęskę głodu, nawet jemu odpowiedziano, że jest „niedojadanie, ale nie głód”.
Tekst jest fragmentem książki Anne Applebaum „Czerwony głód”:
Trudniej było udawać, że nie istnieją ofiary. Nawet kiedy już pochowano ciała w anonimowych, zbiorowych mogiłach, nawet kiedy zmieniono rejestry zgonów, pozostał mimo wszystko problem ogólnokrajowych statystyk. W 1937 roku radziecki urząd statystyczny podjął się przeprowadzenia spisu powszechnego; koordynacja centralnego planowania wymagała pilnego policzenia ludności państwa. Jednak gdy tylko ta syzyfowa praca się rozpoczęła – trzeba było zwrócić się do milionów ludzi o wypełnienie formularzy – przywództwo Kraju Rad zaczęło się niepokoić możliwymi wynikami. W grudniu 1936 roku pracownikom lokalnych urzędów statystycznych zapowiedziano, że „nie wolno opublikować ani jednej danej liczbowej ze spisu powszechnego. Nie będzie też wstępnego opracowania zebranych materiałów”.
Mimo to ostateczny wynik spisu powszechnego z 1937 roku okazał się wstrząsający. Gazety zawczasu publikowały artykuły o wzroście liczby ludności, będącej „dowodem na wzrost stopy życiowej naszych robotników, po dziesięcioleciu bohaterskiej walki o socjalizm”. Statystycy chcieli uniknąć oskarżeń o negatywizm, więc też regularnie pisali sprawozdania o wzroście populacji. Jeden wstępny raport wspomniał co prawda oględnie, że na Ukrainie, Przedkaukaziu i Powołżu – w „regionach o wyjątkowo uporczywym i zaciekłym oporze kułaków przeciwko kolektywizacji” – liczba ludności może być niższa, niż przewidywano, ale nie rozwodził się nad problemem. Ogółem prognozy były optymistyczne. Spis powszechny z 1934 roku podawał, że ZSRR ma 168 milionów mieszkańców; w 1937 roku szacowano, że jest już 170 czy nawet 172 miliony obywateli.
Kiedy prawdziwe dane wreszcie spłynęły, okazały się całkiem inne. ZSRR miał ogółem 162 miliony mieszkańców, czyli (jeśli ktoś przewidywał 170 milionów) brakowało ośmiu milionów. Na tych brakujących złożyły się ofiary klęski głodu i ich nigdy nienarodzone potomstwo. Dane odzwierciedlały też chaos panujący w okresie głodu. Chłopi umierający na poboczach dróg, masowe migracje, zesłania, niemożność prowadzenia należytych statystyk we wsiach, gdzie z głodu umierali wszyscy, także urzędnicy publiczni – wszystko to utrudniło zadanie pracownikom spisu powszechnego. W gruncie rzeczy nikt nie wiedział dokładnie, ilu ludzi zmarło, a ilu przeżyło. Rachmistrze musieli prowadzić ostrożne wyliczenia.
Zamiast pogodzić się z wynikiem, Stalin go unieważnił. Zwołano zebrania, stworzono panele eksperckie. Komitet Centralny w specjalnym dekrecie ogłosił, że spis został źle i nieprofesjonalnie przeprowadzony „w jaskrawej sprzeczności z podstawowymi zasadami wiedzy statystycznej”. Gazeta „Bolszewik” stwierdziła, że „w prowadzeniu spisu przeszkadzali podli wrogowie ludu – trockistowsko-bucharinowscy szpiedzy i zdrajcy ojczyzny, którzy w tym okresie przeniknęli do dyrekcji generalnej Ludowego Urzędu Statystycznego […]. Wrogowie ludu postawili sobie za cel wypaczenie realnych danych o liczbie mieszkańców”.
Natychmiast wstrzymano publikację danych ze spisu, a jego pełnych wyników nigdy nie ujawniono. Statystycy zapłacili wysoką cenę: szef urzędu statystycznego Iwan Krawal – zamieszkujący wówczas Dom na Nabrzeżu, najbardziej ekskluzywną rezydencję partyjną w Moskwie – został we wrześniu 1937 roku aresztowany i rozstrzelany. Stracono również jego najbliższych współpracowników. Represje dotknęły ponadto pracowników niższego szczebla w Kazachstanie, na Ukrainie i w kilku regionach Rosji: tracili pracę, a część aresztowano i rozstrzelano. Lista prześladowanych objęła nie tylko osoby bezpośrednio związane ze spisem powszechnym, ale też te, które mogły mieć wgląd w surowe dane. Mychajła Awdijenkę, kijowskiego redaktora „Sowietskiej Statistiki”, aresztowano w sierpniu, a rozstrzelano we wrześniu. Ten sam los spotkał Ołeksandra Asatkina-Władymyrskiego, kierownika Instytutu Ekonomii w Ukraińskiej Akademii Nauk.
Do końca października zastąpiły ich zupełnie nowe kadry, znakomicie zdające sobie sprawę, jak niebezpiecznie jest podawać prawdziwe dane. Zamówiono nowy spis powszechny. Tym razem Stalin nie czekał na wyniki; zanim jeszcze spis przeprowadzono, już ogłosił zwycięstwo:
Pod niebem Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji ma miejsce zdumiewająco szybki, niespotykany dotąd wzrost liczby ludności. Potężny socjalistyczny przemysł powołał do życia nowe zawody. Dziesiątki tysięcy ludzi – wczoraj jeszcze robotników niewykwalifikowanych – to dziś wykształceni mistrzowie różnych dziedzin produkcji. Wczorajsi stachanowcy dziś przeobrazili się w techników i inżynierów. Miliony chłopów małorolnych żyjących na granicy żebractwa przeobraziły się w zaradnych kołchoźników, twórców socjalistycznych zbiorów […]. Wszechzwiązkowy spis powszechny musi teraz pokazać wszystkie wspaniałe zmiany, które zaszły w życiu obywateli, wzrost zasobów kulturalnych i materialnych ludu, podniesienie kwalifikacji robotników fabrycznych i pracowników biurowych.
Stalin dostał, czego sobie życzył: na XVIII Zjeździe Partii, w marcu 1939 roku – zanim spis ostatecznie opracowano – ogłosił z emfazą, że populacja ZSRR osiągnęła 170 milionów.
Statystycy następnie znaleźli sposób na dopasowanie rzeczywistości do retoryki. Podkolorowali dane, żeby zamaskować wysoką liczbę więźniów na północy i wschodzie ZSRR – lata 1937–1939 to okres szybkiego rozwoju Gułagu – i oczywiście ukryć spustoszenia wywołane klęską głodu. Ukraińskiej SRR przypisano formularze odpowiedzi ponad 350 tysięcy osób spoza republiki. Dalszych 375 tysięcy martwych dusz dodano Kazachstanowi. Statystycy pracujący przy spisie zmienili sumy ogółem, ale też wymazali niektóre drobne grupy etniczne i narodowe, jak również dopasowali proporcje ludności w etnicznie mieszanych regionach, tak żeby odpowiadały sowieckiej polityce. Ogółem zawyżyli liczbę ludności co najmniej o 1 procent. Przez całe dziesięciolecia spis powszechny z 1939 roku uważano za modelowy przykład prowadzenia badań statystycznych.
Publikacja danych ze spisu powszechnego w 1939 roku sprawiła, że Wielki Głód zniknął nie tylko z prasy, ale też z sowieckiej demografii, polityki i administracji. Państwo radzieckie nigdy nie prowadziło rejestru ofiar, ich życia i śmierci – póki istniało, nigdy nie przyznało, że zmarli.
Dyskusję o klęsce głodu w ZSRR skutecznie zdławiono przemocą, represjami i sfałszowaniem spisu powszechnego. Jednak zatuszowanie Hołodomoru za granicą wymagało innej taktyki. Nie tak łatwo było kontrolować informacje krążące poza granicami Kraju Rad. Doniesienia – jak ludzie – przedostawały się na zewnątrz. W maju 1933 roku ukraińska gazeta w polskim wówczas Lwowie opublikowała artykuł piętnujący klęskę głodu jako atak na ukraiński ruch narodowy:
Wschodnia strona Zbrucza [rzeki granicznej] teraz wygląda jak poligon, który obywatelowi trudno przemierzyć nawet nocą – jak na wojnie. Informują nas o tym uchodźcy, którym niedawno udało się przeprawić przez Zbrucz […] dotarli tu jak żywe szkielety, bo tam panuje straszliwy głód. Nawet psy się zabija, a współczesnych niewolników w kołchozach karmi się psim mięsem, bo na żyznej Ukrainie nie można dostać ani chleba, ani ziemniaków.
Inne nowiny pochodziły od delegacji i konsulów, którzy legalnie przekraczali granicę, oraz z listów wysyłanych z portu, przekazywanych podróżnym lub przeoczonych przez cenzorów. Przedstawiciele mniejszości niemieckiej pisali do Niemiec i do Stanów Zjednoczonych – czasem do krewnych, a czasem do nieznajomych przywódców swoich wspólnot religijnych: „Drodzy Ojcowie i Bracia w odległych Niemczech, prośba z Rosji ode mnie o niemieckim nazwisku […]. Zwracam się do was po poradę i żeby wyjawić, co leży mi na sercu”. Listy docierały też do Kanady.
Dzięki listom, a także nielicznym uchodźcom informacje o tragedii wywoływały oddźwięk za granicą. Jeszcze w trakcie klęski głodu pokojowo i mniej pokojowo protestowali Ukraińcy mieszkający poza ZSRR. Politycy z mniejszości ukraińskiej odnosili się do Wielkiego Głodu na sesjach polskiego sejmu, a także opisywali go w ukraińskojęzycznej prasie. W październiku 1933 roku Mykoła Łemyk, członek ukraińskiej organizacji narodowej w Polsce, zamordował sekretarza sowieckiego konsula we Lwowie. Na procesie przed polskim sądem Łemyk – który miał nadzieję zabić samego konsula – zeznał, że morderstwo miało być zemstą za klęskę głodu. Pod koniec tego miesiąca ukraińska społeczność w Polsce próbowała zorganizować masową demonstrację, co jednak udaremniły polskie władze, obawiające się dalszych aktów przemocy.
Tekst jest fragmentem książki Anne Applebaum „Czerwony głód”:
Mniej więcej jednocześnie po drugiej stronie kuli ziemskiej założona w maju 1933 roku organizacja Ukrainian National Council organizowała protesty publiczne w kanadyjskim mieście Winnipeg i słała listy do prezydenta Roosevelta, załączając świadectwa o głodzie. Na zebraniu w ukraińskiej cerkwi w Winnipeg przywódcy emigracyjni odczytali listy wysłane z Ukrainy i apelujące o pomoc w oderwaniu kraju od ZSRR. Ukraińcy powołali komitety pomocy między innymi w Brukseli, Pradze, Bukareszcie, Genewie, Paryżu, Londynie i Sofii, raczej bezskutecznie próbując nagłośnić tragedię i pomóc głodującym.
Informacje wyciekały także przez Kościół katolicki. W Polsce greckokatoliccy kapłani zbierali datki na ofiary głodu 1933 roku, zorganizowali dzień żałoby i zawiesili czarne flagi na fasadach ukraińskich kościołów oraz lokalnych oddziałów ukraińskiego instytutu kulturalnego Proswita. Polscy i włoscy dyplomaci – oraz księża mający kontakty w ZSRR – ostrzegli też hierarchię kościelną. Watykan otrzymał pierwsze opisy głodu w kwietniu 1933 roku dzięki anonimowemu listowi przeszmuglowanemu z portu w Noworosyjsku. Drugi anonimowy list dotarł do Rzymu z Przedkaukazia w sierpniu. Papież Pius XI nakazał opublikować oba listy w watykańskiej gazecie „L’Osservatore Romano”. W tym samym miesiącu kardynał Innitzer, arcybiskup Wiednia, wystąpił z gorącą odezwą, w której potępił warunki bytowe w Rosji i „w ukraińskich obwodach Związku Radzieckiego”:
Masowemu głodowi towarzyszą tak okrutne zjawiska jak dzieciobójstwo i ludożerstwo […]. Już stwierdzono, że katastrofa trwa, mimo nowych zbiorów. Za cztery miesiące dojdzie do nowego szczytu. Znów miliony ludzi straci życie […]. Samo tylko patrzenie na taką sytuację obciąży cały cywilizowany świat odpowiedzialnością za masowe zgony w Rosji. To będzie oznaczać winę za to, że w czasach, gdy ogromne obszary świata nieomalże dławią się nadwyżką jedzenia, ludzie w Rosji głodują.
Jakiś czas później Innitzer otrzymał niecodzienny dowód rzeczowy: zbiór dwudziestu paru fotografii wykonanych przez Alexandra Wienerbergera, austriackiego inżyniera pracującego w pewnej charkowskiej fabryce, który przemycił je za granicę. Obecnie fotografie przechowywane są w wiedeńskim archiwum diecezjalnym i nadal stanowią jedyne zdjęcia ofiar głodu na Ukrainie w 1933 roku, których wiarygodność została potwierdzona. Jednak w 1933 roku problemem Kościoła nie były dowody, lecz polityka. W Watykanie rozgorzała dyskusja – jedni chcieli wysłać misję pomocową do ZSRR, drudzy apelowali o dyplomatyczną ostrożność.
Zwyciężyła powściągliwość. Choć informacje o głodzie nadal do Watykanu napływały, Stolica Apostolska publicznie prawie nie komentowała sytuacji. Poza tym zwycięstwo Hitlera w styczniowych wyborach tego roku stworzyło pułapkę polityczną: hierarchia kościelna bała się, że potępienie sowieckiego głodu stworzy wrażenie, jakoby papież faworyzował faszystowskie Niemcy.
Także względy polityczne kształtowały podobne reakcje także gdzie indziej. Wielu europejskich ministrów spraw zagranicznych dysponowało na bieżąco dokładną wiedzą o głodzie. W 1933 roku Ukraina zresztą gościła kilku niezwykle przenikliwych obserwatorów zagranicznych. Gradenigo, włoski konsul w Charkowie w latach 1930–1934, rozumiał i skalę katastrofy, i jej wpływ na ukraiński ruch narodowy. Nie wątpił, że „brak żywności wynika głównie z klęski zorganizowanej, by dać nauczkę chłopom”:
Obecna tragedia doprowadzi do skolonizowania Ukrainy przez Rosjan. Zmieni charakter Ukrainy. W najbliższej przyszłości nie będzie powodu, by mówić o Ukrainie czy narodzie ukraińskim, bo „kwestia ukraińska” po prostu zniknie, kiedy Ukraina stanie się nieodróżnialną częścią Rosji.
W 1933 roku niemiecki konsul w Odessie też doskonale dostrzegał źródła klęski głodu:
Komunistyczni władcy nie dają chłopom zbyt długo pamiętać o swoich nieszczęściach, a osiągają to tak, że w ślad za jednym nieszczęściem szykują już następne i chcąc nie chcąc dawne strachy zostają zapomniane. A dawniej, jeśli przydarzyło się komuś we wsi nieszczęście, to pamiętały o tym pokolenia.
Gustav Hilger, niemiecki dyplomata w Moskwie – a później ważny doradca Hitlera w sprawie polityki wobec ZSRR (a jeszcze później konsultant CIA) – również wierzył, że głód wywołano sztucznie:
Mieliśmy wrażenie, że władze z rozmysłem powstrzymały się od pomagania cierpiącej ludności, poza tą zrzeszoną w kołchozach, żeby pokazać opornym chłopom, że śmierć głodowa to jedyna alternatywa dla kolektywizacji.
Jednak informacje o klęsce głodu nie wpłynęły na oficjalną politykę ani faszystowskich już Włoch, ani faszyzujących się Niemiec. Benito Mussolini osobiście przeczytał i adnotował niektóre raporty napływające z Ukrainy, ale nie wypowiedział się w tej sprawie publicznie – być może dlatego, że jego reżym z natury nie był specjalnie miłosierny, albo dlatego, że podpisawszy z ZSRR we wrześniu 1933 roku porozumienie o nieagresji, Włosi byli bardziej zainteresowani wymianą handlową. Niemcy też nie próbowali protestować czy oferować pomocy, choć dyskretnie wspierali mniejszość niemiecką, a później posłużyli się klęską głodu w nazistowskiej propagandzie.
Nie wszystkim raportom wierzono. Głód głęboko wstrząsnął polskimi dyplomatami – do tego stopnia, że ich sprawozdania podawano w wątpliwość. Szefa kijowskiego konsulatu Stanisława Kośnickiego skarcono w styczniu 1934 roku za zbytnie rozpisywanie się o „głodzie, nędzy, prześladowaniu ludności, walce z ukraińskością itd.” Jednak tak jak dyplomaci z innych krajów, Polacy byli przeświadczeni, że głód i represje zostały ukartowane: „Masowe prześladowania i areszty nie dadzą się ani wytłumaczyć, ani usprawiedliwić niebezpieczeństwem narodowego ruchu ukraińskiego […]. Przyczyny tej akcji należy […] szukać w zasadniczej, planowej, przewidującej i obliczonej na dłuższą metę polityce władców moskiewskich, którzy coraz bardziej stają się mocarstwowcami, umacniającymi ustrój i granice swego państwa”.
Natomiast brytyjscy dyplomaci bez trudu dawali posłuch najgorszym nawet doniesieniom. Dysponowali całą siecią informatorów – zaliczał się do nich wspomniany już kanadyjski agronom Andrew Cairns, który w 1932 roku zjeździł Ukrainę i Przedkaukazie z ramienia Empire Marketing Board. Cairns donosił o „wygłodzonych chłopach w łachmanach, z których część żebrze o chleb, większość czeka, raczej beznadziejnie, na bilety, wielu wspina się na stopnie lub dołącza do tłumu na dachu wagonów, wszyscy brudni i nędzni i nigdzie cienia uśmiechu”. Wyjaśniał też, że rządowy plan eksportu zboża był „absurdalny” i nierealny.
Mimo to brytyjski rząd nie tylko nie zaproponował pomocy, ale w 1933 roku wręcz czynnie zniechęcał do niezależnych prób dostarczenia głodującym żywności, twierdząc, że są to naiwne działania, jako że sowieckie władze są im przeciwne. Ówczesny szef Departamentu Północnego w Foreign Office, Laurence Collier, protestował też przeciwko udziałowi ukraińskich emigrantów w niektórych organizacjach charytatywnych: „wszystko, co związane z ukraińskim nacjonalizmem, działa na radzieckie władze jak płachta na byka”. Collier doskonale rozumiał, co się dzieje – o raporcie Cairnsa napisał: „Rzadko zdarzyło mi się czytać równie przekonujący dokument” – ale wolał nikomu się nie narazić.
Dyplomatyczne milczenie odpowiadało sowieckim władzom, które oczywiście nie chciały, by wieści o klęsce głodu się rozchodziły. Choć bolszewicki ideał światowej rewolucji odsunięto na dalszy plan, nigdy go całkowicie nie zarzucono. W 1933 roku radykalne zmiany polityczne w Europie znów wydawały się możliwe. Kontynent tkwił w kryzysie gospodarczym; Hitler właśnie został niemieckim kanclerzem. Dla marksistów-leninistów pogorszenie sytuacji międzynarodowej oznaczało, że niechybnie nadciąga ostateczny kryzys kapitalizmu. Dlatego też radzieckim przywódcom zależało na pozytywnym wizerunku ZSRR za granicą, żeby kryzys stanowił okazję do promowania Kraju Rad jako wyższej cywilizacji.