Jacek Komuda – „Zawisza. Złamany półksiężyc” – recenzja i ocena
Jacek Komuda – „Zawisza. Złamany półksiężyc” – recenzja i ocena
Powieść napisana jest w tradycyjnym stylu Jacka Komudy. Innymi słowy: olbrzymia dbałość o szczegóły. Czytając opisy, można się wręcz przenieść do późnego średniowiecza. Plastyczne przedstawienie wszelkich detali – zamków, strojów, a przede wszystkim uzbrojenia – rzeczywiście oddaje klimat epoki (choć strona turecka, a zwłaszcza janczarzy są potraktowani po macoszemu, przynajmniej w moim odczuciu). Jedynym środkiem, raczej nawet nie podjętym, jest język używany przez bohaterów. Choć autor stara się w dialogach oddawać piętnastowieczne zwyczaje, jednak czuć od niego staropolską, „Paskową” mieszankę z lekkim uwspółcześnieniem.
Sceny batalistyczne są przedstawione na zasadzie „first player shooter”, ale nie odbiera im to realizmu. Czuć dynamikę akcji i walk, świst strzał, krzyk zabijanych. Może brakuje w nich dynamiki, przedstawienia sytuacji na polu bitwy, manewrów itp. Ale po staremu jest groza, szczęk broni, krew oraz opis indywidualnych pojedynków. Za to poprzez różne przygody, wątki i epizody można zobaczyć i zrozumieć, jak w praktyce musiało wyglądać formowanie zaciężnej roty na wyprawę wojenną. Dobór rycerzy, pocztów, szkolenia w ramach „zgrywania pododdziałów”. XV wiek jak na widelcu…
Jednak odczuwam pewien zgrzyt przy uformowaniu postaci historycznych. W większości są one nieco sztampowe, czarno-białe. Wiadomo, że Zygmunt Luksemburczyk i jego otoczenie nie ma najlepszej pracy wśród historyków, ale wiele jego działań wynikało z dość trudnej i specyficznej sytuacji, w jakiej znajdował się ten władca. U Komudy trudno znaleźć jakiekolwiek dobre słowo na tego władcę. Inaczej wspominany na kartach książki nasz Władysław Jagiełło – normalnie wzór idealnego, honorowego chrześcijańskiego władcy-rycerza. A mowa o pewnym cwanym Litwinie, który wojenną machinę Zakonu Krzyżackiego potrafił upałem zmiękczyć…
Podobnie jest z pozostałymi bohaterami książki. Zawisza Czarny rzeczywiście oddaje ideał z hasła „polegaj jak na Zawiszy”. Bez skazy, honorowy, waleczny, lecz także mający swoje rozterki. Zupełnie innym jest młody Borkowic, złożony z szeregu sprzeczności, ale generalnie dający się lubić. Co warto dodać, zyskał zresztą najciekawiej nakreśloną osobowość. Nie to, że się czepiam, ale bardziej przypomina pewnego literackiego siedemnastowiecznego szlachcica z Rusi Czerwonej…
O ile Turków na kartach powieści aż tak bardzo nie poznajemy, to ciekawy jest poruszony wątek poturczeńców – czyli wziętych do niewoli chrześcijan przechodzących na islam. Jest to inne, świeże spojrzenie na Turków. Okazuje się, że w średniowieczu możliwości dla zdolnych, ale tez pokornych jednostek były chyba większe w Porcie Otomańskiej niż w chrześcijańskim świecie. Komuda co prawda stara się pokazać pewne zawirowania, cenę, jaką wczorajsi wyznawcy płacili za zmianę poglądów, jednak nie rzutuje to aż tak bardzo na książkę, w moim odczuciu nawet może lekko ją psuć.
Kolejny tom przygód Zawiszy to historyczna powieść akcji. Jest dobra, w sam raz na leniwe popołudnie. Aczkolwiek liczę, że autor wróci do czasów Rzeczpospolitej Szlacheckiej.