Jacek Komuda – „Warchoły, złoczyńce i pijanice” – recenzja i ocena
Jacek Komuda – „Warchoły, złoczyńce i pijanice” – recenzja i ocena
Generalnie nie jestem wielkim fanem „poprawiania” książki mającej na celu propagowanie wiedzy historycznej. Skoro spełnia swoją rolę po co to ruszać – wszak „lepsze” jest zawsze wrogiem „dobrego”. Ponieważ ostatnimi czasy brakuje mi staropolskiej twórczości Komudy, ostrożnie podchodziłem do przeróbki „Warchołów i pijanic” sprzed 17 lat. No bo co tu poprawiać?
Pierwsze kilka stron nie zapowiadało wielkiej rewolucji. Ot ten sam wstęp co 17 lat temu. Krótki opis systemu wymierzania sprawiedliwości, oczywiście prosty i przystępny, a także przedstawiony z typowym dla Komudy humorem. Smaczek zaczyna się na kolejnych stronach – sylwetkach „głównych bohaterów” bo inaczej tego nazwać nie można.
Tym razem Komuda odszedł od swojego poprzedniego podziału na warchołów, pijaków, ludzi z fantazją czy okrutników w postaci swawolnych żołnierzy. Aktualny „wykaz” jest alfabetyczny. Zaczynamy od Krzysztofa Arciszewskiego a kończymy na Samuelu Zborowskim – przegląd najlepszych przykładów szlacheckiej fantazji a raczej zachowania na bakier z prawem. Tym razem autor nie dzieli na kategorie – bo każda postać mogła spełnić kilka kryteriów.
Alfabetyczny wykaz ma tę zaletę, że jeśli się kojarzy jakiegoś ancymona staroszlacheckiego, to można go od razu znaleźć. To nie jedyna zaleta tego systemu – dzięki temu poznajemy spektrum ciekawych postaci, z których wielu nie skojarzylibyśmy z warcholstwem. Mnie na przykład zaskoczyła obecność w tym odnowionym poczcie wybitnego artylerzysty generała Marcina Kątskiego. W życiu bym go nie podejrzewał o warcholskie zapędy!
Na kartach poprawionego wydania spotykamy oczywiście starych znajomych z dynastią „Diabłów” Stadnickich na czele. Okazuje się, że cała rodzinka dzielnie pracowała na swoje miano! Istna szatańska dynastia – razem z mamusią, córką czy wnukami… I jak to na piekielny komunik przystało – zostali potraktowani z „egzorcyzmu” przez sąsiadów.
No właśnie – aktualnie modne jest równouprawnienie wszystkich bez względu na wiek czy płeć. Stąd pojawiają się na kartach wcale liczne „wilczyce” szlacheckie a nawet nieszlacheckie, które swą pomysłowością, determinacją czy bezwzględnością potrafiły sobie wywalczyć – przynajmniej na jakiś czas – miejsce w tym brutalnym męskim świecie. Komuda nie przedstawia nam bynajmniej tabunu kokietek, które li tylko tzw. „kobiecymi” sztuczkami osiągają swoje cele. To inteligentne niewiasty, które doskonale wiedza jak poruszać się w tym zmaskulinizowanym, niechętnym białogłowym świecie. Przynajmniej tak to wygląda na kartach książki…
Komuda ma jednak dość szeroką i elastyczną definicję staropolskich warchołów i… warchołek(?). Na kartach pojawiają się bohaterowie, którzy z Rzeczpospolitą szlachecką mają niewiele lub nic wspólnego. Mowa tu o średniowiecznych „łamaczy” prawa jak urzędnicy pierwszych Piastów (Sieciech, Miecław, Skarbimir) czy średniowieczni negatywni bohaterowie z punktu widzenia prawa (choćby Maćko Borkowic). Zaskoczyła mnie tez obecność Heleny Glińskiej, matki Iwana IV Groźnego. Rozumiem, że to niezwykła niewiasta.. ale – tu proszę nie oskarżać mnie o męski szowinizm – na warchoła bardziej nadawałby się w tym wypadku jej wuj, Michał Gliński. No ale to autor wybiera…
Minusem książki – podobnie jak pierwotnego wydania – jest brak bibliografii. Zdaję sobie sprawę, że takowa mogłaby być dłuższa do samej treści, ale jednak tutaj by się przydała. Można tylko wnioskować z treści czym posiłkował się autor. Na pewno są to źródła pamiętnikarskie, możliwe, że listy i akta sądowe. Bazował też autor na opracowaniach z wiekopomnym „Prawem i lewem” Władysława Łozińskiego czy nowszej literaturze choćby pióra Mirosława Nagielskiego. Ale tę wiedzę można wyczytać z treści (Komuda powołuje się na autorytety wśród badaczy epoki).
Na szczęście – choć trochę się tego obawiałem – pomimo fascynacji epoką (co widać po lekkim i znakomitym dla czytelnika piórze Komudy) autor nie stara się „propagować” opisywanych przez siebie „wartości” szlacheckich. Choć nie ukrywa wyjątkowości wielu mąciwodów (niby rębajło, a poeta/poetka, a uczony/uczona, a wrażliwy/wrażliwa…), to spod barwnej opowieści wyłania się pewien obraz nieładu i bezskuteczności organów państwa – czego Komuda nie pochwala. No ale taką mieliśmy kiedyś epokę – a ożywa ona na kartach recenzowanej książki. Przenieśmy się do niej zatem z naszego wieku. Chociaż na chwilę.