Iwona Kienzler - „Życie w PRL i strasznie, i śmiesznie” - recenzja i ocena
Dorobek autorki kilkudziesięciu popularnonaukowych prac historycznych oraz jej popularyzatorska pasja pozwalały oczekiwać książki ujmującej to, co Arystoteles nazywał istotą rzeczy. Do rąk odbiorców rzeczywiście trafiła praca, którą, zgodnie z deklaracją autorki, czytać mogą (i powinni) zarówno ci, którzy w PRL spędzili swoją młodość, jak i osoby, dla których realny socjalizm to system „nie z tego świata”.
Kienzler zaczyna od opisu kolejnych etapów budowy socjalizmu nad Wisłą, zwracając uwagę na najistotniejsze zjawiska: stalinizm, gomułkowską „małą stabilizację” i gierkowską „złotą dekadę”. Dokonawszy ogólnego zarysu, zaczyna rozkładać na czynniki pierwsze najbardziej charakterystyczne dla systemu zjawiska i procesy. Czytamy m.in. o procesach pokazowych, prywaciarzach, hipisach, bikiniarzach, „nadwyżkach siły roboczej”, ekspedientkach z mięsnego, spożyciu alkoholu i nikotyny. Obok nich pojawiają się kwestie, zaprzątające wiele energii powojennych Polaków: książeczki mieszkaniowe i mieszkania z przydziału, zbieranie na „malucha”, pochody pierwszomajowe czy – wspominane bodaj najczęściej – „ogonki”.
Ogromną zaletą publikacji jest nasycenie treści dowcipami oraz anegdotami, obejmującymi cały okres od 1944 roku. Tradycyjnie najwięcej jest kawałów o milicjantach. Zaraz po nich dominują dowcipy związane ze strategicznym punktem każdego peerelowskiego osiedla – sklepem mięsnym. W PRL-u często żartowało się w pracy i o pracy. W ostatnim przypadku najwięcej anegdot pochodzi z lat siedemdziesiątych, z okresu budowy „drugiej Polski”.
Kienzler wiernie opisuje atmosferę pierwszych miesięcy i lat w zniszczonej Warszawie. Plastycznie odmalowuje entuzjazm ochotników z różnych miast, odbudowujących stolicę i mogących liczyć na grochówkę z bochenkiem chleba. Trzeba przyznać, że autorce udaje się zachować bezstronność. Pewnie stoi na gruncie faktów, nie unikając pozytywów epoki, do jakich zaliczyć należy choćby, będącą dziełem setek tysięcy ludzi, odbudowę Warszawy. I tutaj wszakże Kienzler wykorzystuje sposobność, by wytknąć powojennym planistom socrealistyczny schematyzm i ledwie maskowane, urbanistyczne koszmarki. W każdym przypadku, punktem wyjścia pozostaje stan faktyczny. W książce próżno zatem szukać nieuczciwej i absurdalnej gloryfikacji systemu, obecnej w niektórych pracach podobnego typu. Najbardziej dociekliwy czytelnik nie uświadczy wszakże również potępiania okresu „Polski ludowej” w czambuł, za wszystko. W jednym z ostatnich rozdziałów Kienzler rozlicza się z zaletami życia w PRL, bo i takie zauważa.
„Życie w PRL” to publikacja, z której czytelnik zaczerpnie informacji o życiu i pozycji kobiet w powojennej Polsce. Jest mowa o pewnym dowartościowaniu płci pięknej, które jednak szybko przybrało formy karykaturalne, symbolizowane pamiętnym wizerunkiem kobiety-murarza. Do rangi symbolu urosła wówczas postać Leokadii Krajewskiej – popularnej „Lodzi milicjantki”, kierującej w latach czterdziestych ruchem na jednym z warszawskich skrzyżowań. Kienzler rozwiewa wszelkie mity o rzekomym, socjalistycznym „równouprawnieniu”. Owszem, kobieta miała prawo pracować nawet w typowo męskich (do granic absurdu) zawodach, zachowując przy tym prawo (czy raczej – obowiązek) prowadzenia domu i zajmowania się dziećmi.
Właśnie w publicystycznych fragmentach „Życia w PRL” autorka udowadnia, że nie zatraciła znanego choćby z „Mocarza alkowy” lekkiego pióra. Kienzler wchodzi w polemikę z osobami, które dzisiaj z rozrzewnieniem wspominają czasy socjalnego bezpieczeństwa za cenę braku demokratycznych swobód. To były czasy – rzecze autorka – Waszej, drodzy apologeci realnego socjalizmu, młodości, kiedy cały świat wydawał Wam się piękny, przeżywaliście najlepsze lata swojego życia, pełne radosnych chwil i miłosnych uniesień. A zatem i ówczesny świat zapamiętaliście lepiej, aniżeli dzisiaj jest on oceniany przez potomność. Kienzler uważa zatem, że czas wygładza kanty, pamięć zaś bywa selektywna, a na pewno – ułomna. Stąd oczywisty wniosek, że lepiej PRL musiały zapamiętać osoby, będące beneficjentami ówczesnego systemu, gorzej zaś – jego ofiary i ich rodziny.
„Życie w PRL” można polecić tym wszystkim, którzy chcą zrozumieć fenomen PRL. W końcu, coś poza czynnikami osobniczymi przesądziło o tym, że pewna kierowniczka baru mlecznego w latach sześćdziesiątych gustowała, wzorem Kleopatry, w mlecznych kąpielach, nie zważając, że któryś klient zdecyduje się w końcu zgłosić „czynnikom wyższym” odnalezienie w zupie mlecznej włosa łonowego. Był to więc system – w dzisiejszym rozumieniu – w wielu sferach po prostu nienormalny. Zasługą Iwony Kienzler jest to, że pozwala ów fenomen zrozumieć, zwłaszcza młodym odbiorcom.