Jak strzelanie długodystansowe zmieniło oblicze wojny?
Ten tekst jest fragmentem książki Johna Waltera „Snajperzy. Historia strzelców wyborowych”.
Wiele angielskich karabinów sportowych z opuszczaną śrubą, wykonanych w latach 1740–1770 przez rusznikarzy, takich jak Robert Wogdon i Joseph Heylin, miało śrubę połączoną z osłoną spustu. Do odsłonięcia komory wystarczało zwykle kilka obrotów. Dlatego jednym z głównych udoskonaleń Fergusona w jego angielskim patencie nr 1139 z 2 grudnia 1776 roku było zastosowanie gwintu o szybkim skoku, aby opuszczenie śruby następowało już po trzech czwartych obrotu kabłąka osłaniającego spust. Ponadto w śrubie zamka były wycięte głębokie rowki – przecinające bruzdy – do rozprowadzania smaru. Karabiny z korkami były podatne na zabrudzenia, zwłaszcza jeśli po oddaniu kilku strzałów zostały odłożone na bok bez czyszczenia. Zaschnięte zabrudzenia często blokowały śruby tak mocno, że do ich usunięcia potrzebne były narzędzia. Ferguson zdecydował się na użycie smaru, żeby zminimalizować ryzyko zanieczyszczenia. Współczesne próby dowodzą, że to rozwiązanie się sprawdzało. Karabin zademonstrowany brytyjskim urzędnikom, a następnie królowi Jerzemu III, podobno strzelał nieprzerwanie i ani razu się nie zaciął.
Nie ma wątpliwości, że gdyby udało się wyeliminować drobne wady, karabin Ferguson mógłby być doskonałą bronią, o wiele lepszą niż karabin Baker, który miał stanowić wzorzec. Jedną z największych zalet karabinu Ferguson była szybkość, z jaką można było go załadować, bez uszczerbku dla osiągów, oraz łatwość, z jaką można było używać go zza osłony. Ponadto celnością znacznie przewyższał każdy gładkolufowy karabin. Przeprowadzono próby na dystansach do 200 jardów (183 m), nie chybiając celu, a twierdzenie, że karabin jest wystarczająco celny, by stanowił zagrożenie z odległości 300 jardów (274 m), wydaje się uzasadnione. Miał zatem co najmniej trzykrotnie większy zasięg skuteczny niż karabin Brown Bess typu Long Land Pattern.
Patrick Ferguson otrzymał pozwolenie na utworzenie korpusu strzelców. Oddział liczył 200 ludzi, głównie wywodzących się z 6. i 14. Pułków Piechoty. Jednak nagły wybuch wojny w Ameryce wymusił zmniejszenie ich liczby o połowę, głównie dlatego, że najważniejsze stało się ich szybkie wyszkolenie. Ferguson popłynął wraz ze swoimi ludźmi do Ameryki, gdzie radzili sobie na tyle dobrze, że zyskali aprobatę generała Howe’a. Niestety, gdy Ferguson odniósł poważne obrażenia w bitwie nad Brandywine, karabiny trafiły do magazynu (skąd niektóre albo nawet wszystkie mogły nigdy nie wrócić), a jego strzelcy dołączyli do piechoty liniowej.
W maju 1778 roku Ferguson powrócił do służby w New Jersey, pod rozkazy sir Henry’ego Clintona. Dwudziestego piątego października 1779 roku awansował na majora 71. Pułku Piechoty, a 22 maja 1780 roku – na inspektora milicji w obu Karolinach. Miał werbować lojalistów do walki za sprawę brytyjską, bardzo niepopularną wśród lokalnych Patriotów. Jego słynna bezstronność najpierw ustąpiła miejsca frustracji, a następnie zmieniła się w złe traktowanie tych, którzy nie chcieli pójść za nim.
Oddziały lojalistów zostały rozgromione przez strzelców Patriotów w bitwie pod Musgrove Mill (19 sierpnia 1780), a Ferguson zginął 7 października 1780 roku podczas bitwy pod Kings Mountain wraz z jedną ze swoich kochanek! Wkrótce on i jego karabin przeszli do historii.
Broń używaną przez kolonistów niemal powszechnie przedstawiano błędnie jako „długą strzelbę” z późniejszego okresu: wysmukłą i elegancką, o stosunkowo małym kalibrze, starannie wykonaną, z mosiężnymi ozdobami. Jednak w latach siedemdziesiątych XVIII wieku nie produkowano tego typu egzemplarzy. Pochodzą one z późniejszej epoki i to raczej z wojny 1812 roku niż wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Pierwsze karabiny używane w Ameryce Północnej przeważnie zostały sprowadzone do kraju przez imigrantów z Europy Środkowej, a pierwsze pokolenie amerykańskich rusznikarzy jedynie dopracowywało konstrukcje, z którymi najlepiej było zaznajomione. Krótkolufowe karabiny Jäger nie stanowiły idealnej broni w warunkach północnoamerykańskich, gdzie polowanie często polegało po prostu na ustrzeleniu czegoś do garnka. Polowanie na ptaki i małe ssaki wymuszało posługiwanie się bronią gładkolufową, z której z równą łatwością strzela się zarówno pojedynczymi kulami, jak i śrutem o małej średnicy, a dążenie do zachowania wagi broni przy jednoczesnym wydłużaniu lufy skutkowało wysmukleniem konturów.
By zaoszczędzić na ołowiu, którego zawsze brakowało, zredukowano kaliber każdej broni i znacznie zmniejszono grubość ścianek lufy. W 1775 roku w Ameryce Północnej wydobywano bardzo mało rud metalonośnych, a otrzymywane żelazo na ogół uznawano za słabej jakości. Dlatego rusznikarze woleli wykorzystywać stare gwoździe do podkuwania koni i ponownie formować z nich miękkie żelazne paski, gdyż były solidniejsze i pozwalały na zmniejszenie grubości luf bez utraty wytrzymałości.
Przysadzisty Jäger stopniowo ustąpił miejsca długolufowemu karabinowi Kentucky (myląca nazwa, gdyż niewiele egzemplarzy wyprodukowano w tym stanie). „Długi karabin” z 1775 roku zwykle miał kaliber 0,50–0,55 cala (12,7–13,97 mm) i sześć lub osiem głębokich bruzd gwintu, potrzebnych do zminimalizowania skutków zanieczyszczenia broni, ze względu na stosowanie prochu niskiej jakości. Pełny skręt gwintu najczęściej wynosił ok. 1,20 m, ale nie było to zunifikowane, więc można się zetknąć z różnymi egzemplarzami.
W czasach wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych sztucery wytwarzane w Pensylwanii i sąsiednich stanach na ogół miały prostą kolbę z drewna klonowego, z szyjką wyjątkowo grubą i lekko opadającą w kierunku stopki kolby. Wyszczuplone łoże uwydatniało zamek, z reguły toporniejszy i proporcjonalnie większy niż w dziewiętnastowiecznej broni.
Okucia, niezmiennie mosiężne, ograniczały się do małego bączka przed niego, osłony spustu, często z ostrogą, trzewika kolby, czasami z płytkami zachodzącymi na wierzch i spód kolby, oraz przykrywki schowka, okazjonalnie z ozdobnymi płytkami bocznymi. Tylko niektóre karabiny miały spust z przyspiesznikiem. Powszechniejszy był pojedynczy spust z końcem zakręconym do tyłu. Zamek miał na ogół płaską blachę z dwiema liniami wyrytymi na ogonie, pojedynczy mostek, płaski kurek i wygięte pod kątem krzesiwo.
Tak zwany karabin południowy, wytwarzany i używany w najbardziej na południe wysuniętych koloniach, był prymitywniejszy. Kolbę robiono z drewna, które akurat było dostępne – czasami orzechowego, kiedy indziej jesionowego. Okucia zredukowano do minimum. Przeważnie była to tylko osłona spustu, choć czasami spotyka się też bączek przedni i trzewik kolby. Schowek, tak charakterystyczny dla sztucerów pensylwańskich, zwykle nie występował. Wywiercony w stopce kolby otwór o dużej średnicy na ogół musiał wystarczyć do przechowywania smaru lub wosku świecowego do flejtuchów.
Karabiny wydawane brytyjskim żołnierzom po 1776 roku znów pochodziły głównie z Hanoweru, Hesji i innych sprzymierzonych państw niemieckich. Większość z nich jedynie szczegółami różniła się od broni używanej w czasie wojny siedmioletniej. W 1776 roku William Grice przerobił ok. 700 niemieckich karabinów kalibru 0,54 cala (13,72 mm), które zostały wysłane do Ameryki Północnej w celu uzbrojenia lekkiej piechoty walczącej w luźnym szyku. Przypominały one sztucery jegierskie, ale miały rozszerzającą się lufę o długości 36,75 cali (ok. 93 cm), typowo brytyjski zamek wojskowy, odlewaną mosiężną osłonę spustu z ostrogą, prostą kolbę z drewna orzecha włoskiego oraz schowek na flejtuchy i skałki umieszczony po prawej stronie kolby i zamykany drewnianą zasuwką.
Ten model nie miał kontynuacji, ale jego elementy można dostrzec w krótkolufowym karabinie z czasu wojen rewolucyjnej Francji i wojen napoleońskich (1793–1815), wykonywanym przez londyńskiego rusznikarza Ezekiela Bakera. Był to pierwszy standaryzowany karabin armii brytyjskiej. Miał znacznie większą donośność niż gładkolufowe karabiny New Land Pattern oraz India Pattern, przez co do odległości 180 m stanowił bardzo realne zagrożenie.
Baker nie zawarł w nim nowatorskich pomysłów, za to wyraźnie korzystał ze wzorów holenderskich i po prostu połączył kilka pożądanych cech. Zamek był początkowo zmniejszoną wersją tego z New Land Pattern, jednak po ok. 1806 roku dodano kurek ze spłaszczoną górną szczęką, podniesioną panewkę oraz zatrzask bezpiecznika wpuszczony w ogon blachy zamka. Do 1803 roku wytwarzano karabiny Baker w dwóch wariantach: „muszkietowe” kalibru 0,750 cala (18,75 mm) i „karabinowe” kalibru 0,625 cala (15,62 mm); później – zdecydowanie częściej te drugie, ponieważ lżejsza kula karabinowa osiągała większą prędkość wylotową, co podnosiło celność na długim dystansie.
Doskonałe karabiny kalibru 0,625 cala (15,62 mm) miały 1,16 m długości (w tym lufa 0,76 m) i ważyły nieco ponad 4 kg. Z prawej strony lufy była przylutowana obsada bagnetu. Na lufie znajdował się stały celownik – niewyskalowany, ale odpowiedni do strzałów oddawanych z odległości do 200 jardów (183 m) – z małą, składaną ramką (celownikiem ramkowym – przyp. red.) o nastawie 300 jardów (274 m). Podpoliczek zwykle znajdował się po lewej stronie kolby, a schowek z mosiężnym wieczkiem – po prawej stronie. Lekko zarysowany uchwyt pistoletowy na kolbie został zaakcentowany przez mosiężny kabłąk spustowy z ostrogą.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Johna Waltera „Snajperzy. Historia strzelców wyborowych” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Johna Waltera „Snajperzy. Historia strzelców wyborowych”.
Kolbę na ogół profilowano tak, aby trzewik był pionowy, a wierzch kolby opadał w kierunku stopy. Konstrukcja „w linii prostej” kierowała odrzut prosto w ramię strzelca, żeby, jak oczekiwano, zminimalizować podrzut lufy.
Wiosną 1800 roku z czternastu pułków piechoty został sformowany Eksperymentalny Korpus Strzelców, z ośmioma kompaniami pod dowództwem pułkownika Coote’a Manninghama. W październiku przemianowano go na 95. Pułk Strzelców (jego szlak bojowy zaczął się 25 sierpnia 1800 roku atakiem na port Ferrol w Hiszpanii). Zamówiono u londyńskich rusznikarzy 800 sztuk karabinów Baker i prawdopodobnie większość została dostarczona w połowie 1801 roku. Strzelcy nosili zielone kurtki do czarnych spodni – zamiast typowych dla brytyjskiej piechoty czerwono-białych mundurów – i w razie potrzeby mieli atakować w luźnej formacji jako strzelcy wyborowi.
Strzelanie precyzyjne nie tylko ćwiczono, ale otwarcie do niego zachęcano, a zapisy w licznych pamiętnikach świadczą o skuteczności strzelców na polu bitwy. W 1802 roku Francuzi zaczęli się obawiać sprawności 95. Pułku Strzelców, więc pod koniec wojen napoleońskich oddział musiał zostać przemianowany na Brygadę Strzelców.
W swojej książce With British Snipers to the Reich Clifford Shore, cytując Marshala Soulta, zwrócił uwagę na osiągnięcia innej podobnej formacji w wojnie na Półwyspie Iberyjskim: „Batalion dziesięciu kompanii (...) jest uzbrojony w krótkie karabiny; ludzie są dobierani ze względu na umiejętności strzeleckie; pełnią obowiązki zwiadowców, a w akcji mają wyraźny rozkaz »zdejmowania« oficerów, zwłaszcza starszych oficerów lub generałów”. W cytowanym fragmencie chodzi o 60. Pułk Piechoty, który zasłużył się w bojach na Półwyspie Iberyjskim. W 1824 roku formacja awansowała do rangi Korpusu Strzelców. Przedrostek „Królewski” dodano mu do nazwy dopiero w 1830 roku. Jednakże 5. batalion tego pułku sformowano w Cowes na wyspie Wight, prawdopodobnie już w 1797 roku, od razu jako oddział strzelców pieszych. Żołnierze nosili zielone kurtki z czerwonymi wyłogami, ale twierdzenie, że zostali uzbrojeni w karabiny Baker, jest błędem. Wydaje się, że początkowo wydano im fuzje lekkiej piechoty, podobne do karabinów Land Pattern, ale mniejszego kalibru i z krótszymi lufami. Karabiny Baker zastąpiły tę gładkolufową broń najprawdopodobniej dopiero ok. 1805 roku, gdy 95. Pułk Strzelców zademonstrował zalety gwintowania i wówczas wzięto pod uwagę więcej czynników.
Wyprodukowano zaskakująco dużo karabinów Baker. Do końca 1805 roku było to ponoć 2757 sztuk, ale dostarczono tyle luf i zamków, że wystarczyłoby do zmontowania kolejnych 3 tys. sztuk. Do zakończenia wojen napoleońskich w 1815 roku łączna produkcja w Londynie i Birmingham wyniosła prawie 50 tys. egzemplarzy. Kilka tysięcy sztuk trafiło nawet do portugalskich caçadores [elitarne oddziały lekkiej piechoty armii portugalskiej – przyp. red.]. Podczas bitwy pod Cacabelos (3 stycznia 1809) na drodze prowadzącej do La Coruñi Thomas Plunkett z 95. Pułku Strzelców strzelił z dużej odległości i śmiertelnie zranił francuskiego generała brygady, a następnie zabił jednego z jego adiutantów, który rzucił się w stronę zranionego dowódcy. Odległość do celu szacowano na 180–730 m, przy czym raczej była bliższa tej pierwszej wartości. Zapewne generał Auguste-François-Marie de Colbert-Chabanais czuł się bezpieczny, ponieważ znajdował się poza zasięgiem karabinów.
Widząc Colberta szarżującego przed swoimi ludźmi, wyróżniającego się ze względu na mundur i siwego konia (...) [Plunkett] wybiegł przed linię i na most. Rzucił się na plecy i oparł lufę swojego bakera na skrzyżowanych nogach, a stopkę kolby trzymał pod prawym ramieniem w przyjęty sposób, po czym strzelił i zabił Colberta.
Plunkett przyjął popularną pozycję „na plecach”, a lufę karabinu wsparł na prawej nodze – zgiętej w kolanie i opartej łydką na kolanie lewej nogi. W napisanej ponad rok później książce Scloppeteria kapitan Henry Beauffroy określił tę pozycję jako „nie dość, że niewygodną, to jeszcze bolesną”. Mimo wszystko właśnie taka pozycja stała się bardzo popularna w kręgach dziewiętnastowiecznych strzelców wyborowych, a podczas II wojny światowej wciąż polecano jej odmianę, jeśli tylko topografia miejsca, z którego zamierzano oddać strzał, była odpowiednia.
Francuzi mogli wystawiać własnych strzelców, gdyż już od 1793 roku dysponowali odpowiednim karabinkiem z gwintowaną lufą. Niestety, podczas wojny na Półwyspie Iberyjskim zarówno dowódca wojsk francuskich, jak i wielu jego starszych oficerów traktowali strzelców jako niezdyscyplinowanych marnotrawców amunicji, którzy, mierząc do oficerów wroga, stwarzali zagrożenie dla dyscypliny żołnierzy na linii ognia. Celowanie do wybranych osób uważali za postawę niegodną dżentelmena. Wydarzenia szybko dowiodły, że popełnili poważny błąd taktyczny.
Na statkach wojennych strzelcom usadowionym na masztach, i to niezależnie od narodowości, nakazywano wyeliminowanie tylu wrogich oficerów, ilu zdołają, co niejednokrotnie zadecydowało o przebiegu walk. W ogniu bitwy statki często stały burta w burtę i załoga każdego z nich usiłowała dokonać abordażu, by przejąć wrogą jednostkę. W takiej sytuacji nawet chwilowa utrata kontroli mogła zadecydować o sukcesie lub porażce.
W konsekwencji wśród ofiar morskich starć było wielu oficerów wyższych szarż. Do najbardziej znanych zalicza się Horatio Nelson, trafiony kulą wystrzeloną z grotmasztu francuskiego okrętu wojennego „Rédoutable” (21października 1805). Tak wspominał to Robert Guillemard, marynarz, który ponoć oddał strzał:
Oba pokłady zaściełały trupy (...). Dostrzegłem kapitana [Jeana-Jacquesa] Lucasa tkwiącego bez ruchu na swoim stanowisku i kilku rannych oficerów wciąż wydających rozkazy. Na rufie angielskiego statku stał oficer obwieszony medalami i tylko z jedną ręką. Z tego, co słyszałem o Nelsonie, wiedziałem, że to musi być on. Otaczało go kilku oficerów, którym najwyraźniej wydawał rozkazy. Widziałem go całkiem odsłoniętego i blisko mnie. Mogłem w niego wycelować, ale strzeliłem na oślep w grupę marynarzy i ofi cerów. Nagle zobaczyłem wielkie zamieszanie na pokładzie „Victory”; ludzie tłoczyli się wokół oficera, którego wziąłem za Nelsona (...).
Śmierć Nelsona nastąpiła w chwili, gdy wynik starcia był już praktycznie przesądzony, więc miała niewielki wpływ na przebieg walki. Jednak nie zawsze tak było. Podczas amerykańskiej wojny o niepodległość strzelcy wyborowi przesądzili o wyniku kilku morskich potyczek. Zdarzyło się tak na przykład 23 września 1779 roku w pobliżu przylądka Flamborough w hrabstwie Yorkshire, podczas walki na morzu statku USS „Bonhomme Richard”, dowodzonego przez Szkota Johna Paula Jonesa, z HMS „Serapis” pod dowództwem Richarda Pearsona. Większy i potężniejszy – przynajmniej w teorii – amerykański okręt był starą francuską jednostką typu East Indiaman [uzbrojony żaglowiec handlowy – przyp. red.], wypożyczoną marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych, natomiast brytyjski statek był jednostką zaledwie piątej wielkości, zwodowaną kilka miesięcy wcześniej.
Zaraz po oddaniu pierwszych salw burtowych co najmniej trzy z sześciu osiemnastofuntowych dział na pokładzie USS „Bonhomme Richard” wybuchły szybko jedno po drugim. Detonacja zabiła nie tylko obsługujących działa artylerzystów, ale i wielu innych marynarzy na pokładzie działowym, a także poważnie uszkodziła konstrukcję statku. Bitwa wrzała dopóty, dopóki fregaty nie zetknęły się burtami. Wtedy z obu stron podjęto próbę abordażu. Brytyjczycy usiłowali wejść na amerykański pokład, ale zostali odparci, podobnie Amerykanie. Działa „Serapisa” nadal ostrzeliwały, teraz z bliskiej odległości, statek wroga, wyrządzając straszliwe szkody, ale ulokowani na masztach amerykańscy strzelcy celnymi strzałami zmusili brytyjskich marynarzy do schowania się pod pokładem. Brytyjczycy, mimo że zabili ponad pięćdziesięciu strzelców, nie zdołali już odeprzeć kolejnej próby abordażu.
Kapitan Pearson opuścił banderę „Serapisa” i się poddał, a kapitan John Paul Jones odniósł ważne zwycięstwo. Oba statki zostały zniszczone. USS „Bonhomme Richard” – podziurawiony poniżej linii wodnej – nabrał tyle wody, że kapitan Jones musiał przenieść swoją załogę i banderę na brytyjska fregatę i popłynął nią do Republiki Siedmiu Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich. Następnie HMS „Serapis” został przekazany francuskiej marynarce wojennej, ale dwa lata później u wybrzeży Madagaskaru zniszczyły go ostatecznie pożar i eksplozja.
Na początku wojen napoleońskich pojawiła się, choć na krótko, jedna z najbardziej niezwykłych broni tamtej epoki – wojskowy karabin pneumatyczny. Wiatrówki zasobnikowe były produkowane od wielu lat, ale tylko w niewielkiej liczbie i do użytku sportowego. Zmieniło się to 1 marca 1779 roku, gdy rusznikarz Bartolomeo Girandoni 27 zademonstrował cesarzowi Józefowi II powtarzalny karabin skałkowy z kolbowym zbiornikiem powietrza. Cesarz był pod wrażeniem i nakazał przetestować skuteczność tej broni w terenie.
Próby wypadły zachęcająco, więc armia austriacka zamówiła 1 tys. powtarzalnych karabinów i 500 wiatrówek. Girandoni pospiesznie przeniósł się wraz ze swoim warsztatem do Wiednia, lecz produkcja szła nieznośnie powoli. Do końca listopada 1784 roku rusznikarz zdołał wykonać zaledwie 111 powtarzalnych karabinów i ok. 290 wiatrówek; 700 kolejnych wiatrówek dostarczył do jesieni 1787 roku.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Johna Waltera „Snajperzy. Historia strzelców wyborowych” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Johna Waltera „Snajperzy. Historia strzelców wyborowych”.
Wiatrówka Girandoniego (Repetier-Windbüchse M1780; powtarzalny karabin pneumatyczny) miała ok. 1,2 m długości i ważyła nieco ponad 4 kg. Wyżłobionych spiralnie w prawo 12 płytkich bruzd zataczało jeden pełny obrót w mierzącej 76 cm gwintowanej lufie kalibru ok. 0,51 cala (12,95 mm). Okucia i szkielet były mosiężne, lufa była brunirowana, przednią część łoża zwykle wykonywano z drewna orzecha włoskiego, a kolbowy zbiornik powietrza z żelaza i obciągano go skórą.
Kula trafiała z magazynka rurowego po prawej stronie zamka do komory za każdym razem, gdy dociskany sprężyną zamek został przesunięty dostatecznie daleko w bok. Zewnętrzny kurek należało odwieść, a następnie zwolnić przez naciśnięcie spustu, aby uderzył, a tym samym na chwilę otworzył zawór. Wtedy podmuch sprężonego powietrza z wydrążonej kolby wypychał pocisk przez lufę.
Prędkość wylotowa pocisku była niska – ok. 300 m/s przez pierwsze dziesięć strzałów i w miarę strzelania znacznie spadała, przez co przy trzydziestym strzale wynosiła już tylko 165 m/s. Jednak wystrzał był cichy, a kula, mająca prawie taką samą energię wylotową jak współczesny nabój Parabellum kalibru 9 mm, raziła śmiertelnie na dystansach do ok. 100 m. Tak więc pod względem donośności wiatrówka choć niewiele, to jednak przewyższała karabin skałkowy. Była przydatna, gdy strzelec ukradkiem zbliżył się do celu na wystarczającą odległość i wiedział, że cichy wystrzał nie zdradzi jego pozycji. Ponadto jako broń odtylcowa była znacznie celniejsza od karabinu.
Największy problem był z napełnianiem zbiorników sprężonego powietrza. Na stojąco trzeba było wykonać aż dwa tysiące ruchów rączką pompki, aby napompować zbiornik do ciśnienia roboczego (z wieloma minieksplozjami w międzyczasie). Dlatego cesarz nakazał, aby każdy karabin został wyposażony w trzy zbiorniki (jeden zamontowany w broni i dwa zapasowe). Pompowanie stanowiło pewne utrudnienie dla armii polowej, a także narażało strzelców na niebezpieczeństwo, gdy odbywało się w zasięgu artylerii wroga.
Jedyne udokumentowane użycie wiatrówek Girandoniego miało miejsce podczas wojny rosyjsko-tureckiej w latach 1787–1792, kiedy to 200 sztuk tej broni wysłano wojskom austriackim strzegącym granicy węgierskiej. Po śmierci cesarza Józefa II jego następca Leopold II sformował oddział tyrolskich strzelców wyborowych (niem. Tiroler Scharfschützen), częściowo uzbrojony w wiatrówki Girandoniego. Inne trafiły do korpusu jegrów. Niewątpliwie użyto ich w walce przeciwko Francuzom. Jednak nie odnotowano żadnych spektakularnych sukcesów, mimo że w tamtych czasach Windbüchse (z niem. karabin wiatrowy) był idealną bronią snajperską bliskiego zasięgu.
Szacuje się, że wykonano jedynie ok. 1540 wiatrówek M1780. W 1799 roku mniej więcej 100 z nich służyło jeszcze strzelcom tyrolskim, 308 zaginęło, a ponad 1 tys. leżało w magazynie. Wreszcie w 1801 roku dowódca tyrolskich strzelców poprosił o zastąpienie wiatrówek sztucerem skałkowym Jägerbüchse M1795, dzięki czemu miał nadzieję podwoić maksymalny zasięg rażenia. Wiatrówki zostały wycofane z użytku w marcu 1801 roku i oddane do magazynu. Tych, które się zachowały, użyto ponownie w 1805 roku przeciwko oddziałom Napoleona Bonapartego, ale w 1815 roku znów je wycofano i w latach dwudziestych XIX wieku zezłomowano. Dlatego do dziś przetrwały nieliczne egzemplarze.
Podczas gdy w Europie toczono wojny napoleońskie, w Ameryce Północnej w 1812 roku rozgorzał konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Królestwem Wielkiej Brytanii. Podobnie jak w pierwszych latach wojny o niepodległość siły amerykańskie użyły snajperów i oddziałów strzeleckich. Na morzu strzelcy wyborowi marynarki przesądzili o sukcesie USS „Constitution” w starciach z okrętami HMS „Java” (wcześniej francuska fregata „Renomée” klasy Pallas), a następnie HMS „Guerriere” (również była francuska fregata).
W potyczce 20 grudnia 1812 roku sierżant amerykańskiej piechoty morskiej Adrian Andrew Peterson śmiertelnie ranił kapitana „Javy”, Henry’ego Lamberta. W starciu 19 sierpnia 1812 roku amerykańscy strzelcy wyborowi zranili kilku najwyższych rangą oficerów na pokładzie „Guerriere”, w tym kapitana Jamesa Dacresa, z kolei brytyjski strzelec wyborowy zastrzelił porucznika Williama Sharpa Busha – pierwszego oficera amerykańskiej piechoty morskiej, który zginął w bitwie. Wyeliminowanie w kluczowych momentach dowódców brytyjskich okrętów znacznie się przyczyniło do amerykańskich zwycięstw.
W wojnie lądowej strzelcy uzbrojeni głównie w długie karabiny (lub porównywalną broń), często działając samodzielnie, zabili wielu wysokich rangą oficerów. Wśród ofiar był generał major Robert Ross, dowódca brytyjskich sił ekspedycyjnych w Ameryce Północnej, znienawidzony „człowiek, który spalił Biały Dom” i zwycięzca w bitwie pod Bladensburgiem (24 sierpnia 1814). Urodzony w 1766 roku Ross dosłużył się generalskiej rangi dzięki udziałowi w wojnie na Półwyspie Iberyjskim, pod rozkazami sir Arthura Wellesleya, późniejszego 1. księcia Wellington.
Wojna brytyjsko-amerykańska (1812–1814) dobiegała końca. Zanim wybrzmiał jej ostatni akord – bitwa pod Nowym Orleanem – podczas ataku na Baltimore (12 września 1814) zginął generał Robert Ross, zastrzelony przez dwóch nastoletnich amerykańskich snajperów. Daniel Wells i Henry McComas, bo o nich chodzi, osłaniali odwrót swoich kolegów podczas walk o North Point. W obliczu brytyjskiego natarcia Wells i McComas zdecydowali się zaryzykować i oddać strzały do oficera na koniu, który najwyraźniej wydawał rozkazy swoim ludziom. Strzelili jednocześnie. Generał upadł, śmiertelnie trafiony kulą, która przeszła przez prawe ramię i utkwiła w klatce piersiowej. Śmierć Rossa została pomszczona przez jego żołnierzy, którzy niemal natychmiast po tym, jak generał major spadł z konia, pojmali snajperów i zabili ich.
W czasie wojen amerykańskich miało miejsce wiele podobnych wydarzeń, a te fascynujące historie opowiedział ze szczegółami John Plaster w wydanej w 2008 roku książce The History of Sniping and Sharpshooting. Jednakże zasługi przypisywane konkretnym strzelcom wyborowym bywają kwestionowane z braku niepodważalnych dowodów. Na polu bitwy przesłoniętym „mgłą wojny” na ogół wyjątkowo trudno ustalić ponad wszelką wątpliwość – zwłaszcza kiedy strzela się z dużej odległości i bez korzystania z celowników optycznych – kto i kogo faktycznie trafił. Wielu wysokich rangą oficerów zginęło od przypadkowych kul, czasem tylko dlatego, że znajdowali się na pierwszej linii walk. Nierzadko przypisuje się ich śmierć strzelcom, którzy w odpowiednim czasie oddali przypadkowy strzał, tyle że we właściwym kierunku.
Gdy 8 stycznia 1815 roku, podczas bitwy o Nowy Orlean, zginął generał sir Edward Pakenham, za przyczynę śmierci uznano kulę strzelca. Jednak z zeznań jego adiutanta, majora Duncana MacDougalla z 85. Pułku Piechoty, który był świadkiem śmierci sir Edwarda Pakenhama, wynika, że od kuli strzelca generał odniósł tylko jedną z trzech ran. Dwa pozostałe trafienia, w tym śmiertelny postrzał w kręgosłup, były skutkiem wystrzału z amerykańskiego kartacza. Generał major sir Samuela Gibbs, który po śmierci generała Pakenhama przejął dowodzenie nad wojskami Brytyjczyków, najprawdopodobniej również zginął od pocisków z kartacza.
Koniec wojen napoleońskich był jednocześnie końcem epoki, w której na polu bitwy królował zmasowany ogień piechoty z karabinów dużego kalibru. Było to częściowo spowodowane zastąpieniem zamka skałkowego kapiszonowym, chociaż musiało jeszcze upłynąć ponad dwadzieścia lat, zanim pierwsze pomysły wielebnego Alexandra Johna Forsytha, by użyć zamka w kształcie buteleczki perfum, zaowocowały opracowaniem kompletnego miedzianego kapiszona.
Długo można by omawiać rozwój kapiszonu, ponieważ na drodze jego ewolucji było wiele ślepych zaułków, ale nie czas i miejsce na to. Nie jest też do końca jasne autorstwo pomysłu. W kręgach anglo-amerykańskich wynalazek ten zwyczajowo przypisuje się artyście Joshui Shaw, a we Francji – między innymi François Prélatowi. Mimo wszystko wyposażenie wojska w broń kapiszonową, poczynając od karabinu Brunswick z 1837 roku w Wielkiej Brytanii, miało jeden ważny skutek. Próby bojowe dowiodły, że liczba niewypałów zmniejszyła się do jednej siódmej tych w standardowym karabinie skałkowym.
Połączenie karabinu z kapiszonem przy jednoczesnym zwiększeniu donośności i celności strzału zachęciło do podjęcia pierwszych prób skonstruowania broni, z której można by celnie strzelać na odległość znacznie przekraczającą 200 jardów (183 m), czego oczekiwano od karabinów Baker i brunszwickiego.
Komora węższa od średnicy lufy pomysłu Henriego-Gustave’a Delvigne (1800–1876) i trzpień w komorze nabojowej (fr. carabine à tige) Louisa-Étienne’a de Thouvenin (1791–1882) były krokami we właściwym kierunku, chociaż skuteczność takiej broni obniżały przypadki wbicia się pocisku w krawędź komory lub czubek trzpienia. Postęp dokonał się również za sprawą Charles’a-Claude’a-Étienne’a Meuniera, zwanego Minié (1804–1879), który wynalazł pocisk ekspansywny (autorstwo pomysłu przypisywane jest także innym wynalazcom). Pocisk typu Minié, objęty francuskim patentem nr 7978, złożonym 16 kwietnia 1849 roku, pozwalał na skuteczne strzelanie z odległości 460 m, a nawet większej.
Strzelanie długodystansowe stało się rzeczywistością, a wojna już na zawsze zmieniła swój charakter.