Ani jednego dnia bez pracy twórczej - życie Jana Matejki
„To krwawa łuna, to pożar […] wołają jeden przez drugiego rozochoceni recenzenci rozmaitych piśmideł; to płat czerwony dla torreadorów hiszpańskich” – tak na temat „Hołdu Pruskiego” rozpisywała się francuska prasa po wystawie paryskiej w 1884 roku. Bardziej dosadnych słów użył jeden z czołowych francuskich krytyków sztuki Albert Wolf, który na łamach „Figaro” bez ogródek nazwał obraz polskiego artysty „starą, przez mole objedzoną makatą”. Wydawało się, że malarstwo historyczne Matejki nie przetrwało próby czasu. Zdecydowanie odbiegało już od panujących wówczas trendów i nowego wyobrażenia o sztuce. Francuzi rozmiłowani w impresjonizmie ze zdziwieniem oglądali „Hołd Pruski”, który zdawał im się osobliwym reliktem przeszłości. Oto jeden z nieodłącznych elementów pracy malarza i każdego artysty: krytyka.
Kontrowersje wokół dzieł Matejki
Ogromnych rozmiarów płótna budziły wielkie emocje i nieraz sprzeczne opinie. Ten sam obraz przewieziony na wystawę do Berlina zupełnie niespodziewanie wzbudził tam zachwyt. Nawet do tego stopnia, że komitet wystawy chciał przyznać Matejce złoty medal. Ze względu na symbolikę „Hołdu Pruskiego” odmówił mu go jednak cesarz Wilhelm. Jan Matejko wbrew zmiennym opiniom po prostu robił swoje. Doznawał goryczy lekceważących spojrzeń, ale i chwil triumfu. Dzisiaj jego dzieła uznawane są za element narodowej tożsamości, ale w czasach kiedy powstawały, niektóre z jego prac mogły uchodzić wręcz za kontrowersyjne. „Rejtan – Upadek Polski” namalowany w 1867 roku nie przypadł do gustu polskiej arystokracji, która poczuła się dotknięta obarczeniem jej odpowiedzialnością za doprowadzenie do odebrania Polsce wolności. Mieszkający w Paryżu Ksawery Branicki, którego dziadek był przedstawiony na obrazie, otrzymał nawet z Polski list z prośbą o wykupienie i zniszczenie dzieła Matejki. Mało który artysta zasługuje na podziw w oczach jemu współczesnych. Póki żyje i tworzy, jego dzieła jak i talent są nieustannie poddawane w wątpliwość. Tak też było w przypadku Jana Matejki. Najdotkliwiej odczuwał to artysta w swoim rodzinnym mieście. Kiedy w 1889 roku postanowiono odnowić wnętrze kościoła Mariackiego na rynku krakowskim, tak bliskiego sercu Matejki, komitet kościelny bardzo długo ociągał się z powierzeniem malarzowi prac nad restauracją prezbiterium. Powątpiewano, czy poradzi sobie z tym zadaniem. Czy jego projekty nie są zbyt kosztowne, czy nie oszpecą wnętrza zabytkowego kościoła? Zastanawia-no się nad sprowadzeniem z zagranicy kogoś, kto być może bardziej znał się na rzeczy. Matejko jednak ze swoim stanowczym uporem, prześladując wręcz komitet z coraz to nowymi pomysłami, w końcu postawił na swoim. Prace trwały dwa lata, Matejko najpierw na dużych kartonach akwarelami malował wzory polichromii, następnie jego uczniowie odwzorowywali je na ścianach kościoła – wśród nich Stanisław Wyspiański i Józef Mehoffer. Mistrz co jakiś czas przechodził po rusztowaniu i sprawdzał efekty, sam także malował. 15 sierpnia 1891 roku, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, odbyło się odsłonięcie prezbiterium. Wśród zebranych we wnętrzu kościoła osób panowały mieszane odczucia. Kazimierz Bartoszewicz, publicysta i kolekcjoner sztuki napisał:
W taki sposób mógłby odmalować swój pałac dorobkiewicz pozbawiony smaku, dla którego wszystko, co czerwone i złote, jest równie pięknym […] Architektura straciła swój charakter, powaga gotyku opuściła świątynie, a nawet kościół wydaje się jakby mniejszym[…] Cała nadzieja w tym, że za jakie lat sto znów odnowi się kościół Mariacki i że wówczas może zabraknie wielkiego malarza historycznego (M. Szypowska, Jan Matejko wszystkim znany, Poznań 2016, s. 473-474).
Matejko, chociaż mocno przeżył nieprzychylne i krzywdzące recenzje, nie zniechęcał się. Myślał już o wykonaniu polichromii w katedrze królewskiej na Wawelu z jeszcze większym przepychem. Zamiar ten niestety nie został zrealizowany. Pokazanie „światu” ukończonego dzieła jest jedynie efektem finalnym pracy malarza, żeby jednak zrozumieć proces tworzenia, należy cofnąć się do momentu w którym rodzi się pomysł.
Źródło natchnienia Jana Matejki
Stanisław Tarnowski, znajomy Matejki, w broszurze wydanej pięć lat po śmierci artysty, trafnie wskazał źródło inspiracji mistrza. Przywołuje on wspomnienie Jana Matejki, który przechadzając się po rynku krakowskim, oddany lekturze starych kronik i książek z biblioteki, rozmyśla o minionych wydarzeniach i widzi przed sobą „jak żywe” postacie z odległych czasów: „Z rynkiem przed oczyma, ze scenami historyi przed oczyma duszy” Świat wyobraźni pozwalał na oderwanie się od codziennych zmartwień, ale dawał przede wszystkim siłę napędzającą do działania i tworzenia. Z dziennika prowadzonego przez Mariana Gorzkowskiego, który wpatrzony w osobę mistrza starał się zanotować najmniejszy szczegół z jego życia, można odtworzyć przebieg poszczególnych etapów pracy Jana Matejki. Rozpoczynał od gruntownego poznania tematu w takim stopniu, aby sam czuł się świadkiem owego wydarzenia z przeszłości. Z pomysłu, mglistego wyobrażenia wyłaniały się bardziej konkretne kształty i postacie. Jeszcze bez wyraźnych rysów twarzy, ale już wprawione w ruch, dostosowany do charakteru każdej z nich, a nawet do ciężkości czy lekkości noszonych strojów. Pierwsze szkice przypominały kłębowisko niedbale pociągniętych ołówkiem kresek. Kolejne stawały się bardziej wyraźne, a w końcu nabierały kolorów. Do obrazów wielkich rozmiarów artysta tworzył szczegółowe stadia wybranych fragmentów. Na przykład do bitwy pod Grunwaldem najpierw na osobnym płótnie farbą olejną malował pierwowzory koni, które potem miał przenieść na większy format. Zatem do jednego obrazu powstawał cały szereg mniejszych prac. Oprócz szkiców przeznaczonych do konkretnego przedstawienia, Matejko przerysowywał również stare ryciny, na jakie natrafiał w książkach ale także wszelkie zabytki i pomniki przeszłości. Z tych rysunków powstało swego rodzaju archiwum rekwizytów, nazwane przez samego artystę „Skarbczykiem”, z którego mógł czerpać wzory i nadawać swoim obrazom „ducha epoki”. Podczas przygotowywania kolejnych szkiców Matejko ciągle myślał o historycznych uwarunkowaniach wybranej przez siebie sceny. W jednym z listów do żony skarżył się na trudności związane ze „studiowaniem bliższych czasów” przy pracy nad „Rejtanem”:
bo tak wszystko pomięszane bez ładu żadnego, taki brak wszelkiego głębszego wypowiedzenia i zdecydowania, że nieraz mi się w głowię mięsza; a trzeba wszystkiego dochodzić [pisownia oryginalna].
Warto na tym etapie naszego przyglądania się pracy mistrza zaznaczyć, że jego obrazy nie były dosłowną ilustracją konkretnego momentu z historii. Dążył do tego, aby w jednej „stop-klatce” uchwycić cały moment dziejowy. Stąd też na obrazach pojawiają się osoby, które w danym czasie nie mogły tam się znaleźć, ale zdaniem malarza ich działania i czyny miały wpływ na to właśnie wydarzenie. Przejdźmy jednak do kolejnego etapu malarskich zmagań.
W pracowni mistrza Jana Matejki
Marian Gorzkowski z kronikarską skrupulatnością zapisywał na bieżąco w swoim kajecie prawie każdy dzień z życia Jana Matejki. Zazwyczaj rano, około godziny dziewiątej artysta wychodził ze swojego domu na ulicy Floriańskiej i szedł do pracowni. Po drodze mijali go nędzarze, proszący o jałmużnę, której artysta nigdy nie odmawiał. W pracowni spędzał prawie cały dzień, zwłaszcza pod koniec życia, kiedy coraz bardziej odcinał się od ludzi i wybierał pracę w samotności. Kronikarz Matejki wielokrotnie w swoim dzienniku zarzuca mistrzowi szkodliwy dla jego zdrowia tryb życia – jadł bardzo niewiele, posiłki zastępując kawą i kilkoma bułkami, palił przy tym dużo cygar. W ciasnym atelier z trudem mieściły się ogromne płótna (największy obraz – „Dziewica Orleańska” ma prawie 5 metrów szerokości i 10 metrów długości). Matejko malował więc „po kawałku”. Gdy pracował nad dolną częścią obrazu, reszta była zawinięta na rolce. Tymi warunkami pracy często tłumaczono błędy w oddaniu przez niego perspektywy – ponieważ malując nie widział całości. Stanisław Tarnowski zwracał uwagę na wadę wzroku malarza, który wyraźnie widział tylko z bliska i tak malował wszystkie postacie – nawet te na dalszym planie. Możliwe jednak, że ta cecha malarstwa, przez niektórych uznana za defekt, wynikała po prostu z koncepcji artysty, który całą scenę najpierw ob-serwował w swojej wyobraźni a następnie przenosił na płótno, precyzyjnie odtwarzając każdy szczegół. Niezwykle musiała wyglądać wtedy pracowania Matejki. W trakcie tworzenia artysta pomagał sobie wcześniej przygotowanymi rekwizytami. Były to nie tylko szkice, ale również szyte na zamówienie kostiumy z atłasu, aksamitu i innych tkanin – wszystkie zgodne z modą dawnych epok. Zanurzony w swoich myślach i skoncentrowany na pracy, nie przywiązywał zbytniej wagi do otoczenia. Marian Gorzkowski obserwował mistrza, który rozdrażniony tracił mnóstwo czasu na szukanie wśród bezładnej sterty konkretniej tubki z farbą. W końcu jednak wyrozumiały towarzysz pracy podarował mu w prezencie specjalny schowek z przegródkami, który do dzisiaj znajduje się w zbiorach Muzeum Domu Jana Matejki przy Floriańskiej 41 w Krakowie.
Zdarzało się, że wiele kłopotu artyście sprawiało znalezienie odpowiedniego modela do obrazu. Matejko przeprowadzał swego rodzaju casting. Spacerując po Krakowie i załatwiając różne sprawy, szukał wśród mijanych twarzy tej jednej, odpowiadającej jego wyobrażeniu o danej postaci historycznej. W liście do żony z dnia 31.07 na 1.08. 1886 roku pisał:
Jutro o godz. 9 zrana muszę iść na wybory rajców przyszłego magistratu w imieniu właścicieli domu przy ulicy Floriańskiej […] Możebym się uchylił od tej w części powinności obywatelskiej, ale pomyślałem sobie, kto wie, czy nie znajdę modeli do reszty głów w obrazie Rejtana, i to utwierdziło mnie w dość niechętnym posłannictwie (Listy Matejki do żony Teodory 1863-1881, Kraków 1927, s. 44).
Szukanie „głowy” do Stefana Batorego w humorystyczny sposób zrelacjonował w jednej z nowel Kajetan Abgarowicz. Przedstawił on historię pewnego Ormianina, który w celu załatwienia swoich interesów zjawił się w Krakowie z dużą sumą pieniędzy przy boku. Czujny z tego względu na każde spojrzenie, zauważył że już od wyjścia z kościoła Mariackiego wbija w niego wzrok jakiś sucherlawy człowiek. Chodził za nim wszędzie, obserwując każdy ruch. Ormianin cały w strachu o swój dobytek i rozzłoszczony do granic możliwości w końcu nie wytrzymał – „Tego już było zanadto, pasya mnie porwała, myślę sobie, pójdę na planty, jak go skusi do mnie przystąpić, to mu w łeb palnę”. Momentami dramatyczna w swoim biegu opowieść skończyła się jednak szczęśliwie. Ormianin odzyskał spokój a Matejko wreszcie znalazł idealnego „aktora” do roli porywczego władcy, w którego żyłach płynęła węgierska krew.
Kup e-booka „Zapomniani artyści II Rzeczypospolitej”
Książkę można też kupić jako audiobook, w cenie 16,90 zł.
Spoglądając w górę
Wracając do nieocenionego źródła informacji, jakim jest dziennik wiernego kompana Matejki, można tam natrafić na bardzo ciekawe zapiski dotyczące techniki malarskiej artysty. Na płótno kładł on zwykle bardzo cienką warstwę farby, „aby pod farbą można się było prawie dopatrzyć tkaniny płótna”. Po wykończeniu obrazu, ciemniejsze miejsca przecierał warstwą oleju z ziaren maku. Następnie osuszał płótno i dopiero wtedy je werniksował (zabezpieczał gotowe dzieło roztworem żywicy). Tłuste miejsca pod warstwą werniksu ostatecznie nadawały kolorom intensywności i były przyjemne dla oka. Zadowolony ze swojego patentu artysta, zwierzał się Gorzkowskiemu. Przy mieszaniu kolorów i łączeniu ich na obrazie wykorzystywał obserwacje kwiatów, zwłaszcza bratków i dalii. Wynikało to z jego przekonania, że nikt tak nie miesza barw i kolorów jak sama natura. Czerpiąc inspirację z przeszłości i starych zabytków, zabiegał również o to, aby jego dzieła mogły przetrwać jak najdłużej. Malując kolejne obrazy doskonalił swoją technikę w tym kierunku i starał się dobierać farby o takich właściwościach, które dają nadzieję na długowieczność jego płócien. Z zamiarem przekazania jak największej ilości prac potomnym i zrealizowania swoich pasji, Jan Matejko z biegiem lat coraz więcej cza-su poświęcał ulubionemu zajęciu. Obawiając się choroby (wrzody żołądka), która uniemożliwiała mu pracę nękając go silnym bólem brzucha i migrenami, z jeszcze większą żarliwością kończył każdy obraz. Marian Gorzkowski wspominał, jak osłabiony i leżący w łóżku Matejko pokazywał mu przed chwilą zrobiony rysunek, mówiąc: „Nulla dies sine linea!” – ani jednego dnia bez pociągnięcia ołówkiem, bez pracy twórczej.
Pisząc o codziennej rzeczywistości artysty, nie sposób nie wspomnieć również o jego głębokiej religijności. Matejko nie bez przyczyny rozpoczynał malowanie dużego płótna najczęściej w sobotę. Ten dzień w Kościele katolickim poświęcony jest Matce Bożej. Matejko rano szedł wówczas do kościoła Mariackiego, gdzie modlił się - najprawdopodobniej prosząc o powodzenie w przyszłym zajęciu - a potem wracał do swojego warsztatu i gotowy stawał naprzeciwko białej tkaniny. Podobno jeszcze przed zarysowaniem pierwszych kształtów, artysta palcem na płótnie kreślił znak krzyża. Stanisław Tarnowski, w monografii wydanej po śmierci Matejki, dostrzegał w jego osobie coś mistycznego a jednocześnie dziecinnego w tym, jak gorliwie służył przyjętym przez siebie wartościom i ideałom. Porównał go nawet do żyjącego pokolenie wcześniej polskiego wieszcza: „Nieraz słuchając Matejki, zdawało nam się, że Mickiewicz musiał myśleć i mówić podobnie”. Tarnowski był miłośnikiem poezji Mickiewicza. W „Przeglądzie Polskim” recenzował edycję korespondencji prywatnej wielkiego poety i może stąd, zapewne po lekturze wydanych już listów Matejki, zestawił ze sobą te dwie osobistości. Różniła ich forma artystycznego przekazu. Jeden wyrażał swoje myśli za pomocą pióra, drugi za pomocą pędzla. Jednakże historyczny malarz, przeważnie milczący, również odważył się przelać na papier kłębiące się w jego umyśle odczucia. W słowach przejmujących, chociaż uboższych od mickiewiczowskiego stylu, zwierzał się swojemu najbliższemu przyjacielowi z wczesnych lat - Stanisławowi Giebułtowskiemu: „Popatrz w moje roboty, to obrazy mojej duszy, to już nawet nie uderzenia Zygmunta, to rozpękły głos Zwierzynieckiego dzwonu za topielców”, i w innym miejscu: „cofam się od ludzi, jak szermierz mdlejący, przez tłum opadnięty, ludzie zarzucają mnie coraz nowemi dla mnie interesami i co krok się czuję coraz więcej zaplątany w sieci, co stanowią tę plątaninę przeróżną, którą świat stanowi”. Poznanie charakteru Matejki prowadzi nas do ostatniego już etapu tych analiz. W prawie każdym przejawie działalności człowieka obecne jest jego własne odbicie, będące sumą życiowych doświadczeń, fascynacji, dokonanych wyborów. Podpis artysty na skończonym obrazie nie jest tylko „znakiem firmowym” pieczętującym jego pracę. Kreśląc falistą linią swoje inicjały, nieodwracalnie wiążę się on ze swoim dziełem.
Podpis artysty
Trudno w kilku słowach streścić cały życiorys Jana Matejki i ze względu na rozmiary tego artykułu nie jest to możliwe. Na koniec chciałabym jednak przedstawić trzy „kadry” z życia malarza, które mogą ułatwić to zadanie i przybliżyć jego osobę. Wydaje się, że najlepiej charakter Matejki oddaje pewne zdarzenie, które on sam opisał w liście do żony z 1867 roku. Miało to miejsce w trakcie podróży z „Rejtanem” na wystawę do Paryża. Razem z towarzyszącymi mu pomocnikami najpierw zatrzymał się w Wiedniu. 20 września dotarł do Strasburga. Było jednak zbyt późno, aby mógł zwiedzić słynną katedrę gotycką. Drzwi już zamknięto, więc Matejko z zewnątrz tylko podziwiał strzelistą budowlę, najwyższą wówczas na świecie. Następnego dnia postanowił spróbować swoich sił i spełnić wcześniej powzięty zamiar – wejść na szczyt:
Kto widział choć z dołu t. j. ze szczytu kościelnej płaszczyzny ową drogę do nieba, przypominającą drabinę Jakuba po koronę wieży a dowie się, że tam w górze moje imię wyskrobane, ten powie: człowiekowi temu pewno duma z dziwną wiarą iść kazała
– referował potem w liście. Możemy sobie wyobrazić prawie trzydziestoletniego artystę o lichym zdrowiu i słabej kondycji, który przeciska się miedzy ciasnymi ścianami, po krętych schodach strasburskiej katedry. Na wysokości trzeciej kondygnacji minął go młody Amerykanin, schodzący już w dół. Matejko zauważył w jego mierzącym spojrzeniu powątpiewanie i chociaż sam zastanawiał się wcześniej czy nie zawrócić, teraz nie mógł odpuścić. Stojąc na szczycie zwrócił swoją twarz na wschód, w kierunku Polski – błogosławił stamtąd żonę i dzieci. Czy w wielkich obrazach, malowanych na przekór nieprzychylnych opinii nie ma tej zaciętości, z którą Matejko wspinał się na wieżę gotyckiego kościoła?
Odsłona druga. W 1883 roku w Krakowie obchodzono okrągłą rocznicę bitwy pod Wiedniem. 13 września - trzeciego dnia oficjalnych uroczystości - zaplanowano również uczczenie 25-lecia artystycznej pracy Jana Matejki. Władze austriackie wyraziły zgodę na to, aby w tym dniu udostępnić sale zamku królewskiego, zajmowanego przez wojsko. Zorganizowano tam wystawę mniejszych obrazów Matejki. Po mszy w katedrze wawelskiej, na dziedzińcu zamkowym podziękowania składali mistrzowi przedstawiciele władz miejskich, członkowie komitetu jubileuszowego, uczniowie Matejki i reprezentanci środowiska artystycznego. Krakowski dziennik „Czas” donosił:
Zamek królewski na Wawelu od wieków nie był widownią tak wzniosłej chwili, jak dzisiejszy obchód. Z katedry wyruszył cały orszak uczestników jubileuszu do wnętrza Zamku, którego wspaniały dziedziniec zapełniony jak ongi, gdy tam siedział król na swym tronie i przyjmował senatorów Rzeczypospolitej i posłów obcych mocarstw (Czas z 14.09.1883, s. 2).
Pierwszy przemawiał hrabia Artur Potocki. W imieniu komitetu prosił mistrza, aby zgodził się sprzedać narodowi z zebranych już na ten cel składek najnowszy obraz „Sobieski pod Wiedniem”. Stanisława Serafińska, siostrzenica żony artysty, stojąc wśród tłumu na dziedzińcu zamkowym wspominała później moment, w którym Matejko drżącym i cichym głosem odczytał swoje przemówienie. Zamierzał wysłać obraz tam, gdzie król Jan Sobieski wysłał spod Wiednia posłańca z wiadomością o zwycięstwie – do Watykanu. Decyzja Matejki wprowadziła zamęt wśród obecnych. Artysta nie chciał przyjąć zebranych pieniędzy i objaśnił, że jest to jego dar dla narodu, który przekazuje z intencją wręczenia go papieżowi Leonowi XIII. Wymowa obrazu może sugerować, że od początku Matejko miał taki zamiar, jednak nie chciał go zdradzić przed skończeniem dzieła. Pomimo to, w niektórych relacjach z tego wydarzenia interpretowano ów gest jako jego prywatną darowizną na rzecz Ojca Świętego. W kłopotliwej sytuacji znaleźli się przedstawiciele komitetu, którzy nie wiedzieli co mają zrobić z zebraną sumą. Matejko nie czuł się zobowiązany do okazania wdzięczności i chociaż był tylko malarzem, który na nadmiar pieniędzy nie narzekał, to w jego postępowaniu widać coś, co przypominało królewską hojność. Był szczodry nie tylko dla żebraków wyczekujących go na drodze do pracowni, ale również nie żałował kosztownego daru w imię wyższej idei. Obraz „Sobieskiego pod Wiedniem” do dzisiaj prezentowany jest w sali poświęconej polskiemu władcy w Muzeach Watykańskich. Przypomina o zwycięskiej bitwie za sprawą daru narodu polskiego, przekazanego w czasach, kiedy Polska pozbawiona była własnej państwowości.
Ostatni obraz, którego artysta nie skończył, przedstawiał „Śluby Jana Kazimierza”. 30 października 1893 roku był jeszcze w pracowni, ale jego stan zdrowia nie pozwolił mu wspiąć się na drewniany podest, aby stanąć z pędzlem przed płótnem. Wrócił do domu i miał jeszcze nadzieję na dokończenie pracy. Choroba żołądka jednak uniemożliwiła normalne funkcjonowanie, wezwano więc lekarza. Ostanie chwile spędził w łóżku otoczony najbliższymi, w „pokoju pod gwiazdami” – przypominającymi te, odwzorowane przez jego uczniów na sklepieniu kościoła Mariackiego. Przed śmiercią miał zwrócić się do Boga z prośbą o błogosławieństwo dla ojczyzny i własnych dzieci. To ostatni już podpis artysty. Gdy zatrzymujemy się na wystawie przed płótnem Jana Matejki, bądź oglądamy rekonstrukcje jego obrazów w książkach czy w Internecie, często nie zdajemy sobie sprawy z tego ile przemyśleń, trudu i przeciwności losu towarzyszyło mu przy każdym pociągnięciu pędzla. Ze wspaniałych płócien spoglądają na nas oczy Matejki, przepełnione tęsknotą za świetlistymi i obfitującymi w doniosłe wydarzenia dziejami ojczyzny.
Bibliografia:
- Abgarowicz Kajetan, Król polski, [w:] Widziane i odczute: szkice i opowiadania, Kraków 1904.
- „Czas” z 14.09.1883.
- Ciciora Barbara, Dziewica Orleańska. Rola rekwizytu w warsztacie artystycznym Jana Matejki, [w:] Dziewica Orleańska Jana Matejki, red. Stanisław Czekalski, wyd. Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań 2003.
- Cieszkowski Zygmunt, Obce głosy o Matejce, „Przegląd Polski”19 (1885), z. 10.
- „Gazeta Krakowska” z 13.09.1883.
- Gorzkowski Marian, Jan Matejko. Epoka od r. 1861 do końca życia artysty z dziennika prowadzonego w ciągu lat siedemnastu, wyd. Druk. Związkowa, Kraków 1898.
- Listy Matejki do żony Teodory 1863-1881, wyd. Zarząd Domu Matejki, Kraków 1927.
- Matyaszewska Elżbieta, Wierzę w cuda nie od dziś. Religia w życiu i twórczości Jana Matejki, wyd. Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2007.
- Popiołek-Rodzińska Irena, Malarstwo historyczne Jana Matejki: dokument – ilustracja – wizja, [w:] Pamięć wieków kształtuje potomność, red. Andrzej Paweł Bieś, Beata Topij-Stempińska, wyd. WAM, Kraków 2010.
- Szypowska Maria, Jan Matejko wszystkim znany, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2016.
- Tarnowski Stanisław, Matejko, wyd. Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej, Kraków 1897.
- Z listów Jana Matejki. 1857-1863, „Przegląd Polski” 29 (1894), z. 6.
Redakcja: Mateusz Balcerkiewicz