Grzegorz Łyś – „Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie” – recenzja i ocena
Grzegorz Łyś – „Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie” – recenzja i ocena
Ten wielki antropolog, który zostałby pewnym kandydatem do Nagrody Nobla z antropologii albo wszech nauk humanistycznych, gdyby takie nagrody przyznawano, w swym rodzinnym kraju był prawie nieznany. Nie istniała najmniejsza szansa, by w polskich szkołach stał się tym, który „wielkim uczonym był”.
Grzegorz Łyś przenosi Czytelnika w czasie i przestrzeni. Pokazuje swojego bohatera na tle wydarzeń i miejsc, w których uczonemu przyszło żyć i prowadzić badania. Autor nie unika przy tym trudnych tematów, takich jak egocentryzm, rozczarowanie ojcem, używki, czy też kontrowersyjne dzienniki. Co istotne, praca nie skupia się na sferze antropologicznej, a do jej największych walorów należą przystępność i wielowątkowość. Pierwsza polska biografia Malinowskiego to lektura wciągająca i napisana z rzadko spotykanym polotem – łączy w sobie elementy m.in. reportażu, powieści podróżniczej oraz publikacji historycznej.
Już w pierwszym rozdziale możemy przeczytać o znaczeniu polskiego antropologa dla „wszech nauk humanistycznych”. I nawet jeśli teza, jakoby przyczynił się on do rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych XX wieku jest niemożliwa do udowodnienia, to jego biograf w klarowny sposób wskazuje, dlaczego warto pamiętać o Malinowskim i jego wkładzie w rozwój nauk społecznych. Nie ulega wątpliwości, że autor tetralogii opartej na badaniach terenowych na wyspach Papui Nowej Gwinei „wielkim uczonym był” i tak powinien zostać zapamiętany. Niestety jego znaczenie jest często umniejszane i niesłusznie redukowane do „cklickbaitowego” (z dzisiejszej perspektywy) tytułu „Życie seksualne dzikich”, z którym przede wszystkim jest kojarzony.
Łyś umiejętnie bawi się formą i tematami. Rozpoczyna od wyśmiewania przez „dzikich” życia erotycznego cywilizowanych Europejczyków oraz narzucanej przez nich pozycji misjonarskiej. Kilka stron dalej przenosi się do Krakowa. Opisuje kryzys wartości oraz „chorobliwą obsesję [jego mieszkańców] na tle płci i życia seksualnego”. Czyżby ludność polska przełomu XIX i XX wieku wcale nie była tak konserwatywna, jak mogłoby się wydawać? Autor zastanawia się przy tym, jak podwawelskie zwyczaje oceniliby mieszkańcy Wysp Trobrianda. Następnie zderza to wszystko z „nudnym” życiem Lucjana Malinowskiego, uznanego językoznawcy i badacza dialektów śląskich, po którym syn odziedziczył talent do nauki języków oraz zamiłowanie do badań w terenie. W tym tyglu pojawia się oczywiście młody Bronisław, człowiek z krwi i kości – chorowite dziecko, ambitny agnostyk, przyjaciel Witkacego i Leona Chwistka, z którymi bawił się pod Tatrami.
„Dzikie żądze” przedstawiają fascynującą drogę wybitnego uczonego na tle burzliwej pierwszej połowy ubiegłego wieku. Czytelnik, śledząc losy Malinowskiego, ma okazję odwiedzić i lepiej poznać tak różniące się od siebie miejsca, jak Kraków, Zakopane, Londyn, New Haven oraz rzecz jasna tropikalne wyspy Oceanu Spokojnego.
W pamięci współczesnych sobie zapisał się nie tylko jako wybitny antropolog. Wielu miało do niego dystans z powodu jego charakteru – był zarozumiały i pyszałkowaty, co Łyś skrzętnie odnotowuje. Ale czy pośród innych badaczy (a nawet naukowych celebrytów, do których Polak się zaliczał) jest to cecha szczególnie wyjątkowa?
Malinowski jest jednym z tych badaczy, o których często zapominamy wymieniając najwybitniejszych polskich uczonych. Zdaniem Łysia, którego zamierzeniem było przybliżenie tej nietuzinkowej postaci oraz jego dokonań szerszemu gronu odbiorców, jako kraj powinniśmy się chlubić dorobkiem profesora uważanego za jednego z ojców współczesnych nauk społecznych. Autor „Argonautów zachodniego Pacyfiku” był przy tym niezwykle skomplikowanym i interesującym człowiekiem. To wszystko sprawia, że jego biografia powinna być obowiązkową lekturą nie tylko dla studentów antropologii i socjologii. Polecam uwadze.