Jak doszło do bitwy nad Basią?
Ten tekst jest fragmentem książki Marcin Gawędy „Połonka-Basia 1660”.
Dzień 4 października miał się już ku wieczorowi, kiedy nieprzyjacielskie wojska stanęły naprzeciw siebie, dlatego tego dnia działania wojenne ograniczyły się tylko do harców. Po wystrzale z armat „dobranoc sobie panowie harcownicy powiedzieli” – jak to poetycko ujął Poczobut. Wojsko carskie cofnęło się i w oparciu o las ustawiło tabor, przygotowując silną pozycję obronną. Pierwsze starcia były raczej sukcesem strony polskiej – chorągiew kozacka Krzysztofa Odachowskiego, ścierając się z nieprzyjacielem, wzięła do niewoli carskiego rotmistrza i porucznika. Jak się możemy domyślać, chorągiew Odachowskiego rozbiła przynajmniej jedną chorągiew moskiewską, nie uniknięto jednak przy tym strat – zginęło dwóch towarzyszy i dwóch pocztowych.
Z opisów zawartych w pamiętnikach można wnioskować, że dowództwo polskie od początku zdecydowane było na stoczenie bitwy w otwartym polu. Doświadczenia batalii pod Połonką pokazały, że w otwartym polu armia carska ma mniejsze szanse na zwycięstwo. Rozgromienie armii Dołgorukiego mogło diametralnie zmienić układ sił na Białorusi. W odróżnieniu od Chowańskiego, który nieroztropnie dał się wciągnąć w bój w otwartym polu i został pobity Jurij Dołgorukij zdawał sobie sprawę z przewagi kawalerii polsko-litewskiej i nie zaniedbał budowy umocnień polowych. Jego plan polegał zapewne na tym, by wykrwawić wojska polsko-litewskie, broniąc się w oszańcowanym obozie (taborze). Umocniona pozycja dawała Rosjanom możliwość wyjścia z obozu i rozwinięcia do bitwy w dowolnym momencie, a jednocześnie mogła być ratunkiem przed rozbiciem dla uciekających wojsk. Plan Dołgorukiego należy uznać za jedyny korzystny dla wojsk moskiewskich. Mimo że 4 października wojska sprzymierzonych stanęły w polu, Dołgorukij nie dał się sprowokować do bitwy. Aby zyskać na czasie i umocnić obóz, łudził stronę polską deklaracjami o rokowaniach. Kniaź umyślnie zwlekał z rozpoczęciem walk, wiedząc, że może liczyć na pomoc ze strony Kozaków Wasyla Zołotarenki, maszerujących z południa, a także armii Iwana Chowańskiego, koncentrującej się na północnym zachodzie, w okolicy Połocka.
Następnego dnia, zgodnie z przyjętą taktyką, Dołgorukij ustawił wojsko w polu (mając za plecami tabor), ale nie zamierzał podjąć walki. Poinformował tylko stronę przeciwną, że chce pertraktować. Wojsko polsko-litewskie zdążyło się już ustawić w szyku bojowym i było gotowe do bitwy, ale na propozycje rozmów „nasi dawszy wiarę, pozjeżdżali z pola, a oni o rozgoworze [rozmowie] nie myśleli, jeno o tym, jako by się w taborze swoim jak najlepiej okopali i w obronę ufundowali”. Niestety, Czarniecki i Sapieha dali się zwieść Moskalom i w ten sposób Dołgorukij wygrał dzień zwłoki.
6 października wojsko polsko-litewskie pozostało w obozie. W pole wyjechała tylko „sama starszyna” z przekonaniem, że będą prowadzone rozmowy. Ze strony polsko-litewskiej na pertraktacje wyjechali wszyscy dowódcy: Sapieha, Czarniecki, Pac, Połubiński, pułkownicy, a nawet rotmistrze i towarzysze. Dopiero teraz okazało się, że żadnych rozmów nie będzie, a zyskany czas wojsko moskiewskie spożytkowało na umocnienie obozu. Polscy dowódcy w ten prosty sposób dali się oszukać. Chociaż czas naglił, bo z południa maszerowali Kozacy Zołotarenki, o czym strona polsko-litewska była poinformowana, tego dnia wojsko koronne i litewskie wysłało jedynie kilkuset harcowników pod obóz moskiewski, gdyż nie spodziewano się bitwy i armia pozostała w obozie. W efekcie „wojska naszego nic w polu z tamtej strony Basi nie było” – pisze Poczobut. Jazda carska, mając przewagę liczebną, wyszła z obozu i ustawiwszy się w półksiężyc, zaczęła spychać z pola nieliczną jazdę przeciwnika. W niebezpieczeństwie znaleźli się wszyscy wyżsi dowódcy polscy, dlatego mimo niekorzystnego układu sił zdecydowano się uderzyć na jazdę Dołgorukiego, aby umożliwić wycofanie się starszyzny. Do uderzenia ruszyła pancerna chorągiew hetmana wielkiego i chorągiew kozacka Mikołaja Szemiota (Szemeta), „zacnego i odważnego rotmistrza”, wspierane przez ochotników z innych chorągwi – zapewne przez towarzyszy, którzy wyjechali w pole wraz z dowódcami. Tym razem przewaga jazdy moskiewskiej była znaczna i jazda polsko-litewska poniosła zapewne duże straty. Desperacki opór umożliwił jednak wycofanie się z pola bitwy wszystkim dowódcom.
W nierównym starciu jazdy do niewoli został wzięty Krzysztof Czyż, pierwszy towarzysz chorągwi husarskiej hetmana wielkiego. Chorągiew straciła dzielnego żołnierza, ale, co gorsza, Czyż brał udział we wszystkich radach wojennych, zachodziła więc obawa, że przeciwnik może uzyskać od niego jakieś poufne informacje o planach wojsk polsko-litewskich. Był to zapewne jeden z powodów, dla których następnego dnia – 7 października – dowódcy polscy zebrali się na naradzie, aby opracować plan bitwy. Tego dnia nie doszło do żadnych poważnych działań bojowych, oczywiście poza potyczkami harcowników.
Teren bitwy nie był wygodny dla kawalerii. Miejsce było podmokłe, pokryte bagnami, pomiędzy wojskami znajdował się wzgórek pokryty chrustami i jakieś laski, które ograniczały widoczność. Teren był więc idealny do różnego rodzaju zasadzek i podjazdów. Nie ma powodów, by nie wierzyć Łosiowi, że obie strony wykorzystywały te zarośla i zagajniki do zaskoczenia przeciwnika podczas harców. Po sukcesie strony polskiej w ten sam sposób zadziałała jazda moskiewska, zaskakując jazdę litewską i zadając jej straty. Dopiero interwencja chorągwi koronnych miała rzekomo zapobiec klęsce i umożliwiła chorągwiom litewskim wycofanie przez przeprawę za rzekę. Pozornie drobna informacja Poczobuta o zasadzkach upewnia nas w przekonaniu, że w podjazdach tych brały udział stosunkowo nieduże siły (pojedyncze chorągwie), które można było ukryć w chaszczach czy w lesie.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marcin Gawędy „Połonka-Basia 1660” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nie ulega wątpliwości, że walki prowadzone od 4 do 6 października miały charakter harców i podjazdów, a każda ze stron była zadowolona z ich przebiegu. Potwierdza to sam Jurij Dołgorukij, który napisał w liście do cara, że w trzydniowych walkach pokonał wojska polsko-litewskie i wziął 19 jeńców. Naturalnie były to przechwałki na wyrost, bo już sarna liczba jeńców – mało imponująca – wskazuje, że były to raczej potyczki kawalerii. Nie mogło być mowy o żadnym rozbiciu przeciwnika, zresztą wiemy, że na ogół starcia te nie były korzystne dla Rosjan. Przypuszczalnie większość jeńców została wzięta do niewoli moskiewskiej owego feralnego 6 października. Hipoteza ta jest uzasadniona, ponieważ dopiero trzeciego dnia harców (a więc 6 października wieczorem albo 7) Dołgorukij pisze do cara o sukcesach – wcześniej po prostu nie było sukcesów, więc nie było się czym chwalić. W liście wzmiankuje, że pokonał Sapiehę, Czarnieckiego, Paca i Połubińskiego; jeśli przyjmiemy, że pisał on o starciu z 6 października, musimy przyznać mu po części rację, ponieważ rzeczywiście zmusił starszyznę polską i litewską do odwrotu. Inna sprawa, że dowódcy ci nie wyszli w pole, by stoczyć bitwę, ale na rzekome rozmowy. Dołgorukij nie musiał jednak tego carowi pisać. W ten sposób manipulując faktami, nie oszukał cara wprost, ale wiemy już, że nie napisał też prawdy.
Niestety, informacja podawana przez Sołowiewa, że 20 października przyszła na Kreml wiadomość o klęsce Dołgorukiego, nie daje nam odpowiedzi na pytanie dotyczące daty bitwy. Co prawda można to ustalić, odliczając od 20 października 6–7 dni potrzebnych na dotarcie informacji do cara, prawdopodobną datą bitwy byłby więc dzień 12 października. Jest jednak druga strona medalu: Dołgorukij mógł napisać list kilka dni po bitwie. Łatwo jest zrozumieć postępowanie wodza rozbitej armii, który zwleka kilka dni z napisaniem hiobowych wieści. Oczywiście taka zwłoka miała swoje granice, ale odwleczenie listu o kilka dni byłoby w tym wypadku usprawiedliwione. Budując powyższe hipotezy, nie otrzymujemy odpowiedzi, czy bitwa miała miejsce 8 czy też 12 października.
Datę bitwy rozstrzyga chyba ostatecznie Jan Antoni Chrapowicki. 10 października zanotował, że otrzymał nowiny o stoczonej bitwie z Moskalami, która miała się odbyć w dniach 25–26 września. Ta wiadomość została bardzo szybko skorygowana, co zostało odnotowane w diariuszu; Chrapowicki przekreślił zapis „circa 25 vel 26” („około 25 lub 26”) i dopisał na to miejsce uwagę: „aże die 8 octobris nad Basią rzeką była potrzeba”. Wskazanie 8 października jako dnia bitwy wydaje się przesądzać tę kwestię. Dalsza próba rekonstrukcji wydarzeń opiera się na założeniu, że bitwa została stoczona 8 października. Data ta została już wcześniej przyjęta przez część historyków.
Siły były nierówne, chociaż trudno ustalić dokładniej skład obu armii. Siły polsko-litewskie, zdaniem Rachuby, liczyły 12 000 żołnierzy, co uznać należy za liczbę minimalną, skoro Michał Pac przyprowadził około 3000 jazdy lewego skrzydła. W lipcu do dywizji dołączyły także chorągiew kozacka i kompania rajtarii Stefana Czarnieckiego, starosty kaniewskiego, bratanka Czarnieckiego. W porównaniu z batalią pod Połonką siły polsko-litewskie zmniejszyły się jednak o co najmniej kilkuset ludzi – zabitych i ciężko rannych pod Połonką – odeszła także chorągiew kozacka Polanowskiego i prawdopodobnie regiment Korffa. Trzeba także wspomnieć, że kilka chorągwi litewskich z Samuelem Kmicicem było poza polem bitwy.
Oczywiście siły moskiewskie wyolbrzymiała plotka i błędne informacje, dlatego w szeregach polskich szacowano armię Dołgorukiego na 40 000 ludzi; samej dragonii i piechoty miało być 17 000, a dział polowych 80. Liczby te naturalnie są nie do przyjęcia, wskazują jednak, że skoro tak bardzo przeceniano liczebność przeciwnika, zdawano sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie ulega wątpliwości, że mając w pamięci wielkie zwycięstwo odniesione pod Połonką większość żołnierzy koronnych bez obaw patrzyła w przyszłość, zatroskani natomiast byli pewnie Litwini, bardziej lękający się Moskali. W pamięci Litwinów Jurij Dołgorukij zapisał się jako pogromca hetmana polnego Gosiewskiego, nie był więc postacią nieznaną – wręcz przeciwnie, dał się poznać jako dobry wódz. W wojsku Czarnieckiego przeważała bez wątpienia wiara w dowódcę i nadzieja na zwycięstwo.
Liczebność armii Dołgorukiego podawana przez polskie źródła jest zbyt wysoka. Według Sołowiewa liczyła ona 23 000 ludzi. Wydaje się nam, że jest to liczba możliwa do przyjęcia. Nieco światła na tę sprawę rzuca także list cara do stolnika i łowczego Atanazego Iwanowicza Matiuszkina pisany na początku lipca. Car informuje Matiuszkina o klęsce wojsk Chowańskiego pod Połonką i formowaniu posiłkowej armii kniazia Dołgorukiego. W skład armii miało wchodzić „rajtarów, pieszych strzelców i sołdatów tysięcy szesnaście ludzi wyborowych, czerkasów [tu: Kozaków] tysięcy dwadzieścia pięć, zaś z Kijowa ludzi rosyjskich i czerkasów takoż cztery tysiące”. Oczywiście stan armii Dołgorukiego do października na pewno uległ zmianie – szczególnie jeśli chodzi o udział w niej Kozaków – jednak liczbę 16 000 rajtarii i piechoty można chyba przyjąć za zbliżoną do prawdy. Andrzej Rachuba szacuje liczebność armii rosyjskiej na 18 000 żołnierzy, podobnie jak białoruska encyklopedia, i tę liczbę jesteśmy skłonni przyjąć za najbardziej prawdopodobną. Upewnia nas w tym przekonaniu diariusz Chrapowickiego, w którym znajdujemy notatkę, że nad Basią pokonano 18 000 Moskali. Jeśli chodzi o moskiewską artylerię, nieznacznie tylko zaniżylibyśmy podawaną wyżej liczbę 80 armat – zdecydowana większość z nich to na pewno działa polowe o wagomiarach 2–4 funty.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marcin Gawędy „Połonka-Basia 1660” bezpośrednio pod tym linkiem!
Przeprawa wojsk polsko-litewskich i przygotowanie do decydującej bitwy nastąpiły jeszcze w nocy, tak że ranek zastał wojska polsko-litewskie na „moskiewskiej” stronie Basi. Sytuacja przeprawionych wojsk nie była zbyt dobra, ponieważ przyczółek po drugiej stronie Basi był niewielki, a za plecami Sapieha i Czarniecki mieli grząską i bagnistą rzekę. Było oczywiste, że w razie klęski ucieczka będzie znacznie utrudniona. Przyjęcie tak ryzykownego ustawienia szyków świadczy jeśli nie o wierze w zwycięstwo, to przynajmniej o determinacji Czarnieckiego. Trudno się temu dziwić mając na uwadze wielki sukces, jaki odniesiono pod Połonką. Zresztą nie było innego wyjścia, jak zaatakować Dołgorukiego, gdyż ten do bitwy się nie kwapił. Na wszelki wypadek przedsięwzięto jednak kroki w celu wzmocnienia własnych pozycji na przyczółku. Zdecydowano o wybudowaniu kilku szańców i obsadzeniu ich piechotą, dragonią i kilkoma polnymi annatami. Aby ukryć umocnienia przed wzrokiem nieprzyjaciela, ustawiono przed nimi, wzdłuż całego frontu, kawalerię. Do kopania rzuciły się z ochotą piechota i czeladź, a ta ochota musiała wystarczyć za narzędzia, gdyż rydlów było bardzo mało. Musiano sobie zdawać sprawę z potrzeby wybudowania jakichś umocnień, które w razie niekorzystnego przebiegu bitwy mogły dać osłonę przeprawie, bo mimo braku narzędzi szańce zbudowano w przeciągu godziny.
W szańcach osadzono piechotę i nieliczne armaty, co podniosło nieco morale przeprawionych żołnierzy. Na prawym skrzydle ustawiono, podobnie jak pod Połonką, chorągwie koronne pod dowództwem Stefana Czarnieckiego z pułkownikiem Gabrielem Wojniłłowiczem i pułkiem królewskim na skraju skrzydła. W centrum zajęła pozycję dywizja prawego skrzydła pod dowództwem Pawła Sapiehy i Aleksandra Połubińskiego, która była słabsza niż pod Połonką o kilka chorągwi z pułku Kmicica. Na lewym skrzydle stanęła dywizja żmudzka dowodzona przez Michała Paca. Ze wspomnień Łosia i Paska wynika, że żołnierze zdawali sobie sprawę z niedogodności pozycji polsko-litewskich i chwalili wzniesienie szańców. Jeśli wierzyć Paskowi, zamierzano wybudować na grząskim bagnie most, ale chyba nie starczyło na to czasu. Szańce dodały wojsku otuchy, chociaż pewno niejeden żołnierz z niepokojem spoglądał za siebie – na moczary, przez które musiałby uciekać w razie przegranej.
To Stefan Czarniecki przeforsował przeprawę przez Basię i prawdopodobnie zbudowanie szańców było jego pomysłem. Zgodnie z planem zamierzano stoczyć bitwę obronną w oparciu o szańce i ogień piechoty i armat. Jazda miała działać na przedpolu, a w razie potrzeby wycofać się za umocnienia w celu reorganizacji. Sporządzono plan defensywny, ponieważ spodziewano się dużo silniejszego przeciwnika. Mimo to wojewoda ruski musiał wierzyć w zwycięstwo i dlatego przyjął bitwę na niedogodnej pozycji – z przeprawą i bagnem za plecami. W trakcie walki wydarzenia wymknęły się jednak spod kontroli i ostatecznie jazda walczyła w oddaleniu od szańców, które w bitwie nie odegrały praktycznie żadnej roli.
Wojska polsko-litewskie były wyczerpane długą kampanią. W trakcie działań na Białorusi zdekompletowało się znacznie wyposażenie i uzbrojenie żołnierzy. Pisze o tym Łoś: „śmiele bowiem rzekę, że w naszej dywizyjej i jednego pancerza nie było (oprócz chorągwi JKM), chorągwi usarskich dwie tylko i te przez dziesiąte w zbrojach, miasto [zamiast] kopijej tyki bzem pofarbowane, miasto grotów końce opalone mieli, acz w żmudzkim wojsku było cztery z kopijarni”. Jak widać, husaria koronna wciąż nie miała kopii, a owe tyki były tylko atrapami i miały zmylić Rosjan. Niewiele lepiej przedstawiało się uzbrojenie dywizji hetmana wielkiego. Dywizja żmudzka natomiast nie toczyła większych walk na Białorusi i zapewne dlatego miała stosunkowo lepsze wyposażenie. Ze słów Łosia wynika, że w całej dywizji Czarnieckiego tylko królewska chorągiew pancerna była wyposażona w pancerze kolcze. Pozostałe chorągwie de facto były wciąż chorągwiami lekkimi. W tym czasie nieliczne chorągwie kozackie miały kolczugi i tak naprawdę chorągwiami pancernymi stały się dopiero w następnych latach.
W obliczu przeważającego liczebnie nieprzyjaciela zdecydowano się użyć do walki także czeladzi z chorągwi polskich i litewskich. Czeladź tę podzielono na znaczki, a na czele każdego znaczka postawiono towarzysza – „za rotmistrza”. Jeśli kierowano się logiką, to do znaczków złożonych z czeladzi litewskiej przydzielano Litwinów, a do koronnych Polaków. Do czeladzi dołączono także kilka chorągwi ochotników, którymi dowodził Dionizy Muraszka. W ten sposób uzyskano dodatkowych kilka tysięcy ludzi, z których większość stanowiła czeladź litewska. Tworzenie z czeladzi oddziałów bojowych stosowano w armii litewskiej już od czasów Janusza Radziwiłła. W kampanii 1651 r. hetman nakazał „luźnej czeladzi znaczki podawać”, a następnie „chorągwie [...] na dwie podzielić dawszy znaczki, żeby się wojsko większe zdało”. Całe to zgrupowanie ustawiono za wzniesieniem na tyłach szyku polskiego, ukrywając przed wzrokiem Rosjan. Czeladź i wolontariusze mieli odgrywać rolę strategicznego odwodu, który swoim nieoczekiwanym ukazaniem się w trakcie bitwy miał wpłynąć na morale przeciwnika.