Graniczne inspiracje
Gorący piątkowy wieczór nie przeszkodził, żeby pod Teatrem im. Adama Mickiewicza, zaadaptowanym na potrzeby festiwalu, zgromadziły się rzesze maniaków kina. Wszyscy niecierpliwie oczekiwali uroczystego rozpoczęcia IX już edycji Kina na Granicy.
Imprezę zainaugurował film „Obsługiwałem angielskiego króla”. Obraz Jiriego Menzla miał wprowadzić uczestników do głównego cyklu festiwalu poświęconego scenom z życia kelnerów. Lejące się na ekranie setki litrów piwa, wykwintne potrawy oraz towarzyszący produkcji czeski humor skutecznie pobudzały wszystkie zmysły. A z całego obrazu zdawało się emanować motto głoszące, że nawet nieszczęście może być czasem szczęściem.
Hrabal w obrazach
Jedną z największych atrakcji festiwalu był przegląd filmów opartych na książkach Bohumila Hrabala. Organizatorzy trafili w dziesiątkę. Gdyby nie Hrabal, czeska kinematografia nie wyglądałaby dzisiaj tak, jak wygląda. Ten pisarz jak żaden inny dostarczał inspiracji filmowcom, a nawet sam aktywnie uczestniczył w powstawaniu filmów. A prozy Hrabala chyba nie trzeba nikomu zachwalać.
Ale nie wiadomo, jakby się potoczyła jego filmowa kariera, gdyby nie Jiri Menzel. Ten, dzisiaj już kultowy, twórca nakręcił swój pierwszy pełny metraż — ekranizację „Pociągów pod specjalnym nadzorem”. Rok później dostał za ten film Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Aż do roku 1989 był on jedynym reżyserem, który sięgał po Hrabala. Powstały takie perły, jak „Skowronki na uwięzi”, „Postrzyżyny” i „Święto przebiśniegu”. Już choćby dla nich warto było do Cieszyna przyjechać. Organizatorzy dali widzom szansę skonfrontować te wybitne dzieła z innymi adaptacjami Hrabala. Pojawił się „Czuły barbarzyńca” Petra Koliha, „Anielskie oczy” Dusana Kleina i „Zbyt głośna samotność” Very Cais.
Nemec — enfant terrible
To dopiero początek atrakcji. Kolejny cykl przewidziany przez organizatorów w ramach retrospektyw, Diamenty Kina Jana Nemca, w niczym nie ustępował pierwszemu. Poznać kino Niemca, to jak gdyby poznać początki nowej czeskiej fali w jej całkowicie bezkompromisowej formie. Już jego film dyplomowy „Dla chleba” okazał się dużym wydarzeniem. Zwyciężył w konkursie festiwalu w Oberhausen, a niewiele później otrzymał Srebrną Różę na festiwalu w Amsterdamie.
„Diamenty nocy”, debiut fabularny Niemca, krytycy obwołali jednym z najwybitniejszych debiutów w europejskim kinie. Opowieść o dwóch chłopcach uciekających przez las z hitlerowskiego transportu zaskakuje formą. Zaczyna się od w pełni realistycznej sceny ucieczki, później coraz bardziej widz zanurza się we śnie i marzeniu. Awangardowa forma „Diamentów […]” łączy się z dojrzałym podejściem do tematu — niezwykłym przedstawieniem dramatu dwójki samotnych dzieci oraz ich bezsilności i terroru, który ma miejsce wokół nich.
Warto było zobaczyć również „O uroczystości i gościach”. Film, w którym czuć ducha Bunuela. Nemec rozprawia się w nim z totalitaryzmem. Obnaża jego mechanizmy i sposób, w jaki zniewala człowieka. Wszystko to ukryte gdzieś pod realistycznym opisem zachowań.
Dużo kontrowersji wzbudziły natomiast nowe filmy Nemca. „Kraina mojego serca” — dokument, impresja, esej — spotkała się zarówno z głosami krytyki festiwalowej publiczności, jak i z jej zachwytem. Niewypałem okazały się jedynie „Nocne rozmowy z matką”, które z winy organizatorów zostały pokazane bez polskich napisów. Organizatorzy chcieli załagodzić ów incydent, mówiąc, że w filmie nie ma za dużo dialogów. Faktycznie. Całość okazała się jednym wielkim monologiem.
Slivka renesansu
Kolejna retrospektywa i kolejny sukces festiwalu. Tym razem organizatorzy poszli na całość, bowiem kino Martina Slivki nie należy do łatwych. Artysta eksperymentuje z montażem, szuka rytmu opowieści, obrazy są dla niego niezwykle ważne. — Etnografia w jego ujęciu przekształciła się w etnologię, a wyobraźnia przekształcała bodźce etnologiczne w kulturowo-antropologiczne, wzbogacone o aspekty socjologiczne. Tym samym wytyczał nowe granice i cele — pisze Tomasz Grabiński w festiwalowym katalogu. „Odchodzi człowiek” Slivki to poetycki obraz o umieraniu. Ballada, w której smutek staje się piękny.
Dla Slipki ważne jest to, by udokumentować ginący świat kultury ludowej, zachować ślady po niej i opisać jak bardzo była różna od współczesnej postindustrialnej konstrukcji społecznej. Reżyser pozostawia obraz bez komentarza, dodaje muzykę, tworzy symfonię dźwięku i rytmu.
Kalejdoskop nowości
Festiwal dowiódł, że Czesi nie stracili formy i swoje produkcje utrzymują wciąż na wysokim poziomie. Tym, co odróżnia polską kinematografię od czeskiej, jest sposób pokazywania problemów, które dotyczą wielu z nas. Nasi południowi sąsiedzi z dramatu potrafią zrobić tragikomedię, która pomimo lżejszej formy nie traci na sile swojego przekazu. Taka jest „Ślicznotka w opałach” Jana Hrebejka. Obraz, który przenosi nas do Pragi tuż po niszczycielskiej powodzi w 2002 r. Prosta historia rodziny, która straciła wszystko i boryka się z problemami finansowymi, w przewrotny sposób przeradza się z dramatu w komedię romantyczną. Po druzgocącym ucisku psychicznym przychodzi wiara w ludzką życzliwość i szczęście. Największe dramaty posiadają swój komiczny kontrapunkt. Na „Placu Zbawiciela” pozostaje jedynie płakać.
Problemy dorastania, brak zrozumienia ze strony starszych oraz homoseksualizm to motywy przewodnie filmu Karin Babinskej „Buziaczki”. Trio młodych dziewczyn wyrusza w podróż życia. Szukają wolności i swobody, a znajdują rozczarowanie i prawdę o sobie. Ten dynamiczny film drogi to opowieść o młodości, o tym jak trudno jest przekroczyć granicę oddzielającą od dorosłego i odpowiedzialnego życia. O młodości, która musi się wyszaleć i korzystać z życia pełną piersią. O młodości nieograniczonej żadnymi zakazami i tabu.
Jedną z najważniejszych czeskich produkcji ubiegłego roku okazała się ekranizacja książki Ivana Svitaka „...a będzie gorzej”. Reżyser Peter Nikolaev stworzył obraz wulgarny i mocny w odbiorze. Bohaterowie, a właściwie antybohaterowie, starają się przeciwstawiać reżimowi komunistycznemu lat 70. Realizując hasło „sex, drugs and rock roll” w czechosłowackiej rzeczywistości, oddają się ciągłemu piciu, paleniu i uprawianiu seksu. Wszyscy są upodleni bądź zdegenerowani przez system. Dlatego jedyną szansą wyrwania się bohaterów z marginesu społeczeństwa i uwolnienia od państwa policyjnego jest wyjazd na Zachód.
Polskim akcentem, który odcisnął szczególne piętno na festiwalu, była prezentacja najnowszego dzieła Wiesława Saniewskiego „Bezmiar sprawiedliwości”. To najbardziej niedoceniony polski film 2006 roku. Po projekcji trudno było się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Publiczność niemal jednogłośnie orzekła, że film jest na bardzo wysokim poziomie.
Festiwalowy chillout
Kino na Granicy straciłoby dużo ze swojego uroku, gdyby nie imprezy towarzyszące festiwalowi. W tym roku organizatorzy przygotowali doskonałe koncerty jazzowe, liczne wystawy oraz dyskotekę w klimacie lat 60., 70. i 80. Odbyły się również dwie biesiady, które odwiedził Robert Makłowicz. Po jednej z nich zasłynął jako fan, a raczej fanatyk, zespołu Omega i ich przeboju „Dziewczyna o perłowych włosach”. Przez ponad 5 godzin w gospodzie po czeskiej stronie Cieszyna dominował ten jeden utwór. Nie dało się nic zrobić, żeby go zmienić, nie pomogło nawet odłączenie szafy grającej od prądu i próba jej zresetowania. Tak narodziła się legenda festiwalu. Powstał hymn IX edycji Kina na Granicy.
Przez cały festiwal przewinęło się około 30 tys. osób. Na siedem dni połączyło ich zamiłowane do kina i fascynacja Cieszynem. Publiczność była najważniejsza. Żywa, otwarta na nowości, chcąca poznać jak najwięcej filmów i ludzi. Bo to właśnie publiczność jest sercem tego typu imprez.
Do zobaczenia za rok!
Zdjęcia: Sławomir Kruk