Ja – Gombrowicz o sobie (?) Gombrowiczu
Pisać o sobie po raz kolejny, zmusić się do walki przeciwko wam o swoją wielkość. Odpowiedzieć na waszą prośbę to zderzyć się z nierównością, która jest między mną, pretendującym na cokół pomnika, a wami, którzy ten pomnik mi ufundują.
Dlaczego chcecie raz jeszcze słuchać moich wynurzeń o sobie? Czyżbyście nie czytali, że: czwartek: Ja, piątek: Ja, sobota: Ja. Chcecie słuchać mnie, mówiącego o sobie, ale na waszych warunkach, na waszych – gazetowych dwóch stronach. Całe życie moje chcecie ujrzeć zamknięte w tej komórce ciasnej i dusznej, chcecie bym ostatecznie popadł w publicystykę. Życie moje w publicystykę chcecie zamienić, a mnie uczynić publicystą. Jest więc to może ostatnia bitwa między nami, bo choć publicystyką gardzę, to mój talent musi się realizować wobec was i na waszych warunkach. Muszę podjąć to ostatnie wyzwanie by na waszym boisku, grając w waszą grę, narzucić zasady moje i wygrać, przeciwko wam, siebie.
Nie będę wam opisywał mojego dzieciństwa. Nie wspomnę, że urodziłem się w podsandomierskich Małoszycach rok przed wybuchem pierwszej rosyjskiej rewolucji, w Rosji, choć w polskości. Nie zwrócę uwagi na szlacheckość mojej rodziny, na herb Kościesza, na herb Ostoja. Wspomnę tylko, że ziemiaństwo było śmiesznie nieadekwatne w stosunku do epoki w swej wyższości, a polskość przez posiadanie tej warstwy anachronicznie wyższej, stawała się wobec zachodu niższa. Nie będę was zanudzał wyjazdem rodziny do Warszawy, moją edukacją w domu położonym w eleganckiej dzielnicy przy ulicy Służewskiej; posiadaniem guwernantek, które języka niemieckiego i francuskiego mnie uczyły. Nie będę opowiadał o tym, że chodziłem do arystokratycznego gimnazjum im. św. Stanisława Kostki, że zdałem maturę w roku 1922, a na maturze uzyskałem ocenę celującą z języka polskiego.
Następnie, mając na uwadze wasze prawdziwe zainteresowania, pominę moje życie dorosłe, ale niedojrzałe jakie wiodłem w Polce międzywojennej. Te wszystkie wieczory w kawiarni „Ziemiańska”, te przyjaźnie literackie, jakie zawarłem z Brunonem Schulzem i Stanisławem Witkiewiczem. Nie będą was zanudzał opowieścią o podróży do Francji i spacerach po Paryżu. Ani słowem nie zająknę się o debiucie literackim, ani o tym, że przy stoliku ze skamandrytami nie siedziałem, ale własny stolik, z własnym towarzystwem założyłem. Marginalnie tylko nadmienię, że we wrześniu roku trzydziestego dziewiątego wybrałem się na wycieczkę do Ameryki, nową chlubą gdyńskiej stoczni, transatlantykiem „Chrobry”.
Dobiwszy do brzegu Buenos Aires, prześlizgnę się po tematach nieciekawych, nieważnych i nieinteresujących czytelników nastawionych na sprawę sztuki, polskości i dojrzałości. Napiszę lapidarnie, by nie zanudzać, o moich dylematach emigracyjnych, o tułaczce od hotelu do hotelu, o braku pieniędzy doskwierającemu mojemu żołądkowi i mojej dumie. Wspomnę z niechęcią, powodowany tylko poczuciem obowiązku, o pracy w Banku, nieciekawej i miernej, o kryzysie twórczym oraz o z niego się wydobyciu. Z konieczności przemycę informację o kontaktach z Paryską Kulturą i radiem Wolna Europa. O Miłoszu i Giedroyciu nie powiem ani słowa, a w szczególności nie będę pisał o intelektualnych polemikach i przyjaźni.
Wreszcie, czując już znużenie czytelnika, czekającego na to co najważniejsze, popchnę moją myśl ku Francji, w której osiadłem po czternastu latach pobytu w Argentynie. Wytoczę przy okazji zarzut wobec tych, którzy próbowaliby wsadzić mnie w emigracyjne buty wszystkich Mickiewiczów, Krasińskich i Norwidów, i powiem wprost i wyraźnie, że powietrze niepolskie pozwoliło mi od polskości się wyzwolić, utrata szlachectwa problem wyższości opisać, a brak pieniędzy i konieczność z ludem się bratania niedojrzałość przezwyciężyć, odmładzając się w swej dorosłości. Wreszcie środowisko gnuśne, pompatyczne emigracji krajowej i patriotycznej synczyznę pozwoliło mi zrodzić. Oderwany od wielkości małostkowej polskiej, uzyskałem skrojoną na miarę wielkość światową. Przez skromność, której mam nadzieję nie udało mi się nigdy posiąść, wspomnę o dochodzących do mojej ostoi w Vence wiadomościach o rosnącej sławie, z której brak sił nie pozwala mi czerpać satysfakcji. A ta nieczułość na wygraną jest moim zwycięstwem największym. Kończę w tym miejscu te wątki, które czytelnika świadomego interesować nie powinny. Oto przechodzę do sedna sprawy, do życia mojego.
Opowiem wam więc o tym, co interesuje was z pewnością najbardziej: o „Pamiętniku z okresu dojrzewania”, o „Ferdydurke”, o „Trans-Atlantyku”, o „Pornografii” i o „Kosmosie” oraz o „Iwonie księżniczce Burgunda” i „Ślubie”. Przede wszystkim będę snuł opowieść o „Dzienniku”. Myśląc z kolei o jątrzącej ciekawości każdego z was, wyspowiadam się z moich dylematów ideowych, moralnych konfliktów i filozoficznych rozważań. Obnażę również przed wami co znaczy być artystą, artystą, który choć pisze dla siebie, to musi walczyć o swoją własność z wami.
Redakcja: Michał Przeperski