Hitler Háchę wziął pod pachę…

opublikowano: 2021-08-27 12:12
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
„…a ten Hácha z tej uciechy podarował Niemcom Czechy” – tak w Polsce komentowano uległość czeskich polityków wobec III Rzeszy. W rzeczywistości Niemcy upokorzyli Czechów, a ci dali się wciągnąć w intrygę.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Piotra M. Majewskiego „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945”.

„…a ten Hácha z tej uciechy podarował Niemcom Czechy” – komentowała polska ulica upadek pomonachijskiej Czechosłowacji. Była to z pewnością interpretacja krzywdząca, pobrzmiewał w niej stereotyp tchórzliwego, uległego w stosunkach z Niemcami Czecha, niemniej wyrażała autentyczne zdziwienie, z jakim opinia publiczna nad Wisłą przyjęła bierność południowych sąsiadów w obliczu inwazji Wehrmachtu. Rzeczywistość była jednak znacznie bardziej skomplikowana, niż wyobrażali sobie Polacy; kurtuazja Hitlera przypominała w istocie uprzejmość kata wobec skazańca, czechosłowacki prezydent mógł zaś odczuwać w takich okolicznościach wszystko, ale nie uciechę.

František Chvalkovský, Emil Hácha, Adolf Hitler, Hermann Göring w Berlinie, marzec 1939 (Bundesarchiv, B 145 Bild-F051623-0206 / CC-BY-SA 3.0)

W połowie lutego 1939 roku niemiecki dyktator uznał, że sytuacja dojrzała do likwidacji czechosłowackiej państwowości. Pretekstu do inwazji miała mu dostarczyć wewnętrzna dekompozycja Republiki. Oczywiście nie zamierzał czekać z założonymi rękami. Głównym elementem jego planu było sprowokowanie secesji Słowacji. W tym celu Rzesza zaczęła intensywnie naciskać na tamtejszych autonomistów, aby jak najszybciej wypowiedzieli posłuszeństwo Pradze. Później rozkaz wywołania zamieszek otrzymali również przywódcy mniejszości niemieckiej, która pozostała po Monachium w granicach Czechosłowacji. Sprokurowane przez nich niepokoje okazały się jednak niemrawe, niewiele wykrzesała z nich nawet niezawodna propaganda Goebbelsa. Słowacy, na przemian zachęcani do ogłoszenia niepodległości i straszeni wydaniem ich kraju na łup Węgrom, dali się natomiast wciągnąć w niemiecką intrygę.

Nie uszło to uwadze władz Republiki. Zorientowały się w podwójnej grze słowackich polityków i w nocy z 9 na 10 marca zdymisjonowały autonomiczny rząd księdza Jozefa Tisy. Wkrótce potem na terytorium Słowacji został wprowadzony stan wojenny. Wojsko internowało najbardziej radykalnych separatystów, wielu innych działaczy autonomistycznej Słowackiej Partii Ludowej trafiło pod dozór policyjny. Hitlerowi to wystarczyło, aby 10 marca koło południa podjąć ostateczną decyzję o inwazji; jej datę wyznaczył na 15 marca. Niezadowolony, że Słowacy zachowują się mało wojowniczo, a Czesi nie reagują na wymierzone w nich prowokacje, zdecydował się wziąć dalszy bieg spraw we własne ręce. W tym celu pilnie wezwał do Berlina Tisę i 13 marca wieczorem przyjął go w Nowej Kancelarii Rzeszy. Traktował go awansem z honorami należnymi głowie państwa, ale żądał jednoznacznej decyzji: secesja albo węgierska okupacja. Następnego dnia w południe sejm w Bratysławie posłusznie ogłosił niepodległość Słowacji. Rzesza zyskała wyczekiwany pretekst do interwencji.

REKLAMA

Ostrzeżenia, że Wehrmacht szykuje się do inwazji na Republikę, zaczęły napływać do Pragi już na tydzień przed kulminacją kryzysu słowackiego. Alarmował o tym przede wszystkim A-54, jeden z czechosłowackich szpiegów działający w drezdeńskiej ekspozyturze Abwehry. Jakkolwiek pracował na dwa fronty (czego wówczas nie podejrzewała jeszcze żadna ze stron), w tym przypadku dołożył wyjątkowych starań, by na czas przestrzec Czechów przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Nic dziwnego: gdyby akta czechosłowackiego wywiadu wpadły w ręce Niemców, jego podwójna gra zakończyłaby się niechybnie przed plutonem egzekucyjnym.

12 marca czechosłowaccy wojskowi poinformowali rząd o meldunkach A-54. Ani minister spraw zagranicznych Chvalkovský, ani premier Beran, ani nawet szef resortu obrony narodowej generał Jan Syrový nie dali im wiary. Niemcy nie mają żadnych powodów, aby okupować ziemie czeskie – tłumaczyli; władze Republiki posłusznie spełniają przecież wszystkie ich żądania. Nie podjęto w związku z tym żadnych działań, aby przygotować się na nieprzyjacielską inwazję: nie próbowano odesłać za granicę lotnictwa wojskowego, zniszczyć ciężkiego uzbrojenia ani ważnych strategicznie obiektów, nie wspominając nawet o ewakuacji z kraju rządu i prezydenta. Jedynym wyjątkiem na tym polu stał się wylot do Anglii (bez wiedzy i zgody władz cywilnych) dwunastu oficerów wywiadu pod dowództwem pułkownika Františka Moravca, którzy wywieźli ze sobą najważniejszą część archiwum wojskowych służb specjalnych. Tymczasem 14 marca minister Chvalkovský i Hácha doszli do przekonania, że powinni udać się do Berlina, aby osobiście wyjaśnić Hitlerowi sytuację na Słowacji. Nadal nie przyjmowali do wiadomości, że Rzesza może dążyć do likwidacji państwa czechosłowackiego. Gdy około piętnastej tego dnia Hácha pił kawę z zaproszonym przez siebie na obiad biskupem Hradca Králové Mořicem Píchą, zadzwonił szef prezydenckiej kancelarii z wiadomością, że za godzinę będzie podstawiony specjalny pociąg do Berlina. Zanim jeszcze ruszył z dworca, nadeszła przygnębiająca wiadomość o proklamowaniu przez Słowaków niepodległości. Już w wagonie Hácha i Chvalkovský dowiedzieli się, że w rejonie Morawskiej Ostrawy pojawiły się niemieckie jednostki.

REKLAMA
Emil Hácha prezentuje Reinhardowi Heydrichowi czeskie insygnia koronacyjne

Nawet jeśli Hácha wyobrażał sobie, że wstępuje na „zwyczajną drogę starych królów czeskich”, okoliczności jego podróży coraz bardziej przypominały pełną niepewności wyprawę ruskiego księcia na dwór tatarskiego chana po jarłyk. Pociąg czechosłowackiego prezydenta przybył na Dworzec Anhaltski w Berlinie 14 marca na kwadrans przed dwudziestą trzecią. Háchę powitała kompania reprezentacyjna Wehrmachtu i sekretarz stanu z Kancelarii Rzeszy Otto Meissner. Uchybieniem wobec gościa była nieobecność Führera, ponieważ zgodnie z protokołem dyplomatycznym powinien przyjmować głowę obcego państwa już na peronie, ale poza tym nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Na reprezentacyjnym hotelu Adlon przy bulwarze Unter den Linden, gdzie ulokowano Háchę, obok sztandarów ze swastyką powiewała wielka flaga Czechosłowacji. W pokoju na towarzyszącą prezydentowi w podróży córkę Miladę czekała wielka bombonierka; wcześniej, na dworcu, adiutant Führera wręczył jej w imieniu dyktatora ogromny bukiet żółtych róż.

Hitler przyjął Háchę i Chvalkovskiego krótko po pierwszej w nocy w swoim gabinecie w oddanej właśnie do użytku Nowej Kancelarii Rzeszy, ponurym, monumentalnym pomieszczeniu o ścianach wyłożonych brunatnym kamieniem. Nawykł pracować o takiej porze, czego nie dało się powiedzieć o jego gościach – obaj Czesi mieli za sobą nie tylko męczący dzień, ale także kilkugodzinną wieczorną podróż. Zwłaszcza Hácha, który zwykle chodził spać o dwudziestej drugiej, był u kresu wytrzymałości fizycznej. Führerowi towarzyszyli von Ribbentrop, dowódca Luftwaffe feldmarszałek Hermann Göring, generał Wilhelm Keitel, sekretarz stanu Otto Meissner oraz tłumacz Paul Schmidt. Ten ostatni trafnie zaobserwował, że im wszystkim, podobnie jak Czechom, Hitler, reżyser tego spektaklu, przeznaczył wyłącznie rolę statystów.

Hácha od początku okazywał rozpaczliwą słabość i absolutny brak politycznego kręgosłupa. Powitanie z dyktatorem zaczął od pochlebstwa, że ceni sobie możliwość osobistego spotkania z „najpotężniejszym mężem stanu naszych czasów”. „Aż do tej pory stałem daleko od życia politycznego naszego państwa i z przedstawicielami dawnego reżimu nie miałem innych kontaktów niż czysto oficjalne, a zwłaszcza nie byłem z nimi w żadnych bliższych relacjach” – tym jednym zdaniem odciął się od dwudziestu lat czechosłowackiej niepodległości. Hitler skwitował jego służalcze wyznania warknięciem: „Tutaj, przede mną, powinien dziś siedzieć Beneš, nie pan”. Potem czechosłowacki prezydent gęsto tłumaczył się z polityki wobec Słowacji. „Jesteśmy świadomi, że los narodu czeskiego został złożony w ręce kanclerza Rzeszy. Patrzę na to jednak z pełną ufnością, ponieważ znane mi jest pańskie głębokie zrozumienie dla sprawy narodowej” – zakończył błagalnie. Był to w istocie akt kapitulacji, ogłoszony, zanim jeszcze przeciwnik zażądał złożenia broni.

REKLAMA

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Piotra M. Majewskiego „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945” bezpośrednio pod tym linkiem!

Piotr M. Majewski
„Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945”
cena:
69,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Rok wydania:
2021
Okładka:
twarda okładka
Liczba stron:
672
ISBN:
978-83-66586-96-3
EAN:
9788366586963

Ten tekst jest fragmentem książki Piotra M. Majewskiego „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945”.

Hitlerowi taka postawa rozmówcy była oczywiście na rękę. Mimo to nie odmówił sobie gwałtownej tyrady o czeskich grzechach sprzed Monachium i złowrogim duchu Beneša, który ponoć wciąż krążył wśród Czechów. Nie odnosi się to do Háchy, zastrzegł uprzejmie i zapewnił, że życzyłby sobie, aby naród czeski mógł nadal żyć i rozwijać się bezpiecznie. Po tym wstępie zakomunikował twardo: „Dzisiaj o szóstej rano wojska Rzeszy przekroczą waszą granicę i jeśli napotkają opór, bezwzględnie go złamią. Wiem, że także ja poniosę wielkie ofiary w ludziach, ale rezultat nie może budzić wątpliwości. Meine Entschlüsse sind unabendärlich (Moje decyzje są nieodwracalne) – podkreślił dyktator, aby jego rozmówcy nie próbowali nawet dyskutować z wyrokiem wydanym na ich państwo. Jeżeli zaś armia czechosłowacka nie podejmie walki, Rzesza gotowa jest wspaniałomyślnie zaoferować Czechom autonomię.

Przywitanie Hitlera i Háchy na pogrzebie Heydricha w Berlinie, 1942 rok

Hácha i Chvalkovský siedzieli jak skamieniali. Czechosłowacki prezydent wydusił z siebie w końcu, że ma wątpliwości, czy uda mu się w tak krótkim czasie skontaktować z Pragą i zapobiec rozlewowi krwi. W odpowiedzi Führer zaoferował mu możliwość skorzystania z sieci telefonicznej Kancelarii Rzeszy. Obaj Czesi udali się do sąsiedniego pomieszczenia i stamtąd spróbowali dodzwonić się do własnej stolicy. Linia była jak na złość uszkodzona. Poczerwieniały z gniewu na twarzy von Ribbentrop wrzeszczał, aby natychmiast ściągnąć z łóżka ministra poczty i ustalić, kto jest odpowiedzialny za awarię.

REKLAMA

Kiedy wreszcie o 2.05 uzyskano połączenie, najpierw Chvalkovský, a potem czechosłowacki prezydent odbyli rozmowę z premierem Beranem. Poinformowali go o żądaniach Hitlera. Szef rządu zaklinał ich, aby nie podpisywali żadnych zobowiązań w imieniu rady ministrów. Następnie Hácha wrócił do gabinetu dyktatora. Tam przedłożono mu dwa dokumenty. W pierwszym napisano, że Czesi zostali przyjęci w Berlinie na własną prośbę, a ich prezydent z ufnością złożył los swoich rodaków w ręce Führera i kanclerza Rzeszy, ten zaś przyjął pod jej ochronę naród czeski i zapewnia mu „autonomiczny rozwój odpowiadający jego specyfice”. Drugi zawierał listę praktycznych żądań: czechosłowackie wojsko i policja mają pozostać w koszarach, cywilne i wojskowe samoloty na lotniskach, obronę przeciwlotniczą należy bezzwłocznie rozbroić; wszystkie inne instytucje – koleje, poczty, banki, przemysł, gazety, radio, a nawet teatry – miały natomiast funkcjonować jak co dzień.

Idąc za radą Berana, Hácha po raz pierwszy i ostatni tej nocy sprzeciwił się w tym momencie Niemcom. Dowodził, że ani on, ani Chvalkovský nie mają pełnomocnictw, aby występować w imieniu rządu. Zgadzał się podpisać oba dokumenty, lecz kierując się prawniczą kazuistyką, nie chciał dopuścić, aby swój podpis złożył na nich minister spraw zagranicznych. „Mam ciężkie zadanie” – usłyszał w odpowiedzi od Göringa. „Byłoby mi niezwykle przykro zniszczyć to piękne miasto. A musiałbym to uczynić, aby Anglicy i Francuzi zobaczyli, że moja Luftwaffe działa na 100 procent. Bo oni ciągle nie chcą w to uwierzyć, a ja chciałbym dostarczyć im dowodu, że się mylą” – oświadczył otyły feldmarszałek z rozbrajającą szczerością dziecka, któremu dorośli nie pozwalają korzystać z ulubionej zabawki. Czesi nie mieli wątpliwości, że na jedno skinienie Hitlera Göring bez skrupułów obróci Pragę w stertę gruzów.

REKLAMA

Organizm Háchy odmówił posłuszeństwa: czechosłowacki prezydent zasłabł i skonsternowany feldmarszałek musiał wezwać na pomoc przybocznego lekarza Hitlera, doktora Morella. „Jeśli Hásze naprawdę coś się stało, rano cały świat powie, że został zamordowany w Kancelarii Rzeszy” – przemknęło przez myśl tłumaczowi Führera. (Niewykluczone, że dla Czechów, a nawet dla Háchy byłoby to najlepsze, a z pewnością najbardziej honorowe wyjście). Stary mężczyzna doszedł jednak wkrótce do siebie. Próbował nawet nieśmiało bronić się przed szykowanym przez Morella zastrzykiem wzmacniającym. Obawiał się chyba, żeby zostanie nafaszerowany jakimś środkiem otumaniającym. Mimo całej uniżoności wobec Niemców Hácha niewątpliwie doskonale zdawał sobie sprawę, do czego są zdolni nazistowscy przywódcy.

Emil Hácha w 1938 roku

Zastrzyk okazał się na szczęście niewinnym preparatem z glukozy. Hitler i Ribbentrop zgodzili się w międzyczasie wykreślić z dokumentów sformułowanie „w imieniu rządu”, a złamany pogróżką nalotu Hácha nie oponował dłużej przeciwko podpisowi ministra Chvalkovskiego. Ponownie uzyskano połączenie z Pragą i czechosłowacki prezydent zakomunikował premierowi, że okoliczności zmusiły go do ustąpienia. Na zakończenie wyłożył credo całej swojej polityki: „Ktoś musiał się poświęcić, zatem poświęciłem się ja. Kiedy nie mogłem już uratować państwa, uratowałem przynajmniej naród”. Później Hácha poprosił do telefonu ministra Syrovego i wydał mu rozkaz, aby armia nie stawiała oporu wkraczającemu Wehrmachtowi.

Kiedy Hácha i Chvalkovský opuszczali po piątej rano Kancelarię Rzeszy, główny rzut niemieckich jednostek wyznaczonych do zajęcia Czech i Moraw grzał już silniki. Epoka międzywojennej Czechosłowacji nieuchronnie dobiegała końca.

W okupowanym kraju wysługująca się Niemcom czeska propaganda wynosiła od tamtego czasu pod niebiosa decyzje podjęte przez Háchę w Berlinie jako „czyn męża stanu”. On znacznie bardziej trzeźwo oceniał swoje pierwsze spotkanie z Führerem. Parę miesięcy później zdarzyło mu się spotkać z grupą zaufanych osób. „Panowie, jaki czyn męża stanu?” – westchnął smętnie. „Jestem przekonany, że żaden z was nie postąpiłby inaczej, stojąc twarzą w twarz z największym wrogiem narodu w chwili, gdy wróg ten znajdował się u szczytu swojej potęgi”. Hácha uważał, że gdyby sprzeciwił się Hitlerowi, ten nie cofnąłby się przed najbrutalniejszym odwetem. „Bójcie się Niemców” – powtarzał złowróżbnie najbliższym współpracownikom, po czym dodawał posępnie: „Jesteśmy tylko kowadłem”. Zapewne miał na myśli, że on i jego rodacy muszą pokornie przyjąć na siebie nawet najcięższe uderzenia nazistowskiego młota.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Piotra M. Majewskiego „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945” bezpośrednio pod tym linkiem!

Piotr M. Majewski
„Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945”
cena:
69,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Rok wydania:
2021
Okładka:
twarda okładka
Liczba stron:
672
ISBN:
978-83-66586-96-3
EAN:
9788366586963
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Piotr M. Majewski
(Ur. 1972) - historyk dziejów najnowszych, pracownik Uniwersytetu Warszawskiego. w latach 2009–2017 zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Jego zainteresowanie obejmują między innymi historię Czech i Czechosłowacji oraz stosunki czesko-niemieckie w XIX i XX wieku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone