Jak przebiegało oblężenie Trembowli?
Ten tekst jest fragmentem książki Marka Wagnera „Trembowla 1675”.
Od 22 września baterie osmańskie zaczęły ostrzeliwać podzamcze i zamek z półkartaun, starając się zniszczyć mury i wybić w nich wyłomy, aby umożliwić janczarom wejście do wnętrza twierdzy. Na podstawie zachowanych przekazów wiemy, że do 4 października Turcy wystrzelili około 5 tys. pocisków działowych, natomiast ich moździerze, ostrzeliwujące wnętrza zamkowe „za pomocą granatów”, zużyły około 425 sztuk amunicji. Ta pierwsza liczba jest raczej zawyżona – bardziej prawdopodobne jest zużycie 3–4 tys. kul w ciągu 9–10 dni (co średnio dawałoby 300–400 kul dziennie). Z kolei moździerze oddawały 35–40 wystrzałów dziennie. Dla porównania: trzy lata wcześniej pod Kamieńcem Podolskim Turcy wystrzeliwali średnio 400 kul armatnich oraz 100 granatów moździerzowych na dobę.
Do burzenia fortyfikacji Turcy używali wielu typów armat i moździerzy, które strzelały pociskami o wadze 16–30 okk, a mniejszych, ważących 11–14 okk używano do celów obronnych. Zwykle ustawiali na pozycjach kilkanaście armat i zapasy amunicji, ale z powodów logistycznych cały proces wymagał podjęcia decyzji kilka tygodni wcześniej, co ograniczało możliwości przemieszczania w warunkach polowych. Ten problem był istotny dla dowódców tureckich, gdyż ograniczano siłę ognia na korzyść ruchliwości artylerii, zabierając na kampanie mniejszą liczbę ciężkich dział i mniejsze zapasy amunicji do nich.
Turecki ostrzał rozbił jedynie część murów Trembowli. Głównym zagrożeniem dla strony polskiej było osiem ciężkich dział rozmieszczonych na północ od zamku. Te dwie tureckie baterie systematycznie, „w dzień i w nocy” ostrzeliwały polskich obrońców w bastejach i na murach. Bardzo dotkliwy był zwłaszcza nasilający się ostrzał nocny – Turcy działali tak samo jak podczas oblężenia Kamieńca Podolskiego w 1672 roku.
W opinii Aleksandra Czołowskiego duże straty od ognia moździerzy ponieśli żołnierze piechoty, którzy obsadzali wybrane odcinki murów. Przekazał on także informację, że żona komendanta Anna Dorota Chrzanowska była dwukrotnie ranna, chociaż nie wiemy, czy przy obronie murów, czy w trakcie wypadu z zamku.
Dokuczliwe dla obrońców było zwłaszcza zniszczenie pierwszego dnia oblężenia studni zamkowej i wybicie stada koni i bydła. Ogień artylerii wywołał kryzys zaopatrzeniowy i brak bieżącej wody do picia, co potwierdzała polska relacja z 7 października: „Studnią granatami także zepsowano, że ledwo beczkę jaką wody mogli mieć na dzień, którą cnotliwy komendant dzielił łyżką, i sobie więcej nie biorąc”.
Turcy próbowali szturmować zamek po uprzednim odpaleniu min w wydrążonych korytarzach skalnych. Jeden z takich ładunków częściowo wysadził w powietrze wspomniany anguł, gdy ostrzał działowy i muszkietowy z obu bastei ogniem flankowym nie okazał się dość skuteczny. Po tym wydarzeniu osłabło morale obrońców. Podczas kolejnej zmiany straży grupa szlachty zbuntowała się i opuściła swe posterunki, a po „naradzie postanowiła poddać zamek”. Dalsze wydarzenia legenda związała z postawą Anny Doroty Chrzanowskiej, która zorientowana w sytuacji postanowiła powiadomić męża i czynnie przeciwstawić się planom kapitulacji.
Taka wersja wydarzeń dominuje we współczesnej literaturze historycznej, warto jednak bliżej przyjrzeć się też innym wersjom, które zostały utrwalone w ikonografii i literaturze. Pierwszy opis bohaterskiej postawy pani Chrzanowskiej pochodzi z listu biskupa kijowskiego Andrzeja Chryzostoma Załuskiego do kardynała Galeazzo Marescottiego, nuncjusza apostolskiego w Hiszpanii, z 16 grudnia 1675 roku. Według niego Chrzanowska usłyszała dyskusję obradującej szlachty i zawiadomiła męża. Ten z pomocą żołnierzy zmusił zwolenników kapitulacji do rozejścia się i zajęcia stanowisk obronnych, zakazując dalszych spotkań. Inna wersja mówiła o tym, że Anna Dorota wtargnęła do komnaty, w której odbywała się narada szlachty na temat szans dalszej obrony i odwiodła ich od kapitulacji. Późniejsza legenda „włożyła” także w jej ręce dwa noże (lub pistolety), którymi groziła obradującym, gdyby zamierzali poddać twierdzę, posuwając się do zapowiedzi zabicia siebie i męża. Groźba Chrzanowskiej przyniosła pozytywny skutek, gdyż obrońcy porzucili plany kapitulacji i kontynuowali walkę. Załuski z kolei napisał o Chrzanowskiej, że „w chwilach niebezpiecznych groźbami podniecała ducha męża i nosząc dwa noże przy sobie, przyrzekała, że w razie poddania się zamku jednym zada śmierć jemu, a drugim sobie”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Wagnera „Trembowla 1675” bezpośrednio pod tym linkiem!
Jeszcze raz oddajmy głos artylerzyście i pamiętnikarzowi Filipowi Dupontowi: „Prace [tureckie] były przerywane przez Niemkę, żonę dowódcy twierdzy, która często wypadała z szablą w dłoni na czele części garnizonu i uśmiercała wielu wrogów, zasypywała ich okopy i czyniła wszystko, czego można by oczekiwać od najdzielniejszych i i najzdolniejszych mężczyzn”. I dalej: Ibrahim pasza „chciał też zastraszyć komendanta, ale jego żona zawsze odpowiadała na groźby i sama często niosła ogień i zniszczenie na wały oblegających. Krótko mówiąc, żona i mąż dowiedli tysięcznymi wyczynami, że powierzenie im obrony twierdzy nie było pomyłką”.
Zapewne w ostatnich dniach września Turcy przesunęli ciężkie działa bliżej zamku. Ponadto saperzy osmańscy wykonali sieć podkopów w kierunku twierdzy, dochodzących na niewielką odległość od krawędzi murów. Jak wiemy, owe korytarze otoczyły mury zamkowe i basteję zachodnią z trzech stron. Grupy liczące zazwyczaj po pięciu saperów otrzymywały samodzielne zadania minerskie czy kontrminerskie. Były to dość mozolne prace w głębokich i wąskich tunelach minowych. Saperzy i minerzy mieli trudne zadanie, bowiem zamek trembowelski nie był osadzony na pokładach ziemi i piasku, ale na twardej skale. Ochraniały ich grupy liczące 20–30 janczarów.
W opinii Duponta Ibrahim pasza nie był zadowolony z postępu prac minerskich i ze skutków szturmów janczarów, odwiedzał zatem ich stanowiska i zachęcał do walki. „Nie zaniechał ani obietnic, ani gróźb, by zagrzać swe wojsko do boju” – wspominał francuski pamiętnikarz. Od 29 września do 3 października Turcy aż czterokrotnie zakładali miny, te jednak nie wyrządziły znacznych wyłomów w basztach oraz murach zamkowych. Niepowodzeniem zakończyły się także cztery szturmy dokonane przez oddziały janczarów, które zostały odparte przez obrońców ze znacznymi stratami.
Te sukcesy wzmocniły morale podkomendnych Chrzanowskiego, którzy mimo ognia artyleryjskiego dokonali prawdopodobnie kilku wypadów na przedpola zamkowe, niszcząc tureckie aprosze i korytarze minowe. O tych wypadach załogi trembowelskiej nie posiadamy wielu informacji, a zatem po raz kolejny zacytujmy słowa Janusza Wolińskiego: „Grzmot dział i strzelby fortecznej, usławszy pola licznymi trupami, zamilkł dopiero ze zmierzchem. Pod jego osłoną oblężeńcy, chcąc niejako dopełnić sukcesu, uczynili wycieczkę czeladzią, by nie ogałacać stanowisk z żołnierza na wypadek szturmu. Chłopi z krzykiem wpadli w aprosze, pochwycili kilofy i motyki […]”, ale nadbiegający janczarzy „łatwo odpędzili ową nie zaprawioną do boju czeladź”. Jak wynika z powyższej relacji Duponta, znaczną rolę odgrywała tutaj Anna Dorota Chrzanowska, która sama uczestniczyła w wypadach zbrojnych na pozycje tureckie.
Aby zrozumieć grozę sytuacji, przywołajmy słowa Czołowskiego: „Cała przyległa od północy [do zamku] płaszczyzna wyglądała jak kretowisko od wałów, podkopów, aproszy w różnych kierunkach, lecz zamek bronił się ciągle, choć z dniem każdym ubywało obrońców, choć nadwerężono ściany, strzaskano kulami i granatami wszystkie siedzenia i blanki po murach «zepsowano pokoje», choć puszczano doń zatrute strzały z łuków «któremi lud szkodliwie razili, że kogo jeno postrzelili, nie mógł się wygoić żaden». A «niepochowane ich [poległych] zwłoki zatruwały powietrze, zapasy żywności kończyły się prawie, nadzieja jednak odsieczy kazała wytrzymać do ostatka i nie zawiodła»”.
Ostatnią minę Turcy wysadzili 4 października „pod angułem”, ale nie wyrządziła ona znacznych wyłomów w zamku. W tej sytuacji, wiedząc też o zbliżaniu się polskiej odsieczy, Ibrahim pasza i jego otoczenie zrezygnowali z dalszych prób zdobycia twierdzy; na szczęście dla obrońców, którzy byli już na skraju wytrzymałości. W efekcie dwutygodniowego ostrzału mury zamku zostały poważnie nadwątlone. Z załogi pozostało jedynie 40 żywych piechurów, a większe straty odnotowano wśród szlachty, mieszczan i chłopów, chociaż są one trudne do obliczenia. Straty wojsk tureckich nie są dokładnie znane; relacja z 7 października donosiła, że „zginęło w kilku szturmach siła nieprzyjaciela i tak twierdzą języki, że przez to 2000 teraz pod Husiatynem już jest…”. Nadawca listu zatem sugerował, że podczas oblężenia zginęło 5–6 tys. Turków, ale ta liczba wydaje się mocno zawyżona. Mimo to straty wśród oblegających były znaczne – Czołowski ocenił je na ponad 2 tys. poległych żołnierzy osmańskich.