Istota korporacjonizmu
Ten tekst jest fragmentem książki Urszuli Kozłowskiej i Tomasza Sikorskiego „Andrzej Niesiołowski (1899-1945). Z dziejów nurtu chrześcijańsko-społecznego w polskiej socjologii”.
Gdy ogłoszona 15 maja 1931 r. encyklika Quadragesimo anno obwieściła światu nowy oficjalny program polityki społecznej Kościoła – nie zabrakło odruchów zdziwienia w samym nawet obozie katolickim. Odruchy te, przypominające żywo reakcję, jaką wywołała swego czasu encyklika Rerum novarum – tym razem o tyle były zrozumiałe, że Ojciec Święty nie zadowolił się rozstrzygnięciem ostatecznym i sformułowaniem zasad, już przez długie dyskusje wykrystalizowanych, jak to uczynił Leon XIII, którego encyklikę społeczną wyprzedził pół wieku trwający rozwój katolickiego ruchu społecznego. Pius XI, rzucając w świat hasło stosunkowo nowe, dla którego przyjęcia jeszcze obóz katolicki słabo był przygotowany, uczynił krok śmiały, który mógł przerazić niejednego zwolennika tradycyjnej ostrożności.
Kościół katolicki od wieków uchodził za instytucję silnie konserwatywną. Pius XI – rzucając hasło przebudowy, a więc walki z istniejącym stanem rzeczy – zerwał zdecydowanie z tą tradycją. Wprawdzie same sformułowania encykliki są ostrożne, pełne tego dojrzałego umiaru, który zawsze pozostawia dostatecznie szerokie ramy dla niedających się obliczyć tendencji rozwojowych – lecz w każdym razie stawia owo zdecydowanie zupełnie konkretny wymiar ustroju społeczno-politycznego. Korporacjonizm stał się odtąd obowiązującym obóz katolicki programem. Obóz akcentujący etykę i prawa wieczne na ogół nie będzie miał dynamiki rewolucyjnej (którą hamować musi liczenie się ze środkami i świadomość, że zło tkwi przede wszystkim w treści, a nie w formach życia). Toteż nie od razu zdaliśmy sobie z tego sprawę, że katolicyzm znalazł się w opozycji wobec istniejących dziś form życia, a nie jedynie wobec spoganionej treści naszej kultury, z którą walczy jawnie i zdecydowanie nie od wczoraj. Proces aktywizacji katolicyzmu, zaznaczający się szczególnie, odkąd na tron papieski wstąpił Pius XI, rozszerzając się na nową dziedzinę. Niestety, stwierdzić musimy, że jednolitość i spójnia duchowa obozu katolickiego nie osiągnęły jeszcze tego stanu, by ożywiała nas jedna myśl i jedna wola i by każdy nakaz Najwyższego Wodza Kościoła wojującego zostać musiał w lot zrozumiały i wykonany.
Hasło korporacjonizmu natrafiło na pewien lękliwy sprzeciw jednych, a moglibyśmy powiedzieć – „entuzjazm” u drugich. Budzi się jednak coraz powszechniejsze zrozumienie tego hasła, w miarę jak (wbrew obawom pesymistów i ostrożnych) coraz to więcej państw zaczyna wkraczać na tę drogę.
Trudno o bardziej charakterystyczny fakt jak to, że właśnie Hiszpania zaledwie uspokajająca się po swych paroksymach antyreligijnych, właśnie ten ustrój obrać pragnie dla krzepnących na nowo po wstrząsach rewolucji form nowego życia zbiorowego.
Na czym polega istota koncepcji form ustroju korporacyjnego? To zaś przede wszystkim powinno być głównym celem i dążeniem państwa i każdego dobrego obywatela, ażeby – położywszy kres swarom „klas” przeciwnych sobie – budzić i popierać zgodną współpracę wszystkich „zawodów”. Takie są punkty wyjścia encykliki Quadragesimo anno, na których opiera się koncepcja korporacyjna, kryjąc w sobie założenia zupełnie zasadnicze.
Korporacjonizm – to syntetyczne rozwiązanie dylematu liberalno-kolektywistycznego. Pojęcie „zawodu” w przeciwieństwie do „zarobku” i zysku – pojęć charakteryzujących okres liberalizmu i jego atomizacji społecznej wypływa z organistycznej koncepcji społeczeństwa, która uznaje państwo (względnie naród) za całość istniejącą dzięki świadomemu współdziałaniu części. To świadome współdziałanie i podporządkowanie – to nawrót do dawnego, chrześcijańskiego pojęcia służby, na którym się opierał ustrój wieków średnich, ukazujący się nam w barwach coraz jaśniejszych, w miarę jak wnikamy w jego istotę i otrząsamy się z pojęć i ocen wytworzonych – i może nawet słusznych – w okresie rozkładu średniowiecznego ustroju stanowego. Pojęcie „zawód” i związana z nim kategoria „stanu” w nowoczesnym ujęciu oderwanym od wyobrażeń o związanej z nim dziedziczności i zasklepieniu, które było początkiem końca tego ustroju, zawiera w sobie ten moralny postulat służby, a więc zasadę altruistyczną, w przeciwieństwie do biologicznego egoizmu jednostkowego i grupowego, który leży u podstaw zarówno marksizmu, jak i nacjonalizmu, czy rasizmu.
Nie trzeba udowadniać, że ten biologiczny egoizm jako zasada – równie dla głoszącego praw silniejszej jednostki liberalizmu i dla kolektywizmu, miażdżącego jednostkę w imię silniejszej jeszcze masy – jest z gruntu sprzeczny z duchem chrześcijaństwa, którego istotą jest właśnie uznanie jednostki za wartość najwyższą, lecz nie jako indywiduum, mającego na mocy prawa silniejszego uprawnienie moralne do wyżycia się kosztem innych, lecz ze względu na duszę nieśmiertelną, na podobieństwo Boże stworzoną. A dusza rośnie i rozwija się, w miarę, jak przezwycięża swój egoizm.
System korporacyjny, przywracając zasady służby jako fundamentu ustroju – z jednej strony ratuje wolność i indywidualność jednostki przed niewolnictwem kolektywizmu, z drugiej nakłada pęta na egoizm. Tendencja ta tkwiła już w hasłach polityki społecznej rzuconych przez Rerum novarum – lecz dopiero korporacjonizm jest wykończeniem tego procesu wielkiej przebudowy społecznej.
W jaki sposób ma się dokonać ta wielka synteza?
Przecinając rozbudowane, zresztą z konieczności i przez nas samych, powiązania solidarności klasowej z powiązaniami pionowymi, opartymi na wspólnocie działań gospodarczych (np. przemysł metalowy jako całość – od robotnika do kapitalisty) wytwarza korporacjonizm równowagę społeczną, którą pojęcie interesu klasowego zrównoważy interesom branżowym, co umożliwi wprowadzenie powoli nowych norm służby społecznej. Normy te są ideą, której dynamiki jeszcze nie zrozumieliśmy w całej pełni, nawet ci, którzy działają na tym terenie. Świat dziś łaknie ożywczej idei. Nacjonalizm, stwarzając pojęcie solidarności narodowej, w dużej mierze przygotował grunt tym hasłom. Ich kształtująca moc jeszcze drzemie i czeka na swych rozbudzicieli, którzy potrafią nadać jej odpowiedniej mocy sugestywnej.
W konsekwencjach dalszych ustrój korporacyjny wiedzie do systemu politycznego, opartego na przewadze fachowości, na kulcie kompetencji, wprowadzeniu istotniejszych niż dotąd zasad selekcji elity rządzącej. Rozwój ten idzie po linii zwycięstwa wartości moralnych jednostki nad demagogią z jednej, a dyktaturą partii czy jednostek z drugiej strony. O ile sobie uprzytomnimy fakt, że w panujących dotąd systemach władza na ogół dostawała się w ręce ludzi selekcjonowanych raczej na podstawie ujemnych wartości moralnych, wtedy zrozumiemy w pełni olbrzymią doniosłość i perspektywy tej koncepcji. Korporacjonizm jest jedyną ideą, która może się zwycięsko przeciwstawić kolektywizmowi na wszystkich jego odcinkach od komunizmu, aż do rasizmu. Jego siła leży w tym, że choć nawiązuje do dawnej tradycji – a nowoczesnymi swymi początkami sięga do czasów Kolpinga i Görresa – to jednak jest on ideą nową, jeszcze nieskompromitowaną nieudanymi próbami życia. Korporacjonizm to w chwili obecnej program najnowszy, a więc najbardziej postępowy w dodatnim znaczeniu.
Z powyższego toku myślenia wynika, że uznajemy mniej lub więcej dla rozwoju moralnego i kulturowego form ustrojowych. Istotnie – odrzucając wiarę w możność przerobienia człowieka od zewnątrz, charakteryzującą ruchy rewolucyjne – nie możemy jednak przeoczyć faktu, że i zewnętrzne warunki są czynnikiem silnie wpływającym na treść i kierunek rozwoju kulturalnego i moralnego. Rozumując, aż nazbyt jasno, że odrodzenie człowieka musi przyjść od wewnątrz – rozumiemy również nasz obowiązek stworzenia możliwie korzystnych w pożądanym kierunku pobudzających warunków zewnętrznych.
Z tych powodów katolicyzm nie może być obojętnym wobec zagadnień ustrojowych. Wykazała to w pełni historyczna encyklika Quadragesimo anno – i dlatego pozostanie ona dużych rozmiarów kamieniem milowym w rozwoju ludzkości.