Grzegorz Majchrzak: I Zjazd „Solidarności” był największą operacją SB i największą jej porażką
Magdalena Mikrut-Majeranek: Opisywanie w publikacji wydarzenia dotyczą lat 1980-1982 – dlaczego przyjął Pan taką cezurę?
Grzegorz Majchrzak: Książka dotyczy działań wobec legalnie funkcjonującego związku, a cezura 1982 roku wynika z faktu, że wówczas zakończono przygotowania do jego „odbudowy”, do utworzenia neo „Solidarności”.
M.M.-M.: Jakie trudności pojawiły się podczas pracy nad publikacją?
G.M.: Podstawowy problem to stan zachowania akt Służby Bezpieczeństwa, bo publikacja dotyczy właśnie cywilnej bezpieki. Obrazowo rzecz ujmując, to próba ułożenia obrazka z mocno niekompletnych puzzli.
M.M.-M.: Zgodnie z szacunkami ilu tajnych towarzyszy uczestniczyło w pierwszym zjeździe „Solidarności”? Jak udało się ustalić tę liczbę?
G.M.: Tu należy doprecyzować czy mamy na myśli delegatów na I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność” czy też wszystkich jego uczestników, czyli również obsługę, gości i widzów. W przypadku delegatów to było niespełna 10 procent (dane do grudnia, zapewne 13, 1981 r.)
M.M.-M.: Czy wpłynęli na przebieg zjazdu i kształt ustaleń?
G.M.: Zjazd był największą operacją SB. O jej skali świadczy wykorzystanie nawet agentury kontrwywiadu wojsk sowieckich w Polsce. I największą jej porażką, wręcz nie zawaham się powiedzieć, że klęską. Na tyle dużą, że po pierwszej turze zjazdu MSW zaproponowało nawet wprowadzenie stanu wojennego. Tu pewna ciekawostka – w pracy dyplomowej funkcjonariuszy SB oceniano post factum, że w czasie I KZD cenniejszych danych dostarczyły podsłuchu, niż agentura Służby Bezpieczeństwa.
M.M.-M.: W okresie legalnej „Solidarności” ukazywała się też prasa solidarnościowa. W jaki sposób starano się kontrolować te treści?
G.M.: Tak zwany solidarnościowy karnawał to wręcz rozkwit prasy solidarnościowej. Część z niej (np. „Tygodni Solidarność”) próbowano kontrolować za pomocą cenzury. Jednak związek omijał tę cenzurę, poprzez zapis „do użytku wewnętrznego” w przypadku znacznej części swej prasy. A potem np. Agencja Prasowa „Solidarność” mająca zasięg ogólnopolski je upowszechniała. Dlatego też bezpieka prowadziła sprawy, w ramach których „operacyjnie ochraniała” np. wspomniany „Tygodnik Solidarność”. Owa „operacyjna ochrona” wynikała z faktu legalnego funkcjonowania związku, co powodowało, że formalnie nie mogła go rozpracowywać. Tyle że np. w przypadku wspomnianego tygodnika w rubryce „element wrogi” wpisano całą redakcję.
M.M.-M.: Jaką rolę w walce z „Solidarnością” odegrał kryzys bydgoski?
G.M.: Co może zaskakiwać, kryzys bydgoski pozwolił Służbie Bezpieczeństwa na rozpoznanie przeciwnika. Dał jej wiedzę na temat postawy działaczy związku od szczebla zakładowego, po ogólnokrajowy. Inna kwestia – już nie z punktu widzenia władz PRL, czy SB – to fakt, że to był moment kulminacji związkowców i nie tylko, bo w czasie strajku ostrzegawczego stanęła praktyczni cała Polska, a strajk poparli nawet członkowie PZPR. I, że – według wielu związkowców – od tego momentu „Solidarność” straciła swój impet, nigdy już nie osiągnęła takiego stanu mobilizacji.
M.M.-M.: Jakimi środkami dysponowało MSW do walki z „Solidarnością”? Czy środki te Pana zdaniem były wystarczające?
G.M.: To skomplikowane pytanie. Służba Bezpieczeństwa, bo to ona prowadziła działania przeciwko związkowi, miała siły i środki. Ale… Stanęła po raz pierwszy wobec masowej, kilkumilionowej organizacji. Może nie tyle sama, co resort, w skład którego wchodziła (MSW) znalazł się w kryzysie, o czym świadczyła np. próba założenia Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Poza tym bezpieka miała problem ze swoją agenturą, której szeregi przez długi czas legalnego funkcjonowania „Solidarności” zwyczajnie topniały. Poza tym mówimy jednak o dość krótkim, niespełna 16-miesięcznym okresie
M.M.-M.: W publikacji wskazuje Pan, że „Po założeniu NSZZ „Solidarność” prestiż funkcjonariuszy resortu się obniżał, a rosła wobec nich wrogość” – do jakich incydentów dochodziło i co miało na to wpływ?
G.M.: Najbardziej znanych z nich to incydent otwocki z maja 1981 r., kiedy to Adam Michnik – uważany za jednego z głównych wrogów peerelowskich władz – osobiście ratował milicjantów przed linczem. A wszystko zaczęło się od zatrzymania przez funkcjonariuszy dwóch pijanych mężczyzn, którzy obrzucili kamieniami posterunek kolejowy MO w tym mieście oraz ich pobiciu, co zresztą było wówczas normalną praktyką „stróżów prawa”.
M.M.-M.: Jak wyglądała sytuacja członków NSZZ „Solidarność” po wprowadzeniu stanu wojennego? Jakie pomysły miała władza na spacyfikowanie związku i dlaczego wytypowano tyle nazwisk do internowania?
G.M.: Po wprowadzeniu stanu wojennego związek pozbawiono kierownictwa, które – w większości – zostało internowane. Dlaczego ta akcja miała taki szeroki zakres? To proste, od niej zależało powodzenie siłowej pacyfikacji związku. Autorzy stanu wojennego wręcz panicznie bali się silnego oporu wobec niego i dlatego Wojciech Jaruzelski tak mocno naciskał na Moskwę o gwarancję pomocy militarnej w razie niepowodzenia operacji wprowadzenia stanu wojennego.
M.M.-M.: W jaki sposób wykorzystywano „bratnie” służby do rozpracowania „Solidarności”?
G.M.: To było zadanie Służby Bezpieczeństwa. Korzystała ona z pomocy innych służb, zwłaszcza Wojskowej Służby Wewnętrznej, czyli wojskowej bezpieki. Natomiast wsparcie „bratnich służb” odgrywało – jeśli w ogóle – marginalną rolę. Główną pomocą z ich strony było przekazywanie informacji. Co innego po 13 grudnia 1981 r., kiedy np. wspólnie namierzano podziemne Radio „Solidarność”…
M.M.-M.: Kogo zaliczyłby Pan do grona najważniejszych agentów w „Solidarności”?
G.M.: Na pewno najgłośniejszy tajnym współpracownikiem SB w legalnie działającej „Solidarności” był Eligiusz Naszkowski szef związku w Pile. Taką perełką według samego Czesława Kiszczak był również Wojciech Zierke kierujący z kolei związkiem w Słupsku. To oni byli współtwórcami jednego z największych sukcesów bezpieki – nagrania, a potem wyemitowania fragmentów radomskiego posiedzenia Prezydium Komisji Krajowej i przewodniczących Zarządów Regionów na początku grudnia 1981 r. Ale według mnie najcenniejszym agentem wewnątrz związku, choć niekoniecznie w walce z samym związkiem, był Andrzej Cierniewski z Bytomia, który nie tylko był wykorzystywany w działaniach przeciwko „Solidarności” na Górnym Śląsku (m.in. jej dezintegracji), ale też na szczeblu krajowym (był uczestnikiem posiedzeń Krajowej Komisji Porozumiewawczej i delegatem na I KZD, ale też ważnego gremium – Krajowego Komitetu Strajkowego – w czasie wspomnianego wcześniej kryzysu bydgoskiego) .
M.M.-M.: Wspomina Pan o koncepcji powołania „neo-Solidarności”. Jakie zadania miała pełnić i dlaczego wycofano się z tego pomysłu?
G.M.: Nie wiemy czemu wycofano się z tego pomysłu. Miała ona pełnić rolę wydmuszki, związku kontrolowanego przez peerelowskie władze, zwłaszcza Służbę Bezpieczeństwa.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!