Jak polscy myśliwcy wywalczyli przewagę powietrzną nad Francją i Belgią?
W pierwszej połowie 1942 R. oba polskie S.M. działały w podobny sposób jak pod koniec ubiegłego roku; osłaniały wyprawy bombowe RAF nad Francją i Belgią, wykonywały dalekie wymiatania, zapuszczając się nawet nad terytorium Holandii. Coraz częściej zauważano, że niemieccy myśliwcy nie reagowali na myśliwskie wymiatania, natomiast wciąż atakowali brytyjskie wyprawy bombowe, składające się z 18 do 36 dwusilnikowych samolotów lekkiego bombardowania i kilku skrzydeł osłony spitfire’ów. Hurricane’y nie brały udziału w tych zadaniach. Polskie dywizjony często.
1 P.S.M. – dywizjony 303, 315 i 316 – bazowało na lotnisku w Northolt, dowodził nim w dalszym ciągu mjr pil. Tadeusz Rolski. Składy pilotów poszczególnych dywizjonów wciąż się zmieniały – jedni odchodzili na odpoczynek od bojowego latania, inni, po przeszkoleniu w polskim dywizjonie w 58 OTU, przybywali i podejmowali służbę bojową.
[…]
W drugiej połowie 1942 r. dużym wydarzeniem dla polskiego lotnictwa myśliwskiego był jego udział w operacji desantowej pod Dieppe w dniu 19 sierpnia. Operacji tej nadano kryptonim „Jubilee” (jubileusz). Operacja polegała na wysadzeniu alianckiego desantu morskiego w rejonie miasta Dieppe w północnej Francji z zadaniem rozpoznania siły niemieckiej obrony nadbrzeżnej, tzw. wału atlantyckiego. Osiągnięte doświadczenia miały posłużyć do realizacji planowanego w przyszłości utworzenia drugiego frontu w zachodniej Europie. Siły desantu składały się z jednostek brytyjsko-kanadyjskich: oddziałów brytyjskich komandosów w liczbie 1057 żołnierzy i dwóch brygad kanadyjskich wojsk lądowych, w tym pułk czołgów – razem 4961 żołnierzy. Desant został załadowany u wybrzeży Anglii w rejonie portu Portsmouth na 198 barek i łodzi desantowych. Po zapadnięciu zmroku z dnia 18 na 19 sierpnia konwój ruszył w osłonie ośmiu niszczycieli w kierunku na Dieppe.
Dla bezpośredniego wsparcia desantu wyznaczono osiem dywizjonów bombowo-szturmowych, a do osłony powietrznej 60 dywizjonów myśliwskich, w tym pięć polskich – 302 „Poznański”, 303 „Warszawski”, 306 „Toruński”, 308 „Krakowski” i 317 „Wileński”.
Wysadzenie desantu miało odbyć się o świcie, o godzinie 3.00. Niestety, plan operacyjny załamał się zaraz na początku, jeszcze przed osiągnięciem brzegu francuskiego, gdyż konwój natknął się na konwój niemiecki, płynący niedaleko brzegów francuskich. Osłona niemieckiego konwoju otworzyła do alianckiego desantu ogień, co zaalarmowało niemiecką obronę na wybrzeżu francuskim. Lądowanie desantu zostało przez to opóźnione i odbywało się już po wschodzie słońca. Niemieckiej obronie przybrzeżnej przybyły na pomoc oddziały pancerne i całą akcję sprzymierzonych zamieniły wkrótce w klęskę i chaotyczną ewakuację, którą zarządzono około godziny 11.00.
Dowodzenie lotnictwem alianckim w tej operacji przypadło stanowisku dowodzenia 11 Grupy Myśliwskiej. Jeszcze raz – jak latem i jesienią 1940 r. podczas słynnej bitwy o Wielką Brytanię – stanowisko dowodzenia w Uxbridge było tłumnie okupowane przez wyższych dowódców RAF od świtu do późnych godzin wieczornych. Lotniska w południowo-wschodniej Anglii były zatłoczone przez dywizjony myśliwskie, powołane do stanu alarmowego o północy z 18 na 19 sierpnia. Liczne formacje spitfire’ów już przed wschodem słońca kierowały się na południe. Na małych wysokościach mknęły w kierunku Francji dywizjony hurricane’ów i typhoon’ów na atakowanie bombami i z broni pokładowej niemieckich stanowisk artyleryjskich. Dywizjony mustangów patrolowały przestrzeń na południe od Dieppe, spitfire’y utworzyły powietrzny parasol nad samym miastem i jego bezpośrednim rejonem. Dwusilnikowe blenheimy i bostony kładły zaporę dymną nad plażami lądowania. Lotnisko niemieckie w Abbeville Drucat zostało zbombardowane o świcie przez amerykańskie samoloty Flying Fortress.
Hitlerowska Luftwaffe była początkowo zaskoczona nagłym atakiem lotnictwa sprzymierzonych, opór jej był na razie znikomy. Wkrótce jednak eskadry messerschmittów i focke wulfów zaczęły pojawiać się coraz częściej i coraz liczniej nad rejonem desantowania, a w dwie godziny po wschodzie słońca działało ich już ponad sto. Rozpoczęła się zacięta bitwa powietrzna. Od strony Anglii nadlatywały nowe dywizjony myśliwskie, od strony Francji zjawiały się świeże eskadry niemieckich myśliwców i ugrupowania bombowców, dornierów i junkersów. Trwało bez przerwy wycie silników samolotowych, dudniły działka i grzechotały bez przerwy karabiny maszynowe, waliły się w dół palące się samoloty, opadały białe czasze spadochronów ratujących się lotników. W dole eksplozje, dymy i pożary świadczyły, że operacja nie przebiega zgodnie z planem, według którego o godzinie 9.30 sytuacja na plażach i w mieście powinna być opanowana.
Niebo nad Dieppe zapełnione było wciąż licznymi grupami walczących samolotów. Coraz więcej pojawiało się teraz niemieckich bombowców, starających się dotrzeć do barek desantowych. Natychmiast pojawiały się wtedy wokół nich dywizjony spitfire’ów, a wśród nich polskie z biało-czerwonymi szachownicami.
Dla polskich myśliwców był to dzień bardzo pracowity, dzień dużego wysiłku bojowego. Ogółem lotnictwo osłony desantu wykonało w tym dniu 2399 lotów. Z liczby tej na polskie dywizjony przypadło 224 loty, a więc prawie 10 procent (siły polskich dywizjonów stanowiły 8,3 procent ogółu dywizjonów myśliwskich). Każdy dywizjon startował cztery razy na osłonę desantu nad Dieppe.
Kiedy po zakończeniu operacji „Jubilee” podsumowano listę zwycięstw i strat lotnictwa, okazało się, że sprzymierzeni stracili 106 samolotów (30 pilotów się uratowało), zestrzelono 91 niemieckich samolotów i liczne uszkodzono. Na polskich myśliwców przypadło 15 i ½ pewnych zestrzałów, pięć prawdopodobnych i dwa uszkodzenia samolotów wroga. Stanowiło to 18 procent ogółu zwycięstw. Straty Polaków wyniosły: poległ na polu chwały ppor. pil. Adam Damm z Dywizjonu 303, a por. pil. Emil Lansman z Dywizjonu 306 dostał się do niewoli, stracono dwa spitfire’y.
Wśród niszczycieli osłony desantu znajdował się polski okręt „Ślązak”, który wyróżnił się w walkach bohaterską postawą załogi: zestrzelono 4 niemieckie samoloty, a po poważnym uszkodzeniu okrętu i stracie kilku marynarzy załoga nie uległa panice, lecz do końca wykonywała z wielką determinacją swoje zadania bojowe.
Ogólne straty sprzymierzonych w operacji pod Dieppe wyniosły: około 4000 poległych i zaginionych (w tym 3375 Kanadyjczyków), 30 czołgów, jeden niszczyciel, 33 barki desantowe i 106 samolotów. Dalsze trzy niszczyciele i wiele jednostek desantowych zostało uszkodzonych. Straty niemieckie wyniosły około 600 żołnierzy poległych i rannych.
W walkach powietrznych wyróżnił się szczególnie Dywizjon 303 pod dowództwem kpt. pil. Jana Zumbacha, którego piloci zestrzelili na pewno osiem i prawdopodobnie cztery samoloty nieprzyjacielskie. Dywizjon 317, dowodzony przez kpt. pil. Stanisława Skalskiego, również odniósł wspaniały sukces – zestrzelono na pewno siedem niemieckich samolotów bez własnych strat.
Pilot Dywizjonu 303, ppor. Stanisław Socha, zestrzelił w jednym locie dwa niemieckie samoloty. Tak o tym swoim sukcesie wspomina:
„Jesteśmy na odpoczynku w Kirton in Lindsey, z dala od miasta i ludzi (...) Lecimy do Redhill, a więc do 11 Grupy Myśliwskiej, czyli będzie wojenka. Panuje tu nastrój bojowy. Zaczynają się dyskusje, każdy kombinuje na swój sposób, gdzie i jak uderzymy. Ma być coś poważnego, bo miny dowódców są groźne. O całej akcji i naszym w niej udziale dowiadujemy się we wtorek późnym wieczorem na odprawie. Pierwszy start rano o godzinie 10.30. Lecimy nad Dieppe, bo tam wszystko będzie się rozgrywać. Tam już trwają walki od świtu. Wychodzimy nad kanał. Jeszcze parę minut lotu, a będziemy na miejscu. Okręty, które posuwają się po kanale, znaczą nam drogę do celu.
Dowódca ostrzega przed focke wulfami. Z prawej strony widzę dwójkę zbliżającą się do nas. Gonię za nimi, ale bestie umykają. Już chcę wracać, gdy spostrzegam innego focke wulfa. Jest bliżej, więc zjeżdżam na niego. Aby go dopaść szybciej, włączam boosta. Jeszcze parę sekund. Niemiaszek nie widzi mnie i leci dalej po prostej. Tym lepiej. Jestem już blisko. Oddaję dwie krótkie serie z armatek i karabinów maszynowych i z focke wulfa posypały się kawałki. Cieszę się, że tak szybko i łatwo poszło. Wracam do swoich uradowany, jak nigdy w życiu. Wszystkie maszyny kręcą się praw dziwą kołomyjką. Wymykam się od szwabów, bo co chwila ciemne sylwetki kadłubów migają mi to z lewej, to z prawej strony.
Ten tekst jest fragmentem książki Wacława Króla „Loty ku zwycięstwu”:
Trzymamy się w kupie i widać, że panuje tu jakiś ład. Gdy bombowce niemieckie chcą przedostać się przez naszą zaporę, kołomyjka na chwilę się zatrzymuje. Szukam celu. Junkers 88 jest prawie pode mną. Wywrót i siedzę mu na ogonie. Strzelam. Mijają sekundy, kończy się amunicja, trzeba zmykać. Niemiecki bombowiec z długą kitą dymu i płomieni wpada do morza. Jestem bez amunicji, a szwabów coraz więcej. Podniecony moim zwycięstwem, zaczynam zabawę. Atakuję npla – samoloty te umykają, choć żadnej krzywdy nie mogę im zrobić. Na ogonie siedzi mi FW-190. Wykonałem zakręt tak ściągnięty, że przydusiło mnie w kabinie, aż nic nie widzę, czyżby to już koniec? (...)
Dołączam do dywizjonu. Rozglądam się teraz o wiele dokładniej, gdyż nie chcę już mieć następnej przygody. Za dwie minuty kończy się nasze patrolowanie. Czas wlecze się powoli. Czuję zmęczenie. Przylatują nowe dywizjony, aby nas zmienić. Dowódca daje rozkaz – wracamy!”
Na zadania bojowe w ramach operacji „Rhubarb” dywizjony polskie startowały pojedynczo. Były to loty o dawnym kryptonimie „Mosquito”, to jest na ostrzeliwanie z działek i karabinów maszynowych z małych wysokości lotu wyznaczonych celów naziemnych z północnej Francji. Na takie zadanie poleciał 22 sierpnia Dywizjon 306 pod dowództwem kpt. pil. Tadeusza Czerwińskiego. Celem ataku dywizjonu toruńskiego było lotnisko niemieckich myśliwców w Saint-Omer. Lot zakończył się dużym niepowodzeniem: zginął dowódca dywizjonu kpt. Czerwiński oraz piloci – por. Zdzisław Horn i por. Witold Szyszkowski, a sierż. Jakub Kroczyński wylądował przymusowo we Francji i dostał się do niewoli, kilka innych spitfire’ów wróciło do bazy postrzelanych. Wynikało z tego, że Niemcy posiadali silną obronę przeciwlotniczą przy ważnych obiektach wojskowych i stale ją wzmacniali.
Następnym dowódcą Dywizjonu 306 został kpt. pil. Kazimierz Rutkowski, pilot tego dywizjonu z 1940 i1941 r., a ostatnio dowódca eskadry w 317. Na Wyspy Brytyjskie zaczęło przybywać lotnictwo amerykańskie – najpierw lotnictwo bombowe, a potem myśliwski Amerykańskie „latające fortece” przejęły wkrótce dzienne operacje bombowe, natomiast bombowce angielskie kontynuowały loty ofensywne w nocy. Wyprawy amerykańskich lekkich i ciężkich bombowców były osłaniane przez myśliwskie skrzydła brytyjskie i polskie. Pod koniec 1942 r. na lotniskach angielskich pojawiły się amerykańskie pułki myśliwskie, wyposażone w mustangi i thunderbolty.
Tymczasem opór niemieckiego lotnictwa myśliwskiego w zachodniej Europie malał z miesiąca na miesiąc. Lotnictwo sprzymierzonych wyraźnie zapanowało pod niebem Francji, Belgii, Holandii i Niemiec. Coraz rzadziej dochodziło do walk z messerschmittami i focke wulfami, co polskim myśliwcom nie bardzo się podobało. Stan zwycięstw osiągnięty przez polskie dywizjony zatrzymał się na 499 i utrzymywał się przez ostatnie dwa miesiące 1942 r.
Dywizjony polskie w tym czasie zaczęły przezbrajać się w doskonałe w nowej wersji Spitfire’y Mk-IX, osiągające maksymalną prędkość do 660 km/h, uzbrojone w dwa działka kalibru 20 mm i cztery karabiny maszynowe kalibru 7,69 mm, przystosowane również do podczepiania bomb pod kadłubem i skrzydłami.
W grudniu 1942 r. 1 Polskie Skrzydło Myśliwskie w dalszym ciągu bazowało na lotnisku w Northolt i miało w swoim składzie cztery dywizjony – 306 i 315 na lotnisku w Northolt oraz 302 i 306 na lotnisku w Heston, dowodził nim w dalszym ciągu mjr pil. Stefan Janus, zaś jego zastępcą był mjr pil. Tadeusz Nowierski.
W grudniu warunki atmosferyczne nie sprzyjały organizowaniu wypraw ofensywnych poza kanał La Manche. Wykorzystywano niemal każde kilkugodzinne przejaśnienia. Wszystkim dywizjonom zależało wtedy na tym pięćsetnym zestrzelonym niemieckim samolocie, bo miało być to prawdziwe wydarzenie. Szykowali się na tę okazję reporterzy, miała być oficjalna dekoracja zwycięzcy, artykuły w prasie i relacje w radiu. Bo 500 nieprzyjacielskich samolotów zestrzelonych przez polskich myśliwców w Anglii to coś znaczyło i trzeba to było propagandowo odpowiednio wygrać.
31 grudnia, gdy tylko zaczęło się przejaśniać, powołano do stanu alarmowego oba dywizjony na lotnisku Northolt – 306 i 315. Skrzydłem miał dowodzić mjr pil. Stefan Janus, Dywizjonem 306 jego dowódca kpt. pil. Kazimierz Rutkowski i 315 kpt. pil. Tadeusz Sawicz. Niebawem zapowiedziano lot na wymiatanie w rejon Le Tréport – Abbeville – Berck. Równocześnie z polskim skrzydłem w obszarze nad Le Touquet miały operować dwa skrzydła brytyjskie z lotnisk Kenley i Tangmere. Wysokość lotu dla 1 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego ustalono na siedem do ośmiu tysięcy metrów.
Start 25 Spitfire’ów Mk-IX (12 z Dywizjonu 306 i 12 z Dywizjonu 315 plus jeden dowódcy skrzydła) nastąpił o godzinie 13.35. Lot przebiegał spokojnie i nic nie wróżyło, że coś go zakłóci. Gdy jednak polskie skrzydło wracało znad Francji i znalazło się w rejonie Berck, stanowisko dowodzenia z Anglii ostrzegło, że kręci się tam grupka nieprzyjacielskich myśliwców. Piloci wzmogli obserwację przestrzeni.
W pewnej chwili piloci Dywizjonu 306 zauważyli 13 hitlerowskich Focke Wulfów 190, kierujących się w dwóch oddzielnych grupkach po sześć samolotów i na końcu leciał jeden pojedynczy w kierunku na północny wschód – z boku od Dywizjonu 306. Wykorzystując dogodną sytuację, dowódca dywizjonu skierował się ze swoimi pilotami do ataku. Niemcy byli jednak czujni i zaraz wywiązała się zacięta walka. Polacy atakowali odważnie i z wielką determinacją. Przeszkadzały w walce pojedyncze chmury i zamglenia. W tej sytuacji szanse były raczej wyrównane. Piloci Dywizjonu 306 odnieśli sukces: zestrzelili na pewno dwa FW-190, prawdopodobnie zestrzelili następne dwa FW-190 i dalsze dwa FW-190 uszkodzili.
Dywizjon 315 udziału w walce nie wziął, osłaniał walczących toruniaków przed ewentualnym zaskoczeniem, bo u góry kręciły się inne grupki wrogich myśliwców. Po walce na miejsce zbiórki nad Berck nadleciało tylko sześć spitfire’ów z Dywizjonu 306, był tam już Dywizjon 315 w pełnym składzie – 12 samolotów i jeden dowódcy skrzydła. Skrzydło skierowało się w stronę Anglii i wylądowało w Northolt o godzinie 15.35. Czterech pilotów z Dywizjonu 306 powróciło do Northolt samodzielnie, natomiast dwóch pilotów nie powróciło z tego lotu i nie było wiadomo, co się z nimi stało. Byli to: dowódca eskadry A por. pil. Józef Gil i ppor. pil. Leon Kosmowski – ich nazwiska wciągnięto na listę zaginionych, mogli bowiem wylądować we Francji i dostać się do niewoli.
Po zebraniu meldunków od pilotów i wnikliwym przeanalizowaniu przebiegu walki ustalono, że nieprzyjacielski samolot pięćsetny zestrzelił ppor. pil. Henryk Pietrzak, zaś pięćset pierwszy por. pil. Zdzisław Langhamer. Zwycięstwa prawdopodobne uzyskali por. pil. Korneliusz Górniak i por. pil. Władysław Szajda, a uszkodzenia przyznano por. pil. Zdzisławowi Langhamerowi i por. pil. Janowi Śmigielskiemu.
O pięćsetnym zwycięstwie polskich skrzydeł w Anglii nad hitlerowską Luftwaffe została zamieszczona informacja w komunikacie Ministerstwa Lotnictwa z wyszczególnieniem numeru Dywizjonu 306 „Toruńskiego”. Prasa londyńska przypomniała osiągnięcia polskiego lotnictwa w czasie wojny pod niebem Polski, Francji i Anglii. Najpoważniejsza gazeta angielska „Times” pisała w numerze z dnia 1 stycznia 1943 r., że odrodzenie się polskiego lotnictwa po klęsce wrześniowej 1939 r. świadczy o nieśmiertelności ducha narodu polskiego, a lotników polskich określono jako „narzędzie sprawiedliwości”.
Obaj zwycięscy – ppor. pil. Pietrzak i por. pil. Langhamer – byli uroczyście udekorowani przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Władysława Raczkiewicza, polskimi odznaczeniami bojowymi w obecności licznych zaproszonych gości, w tym także delegatów wszystkich polskich dywizjonów lotniczych. W 1942 r. piloci polskich dywizjonów myśliwskich zestrzelili na pewno 90 niemieckich samolotów – przeważnie Messerschmittów Me-109 i Focke Wulfów FW-190, prawdopodobnie zestrzelili 36 i uszkodzili 43. Największą liczbę zwycięstw osiągnął Dywizjon 303, zestrzeliwując na pewno 21, prawdopodobnie 10 i uszkadzając 3 nieprzyjacielskie samoloty.
Polskie dywizjony myśliwskie wykonały 10 390 lotów bojowych w czasie 15 365 godzin. Osiągnęły znamienne zwycięstwa, ale też i poniosły straty. Z personelu dowódczego zginęli na polu chwały: dowódca 1 P.S.M. mjr pil. Marian Pisarek – 29.04.1942, dowódca Dywizjonu 306 mjr pil. Antoni Wczelik – 14.04.1942, dowódca Dywizjonu 306 kpt. pil. Tadeusz Czerwiński – 22.08.1942, dwaj dowódcy Dywizjonu 308: kpt. pil. Marian Wesołowski – 9.01.1942 i kpt. pil. Feliks Szyszka – 17.05.1942 oraz dwaj dowódcy Dywizjonu 317: kpt. pil. Józef Brzeziński – 15.03.1942 i kpt. pil. Piotr Ozyra – 29.04.1942. Zginął też dowódca Dywizjonu 222 RAF mjr pil. Jerzy Jankiewicz – 25.05.1942 (były dowódca Dywizjonu 303 w 1941 r.)