Jak Polacy ze Śląska pomagali więźniom i uciekinierom z KL Auschwitz?
Ten tekst jest fragmentem książki Aleksandry Namysło „Po tej stronie był również Człowiek. Mieszkańcy przedwojennego województwa śląskiego z pomocą Żydom w okresie II wojny światowej”.
Od sierpnia 1943 r., po likwidacji gett zagłębiowskich, jedynym miejscem jawnej egzystencji Żydów w rejencji katowickiej był KL Auschwitz i jego podobozy zlokalizowane na Górnym Śląsku. Część z nich znajdowała się w przedwojennym województwie śląskim. Większość więźniów tych podobozów stanowili Żydzi, pochodzący z terenów okupowanych: GG, Węgier, Francji, Włoch, Grecji oraz Jugosławii. W tym okresie niemiecka administracja lokalna musiała się zmierzyć z kolejnym problemem: zbiegostwem Żydów z miejsc odosobnienia, z transportów do obozów pracy i obozów zagłady, a w styczniu 1945 r. z transportów ewakuacyjnych („marsz śmierci”). Zjawiska te były integralnie związane z poszukiwaniem przez uciekinierów pomocy wśród okolicznych mieszkańców. Ich wsparcie mogło mieć charakter doraźny (dostarczanie żywności, opatrzenie rany) lub polegać na krótkotrwałym lub długotrwałym ukrywaniu zbiegów.
Pomocy okazjonalnej (okolicznościowej) udzielano przede wszystkim w miejscach wspólnej pracy więźniów żydowskich, więźniów przymusowych (nieżydowskich) i robotników „cywilnych”, zamieszkałych w okolicy podobozu. Dzięki pracownikom nieosadzonym w obozach więźniowie otrzymywali żywność, lekarstwa, papierosy, odzież oraz korespondencję. W nielicznych wypadkach cywilni robotnicy pomagali organizować ucieczki z obozów przez umożliwienie więźniom nielegalnego opuszczenia miejsc pracy, dostarczali cywilną odzież, pośredniczyli w znalezieniu kryjówki czy sami ukrywali zbiegów.
Nawiązywanie nielegalnych kontaktów było uwarunkowane wieloma czynnikami. Jednym z nich było odnoszenie się obsady pilnującej do więźniów. Sprzyjająca sytuacja panowała w tych podobozach, gdzie załogę stanowili żołnierze Wehrmachtu, a nie esesmani. Tak było np. w podobozie Laurahütte, w Siemianowicach Śląskich. Innym czynnikiem były warunki pracy, które umożliwiały wzajemne kontakty i lepsze poznanie siebie nawzajem. Na postawę robotników cywilnych wobec robotników przymusowych (nieżydowskich) oraz więźniów – Żydów wpływ miało propagowanie przez władze obozowe lub przełożonych w miejscu pracy fałszywych informacji na temat przyczyn pozbawienia wolności osadzonych. W wielu zakładach majstrowie byli poddawani nazistowskiej propagandzie i instruowani, aby przekazywali podwładnym, że więźniowie są groźnym przestępcami, a kontaktowanie się z nimi grozi wywózką do KL Auschwitz.
O pomocy udzielanej Żydom przez robotników kopalni Charlotte w Rydułtowach przez mieszkańców tego miasta wspominał Andrzej Strzelecki, badając tamtejszy podobóz KL Auschwitz. Na podstawie ich relacji, złożonych w zespole „Oświadczenia” w Archiwum PMAB, ustalił nazwiska: Beniowski, Józef Trontowy, Wawrzyn Urbański, Wilhelm (Paweł) Fojcik, Wilhelm Frydrych, Jan Grycman, którzy dostarczali więźniom różne produkty żywnościowe. Pracujący w kopalni robotnicy funkcyjni wspomagali żydowskich więźniów, kierując ich do lżejszej pracy, w pomieszczeniach zamkniętych, bo mogli tam się ogrzać i wypocząć.
Do wspierania Żydów przyznawał się po wojnie Emanuel Hibner, górnik zatrudniony w tej kopalni. Pracował on wraz z żydowskimi więźniami pochodzącymi z getta łódzkiego, Węgier, Rumunii, Czech i Słowacji, Niemiec, Holandii, Belgii, Francji, Włoch i Grecji, przebywającymi w przykopalnianym obozie. Jak zeznawał Hibner: „Od 1940 roku do stycznia 1945 roku, tj. czasu ewakuacji pracowałem wspólnie z Żydami na dole. Z nazwiska przypominam sobie tylko jednego Żyda, Abrama Abrachamowicza, z którym pracowałem około trzech lat. Ze mną pracowała grupa Żydów, zawsze około 18, ale nazwisk pozostałych nie pamiętam. Najbardziej ufałem Abrachamowiczowi i z nim pozostawałem w stałym kontakcie. Abrachamowicz pochodził z Czechosłowacji, miał około 38 lat, był żonaty i wiem, że żonę z dziećmi Niemcy też aresztowali i że w obozie oświęcimskim rozdzielono ich. […] W okresie kiedy pracowałem z Abramem Abrachamowiczem, a więc przez okres trzech lat, systematycznie zaopatrywałem go w żywność w postaci chleba i gotowanych ziemniaków”. Hibner, według zeznania, dostarczał mu również odzież oraz wspomagał innych więźniów. Materialne wsparcie więźniów żydowskich deklarował także kolega Hibnera z kopalni – Emil Mrózek. Twierdził on, że szczególnie wspomagał Żyda z Włoch, któremu przynosił „w pewnym okresie lekarstwa, a to w związku z owrzodzeniem nogi”.
W podobozie Günthergrube w Lędzinach pomocy żywnościowej więźniom udzielała Maria Piecha. Przynosiła im cukier, papierosy, chleb, wysyłała listy. W podobozie Althammer pomocy takiej udzielał stróż Jan Juraszczyk. W podobozie KL Auschwitz „Golleschau” aktywnie wspierał więźniów Andrzej Szturc, pracownik cementowni. Wysyłał on listy do rodzin więźniów, m.in. dzięki niemu żydowskiego robotnika o nazwisku Schlezinger, pracującego w parowozowni, odwiedziła żona. W tym samym obozie chleb więźniom dostarczał właściciel piekarni Szoblik, pośredniczył także w przekazywaniu paczek żywnościowych i korespondencji. Isaac Grinberg, o czym wspomniał po wojnie, otrzymywał pomoc od Karola Szczugiela. Grinberg był krawcem, który, na polecenie esesmanów, naprawiał ich płaszcze i odzież. Ponieważ nie było maszyny w obozie, korzystał ze sprzętu w zakładzie krawca Szczugiela. Ten dożywiał więźnia i innych więźniów w obozie. Ryszard Kołaczek z Katowic pracował w okresie wojny w prywatnej firmie, która zajmowała się pracami na kolei. W 1943 r. do pracy przy torach kolejowych przyprowadzono grupę żydowskich więźniów z obozu w Szopienicach. „Z tego, co się mówiło w mojej rodzinie, dziadek nosił Żydom chleb, bo wynędzniali byli. Pewnie w ten sposób jakoś się zaznajomił z niektórymi, bo pewnego dnia jeden z nich poprosił dziadka o szczypce do przecinania drutu – i otrzymał je” – relacjonowała jego wnuczka.
Tego samego dnia w domu Kołaczka zjawiło się dwóch zbiegów z obozu. Byli w cywilnych ubraniach, a naszytą na ubraniach gwiazdę Dawida posmarowali sadzą. „Drzwi otworzyła im babcia (Łucja Kołaczek), która zdaje się nie miała pojęcia o dziadkowych poczynaniach, ale kiedy ten przybysz zapytał, czy ich przyjmie, ponoć odpowiedziała, że jako chrześcijanka musi” – opisywała to zdarzenie wnuczka. Jednym ze zbiegów był mężczyzna, który prosił Kołaczka o narzędzia. Nazywał się Ignacy Honig. Przed wojną wyemigrował ze Lwowa do Antwerpii. Więzień, który mu towarzyszył nie pochodził z Polski. Zbiegowie przebywali u Kołaczków kilka dni, po czym udało im się wyjechać do Belgii.
Na temat pomocy żydowskim więźniom zeznawała po wojnie przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach Marta Rajman. Jej mąż Jan był w okresie niemieckiej okupacji pracownikiem PKP. We wrześniu 1939 r. brał udział w obronie kopalni Kleofas, za co został wysłany do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Tam przebywał do 1943 r., po czym został zwolniony z powodu choroby. Po powrocie pracował nadal na kolei, gdzie zetknął się z żydowskimi więźniami z Holandii pracującymi przy budowie bocznicy kolejowej w Załężu – dzielnicy Katowic. „Z opowiadania męża wiem – relacjonowała Marta – że udzielał im pomocy przez cały okres ich pobytu w Katowicach w obozie pracy w ten sposób, że realizował żywność na kartki żywnościowe i dostarczał im chleba, zupy w proszku, kartofle itd. Chcąc mieć więcej kartek, zabierał je od moich córek i również wykupywał środki żywnościowe dla tych Żydów. Nazwiska tych Żydów i bliższe dane są mi nieznane, mąż mówił mi o tym, ale ja już zapomniałam tych nazwisk”. Marta nosiła również listy pisane przez nich do Amsterdamu i wrzucała je do skrzynek pocztowych w Bytomiu, aby nie zdradzić miejsca ich wysyłki.
Max Drimmer oraz Herman Shine (Scheingesicht) z Berlina w 1939 r. zostali deportowani do KL Sachsenhausen, skąd w październiku 1942 r. przetransportowano ich do KL Auschwitz. Tam pracowali w podobozie w Monowicach (Buna I IG Farben). Razem z nimi pracował polski robotnik Józef Wrona. Dostarczał im żywność, lekarstwa i pośredniczył w tajnej korespondencji. Józef był poszukiwany przez gestapo. We wrześniu 1944 r. zaoferował im, że wyprowadzi ich i ukryje w swoim domu. Powiedział, że chce to zrobić, ponieważ słyszał, że Niemcy planują zabić wszystkich Żydów. Drimmer i Scheingesicht uciekli z obozu 20 września. Z Monowic przeszli piechotą 18 km do wioski Nowa Wieś, gdzie mieszkał Wrona. Ukrywali się z tyłu jego domu, w stodole, do początku stycznia 1945 r. Nie mogąc narażać Wrony na niebezpieczeństwo, zbiegowie zdecydowali się go opuścić. Udali się na pobliską stację kolejową bez żadnych papierów i wyjechali do Gliwic, gdzie Scheingesicht znał rodzinę Schlesinger. Żona Schlesingera była chrześcijanką. Mieszkali z trzema córkami. Schlesinger ukrył ich przez tydzień, po czym znalazł im kryjówkę w Rybniku, gdzie przebywali do końca stycznia, do momentu wkroczenia Armii Czerwonej do miasta.
Z Monowic, 19 stycznia 1945 r., w dniu ewakuacji więźniów, pod komendą Alfreda Panica uciekło z obozu sześć osób, z czego pięć było Żydami – Jan Trajster, Hauser (Leo Hanser), Roman Kornreich, Mieczysław Maneli i Leon Stasiak (Laizer Sylman). Dzięki Panicowi dotarli do domu Wilhelma Kostki, który pod swój dach przyjął także dwóch innych uciekinierów, Samuela Radzyńskiego i Alfreda Bessermana, którzy na własną rękę opuścili obóz. W pomoc uciekinierom zaangażował się jego brat Wincenty i bratanica Erna.
Pomocy żydowskim więźniom udzielali również inni robotnicy przymusowi osadzeni w obozie. Polegała ona przede wszystkim na dzieleniu się żywnością, którą otrzymali oni w paczkach od swoich rodzin. Było to wielkim wsparciem, zważywszy, że Żydzi nie mogli dostawać paczek z zewnątrz.