Grzechy główne II Rzeczpospolitej w kampanii polskiej 1939 roku
Ładuj! Gotuj! Ognia?
Artyleria II Rzeczpospolitej w momencie wybuchu wojny liczyła około 3400 różnego rodzaju armat i haubic. Wśród nich dominowały haubice wz.1914/1919 Skoda kal.100 mm i wz. 1917 Schneider kal. 155 mm oraz armaty wz.36 Bofors kal. 37 mm, wz.1897 Schneider kal. 75 mm i wz. 02/26 „prawosławna” kal. 75 mm. Strona niemiecka miała co najmniej 3,5 raza więcej dział.
Niestety, nie tylko sama ilość sprzętu decydowała o przewadze stron. Polskie uzbrojenie tego rodzaju było w dużej mierze „starego typu”. Znacznie przeważała w nim trakcja konna, w przeciwieństwie do niemalże całkowicie zmotoryzowanej artylerii niemieckiej. Oczywiście strona polska wykorzystywała również ciągniki artyleryjskie, takie jak np. C2P, C4P, i C7P. Mimo to wszystkich, razem z samochodami opancerzonymi (które również wykorzystywano), było w polskiej armii najprawdopodobniej około 561.
W związku z tym - przykładowo zaprzęg działa i jaszcza (wozu amunicyjnego) działonu armaty wz. 02/26, potocznie nazywanej „prawosławną”, liczył sobie 6 koni. Wystarczyło zaatakować konie, które o wiele łatwiej było unieszkodliwić niż ciągnik artyleryjski (np. w wyniku walk, tudzież ataku lotniczego), aby wyeliminować zaprzęg, a co za tym idzie - całą armatę. Pod presją czasu i niemalże nieustającym ostrzałem wroga rzadko kiedy była okazja zorganizować dodatkowe konie, dlatego Wojsko Polskie często było zmuszane do porzucania swojej artylerii. Fakt ten może tłumaczyć, czemu polskich armat szybko ubywało z pola walki.
Nie oznacza to jednak, że nie zadała ona poważniejszych strat wrogowi. W pierwszych dniach kampanii w bitwie pod Mokrą 2 DAK (Dywizjon Artylerii Konnej) z Wołyńskiej Brygady Kawalerii zniszczył około 80 czołgów niemieckich przy stracie 6 dział.
Nie ma wojny bez mapy
Powołany w 1919 r. Wojskowy Instytut Geograficzny (WIG) od pierwszych dni prowadził prace, mające na celu dokładne opisanie walorów terenowych odradzającej się Polski przy pomocy map, aktualizując opracowania zaborców. W ten sposób do 1926 r. opisał około 40% terenów II RP. Od 1927 r. WIG przystąpił do tworzenia własnych taktycznych arkuszy map w skali 1:100 000. Do rozpoczęcia kampanii polskiej Instytut opracował nowocześnie wykonane 482 arkusze, obejmujące teren całej Polski w wielu skalach (np. 1:25 000, 1:100 000, 1:300 000). Warto podkreślić, że opracowania kartograficzne WIG były cenione w całej Europie.
Cały ten opis może wywoływać wrażenie, iż strona polska była dobrze przygotowana do poruszania się w terenie podczas kampanii polskiej. Nic bardziej mylnego – niestety praktyka często wyglądała zupełnie inaczej. Dlaczego? Ściśle tajne zapasy arkuszy map taktycznych były przechowywane w sztabach, w zabezpieczonych płóciennych workach, których otwarcie miało prawo nastąpić jedynie w razie wybuchu wojny. Niestety, często było tam zgromadzone razem mnóstwo map terenów z całej Polski, a w warunkach bojowych, pod prowadzonym ostrzałem trudno było odnaleźć te właściwe, nie znając dalszego biegu wypadków czy kierunków odwrotu. Przez to strona polska często nie mogła korzystać z walorów naturalnych i niekiedy poruszała się niemalże po omacku. W zupełnie innej sytuacji znajdowały się wojska Wehrmachtu, dysponujące opracowaniami kartograficznymi, które bezpośrednio opierały się np. na polskich opracowaniach publikowanych w kwartalniku „Wiadomości Służby Geograficznej”.
Orły białe na polskim niebie
Lotnictwo II RP polegało przede wszystkim na myśliwcach PZL P.11c (155 sztuk) i PZL P.7a (69 sztuk). Niestety, porównując je do samolotów niemieckich, były znacznie bardziej prymitywne i zacofane, a także najzwyczajniej w świecie było ich za mało. Niemieckie siły powietrzne liczyły około 622 myśliwców oraz ponad 1700 bombowców i samolotów szturmowych. Mimo to niejednokrotnie strącaliśmy wroga z nieba. Przykładem mogą tu być 4 potwierdzone i jedno niepotwierdzone zestrzelenia Stanisława Skalskiego (późniejszej legendy Bitwy o Anglię) w pierwszym tygodniu kampanii polskiej, podczas której służył w 142 eskadrze myśliwskiej z Torunia.
Chlubą polskiego lotnictwa były popularne „Karasie” - jedne z najnowocześniejszych maszyn rodzimego przemysłu lotniczego. Służyły przede wszystkim jako samoloty rozpoznawcze, ponieważ były wyposażone w 70 kilometrową radiostację. Tak samo jak załogi PZL.37b „Łoś”, dokonywały także bombardowań na kolumny niemieckich wojsk. Mówiąc o polskim lotnictwie, warto wspomnieć o bliźniaku PZL.23 „Karaś”: PZL.43 „Czajka”. Była to wersja eksportowa wyżej omawianej maszyny. We wrześniu 1939 r. walczyło dokładnie 5 samolotów tego typu, których z racji wybuchu wojny nie zdążono wysłać do Bułgarii, przez którą zostały kupione.
Kwestia polskiego lotnictwa w kampanii wrześniowej to bardzo trudny temat. Wydawać by się mogło, że mimo przewagi liczebnej Niemców sytuacja na polskim niebie nie była tragiczna. Niestety, rodzime lotnictwo było widoczne praktycznie jedynie przez pierwsze dwa tygodnie walk. Polscy lotnicy byli jednymi z najbardziej narażonych na śmierć żołnierzy w kampanii polskiej 1939 r. Mimo to starali się jak tylko mogli. Ze wspomnień można wyczytać, że przez ogólny zamęt i strach często zdarzały się błędy i polska obrona p.lot. niejednokrotnie atakowała własne samoloty. Anonimowy pilot WP w swoich wspomnieniach stwierdził, że front dla polskich samolotów zaczynał się od momentu oderwania kół od pasa startowego.
Ponadto od drugiego tygodnia września pojawiały się duże problemy z zaopatrzeniem. Resztki eskadr i dywizjonów podróżowały po całej Polsce w poszukiwaniu amunicji, paliwa i rozkazów. Ich praktycznie bezsensowna tułaczka kończyła się czasem ewakuacją do Rumunii. Przykładem jest 31 „Karasi”, które zostały przejęte przez tamtejsze lotnictwo.
Silni, zwarci, gotowi...
Polska okresu dwudziestolecia międzywojennego, jako odrodzone po 123 latach zaborów państwo, prężnie rozwijała swoje wojsko, by przede wszystkim zapewnić ochronę obywatelom i nie dopuścić do utraty dopiero co odzyskanej niepodległości. Trudno zliczyć wszystkie prace dotyczące tworzenia i modernizacji armii II RP. Uwagę przykładano nie tylko do samego żołnierza, ale również do ochrony całych połaci ziemi. Dlatego władze decydowały się na kolejne przedsięwzięcia, mające na celu budowę szeregu rejonów umocnionych.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Jedne z pierwszych prac o dużym znaczeniu obronnym rozpoczęto już w 1927 r. Były to studia terenowe na obszarze linii Narwi i Biebrzy. Rejon stanowił bardzo ważny punkt ewentualnej obrony i to nie tylko z powodu niedalekiej odległości od stolicy. Linię tę wykorzystywano do celów taktycznych i operacyjnych już podczas Insurekcji Kościuszkowskiej i każdej kolejnej kampanii, toczącej się na polskim teatrze działań wojennych. Prace te miały na celu ustalenie jak najlepszych obszarów obronnych, by budować umocnienia oraz stanowiska artylerii, dodatkowo wzmacniając walory naturalne środowiska, wykorzystywane podczas obrony.
Rejony umocnione tworzono w różnych częściach Polski np. na Śląsku, w okolicach Wilna, na Westerplatte i Mierzei Helskiej. Ostatni z nich jest dość ciekawy, ponieważ w skład jego umocnień wchodziła bateria nr 31 im. Heliodora Laskowskiego. Była złożona z 4 dział kal. 152,4 mm szwedzkiej firmy Bofors. Jej budowa rozpoczęła się w grudniu 1933 r. wraz z podpisaniem umowy na zakup dział, a ukończono ją w 1935 r. Była to placówka o tyle ważna, iż stanowiła rdzeń polskiej obrony wybrzeża.
W kampanii polskiej 1939 r. jej obrona trwała od 1 września do 2 października. W pierwszych dniach września Niemcy odcięli całą mierzeję, zdobywając Władysławowo. W późniejszych dniach Polacy byli regularnie bombardowani i atakowani z okrętów. Mimo to stacjonująca tam załoga nie pozostawała bezradna - z baterii Laskowskiego niejednokrotnie atakowano wroga. Podczas tych ataków uszkodzono m.in. pancernik Schleswig-Holstein. Po przegranej Polaków na innych frontach, Niemcy wkroczyli na mierzeję, stopniowo ją zdobywając i zmuszając obrońców do kapitulacji.
Jest to jednak przykład solidnego rejonu umocnień, oddanego do użytku kilka lat przed wybuchem wojny. Przypatrując się reszcie, trafiamy na mniej przyjemny widok. Schrony piechoty wchodzące w skład umocnień często były kończone bezpośrednio przed wybuchem wojny. Co za tym idzie, duża część była pozbawiona łączności między sobą, zasieków i innych elementów obronnych, a przede wszystkim wentylacji, niezbędnej do odprowadzania gazów podczas prowadzonego ostrzału. Z tego powodu duża część z nich stawała się koszmarem obrońców, klaustrofobicznym miejscem pełnym dymu, w którym żołnierze byli pozostawieni sami sobie. Ponadto, do czasu wybuchu wojny wybudowano zaledwie około połowę planowanych umocnień.
Oczywiście jest to zaledwie ułamek z czynników, które zaważyły na przegranej II RP w kampanii polskiej 1939 r. Czy walki miałyby inny charakter, gdyby na czas wyeliminowano te przeciwności? Najprawdopodobniej nie, jednakże świadomość ich jest cenna, ponieważ poprzez dokładną analizę możemy wyciągnąć z nich wiele wniosków, które w przyszłości mogą decydować o naszym bezpieczeństwie i losach potencjalnych przyszłych kampanii.
Bibliografia
- Dorochowicz Leszek Bronisław, Rola Narwi i Biebrzy w działaniach i planach wojennych XIX i XX wieku, wyd. L.B. Dorochowicz, Suwałki 1994.
- Moczulski Leszek, Wojna polska 1939, wyd. Bellona, Warszawa 2017.
- Olejko Andrzej, Działania krakowskich eskadr: 23. i 26. Eskadry Obserwacyjnej w początkach kampanii wrześniowej., „Lotnictwo- magazyn miłośników lotnictwa wojskowego, cywilnego i kosmonautyki”, nr 10-11/2019, s.90-98.
- Sobczyński Eugeniusz, Wielki leksykon uzbrojenia wrzesień 1939 t.154 Polskie mapy wojskowe, wyd. Znak, Kraków 2018.
redakcja: Mateusz Balcerkiewicz