Jacques Fesch – „Za pięć minut zobaczę Jezusa” – recenzja i ocena
Obecnie biegnie już siedemnasty rok procesu beatyfikacyjnego Jacquesa Fescha. Choć wiadomo, że przez dużą część młodego życia świętoszkiem nie był. Syn bogatego bankiera, zbuntowany młodzian, bon vivant, lekkoduch. W wieku dwudziestu jeden lat poślubił ciężarną partnerkę, nie dochowując jej zresztą wierności. Całkiem pogubiony, roztrwonił pieniądze na studia, ostatecznie zapragnął znaleźć szczęście na wyspach Pacyfiku. Do kupna żaglówki konieczne były pieniądze – postanowił je ukraść. W czasie nieudanej próby włamania zastrzelił policjanta. Prędko ujęty, po długim, trzyletnim procesie 1 października 1957 roku został zgilotynowany, mając ukończone dwadzieścia siedem lat. W ówczesnej Francji jego sprawa odbiła się bardzo szerokim echem.
Empiryczny zapis stanu łaski
Jak to możliwe, by tego człowieka chcieć wynieść na ołtarze? Cóż, zarówno fragmenty Ewangelii mówiąc o „dobrym łotrze” (być może pierwszy święty Kościoła!), jak i przypowieść o „niesprawiedliwej” wypłacie za pracę w winnicy są bardzo wymowne. Ale bezpośrednią odpowiedź, historię o żarliwym poddaniu się grzesznika Bogu, znajdziemy w niniejszej książce.
Składa się ona z trzech części: wstępu (którego autorem jest Daniel Ange), samego dziennika oraz z części końcowej, w której zawarto świadectwa osób trzecich. Dziennik, który stanowi zasadniczy trzon pozycji, opiera się próbom jakiegokolwiek streszczenia. Dedykowany córce Weronice zapis przeżyć prowadzony w okresie dwóch miesięcy przed śmiercią, jest bardzo intensywny, chciałoby się rzec: „gęsty”. Książka nie zawiera jednak opisu nawrócenia grzesznika, dziennik zawiera myśli człowieka już nawróconego. Okazuje się jednak, że prawdziwe nawrócenie to zarazem konieczność nawracania się na co dzień, co chwila. Młody Jacques jest człowiekiem z krwi i kości, nie dającym się schematycznie poddać hagiograficznemu schematowi, jest osobą na wskroś żywą, autentyczną, bliską czytelnikowi. Stara się przełamywać słabostki, rzucić palenie, przełamywać „opór materii” (nieraz z marnym rezultatem), walczy z samotnością, dziesiątkami wyrzutów sumienia. Są chwile euforii, ale też apatii. Bohater nasz w pełni przedstawia sobą uniwersalny aspekt egzystencji. Być może jest to największy atut tej historii – każdy z nas może odkryć tu siebie.
Poza wyrazem subiektywnych przeżyć, znajdziemy tu również sporo wartości intelektualnej. To, co przelał ten młody człowiek na kartki swego dzienniczka, zaskakuje dojrzałością i głębią z jednej, zaś niepohamowaną spontanicznością toku myśli z drugiej strony. Poddaje swej refleksji wiele tematów, żeby wspomnieć tylko o tematyce ateizmu czy relacji wolna wola-opatrzność. Nie brak też medytacji nad słowami świętych katolickich (takich jak np. św. Teresa Mniejsza, św. Franciszek). Jednak im bardziej daty dziennika zbliżają się do dnia egzekucji, tym więcej znajdujemy staranniejszych przygotowań do należytego opuszczenia życia ziemskiego i więcej skupienia.
Nowe formy odpustowości
Trudno ocenić zapiski samego Fescha ze względu na ich osobisty charakter. Zarazem można je uznać za lekturę wielce satysfakcjonującą. Niestety, parę obiekcji nasuwa się od strony redakcyjnej.
Zarzuty dotyczą zwłaszcza francuskiej edycji, która stanowiła oparcie dla wydania polskiego. Kiedy sam Fesch prowadził surowy pamiętnik, redaktorzy z Francji postanowili stworzyć ze swej strony pewne „ułatwienia”: podkreślenia i śródtytuły (zaczerpnięte z danego fragmentu). Zapewne też ich inwencji zawdzięczamy „chwytliwy” tytuł (również pobrany z tekstu dziennika). Rezultat jest w tym wypadku mocno wątpliwy – w moim przekonaniu tekst został w ten sposób okaleczony, tracąc potoczystość i naturalność. Wyróżniono fragmenty emocjonalne, nie zawsze najbardziej istotne. Wreszcie wstęp Daniela Ange, mający przybliżyć postać Fescha, jest monstrualnie rozwlekły (zajmując jedną trzecią książki!), zretoryzowany, uczuciowy – nieprzekonanych raczej odstręczy. Fakt, że posiada pewne walory, ale tekst dziennika broni się bez niego.
Pozostaje ubolewać, że polskie wydanie nie odstąpiło od „innowacji” francuskich (co zrobiono w wydaniu włoskim). Niestety, minusem polskiego wydania jest zupełnie nietrafiona okładka. Nie twierdzę, że oprawa graficzna jest zasadniczym elementem wydania, jednak niniejsze rozwiązanie na pierwszy rzut oka wprowadza w błąd. Budzi bowiem skojarzenia z pozycjami popularnymi, jak np. kryminał lub powieść sensacyjna). Zwracam na to szczególną uwagę, gdyż uważam, iż prezentowana przez Wydawnictwo Promic seria wydawnicza „Losy” jest niezwykle interesująca i cenna. Niestety, za sprawą naiwnej polityki marketingowej może nie trafić do tych odbiorców, do których trafiłaby najlepiej. Jest to bowiem książka, jak już podkreśliłem, wartościowa, co tym razem znaczy również: wymagająca. W obecnej może przynieść rezultat, że czytelnicy poszukujący dobrej rozrywki się zawiodą, zaś ci, potrzebujący duchowej strawy, łatwo tę książkę przeoczą.
Wiele osób znajdzie w dzienniczku młodego skazańca ogromną wartość. Pozwala on z całą naocznością prześledzić intymne, wzniosłe i autentyczne życie duchowe człowieka podobnego do każdego z nas. Myślę, że można śmiało polecać na czas przygotowań do Wielkiej Nocy!
Redakcja: Michał Przeperski