Grzegorz Kopaczewski – „1989” – recenzja i ocena
Grzegorz Kopaczewski – „1989” – recenzja i ocena
Na wstępie pragnę przeprosić czytelników za dygresje dotyczące skromnej osoby recenzenta. Nigdy tego nie czynię, w tym wypadku jednak uznałem to za nieodzowne, by w pełni zrozumieć tło tej opowieści. Do rzeczy więc – ja to wszystko pamiętam. Jestem z tego samego pokolenia co autor, no,może tylko troszeczkę młodszy. Szarość, obskurność, bylejakość: taki obraz wyłania się z naszych wspomnień. Jednocześnie to najbardziej kolorowe lata naszego życia. Cały wolny czas spędzało się na zewnątrz i nie jest to starcze gadanie, że kiedyś było lepiej. Po prostu nic innego nie było do roboty. W piłkę grało się na betonowym boisku, gdzie każdy kontakt z podłożem oznaczał kontuzję. Jednak, tak jak napisał autor, ciało dziesięciolatka goiło się szybciej niż psa.
Książka „1989” to wspomnienia autora z lat dzieciństwa przedstawione na tle trzech sezonów meczów jego ukochanej drużyny piłkarskiej Ruchu Chorzów, odbywających się w ostatnich latach PRL. Wydarzyła się wtedy sytuacja niewyobrażalna – Ruch spadł do II ligi. Dla kibiców najbardziej wtedy utytułowanego klubu w Polsce to koniec świata. Autor z całą mocą ucznia klasy podstawowej postanawia odwrócić ten stan rzeczy.
Bohaterowie książki wychowują się w cieniu stadionu. Na Śląsku, twierdzi autor, futbol to rzecz święta. Na mecze chodzą ich rodzice i sąsiedzi, na ich osiedlu mieszkają gracze Ruchu. To jeszcze nie ten czas, kiedy piłkarze mieszkają w willach. Chłopaki grają w piłkę gdzie tylko mogą, na prowizoryczne boisko jest adaptowana każda zdatna przestrzeń. Następnie dochodzą zawody międzyklasowe, w konsekwencji autor trafia do klasy sportowej.
Tu kolejny wtręt – ze wstydem przyznaję, że nigdy nie byłem na Górnym Śląsku, nawet przez niego nie przejeżdżałem. Również pasja do futbolu, miłość do drużyny piłkarskiej (czy nawet ogólnie do sportu) nigdy nie była mi dana. Nie byłem więc pewien czy zrozumiem, czy wychwycę to o co autorowi chodzi – czytam.
Tak. Nie mogę uwierzyć w to, jak ta książka mi się spodobała i przeczytałem ją jednym tchem. Opowieść składa się z krótkich rozdzialików, w których autor zajmuje się jednym tematem. Tak naprawdę nazwałbym je felietonami lub, może nawet bardziej, gawędami dotyczącymi najróżniejszych aspektów ówczesnej rzeczywistości odbieranej z pozycji dziecka. Autor porusza tu np. kwestie odrębności Śląska ze względu na inną historię od reszty Polski, by płynnie przejść do najbliższego podwórkowego meczu czy przypadkowej kąpieli w zanieczyszczonej rzece. Każdy rozdział to także jedna kolejka meczy piłkarskich ze szczególnym uwzględnieniem oczywiście Ruchu Chorzów, na którego mecze zaczyna regularnie uczęszczać. Oczywiście pamięć po tylu latach może zawodzić i nie twierdzę wcale, że wierzę autorowi bezgranicznie (sam zresztą przyznaje w posłowiu, że mógł coś pomylić) jednak nie na tym polega siła tych wspomnień.
Jak to jest napisane! Język niesłychanie lekki, metafory niezwykle plastyczne i dowcipne.
Naprawdę można się serdecznie uśmiechnąć. Jednocześnie autor nigdy nie traci celu z oczu, jeśli dygresje to usprawiedliwione, całość zaś jest przyjemnie precyzyjna. Istnieje pewna meta-narracja w tle, czyli zmagania ligowe Ruchu o powrót na szczyt oraz zmagania szkolne, którą uzupełniają wspomniane gawędy nie przeszkadzając sobie ani w chronologii ani w płynności fabuły. Zmagania z ówczesną rzeczywistością, świat który już nie istnieje, widziane oczami młodego chłopaka są urzekające. Imponuje też (przynajmniej mi, laikowi) wiedza piłkarska. Nazwiska graczy wielkich klubów, polskich i zagranicznych, śmigają częściej niż futbolówka. Pasję do piłki naprawdę tu czuć.
Oczywiście piszę te słowa mając na uwadze to, o czym napisałem we wstępie – ja te wszystkie okoliczności (oprócz piłkarskich) pamiętam. Z pewnością sentyment powoduje, że być może wyolbrzymiam zalety „1989”. *Jednak są tu też elementy uniwersalne dla wszystkich pokoleń. Pierwsze przyjaźnie, szkolne i pozaszkolne przygody. Dziecięce pasje, marzenia i zainteresowania.
Wreszcie pierwsze kontakty z płcią przeciwną, która w tym wieku na pewno wydaje się być z innej planety.*
Polecam serdecznie wszystkim „1989”, starszym ku przypomnieniu lat chmurnych i durnych, młodszym – bo to przednia lektura. Chociaż dla nich PRL to zamierzchła przeszłość, pewien jestem, że będą się przy książce dobrze bawić. Na koniec pozostaje mi tylko jedna cicha prośba: Panie Grzegorzu, a może by tak jakaś kontynuacja…?