„Jackie” – reż. Pablo Larraín – recenzja i ocena filmu
Jackie Kennedy była symbolem lat 60. – pierwsza dama Ameryki stała się ulubienicą tłumów i ikoną mody. Przez cały okres pobytu w Białym Domu ocieplała wizerunek męża – razem stworzyli nowoczesny wzór pary prezydenckiej. Jackie pozostawała jednak w cieniu Johna – patrzono na nią zwykle przez pryzmat małżonka. Larraín dostrzegł w jej sylwetce coś więcej niż wzór stylu i elegancji, a w tragedii – coś więcej niż rozpacz po mężu.
Punktem wyjścia do snucia opowieści o losach byłej prezydentowej jest wywiad, którego udzieliła tydzień po śmierci męża Theodore’owi H. White’owi. Rozmowa pozwala na spojrzenie na tragedię z jej perspektywy – zdecydowana, niegodząca się na kompromis w opowiadaniu o Kennedym, chce stworzyć jego mit, mający przetrwać w pamięci kolejnych pokoleń. Tak jak przy restauracji wnętrz Białego Domu, kiedy to pragnęła, by zgromadzone w nim pamiątki przypominały o jego rezydentach, stara się wystawić pomnik, który przetrwa dłużej niż jednostka. Kreuje legendę wielkiego prezydenta, mającego poprowadzić Stany Zjednoczone, a nawet cały świat ku świetlanej przyszłości. Jego plany niweczy jednak zamach – jak w Camelocie, którego mit chce powielić pierwsza dama, zdrada niszczy szanse na lepsze jutro.
Jackie wiedziała, że jej mąż w trakcie swojej prezydentury nie zdążył zbyt wiele osiągnąć. Mógł popaść w zapomnienie, dlatego chciała zrobić wszystko, by zachować go w zbiorowej pamięci. Nawiązywała do historii Abrahama Lincolna, odtworzyła chociażby pochód pogrzebowy, mający miejsce po śmierci prezydenta. Na istniejących mitach nadbudowała kolejny, który niezwykle silnie oddziałał na wyobraźnię Amerykanów – do dziś pamięć o Kennedym jest żywa i, jak widać, intryguje kolejne pokolenia.
Pablo Larraín tworzy psychologiczny portret byłej pierwszej damy, a zarazem żony, która musiała znieść widok umierającego męża, zamordowanego u jej boku. Te dwie, niemal sprzeczne role wymagały od Jackie kompletnie innych zachowań – jako była prezydentowa musiała zadbać o pamięć męża, jako wdowa mogła pogrążyć się w rozpaczy. Widok roztrzaskanej przez kulę czaszki małżonka, niemal natychmiastowe, drastyczne dla niej przekazanie władzy nowemu prezydentowi, a tym samym odsunięcie jej na dalszy plan, a także przekazanie dzieciom wieści o śmierci ich ojca – te sceny rzucają światło na tragedię, jaka spotkała główną bohaterkę, pomijaną w narracji o tych wydarzeniach.
Bliskie, obnażające najmniejszą emocję kadry pokazują wszystkie twarze Jackie Kennedy – twardej, robiącej dobrą minę do złej gry kobiety, niczym polityk walczącej o utrwalenie legendy ukochanego mężczyzny, a także zrozpaczonej małżonki, która w chwilach samotności zanurza się w cierpieniu. Zbliżenia pozwalają nam obserwować całe spektrum jej stanów psychicznych – od odrętwienia po śmierci męża, przez rozpacz podczas wycierania z twarzy jego zakrzepłej krwi i zwątpienia okazywanego podczas rozmów z księdzem, aż po maskę, którą przybiera w trakcie wywiadu. Właśnie sposób prowadzenia kamery i technika użyta do ukazania biografii tej postaci, a mianowicie fragmentaryczne wycinki z życiorysu Kennedych, pokazują w pełni jej dramat. Niechronologicznie przekazywane urywki zdarzeń są niczym niepełne, wybrakowane zbitki wspomnień, które tworzą nie całościowy obraz opisywanych wydarzeń, ale starają się uchwycić ich niedoskonałą, lecz bardzo prawdziwą, ludzką perspektywę. Perspektywę Jackie.
Nie dostaniemy tu lekcji historii ani opowieści o biografii pary prezydenckiej – film pozostawia wiele niedopowiedzeń, koncentruje się zaś na psychice załamanej kobiety. To właśnie ona, jej cierpienie i przełamywanie własnych barier znajdują się na pierwszym planie. Inne postaci są jej uzupełnieniem, zaś John Kennedy, grający zwykle główną rolę, pojawia się zaledwie w kilku scenach.
Powodzenie tego pomysłu zostało zatem uzależnione od umiejętności aktorki grającej rolę Jackie. Udźwignięcie ciężaru powierzono Natalie Portman, która świetnie poradziła sobie z niełatwym zadaniem. Całkowicie przeistoczyła się w Jackie i zadbała o odwzorowanie wszelkich detali jej mimiki, sposobu wyrażania i zachowania. Niezwykle wymownie i realistycznie oddała całą gamę emocji, które musiały towarzyszyć pierwszej damie w tych tragicznych chwilach. Poradziła sobie z najtrudniejszymi ujęciami – częste zbliżenia mogły pokazać jej braki, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Aktorka zdołała także ukazać ewolucję pani Kennedy – nieśmiała, zdezorientowana prezydentowa, oprowadzająca ekipę telewizyjną po Białym Domu, w niczym nie przypomina późniejszej damy, cieszącej się z uwielbienia tłumów. Te ujęcia możemy porównać do nagrań archiwalnych z 1962 roku – zadziwiające jest to, że Portman udało się w tak dużym stopniu powielić ruchy pierwszej damy, jej sposób wysławiania i wyraz twarzy. I choć efekt końcowy może wydać się nieco przerysowany, nie wpływa to na ocenę pracy, jaką odtwórczyni głównej roli włożyła w przygotowania.
Aktorstwo jest niewątpliwie największym atutem tego filmu. Warto jednak zwrócić także uwagę na wprowadzające widza w sam środek tragedii ujęcia Stéphane’a Fontaine’a, który łączy nagrania archiwalne z pięknymi kadrami, a także czerpie z technik filmowania, wykorzystywanych w tamtych latach. Nie sposób nie docenić również wzmacniającej emocjonalność i napięcie muzyki Mici Leviego. Wzrok przykuwają także świetnie odwzorowana scenografia i kostiumy, kojarzące się nierozłącznie z postacią Jackie. Momentami kuleją jedynie dialogi, które wnoszą do filmu nadmiarową dawkę patosu, o który produkcje o podobnej tematyce i tak zwykły się ocierać.
„Jackie” jest oszczędnym w środkach, drobiazgowym portretem psychologicznym uwielbianej przez Amerykanów pierwszej damy. Stanowi powiew świeżości wśród filmów biograficznych. Pokazuje człowieka z krwi i kości, niepozbawionego wad, balansującego między prawdą a fikcją, urealniającą oczekiwania tłumów. I to właśnie stanowi jedną z największych wartości tego filmu.