Gimnastyka na krawędzi noża
Zobacz też: Bałkańska wojna biskupów, czyli czyja jest Czarnogóra?
Słowa prezydenta Rosji padły 24 maja i nie jest to przypadek, bo to dzień przypisany św. Metodemu i Cyrylowi (od którego imienia wzięło właśnie nazwę słowiańskie pismo). Bułgarzy z kolei obchodzą wtedy Święto Piśmiennictwa Słowiańskiego i Kultury, więc cała sytuacja musiała ich zaboleć podwójnie – zaprotestowali zresztą i prezydent, i premier, i inni prominentni politycy. Bo ich zdaniem cyrylica to wynalazek bułgarski, istotny dla kultury świata.
Nieprzypadkowy jest też fakt, że w całą sprawę wciągnięta została niewielka Macedonia, bo to kraj, którego tożsamość jest na arenie międzynarodowej dyskutowana. Chodzi tu o konflikt z kolejnym sąsiadem, Grecją, która już w 1992 r. ostro zaprotestowała przeciwko używaniu nazwy „Macedonia” przez kraj słowiański – bo to element ich kultury hellenistycznej, a Aleksander Macedoński wielkim Grekiem był. To sprawia, że w stosunkach międzynarodowych część państw stosuje termin „Republika Macedonii”, a część „Była Jugosłowiańska Republika Macedonii” (słynny FYROM). Istny galimatias.
To wszystko przywodzi na myśl, jak delikatna jest i zawsze była sztuka międzynarodowej dyplomacji, w której bieżące cele polityki zagranicznej muszą wchodzić w zderzenie z historycznymi zaszłościami. Każdy naród chciałby być tym najlepszym, tym z najbogatszą historią, a żeby tak było, to po głowie dostają najbliżsi sąsiedzi. A że są oni z reguły najważniejszymi strategicznie stronami stosunków międzynarodowych... Ups.
Najbliższym dla nas przykładem jest oczywiście nasza Polska. Kolejnym politykom u władzy dostaje się po głowie za to, że niewystarczająco mocno reagują na gloryfikowanie UPA i Bandery na Ukrainie, co za naszą wschodnią granicą stanowi element budowania tożsamości narodowej. Postulat ostrzejszej reakcji jest jak najbardziej słuszny, natomiast co jakiś czas podnoszony „w internetach” rwetes, by stosunki z Ukrainą zerwać, jest nierealny. Bo z Ukrainą mamy stosunki gospodarcze, Ukraina to kraj tranzytowy dla rosyjskiego gazu, Ukraina oddziela nas od innego potężnego sąsiada – Rosji (z którą oczywiście graniczymy też przez obwód Kaliningradu... znaczy Königsberga... znaczy Królewca). W ten oto sposób polska dyplomacja musi balansować między dobrymi stosunkami z sąsiadem, a nastrojami społecznymi, które wyraźnie rugają wychwalanie organizacji mordującej Polaków na Wołyniu.
Z drugiej zaś strony czytam czasem komentarze, że Ukraina to kraj zupełnie bez historii, że to po prostu pogranicze, ziemie „u krańca” Rosji (swoją drogą argument tak poważny, jak nazywanie Polaków niecywilizowanymi, bo żyją „na polach” – czyli niepoważny). I w ogóle Ukraina pojawiła się chyba przedwczoraj, no najpóźniej w zeszły wtorek. Podobnie jest z Litwą, która też ma swoje historyczne ambicje, a „Litwa” z naszej perspektywy może oznaczać coś zupełnie innego. Zresztą, najlepiej o tym mówi fakt, że polski wieszcz narodowy pisał „Litwo! Ojczyzno moja!” o dzisiejszej Białorusi. Wycieranie gumką historii innych ma taki sens, jak jej nadpisywanie, a więc „ziemie u krańca ” mają takie osadzenie w rzeczywistości, jak „Wielka Ukraina” od Kaukazu po Kraków.
Gdzieś ponad tym musi lawirować polityka międzynarodowa i szefowie MSZ-ów z całego świata. Normy prawne jednak to tylko sztywne zapisy i nie mogą odzwierciedlać tego, co czują ludzie. Dlatego przejdę do gdybania, które jest sztuką mało poważną, ale za to niesamowicie ciekawą i czasem wręcz ekscytującą. A posłuży mi do tego moja ukochana piłka nożna.
W 2006 roku odbyły się pamiętne mistrzostwa świata w Niemczech, kiedy to Polacy dostali manto od Ekwadoru, potem walczyli dzielnie z Niemcami (zwłaszcza bramkarz Boruc) i na osłodę wygrali z Kostaryką. Mistrzostwa to były dla nas nieudane i tak samo nieudane okazały się dla reprezentacji Serbii i Czarnogóry, która jednak trafiła na mocniejszą grupę.
Cała śmieszność sytuacji polegała na tym, że mistrzostwa rozpoczęły się 9 czerwca, a takiego państwa jak Serbia i Czarnogóra nie było już od 3 czerwca, bo wtedy federacja państwowa się ostatecznie rozpadła, a jej kontynuatorem w świetle prawa była Serbia. Federacja piłkarska jednak działała dalej i poległa w swym ostatnim boju w fazie grupowej.
A co by było, gdyby Serbia i Czarnogóra zagrała lepiej? Wyszła z grupy, ograła Anglię, Portugalię, Francję i Włochy w finale (bo przeciwnicy akurat dostali wielkiego, grupowego skurczu nóg)? Czy z mistrzostwa świata mieliby prawo cieszyć się i Serbowie i Czarnogórcy, bo to była wspólna reprezentacja (choć Czarnogórzec był tam jeden), czy tylko Serbowie, bo to właśnie Serbia była międzynarodowym kontynuatorem federacji? Bo do porażki nikt się przyznać nie chciał (bo ta, jak wiadomo w myśl znanego powiedzenia „jest sierotą”).
Dyplomacja to rzecz skomplikowana, bo musi rozgraniczać żywotne interesy narodów i dzikie emocje, te dobre i te złe. Do tego dochodzi też już samo obycie w towarzystwie, na szczytach międzynarodowych. Są gafy, które zamienią się w śmieszne anegdotki (jak Trump przepychający na szczycie NATO premiera Czarnogóry – ordynarne, ale już stało się memem), a są takie, które po latach będą też nieco szokować (George Bush senior wymiotujący na premiera Japonii w 1992 r... choć to przynajmniej nie jego świadoma wina).
Czy warto pamiętać i podkreślać historię kraju w stosunkach z innymi? Warto i to bardzo. Czy w dyplomacji powinno się kierować przede wszystkimi bieżącymi interesami państwa? Oczywiście. Ale ani jednego, ani drugiego nie można marginalizować, a już na pewno nie pod wpływem emocji tłumu. Dlatego dyplomacja to ciężka robota, tym cięższa, im dalej jesteśmy od ciepłego fotela, wygodnych kapci i własnych emocji.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz