I wojna światowa: chwila przed katastrofą
14 (27) lipca, rok 1914, poniedziałek
Mówiąc wczoraj o możliwości wojny europejskiej, powiedziałem: niech będzie! Dlaczego? Wszak wojna jest barbarzyństwem, jest najbrutalniejszym wyrazem pięści, jest strasznym ciosem dla ludów, ciężarem, który nawet w czasie pokoju widmem swoim przyczynia straty olbrzymie kulturze. Militaryzm jest plagą ludzkości współczesnej i awangarda postępu społecznego, proletariat, wraz z plejadą najszlachetniejszych umysłów wszystkich narodów wywiesza wszędzie sztandar pokoju, walczy przeciwko wojnie i militaryzmowi.
Tak jest. Militaryzm jest złem bezwzględnym, uwsteczniającym rozwój ludzkości. Ale w danym razie wojny pożądam gorąco. Wojna wprawdzie możliwa jest i bez militaryzmu, ale militaryzm z niej się urodził i sam ją nadal żywi. Z faktem istnienia militaryzmu liczyć się trzeba. Skoro fakt ten istnieje, wszelkie kwestie stosunków międzynarodowych, powiedzmy raczej – międzypaństwowych, rozstrzygać się muszą stosunkiem siły zbrojnej, a więc elementem wojny. Arbitraż międzynarodowy, konferencje i układy dyplomatyczne, które niby zamieniają wojnę, opierają się właściwie na tym samym militaryzmie. Dopiero obaliwszy militaryzm, można utrwalać jakieś inne formy rozstrzygania stosunków niż wojna. W systemie zaś militaryzmu wojna ma tę wyższość nad układami dyplomatycznymi i arbitrażem, że jest szczera, jest uczciwsza i prostsza, mniej zawiera w sobie obłudy i hipokryzji. Arbitraż i układy dyplomatyczne (konferencje, kongresy itd.) orzekają też w gruncie na podstawie nie innych motywów niż stosunek sił zbrojnych zmilitaryzowanych; jakiejś głębszej prawdy niż wojna w sobie nie zawierają, a do realnej prawdy brutalnego stosunku sił mieszają jeno obłudę frazesów, którymi pokrywają krwawe krzywdy i gwałty. Lepsza więc jest wojna ze swoim ujawnionym bezpośrednim kryterium siły. Nie widzę wobec tego racji zasadniczej, aby woleć arbitraż i dyplomację od wojny; jedynie chyba oportunizm może skłaniać do pierwszeństwa na rzecz arbitrażu, ale oportunizm ten jest kiepski, bo nie przezeń się wybawi ludzkość od militaryzmu i wojny.
W Europie współczesnej, w jej stosunkach państwowych tyle się nagromadziło podłości, krzywdy, obłudy, tyle jest umęczonych żywych procesów rozwoju, które są tłumione sztucznie i wciąż krzyżowane, tyle gorących ofiar niespełnionych i łaknących wyzwolenia, że wielka zawierucha, wielka katastrofa dziejowa, jak taka ewentualna powszechna wojna europejska, jest czymś upragnionym i dodatnim. To, co żywe, się w niej ujawni, z niej wyrośnie, ku nowym światom głos potężny skieruje. Obnażą się w niej wielkie prawdy dziejowe, wielkie męki i fałsze, zmysły ludzkie przejrzą tam, gdzie pozory zasłaniały dotąd życie. W szczególności zaś dla Rosji, dla krajów i ludów w niej jak w turmie ogromnej zamkniętych wojna stworzy atmosferę ruchu i fermentu wewnętrznego, który nie w innym niż wolnościowym kierunku się zwróci, bo tam prowadzi życie. Nie przez miłość anarchii pragnę wojny – o nie. Pragnę ładu, ale takiego, który organizować będzie nie pozory, lecz życie, który zamiast fałszu i krzywdy krwawej ustali to, co dziś jest umęczone i szlachetne. Poza tym wszystkim spodziewam się, że w wojnie obecnej Rosja zostanie pobita, wskutek czego jej ohydna rola zostanie jeszcze bardziej w Europie skompromitowana, a pewne kraje może nawet zostaną ewentualnie z niej wyzwolone – a może my nawet! [...]
15 (28) lipca, rok 1914, wtorek
Kowno ogłoszone na stopie wojennej, na kolejach – tak zwana nadzwyczajna ochrona ([czrezwyczajnaja ochrana]), wojska wracają wszędzie z obozów letnich do miejsc ich pobytu stałego, na granicach zachodnich Rosji koncentrują się wielkie skupienia wojsk. Wilno jest tak pełne wojska, jak nie pamiętam nigdy; szczególnie to się uwydatnia latem, gdy zwykły ruch miejski kurczy się i zamiera. Na wszystkich ulicach pełno wojskowych, kawiarnie, restauracje, ogrody – przepełnione oficerami. Żołnierze pojedynczo i grupami chodzą po mieście, wszędzie podniecony nastrój oczekiwania i niepewności. Dotąd nie było depesz o formalnym wypowiedzeniu wojny przez Austrię Serbii ani też o właściwym rozpoczęciu kroków wojennych. Wojna ta wydaje się jednak zupełnie pewna pomimo kursujących w prasie wiadomości o jakichś wszczętych to przez Niemcy, to przez Anglię krokach pośrednictwa w celu lokalizacji wojny, ewentualnie jej zażegnania. Zaczynają się ukazywać niewyraźne, pogłoskowe wieści o starciach na granicy austriacko-serbskiej, ale pewnego, wyraźnego z dziedziny wojny nie ma jeszcze nic. Są wersje o wysadzeniu przez Serbów mostu kolejowego między Zemlinem a Białogrodem dla utrudnienia inwazji austriackiej, o ostrzeliwaniu jakichś statków na Dunaju... Pewne jest tylko to, że tak Austria, jak Serbia ogłosiły mobilizację i że rząd serbski wycofał wojska, skarb, urzędy, parlament z Białogrodu i przeniósł na czas wojny stolicę w głąb kraju, do Niszu (inne wersje podają, że do Krogujewacza).
Skądinąd cała Europa wrze możliwością powszechnego pożaru. Nawet Dania i Belgia mobilizują się. Jeżeli wybuchnie wojna europejska, to wszystko się rzuci do walki. Same tylko chyba państwa pirenejskie, Hiszpania i Portugalia, nie będą wojować, poza tym zaś wszystkie inne w ten lub inny sposób są zahaczone. Jest to jeden olbrzymi węzeł Gordiasa, gdzie wszystko jest powikłane i współzależne. Zdaje się, że decydujący będzie moment wdania się lub niewdania Rosji. Z hałasu, który robi Rosja, mogłoby się zdawać, że się boi czynu i nadrabia miną i gestem, próbując, czy nie zastraszy tą drogą. Ale może robi to dla wywołania nastroju i podniecenia wojennego w masach, aby rząd nie sam był odpowiedzialny za wojnę, jeno był pchnięty do niej przez naród jako wojny popularnej i narodowej. Urzędowe deklaracje rosyjskie brzmią groźnie i stanowczo, zapewniając o tym, że sprawa Serbii nie może być dla Rosji obojętna i że Serbia osamotniona nie będzie. Hałaśliwe przygotowania wojenne na granicy zachodniej, postępowanie takie, jakby starcie było pewne, rozdmuchiwanie pogłosek i pogróżek wojennych, wreszcie faworyzowanie i staranne publikowanie odbywających się w Petersburgu i innych miastach manifestacji patriotycznych, pełnych tupetu wojennego – wszystko to daje dużo do myślenia.
Tekst jest fragmentem publikacji „Dzienniki. Tom II. 1914–1915” autorstwa Michała Römera:
16 (29) lipca, rok 1914, środa
Sytuacja rozpala się coraz więcej. Dziś już z depesz wiadomo, że Austria wypowiedziała urzędowo wojnę Serbii. Wojska austriackie przeszły pono granicę pod Mitrowicą i są już na terytorium serbskim. Wiadomość o wysadzeniu mostu między Zemlinem a Białogrodem potwierdza się. Na Dunaju zbrojne statki austriackie zabrały statki serbskie. Z pewnością w tych dniach zostanie wzięty Białogród, pozostawiony przez Serbów bezbronny.
Wilno z dnia na dzień zapełnia się coraz więcej wojskiem. Powiadają, że w Kownie zebrano już 120 tysięcy wojska. Zresztą wiadomości o ruchach wojsk nie publikują się. Rosja wciąż gorączkowo i intensywnie się wysila, żeby stworzyć podniecenie i nastrój wojenny. Jeżeli jednak pragnie istotnie wojny, to dlaczego nie ogłasza dotąd mobilizacji zapasu? Wszak interwencja Rosji jest równoznaczna z wojną z Prusami. A w razie wojny z Prusami można się spodziewać natychmiastowego wkroczenia Prusaków na terytorium rosyjskie, w pierwszym rzędzie do Królestwa i Litwy (gubernia kowieńska). Jeżeli Rosja poważnie się liczy z ewentualnością wojny, to powinna by w pierwszym rzędzie dokonać poboru zapasu i nawet pospolitego ruszenia z tych miejscowości, które mogą być przez Prusaków zajęte, aby uprzedzić wypadki. Prusacy po wkroczeniu mogą sami cały zapas rosyjski z zajętego terytorium wcielić do swojej armii. Chyba że z tymi ewentualnościami Rosja musi się liczyć. Ciekawe, co będzie. Mobilizacyjne kunktatorstwo Rosji zastanawia mnie. Sądząc z koncentracji wojsk na Litwie przy granicy pruskiej (Kowno), może się zdawać, że Rosja w razie wojny zechce próbować stawiać opór okupacji pruskiej na najpierwszej linii granicznej.
Wieczorem byłem świadkiem tak zwanej manifestacji patriotycznej w Wilnie, jednej z tych, którymi się tak chlubi rząd moskiewski, że z ich powodu ogłaszał odezwy do ludu, powołując się na nie jako na dowód popularnego zapału wojennego i solidarności ludu z rządem. Garstka jakichś trzydziestu żulików, wyrostków (zapewne członków osławionego Bractwa św. Ducha), przeciągała przez prospekt i ulicę Wileńską, śpiewając: „Boże, caria chroni” i w przerwach wrzeszcząc: „Ura!” lub „Dołoj Awstriju!” . Manifestacja ta robiła wrażenie szopki, bardzo błazeńsko zainscenizowanej. Manifestanci przeciągali przez najludniejsze ulice o zmierzchu, kiedy ruch na tych ulicach był szczególnie ożywiony. Na tle gęsto zapełnionych ulic środkiem ciągnęła rzadka garstka manifestantów manifestujących chyba to, że lud się z nimi nie łączy i zapału ich nie podziela. Błazeńską sztuczność tej manifestacji podkreślało jeszcze to, że manifestanci śpiewali swój hymn carski na cztery głosy, czego w szczerych manifestacjach ulicznych w naszych warunkach nie ma i być nie może. Manifestanci musieli wpierw oczywiście ćwiczyć i dokonywać prób, nim się zdobyli na „zapał odruchowy”. Za „patriotycznymi” manifestantami ciągnęła w popłochu garstka wystraszonych kucharek i kilkanaścioro dzieciaków żydowskich. Widok był „budujący”.
Tak jestem sam podniecony i zelektryzowany oczekiwaniem wojny i ewentualnością wypadków, że nie mogę usiedzieć spokojnie. Pali mnie potrzeba czynu, potrzeba oddziałania w jakikolwiek sposób jeżeli nie na bieg wypadków, co oczywiście przechodzi siły moje, to przynajmniej na opinię w myśl moich aspiracji i poglądów. Znakomitą okazją jest w tym względzie moja bytność świeża na Bałkanach. Ta podróż istotnie była dokonana w porę, tak w porę, jak nie można było lepiej. Zyskałem przez nią bardzo dużo dla zorientowania się w stosunkach bałkańskich i w całej w ogóle sytuacji dziejowego sporu austriacko-serbskiego, stanowiącego źródło genetyczne tej wielkiej burzy, która gotowa jest się rozszaleć, niosąc spustoszenie, lecz zarazem świty i nadzieje wielkie.
Wczoraj już zaproponowałem redakcji „Lietuvos Žinios” napisanie serii artykułów streszczających spostrzeżenia i wrażenia z podróży. Propozycję moją przyjęto bardzo chętnie. Ale nie chodzi mi o pracę sprawozdawczą, chodzi o rzecz większą, o propagandę w społeczeństwie litewskim tendencji moskalofobskiej i austrofilskiej, o wykazanie istotnej szkodliwości dla kultury i dla sprawy wyzwolenia wschodu Europy tej nieszczęsnej Serbii bałkańskiej, której mi w sercu żal, ale której zguby pragnąć muszę. Chodzi mi wreszcie o to, aby rzucić w społeczeństwo litewskie snop myśli europejskiej i osłabić w tej palącej kwestii jakieś odruchowe sympatie moskiewskie, które się utrzymują pozorami szlachetności sprawy serbskiej, bronionej obecnie przez Moskali. W pierwszym więc rzędzie moich artykułów dam całą serię w sprawie serbskiej, łącząc ją z konieczności z zatargiem obecnym, ale możliwie najrealniej, najprzedmiotowiej.
Obawiam się, że te moje artykuły i moje stanowisko nie odpowiadają popularnym poglądom społeczeństwa litewskiego. Wielu Litwinów ma strach paniczny przed zaborem pruskim; dotyczy to szczególnie inteligencji litewskiej, dlatego gotowi są wiele wybaczyć Moskalom, a nawet cichaczem sympatyzować z nimi w obecnym kryzysie. W tym samym też kierunku działają wpływy rosyjskie, które w umysłowości wielu Litwinów głębokie puściły korzenie, zabarwiając całą ich ideologię pewnym odruchowym moskalofilstwem i niewiarą do Zachodu (objaw ten jest dla mnie najboleśniejszy, a dla Litwinów uważam go za najzgubniejszy). Pozory też słuszności sprawy serbskiej, bronionej przez Moskali, mogą sprzyjać utrwalaniu się orientacji rosyjskiej wśród Litwinów. Temu właśnie chcę przeciwdziałać. Jednym ze zdeklarowanych i zupełnie otwartych zwolenników orientacji rosyjskiej w obecnej sytuacji jest Ślażewicz. Boleję nad tym, że młodzież litewska za mało wyjeżdża na studia do Europy Zachodniej i przesiąka w uniwersytetach rosyjskich naleciałościami Wschodu. Co do Rosjan, to ci, zdaje się, wszyscy, nie wyłączając naszych postępowców, sprzyjają Serbii i są usposobieni wrogo do Austrii. [...]
Tekst jest fragmentem publikacji „Dzienniki. Tom II. 1914–1915” autorstwa Michała Römera:
17 (30) lipca, rok 1914, czwartek
[...] Naprężenie sytuacji jest coraz większe. Wczoraj już w Wilnie Bank Państwa wywiesił na drzwiach ogłoszenie o tym, że z powodu sytuacji niepewnej ([„Po słuczaju triewożnogo wriemieni”]) zawiesza wypłaty i przyjmowanie depozytów, pożyczki pod zastaw papierów wartościowych, kupno i sprzedaż takowych. Dziwny jest fakt, że rząd widocznie wszelkimi siłami stara się podniecić nastrój wojenny, nie cofając się nawet przed wywoływaniem paniki. Takie bowiem ogłoszenie Banku Państwa jest stanowczo bodźcem, niewątpliwie świadomym, do szerzenia paniki. Chociaż na giełdach panuje wszędzie straszna depresja, dochodząca do rzeczywistej paniki, chociaż spadek papierów procentowych jest szalony, to w Wilnie właściwej paniki dotąd nie było; publiczność jeszcze się nie rzuciła tłumnie do wycofywania pieniędzy z banków i kas. Tymczasem takie ogłoszenie Banku Państwa wywoła niewątpliwie popłoch. W istocie Bank Państwa zawiesił tylko przedterminowe wypłaty depozytów terminowych, inne zawieszenie wypłat byłoby już chyba skutkiem bankructwa.
Takie zawieszenie wypłat przedterminowych, do czego bank ma oczywiście zupełne prawo, mogłoby być wcale nieogłaszane osobnym plakatem dla uniknięcia popłochu, a przynajmniej ogłoszone w wyrazach ścisłych, nie zaś tak ogólnikowych jak „zawieszenie wypłat”. Przez cały dzień grupki publiczności zbierały się przed drzwiami banku i odczytywały złowrogie ogłoszenie. A zawsze początek paniki powstaje wśród publiczności posiadającej drobne oszczędności, najbardziej wrażliwej na wszelką stratę i najmniej oświeconej. Dla tej publiczności takie ogłoszenie banku jest zupełnie wystarczające do wywołania paniki i podniecenia obaw wojny. Co za cel ma rząd w tej akcji podniecającej? [...]
18 (31) lipca, rok 1914, piątek
[...] Wszyscy są już pewni wojny, lud wiejski, który szczególnie przywykł do stateczności, czuje własny grunt zachwiany pod nogami, a poczucie to dla chłopa jest straszne. Wszak właściwie może to jeszcze nie być wojna, wszak Austria podczas wojny bałkańskiej w roku zeszłym miała przez kilka miesięcy zmobilizowaną armię, a do wojny nie doszło. Ale też nigdy w tych ostatnich kilku dziesiątkach lat ogólna sytuacja europejska nie była tak naprężona i groźna jak w tej chwili. Jeżeli to jest tylko mobilizacja guberni kowieńskiej lub pogranicznych, to jeszcze rzecz względnie mniejsza, i to środek zapobiegawczy konieczny, elementarny dla Rosji. Ale jeżeli to mobilizacja, jak mówią pogłoski, kilkudziesięciu guberni, to już wyzwanie rzucone Prusom, to prowokacja, która chyba musi wojnę sprowadzić.
Groza mnie przejmuje na myśl, co będzie i co się już może dzieje, jeżeli mobilizacja jest ogłoszona w Królestwie Polskim. Cały program kierunku powstańczego polegał na utworzeniu pomocniczej dla Austrii armii polskiej lub choćby dodatkowej austriackiej z Królestwa z elementów rezerwy miejscowej rosyjskiej. Austria miała wkroczyć na terytorium Królestwa lub wydać wojnę, proklamując jednocześnie pobór rezerwistów z Królestwa do swej armii. Ewentualnie za Austrię zrobiłby to rząd proklamowanego powstania. Na tym gruncie w Królestwie wybuchłyby opór względem Rosji i powstanie, łącznie z toczącą się wojną.
Jakkolwiek słabe są może wpływy kierunku powstańczego w Królestwie, to na tle ultrapodniecenia obecnego ogłoszenie mobilizacji rosyjskiej w związku z wojną, uważaną za niechybną, może wywołać lokalne przejawy oporu rezerwistów, które mogą się rozszerzyć i wytworzyć odruchy powstańcze. A kierunek powstańczy, koncentrujący się w Galicji, z pewnością jest teraz wyekscytowany straszliwie i może chcieć się rwać do czynu natychmiastowego. Potrzeba nadzwyczajnej rozwagi nie zawsze jest połączona z jej umiejętnością. Oby straszak powstania polskiego nie zażegnał przedwcześnie wojny i nie zbliżył do siebie obecnych wrogów. [...]
20 lipca (2 sierpnia), rok 1914, niedziela
Od samego rana krążyły po mieście uporczywe pogłoski, że wojna z Prusami już wybuchła. Między ludem zebranym na mobilizację opowiadano, że już pod Kownem się biją, że ogień rozpoczęty. Od rana Jeziorosy były przepełnione ludźmi i końmi. Do tłumów wczorajszych przybywały wciąż nowe z gmin dalszych powiatu, ciągnęły długimi sznurami wozy, ustawiając się na rynku i ulicach sąsiednich podług gmin na miejscach wyznaczanych przez policję. [...] Oczywiście wśród ludu w tym nastroju podniecenia i trwogi wszelka wieść trwożna przebiega z szybkością błyskawicy przez tłumy.
Na rynku spotykam Walunia Weysenhoffa. Powiada, że słyszał przypadkowo rozmowę między oficerami, którzy mówili, że Prusy wypowiedziały Rosji wojnę. Spotykam Tołoczkę z Rakiszek, człowieka wścibskiego i obrotnego, który, będąc nieżyczliwym dla Moskali, umie zawsze i stara się dla względów kariery i geszeftu być z nimi dobrze, wciskać się w ich koła, udając przyjaciela i patriotę. Szepcze mi, że wiadomość o ogłoszeniu wojny jest zupełnie pewna, że mu to sami Rosjanie urzędnicy mówili. Spotykam adwokata jezioroskiego – Antoniego Tumenasa, do którego wstępuję na herbatkę. Mówi mi, że dziś rano była depesza tajna do policji i wszystkich urzędów lokalnych tej treści: „Giermanija objawiła nam wojnu” (podpisano: „Suchomlinow” – minister wojny). Wśród ludu też wiadomość ta się upowszechniła i stała się pewnikiem.
Przy obiedzie w klubie wśród zebranego ziemiaństwa, jak w grupie oficerów i urzędników, wojna jest już nie pogłoską, ale faktem. Nikt już więcej nie tai tego, nikt nie próbuje maskować wieści szeptem. Tak, wojna z Niemcami jest faktem. A więc naturalnie wojna europejska w całej bezwzględności, w całym upowszechnieniu. [...]
Tekst jest fragmentem publikacji „Dzienniki. Tom II. 1914–1915” autorstwa Michała Römera:
Monopole i piwiarnie zamknięte, wszelka sprzedaż wódki i piwa bezwzględnie przerwana, nie ma już pijanych, nie ma podochoconych wcale. Inaczej wieści o wojnie mogłyby spowodować jakieś wybuchy zbiorowego temperamentu, panikę, nastroje rozpaczy i brawury nieobliczalnej. W braku alkoholu nastroje są ubite, stępione, chociaż elementy ich są niewątpliwie obecne. Partie pobranych rezerwistów przeciągają przez miasto szosą na Dyneburg, towarzyszy im lament i współczucie przyglądających się tłumów; sceny pożegnania, żalu, rozpaczy. Podobno do komisji zgłasza się bardzo niewielu rezerwistów; większość ich, zgromadzona w mieście, nie myśli o ucieczce, ale nie kwapi się do stawania – będzie na to czas, po co się śpieszyć. Wśród rezerwistów chodzą pogłoski, że wszystkich, którzy się teraz zgłaszają, komisja wyznacza do Kowna, to znaczy na pierwszy ogień, do czego nikt naturalnie nie ma ochoty; może potem zaczną wyznaczać gdzie indziej, do miejsc bezpieczniejszych.
Z naszych rezerwistów bohdaniskich nikt się nie chce śpieszyć ze zgłoszeniem. Rezerwiści snują się grupami i w pojedynkę po mieście, przyglądają się poborowi koni, obserwują z daleka przez płot ruch w komisji mobilizacyjnej, chciwie łowią wszelkie wieści, dzielą się wnioskami, zalegają dziedzińce i stancje zajazdów i domów żydowskich i wyczekują. Miło im choć trochę przedłużyć swobodę: zgłoszenie się do komisji i zarejestrowanie do poboru równa się zamknięciu w klatce. Ale już koło południa w ruchu mobilizacyjnym zaczyna się wyczuwać nerwowość. Strażnicy coraz gęściej krążą po ulicach, zachodzą do dziedzińców i zajazdów i coraz natarczywiej spędzają stadka rezerwistów do komisji. Po obiedzie już i wszyscy moi bohdaniscy, prócz Józefa furmana, decydują się zgłosić. Po niejakim czasie wracają. Jan Jodelė i Piotr Tumenas wyznaczeni do oddziału pontonowego (budowa i naprawa mostów i przepraw) – mają być gdzieś za Dyneburgiem. Kulis z Janówki do artylerii. Małachowski wyznaczony do jakiegoś pułku w Wilnie. Jutro rano wszyscy mają wyruszyć.
Epizod dnia dzisiejszego w Jeziorosach: krąży pogłoska o aresztowaniu szpiega niemieckiego; powstaje sensacja. Okazuje się, że za denuncjacją jakiegoś starowiera aresztowano istotnie niejakiego Kühna, rządcę majątku Komaryszki, należącego do pewnego Rychtera, Rosjanina, mającego posadę w głębi Rosji. Kühn jest poddanym niemieckim i rezerwistą pruskim, z tego względu aresztowano go i nie wypuszczają, mimo że się wstawia za nim szereg osób. Nie wiadomo, co z nim zrobią, gdzie go podzieną. Starowier zadenuncjował go jako poddanego niemieckiego i domniemanego szpiega, mając doń dawną urazę. [...]
21 lipca (3 sierpnia), rok 1914, poniedziałek
Jak się wyjaśnia, okoliczności towarzyszące wybuchowi wojny były następujące. Gdy Rosja ogłosiła mobilizację w kilkudziesięciu guberniach, Prusy, widząc w tym prowokację, skierowaną tak do Austrii, jak do nich samych, wysłały do Rosji ultimatum z żądaniem zaprzestania mobilizacji, dając termin krótki (jakąś ilość godzin czy może dobę) na spełnienie tego żądania. Gdy Rosja w wyznaczonym terminie mobilizacji nie zaniechała, poseł niemiecki w Petersburgu wręczył rządowi rosyjskiemu formalne wypowiedzenie wojny. Zdaje się, że ta wersja jest najprawdziwsza. Niektórzy dodają, że Prusy, wypowiadając wojnę, powołały się na artykuł II Trójprzymierza (Niemcy–Austria–Włochy).
Inna wersja, którą opowiadał wczoraj przy kolacji w klubie pewien oficer, podaje, że Rosja wystosowała do Austrii ultimatum z terminowym żądaniem zaprzestania działań wojennych przeciwko Serbii, na co w odpowiedzi Austria wystosowała do Rosji ultimatum z terminowym również żądaniem zaprzestania mobilizacji. Po upływie terminu tego Niemcy, powołując się na traktat Trójprzymierza, wypowiedziały wojnę Rosji.
Wojna więc jest faktem i naturalnie, że wojna europejska [...].
Wojna prawie że powszechna, wojna mocarstwowa europejska. Straszna to rzecz, katastrofa tak olbrzymia, że wobec niej mogą karleć najstraszliwsze trzęsienia ziemi, epidemie średniowiecza itd.
Jakie będą jej dzieje, jej przebieg cały, wreszcie jej konsekwencje dalsze, jeżeli jeszcze ogień w jakikolwiek sposób stłumiony nie zostanie w zaraniu czy w stadiach najbliższych? Kto przewidzieć zdoła. To nie wojna dwóch państw, nie stosunek dwóch jakichś lub choćby kilku określonych sił. A jednak, moim zdaniem, wojna to upragniona, bo wojna nie tylko w skutkach ewentualnie – w razie porażki Rosji – dodatnia, ale też podważająca samą ideę mocarstwową. Paskudna to rzecz – mocarstwo, podła, jak podłe jest niewolnictwo. W takiej wojnie tylko narody małe w osobnych, własnych, samodzielnych państewkach są świadome swego celu i działania. Tam lud ma cel popularny; w mocarstwach olbrzymie masy są rzucane na rzeź, są poruszane mechanizmem obcym, który jest poza nimi. Mocarstwo jest nie organizacją ludu, jeno organizacją wyodrębnioną, samodzielną, operującą ludem jako materiałem. To bestia apokaliptyczna, złoty cielec jakiegoś obłędu, chciwy ofiar próżnych, to anulacja, zaprzeczenie człowieka.
Jedno mocarstwo i jedyny imperializm, który szanuję, to austriacki, i to tylko dlatego, że widzę przez nie drogę do federacji świadomej wolnych ludów i narodów.