Generał Berling mimo wszystko zasługuje na coś lepszego, niż tępy wandalizm
Zygmunt Berling był żołnierzem Legionów Polskich i uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, został uhonorowany Krzyżem Walecznych (dwa razy) i Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Ukończył Wyższą Szkołę Wojenną i w stopniu podpułkownika doszedł do stanowiska dowódcy pułku piechoty. Jego karierę wyższego oficera przerwał skandal obyczajowy związany z rozwodem i konflikt z wyższymi dowódcami – latem 1939 roku znalazł się w cywilu, nie wziął też aktywnego udziału w walkach wrześniowych. Po trafieniu do niewoli radzieckiej znalazł się w grupie oficerów utrzymujących kontakty z NKWD, a następnie nawiązał z okupantem współpracę przy projekcie tworzenia polskich oddziałów przy Armii Czerwonej. W 1941 roku został oficerem Armii Polskiej w ZSRR, rok później nie ewakuował się jednak z oddziałami gen. Andersa do Persji. Pozostał w ZSRR i wrócił do współpracy z władzami radzieckimi.
Wiosną 1943 roku stanął na czele 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, następnie zaś 1. Korpusu Polskiego w ZSRR i Armii Polskiej w ZSRR. Dowodził oddziałami polskimi w bitwie pod Lenino. W lipcu 1944 roku został dowódcą 1. Armii Wojska Polskiego, stanowisko to utracił jednak po nieudanej próbie wsparcia dla powstania warszawskiego. W kolejnych latach został zmarginalizowany, w latach 1947-1953 kierował Akademią Sztabu Generalnego. Zmarł w 1980 roku.
Historycy krytycznie oceniają dziś postać gen. Berlinga, zwracając przede wszystkim uwagę na fakt współpracy z NKWD w latach 1940-1941 oraz dezercję z Wojska Polskiego w 1942 roku (potwierdzoną przez sąd wojskowy). Generał okazał się także słabym dowódcą, w większości bitew (Lenino, Dęblin, przyczółki warszawskie) ponosząc ogromne straty i nie osiągając sukcesów. Niewątpliwie był on człowiekiem ambitnym – to m.in. ta jego cecha doprowadziła go do współpracy z ZSRR. Berling odegrał też dużą rolę w kłamstwie katyńskim – poparł spreparowany przez NKWD raport Komisji Burdenki obwiniający Niemców o mord na polskich oficerach i zorganizował pokazowy wiec żołnierski w lesie katyńskim, który legitymizował radziecką narrację propagandową. Jednocześnie to on stanął na czele drugiej armii polskiej w ZSRR, w której znaleźli się wszyscy ci, którzy „nie zdążyli do Andersa”, a którzy zyskali szansę powrotu do Ojczyzny z bronią w ręku w jednostkach o polskim charakterze. Sam Berling był też zwolennikiem współpracy z Armią Krajową i nie uczestniczył w walce z niepodległościowym podziemiem.
Pomnik generała stanął przy prawobrzeżnej (praskiej) stronie Mostu Łazienkowskiego w 1985 roku. Zmarły pięć lat wcześniej Berling był jednym z bohaterów oficjalnej polityki historycznej ekipy generała Jaruzelskiego, był bowiem z jednej strony żołnierzem (był to ważny motyw propagandy stanu wojennego), z drugiej zaś reprezentował „właściwe” z punktu widzenia komunistów siły polityczne w czasie II wojny światowej. Już w styczniu 1982 roku Most Łazienkowski został nazwany imieniem generała – była to przy okazji przeciwwaga dla działań solidarnościowych z poprzedniego roku, które doprowadziły do nazwania nowego mostu na północy Warszawy imieniem dowódcy AK gen. Stefana Roweckiego „Grota”. Monument z białego granitu wieńczył kult Berlinga.
Warszawiacy ochrzcili statuę mianem „obserwatora powstania warszawskiego” – generał w ręku rzeczywiście trzymał lornetkę, przy okazji zaś nawiązywano do dwuznacznej postawy Armii Czerwonej do dogorywającego na lewym brzegu powstania. Po 1989 roku monument był kilkukrotnie dewastowany, m.in. przez oblanie czerwoną farbą.
Pomnik w ramach tak zwanej „dekomunizacji” miał za kilka miesięcy trafić do Muzeum Historii Polski, gdzie prawdopodobnie stałby się eksponatem przypominającym o prowadzonej przez komunistów polityce historycznej. Akcja z 4 sierpnia miała mieć rzekomo charakter „społeczny”, a na jej czele stanął Adam Słomka – dawniej polityk Konfederacji Polski Niepodległej, od dwudziestu lat znany głównie jako rozłamowiec, inicjator nieudanych projektów politycznych oraz aktywista w głośnych, chociaż marginalnych protestach (m.in. ostatnio pod Sądem Najwyższym). Od kilku lat jego ugrupowanie funkcjonuje jako „Konfederacja Polski Niepodległej – Niezłomni”, hashtagiem #Niezłomni oznaczył także post na Twitterze, w którym pochwalił się akcją przy Moście Łazienkowskim.
Podsumujmy ową „niezłomność” Pana Słomki i jego towarzyszy. W ramach „patriotycznej” i „antykomunistycznej” akcji obalili oni pomnik, który miał niebawem zostać przeniesiony do muzeum. Do tego monument ten nie budził w sumie żadnych większych emocji poza grupką radykalnych antykomunistów oraz twardogłowych epigonów Ludowego Wojska Polskiego. Wbrew pozorom nie jesteśmy w 1989 roku czy na początku lat 90., gdy dekomunizacja stanowiła autentyczny problem. Znajdujemy się trzydzieści lat po zmianie ustroju, radykalnej zmianie optyki historycznej i utworzeniu Instytutu Pamięci Narodowej, który wykonał istotną pracę na rzecz zmiany świadomości historycznej Polaków (ocenę tej pracy zostawiam na boku).
Panie i panowie z „KPN – Niezłomni” mogli przez chwilę poczuć się, jakby naprawdę walczyli z komuną i totalitaryzmem, pokazać swoją żarliwość i przy okazji zaistnieć medialnie. Nie wiem, czy tylko ja dostrzegam jednocześnie śmieszność i żałość czynu tej grupki raczej podstarzałych i spóźnionych antykomunistów. 1 września tego roku minie równo 40 lat od powołania Konfederacji Polski Niepodległej – czyn epigonów tej zasłużonej organizacji jest smutnym dowodem jej upadku.
Generał Berling to kontrowersyjna postać polskiej historii najnowszej. Jego negatywne działania, dobrze już znane historykom, powinny dyskwalifikować go jako postać zasługującą na upamiętnienie w przestrzeni publicznej – co zresztą niemal już nie ma miejsca. Jednocześnie warto pamiętać o jego pozytywnych zasługach, przede wszystkim stanięciu na czele polskich oddziałów złożonych z tych, którzy „nie zdążyli do Andersa”. Nie da się go zrównać z takimi postaciami jak Karol Świerczewski, Bolesław Bierut, Wanda Wasilewska czy Feliks Dzierżyński. W mojej ocenie planowana forma usunięcia pomnika, czyli przekazanie go do Muzeum Historii Polski jako eksponatu, jest odpowiednia i pokazuje całe skomplikowanie tej postaci i naszych dziejów.
Co więcej, zburzenie pomnika może być odebrane nie tylko jako atak na generała, ale także jego żołnierzy, czasem zwyczajnych weteranów – co i raz atakowanych przez antykomunistycznych harcowników, opluwanych i pomijanych. Gdyby państwo polskie w jakikolwiek sposób zaproponowało zgodną z prawdą, ale też uczciwą i pełną szacunku narrację o prawie dwustu tysiącach żołnierzy polskich walczących na froncie wschodnim, pomnik Zygmunta Berlinga nie byłby żadnym problemem.
Nie możemy pozwolić na to, by marginalna grupka żyjąca w rzeczywistości wczesnych lat 90. rządziła przestrzenią publiczną i miejscami pamięci. Mam nadzieję, że pomnik „obserwatora powstania warszawskiego” zostanie naprawiony na koszt wandali i trafi do muzeum. Historia powinna bowiem być źródłem refleksji, a nie okazją do plemiennych, rytualnych tańców, które zaproponowali rzekomi „niezłomni”.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!