Grzegorz Motyka - „Od rzezi wołyńskiej do Akcji «Wisła»” - recenzja i ocena
W powiecie hrubieszowskim [dystryktu lubelskiego] Polacy palą wsie ukraińskie, w dystrykcie lwowskim Ukraińcy palą wsie polskie. Trwające tam zabójstwa są tak bestialskie, że Niemiec nie może zrozumieć, jak można zabijać ludzi w taki sposób.
Z przemówienia szefa policji bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie Oberführera SS Waltera Birkampa na posiedzeniu rady GG 19 kwietnia 1944 r.
Zobacz inną recenzję tej książki
W warunkach szybkiej globalizacji kwestia narodowościowa staje się coraz bardziej aktualna, zaś badacze w przeszłości szukają analogii do wydarzeń współczesnych. Wzajemna rzeź bratnich narodów w latach 1943-1947 została już omówiona przez historyków, m.in. przez Ihora Iljuszyna z Kijowa oraz lubelskiego specjalistę Grzegorza Motykę, który w 2011 r. wydał nową monografię, a w zasadzie naukowo-publicystyczną kompilację poprzednich prac własnych: Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947 . Autor we wstępie pisze, że od 1998 r. próbuje „przekonać Ukraińców, że mordowanie ludności polskiej na Wołyniu było faktem” (s. 7). Jednocześnie jednak do 2013 roku Motyka publikował swoje książki tylko w Polsce.
Zakres tematyczny ujęty w publikacji
W książce Autor cytuje wiele archiwalnych materiałów i literaturę przedmiotu w językach słowiańskich. Narracja została skonstruowana według zasady problemowo-chronologicznej i dotyczy nie tylko samego przelewu krwi, ale także wydarzeń go poprzedzających. Przedstawione zostają także szersze konteksty kwestii ukraińskiej w II Rzeczypospolitej, polityka nazistowska w regionie, ideologia i plany Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) oraz kierownictwa Armii Krajowej, rola innych czynników wojskowo-politycznych na Ukrainie Zachodniej, „wymiana ludności” pomiędzy Polską a Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką oraz deportacja Ukraińców w ramach operacji „Wisła”.
Książkę czyta się lepiej niż poprzednie prace Autora, jest w niej znacznie więcej uogólnień, wywodów pośrednich oraz interpretacji, co na pewno stanowi postęp. O innych pozytywnych stronach tej monografii nie będę pisał, czytelnik sam je oceni. Dlatego koncentruję się na nowych elementach w pracy Motyki, na polemikach, w jakich uczestniczy oraz na spornych, nieudowodnionych punktach tekstu.
Pierwszy rozdział…
W pierwszym rozdziale znajdujemy dość dziwną myśl: „postawa ukraińskich partii politycznych nie stwarzała polskim władzom zbyt dużego pola manewru”, to znaczy wyboru, oraz że problem polegał na tym, że środowiska UNDO „dopiero w latach trzydziestych zaczęły dojrzewać do uznania państwa polskiego za trwały byt” (s. 22). Ale opinia obywateli (zarówno ukraińskich jak i polskich) o władzach państwa nie mogła wówczas mieć żadnego wpływu na działania władz w zakresie realizacji praw obywatelskich. Większość konkretnych propozycji liderów ukraińskich demokratów dotyczących autonomii narodowo-kulturowej wyróżniała się umiarkowaniem i rozwagą. Liberałowie twierdzili, że takie posunięcia mogłyby zmniejszyć wpływy ekstremistów w Galicji i na Wołyniu, w tym także Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, która kreowała wizerunek Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej jako idealnej państwowości ukraińskiej. Ponadto, niektórzy politycy obozu piłsudczykowskiego uważali, że może to osłabić lojalność Ukraińców radzieckich wobec Moskwy. Jednak inicjatywy te rozbijały się o nacjonalizm większości polskiego aparatu państwowego.
W rozdziale pierwszym nie zaszkodziłoby wspomnieć o obozie w Berezie Kartuskiej, o którym Motyka wcześniej pisał, gdzie przetrzymywano potencjalnie nielojalnych obywateli II Rzeczypospolitej. Zgodnie z zamysłem władz, instytucja ta powinna była dyscyplinować niezadowolonych, zaś w rzeczywistości stała się „inkubatorem”, czyli miejscem dojrzewania radykalizmu, także ukraińskiego.
Jako przykład okazywania nieprzyjaźni Polakom cytuje się słowa wicemarszałka Sejmu Wasyla Mudroho z 1939 r. o ówczesnych realiach: „Nie ma Polaków, dążących do odbudowy Ukrainy, w związku z czym Ukraińcy muszą rozmawiać z narodem bratnim z pozycji siły” (s. 124). Przecież sam Motyka pisał, że wszystkie partie polskie głosiły tezę o nieodłączności Ukrainy Zachodniej od Polski. W 1939 r. w Rzeczpospolitej Polskiej sprawa autonomii narodowo-kulturalnej dla Ukraińców, jak i ich awansu w służbie państwowej, nie były rozważane.
Kwestia przypisów i sposobu interpretacji źródeł
Książka ma aparat naukowo-informacyjny, jednak wiele wątpliwych faktów – niepochlebnych dla OUN – przytoczono bez odpowiednich przypisów źródłowych. Tyczy się to akcji banderowców podjętej w 1942 r. we Lwowie, mającej na celu świadome sprowokowanie terroru niemieckiego przeciwko Polakom (s. 83-84), planów kierownictwa banderowców w 1941 r. wysiedlenia wszystkich Polaków z Ukrainy Zachodniej (s. 123). I dalej – zabójstw przedstawicieli Delegatury Rządu RP negocjujących z UPA (s. 137), rozdawania cukierków dzieciom polskim skazanym na śmierć z rąk UPA (s. 149), zabójstwa przez banderowów żony Tarasa „Bulby” Borowcia (s. 303), rozkazu głównodowodzącego Dymitra Kljaczkiwśkiego o ukaraniu śmiercią co piątego Ukraińca we wsiach nielojalnych wobec UPA (s. 354), ostrzeliwania przez nacjonalistów kolumn Ukraińców wysiedlanych przez Polaków w ramach operacji „Wisła” (s. 410). Wszystkie powyższe informacje powinny zostać zweryfikowane.
Interpretacja źródeł historycznych dokonana przez Motykę nie zawsze jest dokładna. Można spotkać u Autora typowy błąd polegający na zbyt dużym zaufaniu do wspomnień. Zbytecznie cytowane jest świadectwo Hryhora Melnyka – który po rozłamie stał się przeciwnikiem Bandery – o Banderze jako o człowieku, który wypowiadał się niepochlebnie o Ukraińcach (s. 31-32). Ten fragment jest przytaczany bez odpowiedniego komentarza. Jako prawdziwe zaś przywoływuje się świadectwo Jewhena Stachiwa – od 1948 r. oponenta Bandery – o zakazie prowadzenia działalności antyniemieckiej przez nacjonalistów na początku 1942 r. (s. 82).
Narracja trafia też w pułapkę zaufania do tajnych źródeł – przede wszystkim do protokołów przesłuchań aresztowanych nacjonalistów. Na przykład informacja o przyjęciu przez banderowców surowych planów wobec mniejszości narodowych na konferencji lwowskiej 1942 r. przytaczana jest jako prawdziwa (s. 86, 108) – w pierwszym przypadku nawet bez podania źródła w tekście podstawowym. Jednakże, po pierwsze, osoba poddana śledztwu stara się przypodobać swoim oprawcom i opowiada im to, co chcą usłyszeć. Po drugie, na wspomnienia informatora mogły wpływać postanowienia OUN z lutego 1943 r. oraz następująca po nich rzeź na Wołyniu. To samo dotyczy także i przytaczanych wiadomości o konfliktach wewnątrz OUN odnośnie rzezi Polaków w sierpniu 1943 r. (s. 216). Oczywiście w OUN nie było absolutnej zgody w tej sprawie, i świadectwo to należy prawdopodobnie do przedstawiciela jednej ze stron sporu, który starał się usprawiedliwić przed śledczym i oczernić dawnych oponentów.
Brakiem źródeł w języku niemieckim można wytłumaczyć stwierdzenie, że naziści jakoby starali się „podtrzymać konflikt polsko-ukraiński” (s. 105). W rzeczywistości Niemcy podczas negocjacji z banderowcami nieustannie stawiali warunek przerwania zabijania, ale natykali się na sformułowanie, że „to jest sprawa wewnętrzna Ukrainy”. Dokumenty na ten temat, przetłumaczone na język rosyjski, znajdują się także w Kijowie w archiwum CDAWOW (Centralne Państwowe Archiwum Wyższych Organów Władzy i Rządu Ukrainy). Ta sama uwaga dotyczy także charakterystyki niemieckiej inżynierii etniczno-państwowej w dystrykcie lubelskim Generalnego Gubernatorstwa, którą Autor nazwał „prowokacją” prowadzącą do przelewu krwi (s. 277). Udowodnienie zamiaru prowokacji nie powiodło się. Moim zdaniem, spontaniczne używanie siły przez okupowaną ludność – z punktu widzenia okupantów – jest niepożądane, ponieważ demonstruje bezsilność władz i skutkuje utratą kontroli nad zajmowanym terytorium.
Motyka twierdzi, że wywołany przesiedleniami Polaków i Ukraińców przez Niemców konflikt polsko-ukraiński na Lubelszczyźnie w latach 1942–1943 nie stał się przesłanką do rzezi wołyńskiej (s. 292). Jednak w końcu 1942 r. zarejestrowanych było ponad dwadzieścia zabójstw Ukraińców (s. 285). W styczniu tegoż 1943 r. polskie oddziały partyzanckie według Motyki przystąpiły do „wystrzeliwania” (s. 280) ukraińskich starostów, agronomów i pracowników ubezpieczeń społecznych, będących na służbie niemieckiej. Wśród urzędników byli działacze podziemia OUN, którzy regularnie donosili o tym, co się dzieje, kierownictwu partyjnemu, zaś decyzja o depolonizacji została podjęta na Ukrainie Zachodniej – to znaczy po prostu na drugim brzegu Bugu – ok. 20 lutego 1943 r. Nie jest więc wykluczone, że wspomniane „wystrzeliwanie” stało się ostatnim impulsem pobudzającym OUN do realizacji czystki etnicznej.
Nie są nieprawdziwe, ale jednak oddalają od zrozumienia warunków tego, co się wydarzyło, następujące wiadomości z książki o tym, że: po krzywdach doznanych z rąk OUN Polacy uciekali do czerwonych partyzantów i do policji niemieckiej, a to „stwarzało wśród miejscowych Ukraińców wrażenie, że oskarżenia o kolaborację z Niemcami i Sowietami wysuwane pod adresem Polaków są słuszne” (s. 129). Jak wskazują dokumenty dotyczące wydarzeń 1942 r., akcja antypolska UPA nie zmieniła u Ukraińców odbioru sąsiadów-Słowian jako wspólników administracji niemieckiej i czerwonych partyzantów. Banderowcy wiedzieli, że większość Ukraińców z Wołynia do początku 1943 r. uważała Polaków za pomocników wroga, a w szerszym sensie za tych, z którymi nie da się porozumieć.
Ukraińsko-polska wrogość
Ale najważniejsze, że w książce, jak i w poprzednich pracach Motyki, nie została opisana powszechna ukraińsko-polska wrogość w latach 1939-1943, która stała się warunkiem rozpoczęcia rzezi. Dziwnym wydaje się odesłanie do tego, że na przełomie 1942 i 1943 r. „sytuację w tym regionie polskie podziemie oceniało pozytywnie” w swoich doniesieniach dla Londynu (s. 109). Po pierwsze, oficerowie AK uważali się za przedstawicieli wszystkich obywateli Polski, mogli więc niezupełnie realistycznie oceniać mające miejsce wydarzenia. Po drugie, do centrali kierowano też inne meldunki, odmienne w treści. Już w maju 1942 r. z Okręgu AK „Lwów”, w którym to sprzeczności międzyetniczne były w tym czasie słabsze niż na Wołyniu, zawiadamiano, że „stosunek [Ukraińców] do Polaków jest wrogi i podstępny, utrudniający życie”.
Przeoczono chyba najważniejszy czynnik, który doprowadził do rzezi – współzawodnictwo dwóch grup etnicznych w aparacie zarządzania w latach 1939-1943 i wzajemne postrzeganie urzędników obu narodowości jako reprezentantów „wroga etnicznego”. Komisarz Generalny Wołynia i Podola Heinrich Schöne pisał w przeglądzie sytuacji we wrześniu i październiku 1942 r. „Napięte stosunki między poszczególnymi grupami narodowymi, zwłaszcza pomiędzy Białorusinami i Ukraińcami z jednej strony a Polakami z drugiej, szczególnie się zaostrzyły. W tym można zauważyć pewną tendencję. Próby z pewnej wrogiej strony zaniepokojenia narodu”. Te zdania zostały podkreślone w oryginale – prawdopodobnie przez odbiorcę dokumentu.
Zaniepokojenie okupantów nasilało się: 25 lutego 1943 r. komisarz okręgu Brześcia Litewskiego (podpis nieczytelny) pisał w sprawozdaniu dla Schönego za okres styczeń-luty 1943 r.:
Nieżyczliwe nam elementy z różnych grup narodowościowych wykorzystują administrację niemiecką do walki międzyetnicznej między sobą. Miejscami zdarzają się wypadki, kiedy na przykład wiejski starosta, jeśli jest Polakiem, wykorzystuje swoje stanowisko przeciwko Ukraińcom, lub, jeśli jest Ukraińcem, to robi to samo przeciwko Polakom. Rozpatruję każdy taki wypadek osobno i pociągam winnych do odpowiedzialności.
Te kluczowe dokumenty są opublikowane i znane Autorowi, który to nie udostępnił ich szerokiej publiczności, akcentując OUN-owską wizję państwa monoetnicznego. Jednak, jakich by nie snuli planów politycy, projekty owe nie staną się realnością bez poparcia ze strony znacznej części narodu.
Nieodpowiednia terminologia
Nie do końca odpowiednia wydaje się wykorzystywana w książce terminologia. Zamiast oznaczenia siły wojskowo-politycznej („nacjonaliści”, „UPA” itd.) odpowiednim rzeczownikiem i przymiotnikiem, zbyt często wykorzystuje się etnonim „Ukraińcy”. Podczas opisywanych w pracy wydarzeń przeciwko UPA walczyli ukraińscy czerwoni (radzieccy) partyzanci, w regionie działały ugrupowania kolaborantów ukraińskich, zaś działania banderowców potępiały inne partie ukraińskie. W ten sposób w książce Armia Krajowa często świadomie lub nieświadomie jest też utożsamiana z Polakami na poziomie leksyki, chociaż przecież w tamtych latach nie była ona jedyną polską formacją wojskowo-polityczną.
Na swoistą próbę usprawiedliwienia wygląda używanie bez cudzysłowu terminu „akcja odwetowa” – w odniesieniu do terroru AK. Tu jednak mowa jest nie o zabójstwach bojowników UPA, ale cywilnych mieszkańców. Zgodnie z tą logiką, np. antypolską akcję UPA można nazwać „akcją odwetową” za przelaną krew, powiedzmy w 1919 r. lub za spalenie miast ruskich w XI w. Terminologia używana w poprzednich monografiach autora charakteryzowała się większą neutralnością.
Są tu i sprzeczności. W odniesieniu do faktu zniszczenia Huty Pieniackiej w jednym miejscu wskazuje się na to, że akcję tę przeprowadzili żołnierze dywizji Waffen-SS „Galizien” (s. 238, 261), w innym zaś, że bojownicy czwartego oddzielnego policyjnego ukraińskiego galicyjskiego pułku Waffen-SS (s. 263–266, są to informacje prawidłowe). Ten błąd nie występował w poprzedniej książce Motyki.
Błędy w tłumaczeniu
W książce mamy też błędy w tłumaczeniach, np. główny cel polityczny członków OUN – USSD – scharakteryzowany jest jako „ukraińskie niepodległe zjednoczone narodowe państwo” (s. 25), choć słowa „narodowe” w tym skrócie nie ma. Skrót UNS tłumaczony jest jako Ukraińska Narodowa Samoobrona (s. 214), ale w rzeczywistości drugie słowo (ukr. [narodna]) tłumaczy się na polski jako „ludowa”.
Ukraiński a polski nacjonalizm
W książce „Od rzezi wołyńskiej do akcji «Wisła»” Motyka odnosi się krytyczniej do ukraińskich nacjonalistów i Ukraińców ogólnie, aniżeli w swoich poprzednich pracach. Z tego powodu kilku historyków ukraińskich twierdzi, że z monografii wyłania się polski nacjonalizm. Taki wniosek wydaje się pochopny. W podtytule monografii podkreślono aktywną rolę strony polskiej. Warto zauważyć, że Motyka oskarża Ewę i Władysława Siemaszków o świadomą falsyfikację – pomniejszanie liczby ofiar ukraińskich, które zginęły z rąk AK (s. 160).
Nowością jest podanie informacji o tym, że dowódca okręgu wołyńskiego AK rozkazał zabić ludność cywilną – mężczyzn ukraińskich w wieku poborowym (s. 163-164) lub przynajmniej świadomie do nich dopuszczał, wyraźnie zakazując krzywdzenia kobiet, dzieci i starców. Uzupełniając wywód Motyki trzeba wspomnieć, że w dokumencie zamiast punktu o konkretnej karze wobec tego, kto naruszałby ten zakaz, znalazła się jedynie nieokreślona wzmianka o „całej surowości” środków mu za to grożących. Dodatkowo, rozkaz ten był wydany za późno, kiedy rzeź trwała już prawie od roku. Motyka polemizuje z apologetami polskiego odpowiednika OUN-UPA – Narodowych Sił Zbrojnych. On też cytuje przemówienia przywódców i publicystów narodowych i endeckich:
Ukraińcy nie mogą mieć w Polsce żadnych praw politycznych. […] Nawet ukraińscy inteligenci i księża z cywilizacją [tą – G.M.] nie mają nic wspólnego”. „»Poczciwy ludek ruski« [Ukraińcy – A. G.] godny, by go traktować tak, jak Anglicy potraktowali u siebie... wilki (s. 210-211).
NSZ proponowały symetryczną reakcję na akcje UPA i według Autora ta postawa była niesłuszna (s. 377). Autor ostrzej krytykuje polskich nacjonalistów aniżeli w poprzednich swoich książkach.
Wygląda na to, że w ostatniej pracy G. Motyki pojawił się neo-sowiecki ton, ale nie w sensie pozytywnym (jako stwierdzenie), ale w negatywnym (jako przemilczenie). Wynika to z pomniejszania roli sowieckiej w konflikcie polsko-ukraińskim, jak i w sytuacji ogólnej, wykorzystania eufemizmów dla nazwania przestępstw bojowników komunistycznych, a także różnicy w ocenie celów Stalina i rządu polskiego z jednej strony, a banderowców z drugiej na pograniczu polsko-ukraińskim.
Autor pisze o współpracy petlurowców z wywiadem polskim przeciwko ZSSR (s. 22). Dla symetrii warto byłoby tu wspomnieć o współpracy Ukraińskiej Organizacji Wojskowej – OUN z OGPU-NKWD na płaszczyźnie antypolskiej. Ta sprawa ma olbrzymie znaczenie w świetle zasady divide et impera.
Terroryzm radziecki jest określany w książce za pomocą eufemizmu „zadania specjalne” (s. 166) – dokładnie w ten sam sposób, jak w książce oficera FSB Aleksieja Popowa. O porwanie na Wołyniu kapitana AK razem z całym dowództwem został oskarżony podwładny Ukraińskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego – Iwan Szytow (s. 172, przypisu brak). Jednak w rzeczywistości było to realizacją tych samych zadań przez współpracowników NKGB z grupy terrorystycznej „Olimp”, o czym Autor na pewno wiedział. Zaskakuje fakt, że ta i tylko ta monografia Motyki została przetłumaczona i opublikowana za granicą.
Bezkrytycznie o akcji „Burza”
Kontrowersyjna ocena autorska akcji „Burza” na Ukrainie Zachodniej, powstań przeciwko Niemcom tuż przed przyjściem Armii Czerwonej oraz opis skutków walki partyzanckiej między UPA a AK, wywołane są niedocenianiem ogólnej roli i znaczenia strony radzieckiej. Według Motyki, operacje UPA przeciw AK nie miały sensu, zaś nacjonaliści polscy zachowali znaczne siły i jeśliby „doszło do wojny polsko-ukraińskiej na podobieństwo tej z lat 1918-1919, oddziały AK mogły obronić większość miast przed uderzeniami UPA. W antypolskiej akcji Ukraińcy nie zadali żadnych istotnych strat AK” (s. 336).
Po pierwsze, nie można oceniać czegoś z perspektywy wydarzeń, które się nie miały miejsca. Rzeczywistość zaś była taka, że wielu dowódców AK mówiło o awanturniczości „Burzy”, szczególnie na Ukrainie Zachodniej, i proponowało skierowanie sił do obrony ludności. Po drugie, porażka AK w wojnie międzypartyzanckiej z UPA jest oczywista. Do porażki tej przyznawali się ówcześni oficerowie polskich nacjonalistów, którzy pisali do centrali o niecierpliwym czekaniu przez galicyjskich Polaków na Armię Czerwoną. Ubolewali nad porażką na Lubelszczyźnie także polscy ludowcy z Batalionów Chłopskich. Po trzecie, jeśli przypomnimy sobie o najważniejszej rzeczy – celu operacji – „Burza” była nie tylko zaprzepaszczoną, ale też kontrproduktywną, ponieważ pomogła Stalinowi w rozgromieniu AK i podporządkowaniu NKWD nie tylko Ukrainy Zachodniej, ale także i Polski. Nieprzypadkowo główna część operacji została skrytykowana przez dowódcę 2 Korpusu Polskiego walczącego na froncie zachodnim, gen. Władysława Andersa: „Ogłoszenie powstania w Warszawie było nie tylko głupotą, ale też jednoznacznym przestępstwem”.
Ludobójstwo czy czystka etniczna?
Akcję antypolską UPA Motyka kwalifikuje jako ludobójstwo w dokładniejszy sposób, aniżeli w swoich poprzednich pracach, co zostało odnotowano przez obserwatorów zewnętrznych, zaś terroru AK wobec Ukraińców świadomie nie obejmuje ogólną nazwą (s. 459), z kolei operację „Wisła” kwalifikuje jako stalinowską czystkę etniczną. W definicji ludobójstwa według Organizacji Narodów Zjednoczonych nie jest określona skala wydarzenia, dlatego teoretycznie zabójstwo jednej osoby dokonane z powodu nienawiści rasowej, narodowej, etnicznej lub religijnej można podciągnąć pod tę definicję. Motyka pisze także, że nie jest zupełnie jasne „w jaki sposób i kto ma bowiem zadekretować, od jakiej liczby ofiar zaczyna się ludobójstwo” (s. 453).
Faktycznie w przypadku każdej określonej tragedii kwalifikacja jej jako ludobójstwa jest ustalana na poziomie najwyższego organu ludzkości, czyli na poziomie ONZ. W przypadku wielu kwestii spornych, decyzje na ten temat początkowo są podejmowane na poziomie parlamentów i rządów poszczególnych krajów, zaś potem zostają potwierdzane lub odrzucane przez ONZ na podstawie wszystkich wskaźników, łącznie z dolą wytępionej społeczności. Nie każda tragedia jest ludobójstwem. Zgodnie z przytoczoną przez Motykę informacją UPA zabiła 0,3% wszystkich ówcześnie żyjących Polaków.
W historiografii anglojęzycznej z kolei, na poziomie naukowym, działania UPA przeciwko Polakom nazywane są czystką etniczną. Wracając do porównania akcji „Wisła” i akcji antypolskiej UPA warto podkreślić, że dla kwalifikacji dowolnego działania, kluczowe znaczenie ma jego motyw. Oczywiście, że rzeź i deportacja nie są tym samym, nawet kiedy tej drugiej towarzyszą ofiary. Jednak oczywiste jest również i to, że w obu przypadkach celem było wypędzenie konkretnej grupy etnicznej z danego terytorium. W przypadku, gdy Stalin w warunkach wojny chciał wydalić ludność niemiecką z Prus Wschodnich i Śląska (październik 1944 – marzec 1945), Armia Czerwona używała metod podobnych do tych zastosowanych w akcji antypolskiej przez banderowców.
Podsumowanie
Na koniec trzeba zauważyć, że radykalni ukraińscy oraz umiarkowani polscy nacjonaliści są krytykowani w monografii nierzadko za pomocą książek wydanych w czasach PRL. W pracy pojawiają się informacje o tym, że w 1939 r. istniał plan władz III Rzeszy zakładający rzeź Polaków i Żydów w okupowanej Polsce, którą powinna była przeprowadzić OUN (s. 44). W tym kontekście nie jest zrozumiałe, w jaki sposób plany nazistów wiążą się z tematem książki.
Z książki wydanej w 1984 r. przytaczane są wiadomości o użyciu przez AK toksyn, a co ważniejsze, broni bakteriologicznej przeciwko policjantom ukraińskim i białoruskim, będącym na służbie niemieckiej (s. 283). Podobno w ten sposób zostało zabito 615 osób, co równa się prawie całemu batalionowi. W przypadku wymienionych wyżej fragmentów, w cytowanych przez Motykę książkach nie ma odpowiednich przypisów źródłowych, ponadto te informacje nie zostały wykorzystane w poprzednich monografiach Autora.
Warto też zwrócić uwagę na niektóre cechy stylistyczne książki. Pomimo tego, że książka napisana jest dobrze i czyta się ją łatwiej niż poprzednie prace Motyki, narracja często grzęźnie w detalach. Dotyczy to dziesiątków przykładów, opisujących wydarzenia na poziomie określonego chutoru czy sotni UPA, tym bardziej, że nie odnoszą się one do podstawy dowodowej, tez oraz argumentacji. Panoramę można zaś zawsze zilustrować najbardziej wyrazistymi cytatami z dokumentów ogólnych – świadectw epoki.
Monografia ta na pewno zasługuje na wznowienie i tłumaczenie na język rosyjski. Pewna korekta dotycząca wyżej wymienionych kwestii na pewno wyszłaby jej jednak na korzyść.