Gary Dickson – „Krucjata dziecięca. Mroczna tajemnica średniowiecza” – recenzja i ocena

opublikowano: 2010-02-24, 07:27
wszelkie prawa zastrzeżone
Książka Gary’ego Dicksona podejmuje temat niezwykle ciekawy i kompletnie pozbawiony literatury przedmiotu. Zawiera też kilka interesujących wniosków i hipotez. Niestety to publikacja chaotyczna, a przede wszystkim – beznadziejnie przetłumaczona.
reklama
Gary Dickson
„Krucjata dziecięca. Mroczna tajemnica średniowiecza”
cena:
49,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Bellona
Okładka:
miękka
Liczba stron:
256
Format:
165x235
ISBN:
9788311116573

Tak zwana krucjata dziecięca to wydarzenie nietypowe. Z jednej strony każdy przynajmniej z grubsza wie z czym skojarzyć jej nazwę. Kilka słów o wyprawie z 1212 roku można znaleźć nawet w podręcznikach licealnych. Z drugiej – nie istnieją żadne szersze prace naukowe na temat krucjaty dziecięcej i na dobrą sprawę nie sposób określić, co w poświęconych jej narracjach jest historią, a co mitem. Gary Dickson podjął się trudnego zadania oddzielenia plew od ziarna. Trudno z całą pewnością stwierdzić, czy mu się udało, ale warto już na wstępie porównać jego książkę z krótką notką na temat krucjaty dziecięcej w popularnej „Encyklopedii średniowiecza” Jerzego Rajmana (Kraków 2006). W świetle książki wydanej dopiero co przez Bellonę niemal połowa notki encyklopedycznej wydaje się... czystą fikcją. Albo raczej: przedstawieniem fikcji jako historycznej prawdy.

O krucjacie dziecięcej ogółem i według Dicksona

Krucjata dziecięca stanowiła oddolny ruch religijny, który w dość tajemniczych okolicznościach zrodził się w 1212 roku tak we Francji, jak i Niemczech. Tysiące (a może nawet dziesiątki tysięcy) pueri, czyli chłopców, tudzież dzieci, bez pozwolenia rodziców i wbrew nakazom władz kościelnych wyruszyły w wędrówkę ku Ziemi Świętej. Rzekomo ich celem było przekroczenie suchą stopą Morza Śródziemnego i odzyskanie Krzyża Świętego, który po bitwie pod Hittin 25 lat wcześniej wpadł w ręce muzułmanów. Powszechnie przyjmuje się, że wyprawa skończyła się kompletną klęską – część pueri zginęła po drodze, inni zaś zostali sprzedani przez bezwzględnych kupców niewolników. W tej formie opowieść o krucjacie dziecięcej okazała się wyjątkowo nośną parabolą – trafiając do mniszych kronik, kościelnych kazań, czy z czasem świeckich pozycji historycznych i baśni. Dużo większą popularność zyskała na Zachodzie, ale i w Polsce jest w zarysie powszechnie znana.

Dickson podjął naukowo temat krucjaty dziecięcej nie jako pierwszy, ale zdaje się, że wcześniej nie powstało żadne równie rozbudowane studium skupiające się na tej jednej wyprawie. Co więcej, praca Dicksona wnosi niewątpliwy powiew świeżości – autor proponuje kilka interesujących tez i stara się uporządkować te fakty, które jego zdaniem mogą zostać odtworzone ze znaczniejszą dozą prawdopodobieństwa.

Zdaniem autora ruch pueri nie miał wprawdzie poparcia kościelnego, ale zrodził się w efekcie krucjatowej propagandy właściwej czasom wielkiego papieża Innocentego III. Tym samym był na swój sposób „dzieckiem” Innocentego. Przedstawiciele ludności wiejskiej, głównie, choć niekoniecznie bez wyjątku, młodzi chłopcy podjęli oddolną inicjatywę celem dołączenia do ruchu dotąd zarezerwowanego wyłącznie dla rycerstwa. Zdaniem Dicksona wszystko zaczęło się od procesji w Chartres zorganizowanej celem wybłagania zwycięstwa w krucjacie hiszpańskiej. W tych uroczystościach miałby brać udział Stefan z Cloyes – pasterz, który po kilku tygodniach zaczął skupiać wokół siebie rzesze chłopców głosząc, że otrzymał list od Boga. Nie zostawszy wysłuchanymi przez króla Francji, pueri wyruszyli w swoją pielgrzymkę-krucjatę (peregrinatio).

reklama
Krucjata dziecięca Gustawa Doré (1832-1883).

Dickson jest przekonany, że niemal jednoczesny, lustrzany ruch pueri w Niemczech nie powstał autonomicznie, ale to francuscy chłopcy dotarli nad Ren i tam werbowali kolejnych zwolenników swej misji. Wtedy na czoło wysunął się nowy charyzmatyczny przywódca – Mikołaj z Kolonii. Grupy chłopców wyruszyły różnymi drogami na południe. Większość dotarła do Włoch, ale niektóre prawdopodobnie też do Marsylii. Autor stara się odtworzyć ich podróż, w tym kolejne miejsca postoju. Znacznie ciekawsze są jednak wnioski na temat zakończenia wyprawy. Dickson przeanalizował kilkadziesiąt źródeł, dochodząc do przekonania, że... żadna katastrofa nie nastąpiła. Jego zdaniem większość pueri powróciło do domów z niczym, a część osiedliła się w różnych mijanych miastach, raz odnajdując los lepszy od dotychczasowego, raz gorszy. Oczywiście, niektórzy zginęli podczas podróży, ale opowieści o sprzedaniu w niewolę tysięcy pueri i zaginięciu na morzu reszty są raczej późnymi dodatkami, w które obrastała zamieniająca się stopniowo w legendę opowieść. Jeśli nawet jakichś chłopców sprzedano w niewolę to tych, którzy dotarli do Marsylii – we Włoszech żadne wczesne źródła nie poświadczają takiego obrotu wydarzeń. Tym bardziej nie można, zdaniem Dicksona, traktować poważnie dokładnych informacji o tym ile statków z pueri zatonęło, ilu chłopców sprzedano w niewolę itd.

Zastanowienia wart jest też inny, dużo bardziej kontrowersyjny wniosek autora – jest on zdania, że krucjata dziecięca wywarła znaczący wpływ na ruch krucjatowy. To jej oddziaływanie miałoby skłonić Innocentego III do otwarcia werbunku na krzyżowców dla wszystkich chętnych, niezależnie od warstwy społecznej, przy okazji kolejnej oficjalnej krucjaty. Dickson sugeruje, że dziecięca krucjata mogła też wpłynąć na św. Franciszka z Asyżu, który być może właśnie będąc pod wrażeniem spontanicznej religijności pueri postanowił wyruszyć do Egiptu jako mnich-krzyżowiec.

reklama

Kilka informacji o samej książce

Celowo recenzję zacząłem „na opak” – wpierw prezentując hipotezy autora, a dopiero teraz przechodząc do opisu samej publikacji. W ten sposób zdążyłem już ukazać moim zdaniem największą zaletę omawianej książki. Są nią właśnie oryginalne, dające do myślenia ustalenia autora. Niestety, przechodząc do jakości wydania i do treści książki więcej napotykać będziemy wad niż zalet. Cenne jest tutaj przede wszystkim meritum – sposób jego przekazania niekoniecznie.

Książka liczy 256 stron. Oprócz tekstu właściwego zawiera krótką bibliografię, kalendarium i przypisy zebrane na końcu każdego rozdziału. Została wydana w miękkiej, klejonej oprawie. Okładka jest bardzo estetyczna, także skład nie budzi zastrzeżeń. To co rozczarowuje to liczba ilustracji – w książce znajdziemy ich dokładnie... 4. Trzy reprodukcje i jedną mapę. Do tego dochodzi karygodne tłumaczenie, o którym zaraz napiszę szerzej. Za wszystko czytelnik musi zapłacić aż 49 zł. Zdecydowanie za dużo.

Trudno określić jaki dokładnie charakter ma publikacja. Odniosłem wrażenie, że autor nie był w stanie się zdecydować, czy jest to pozycja popularna, czy stricte naukowa. W efekcie powstała hybryda, która w pełni nie zadowoli nikogo. Ze względu na liczne błędy w tłumaczeniu i hermetyczne słownictwo nie polecałbym tej książki amatorom. To raczej publikacja dla historyków-mediewistów, tyle że tych zniechęcić może trywialność niektórych wywodów autora. Dickson może i jest mediewistą, ale raczej nie najwyżej klasy, co niestety da się poznać.

Potknięcia autora

Struktura treści książki jest pozornie bardzo przejrzysta i przemyślana. Autor najpierw omawia szersze tło wydarzeń, atmosferę religijną odnośnego okresu, sytuację w regionie gdzie rodziła się krucjata itd. Dopiero później przechodzi do rekonstrukcji samej wyprawy, by następnie opisać kreację dotyczącego jej mitu – na przykładzie dzieł powstających od średniowiecza po wiek XX. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach.

Autor zakłada, że czytelnik doskonale, od pierwszej chwili, orientuje się w temacie. W efekcie nie marnuje czasu i miejsca na podanie choćby zarysu informacji na temat krucjaty dziecięcej. Nie ułatwia to lektury, licząc, że we wstępie czytamy o XX-wiecznych emanacjach mitu tej wyprawy, a następnie autor odwołuje się do wielu pojęć dotyczących samej krucjaty dziecięcej (np. wyjaśnia kim byli pueri, opisuje relacje na linii papież – pueri). Na przejście do meritum musimy czekać zaskakująco długo. Autor nie tyle zarysowuje tło, co poświęca temu tłu większość książki. Wiele dygresji i pobocznych tematów omówiono, jak sądzę, całkowicie zbędnie. W efekcie o samej krucjacie dziecięcej przeczytamy cokolwiek dopiero około 90 strony. Gdy pojedyncza wzmianka o niej pojawia się wcześniej, opatrzona jest... błędną datą (s. 18).

reklama

Kolejną wadę stanowi raczej przeciętny warsztat naukowy autora. O ile większość wyżej przedstawionych hipotez ma moim zdaniem niezłe podstawy, o tyle w kwestiach szczegółowych Dickson przejawia tendencję do tworzenia piętrowych teorii i traktowania niczym prawdy całkowicie hipotetycznych ustaleń. Odniosłem też wrażenie, że autor nie potrafi wyczuć różnicy między myśleniem współczesnym i tym średniowiecznym. Ruch pueri traktuje jak XX-wieczny ruch młodzieżowy, zaś kronikarzy dzieli na tych rzetelnych i tych ze skłonnością do „mitotwórstwa”. Tymczasem problem leży całkowicie gdzie indziej: po prostu w średniowieczu inaczej rozumiano prawdę historyczną i inne znaczenie niż dziś przypisywano zapiskom dotyczącym przeszłości. W książce dodatkowo dziwią, a zarazem bawią całkowicie zbędne odwołania do różnych koncepcji naukowych, np. do... marksistowskiej teorii przyjaźni (s. 93). Czasem przeintelektualizowany wywód brzmi po prostu bełkotliwie.

Irytuje jedna jeszcze tendencja autora – niby demaskuje on przesycone mitami źródła, ale jednocześnie sam ulega ich magii. Przykładowo niezwykle łatwowiernie przyjmuje podawane w kronikach liczby (np. s. 96). Tymczasem juz parę dekad temu udowodniono, że do takich danych nie można podchodzić dosłownie, bo ludzie (a już tym bardziej ludzie średniowiecza, wykazujący dużo mniejsze przywiązanie do ścisłości liczb!) po prostu nie potrafią wzrokowo szacować wielkości tłumu. Błędów i wad znalazłoby się więcej, ale to nie do autora mam największe pretensje. On, bądź co bądź, stworzył całkiem niezłą książkę.

I przewiny tłumacza

Z wielką chęcią przeczytałbym omawianą pozycję w wersji oryginalnej. Mam wrażenie, że wówczas otrzymałaby wyższą ocenę, a ja wyniósłbym z jej lektury znacznie więcej przyjemności. Czasem nie sposób poznać „kto jest winny”, ale w przypadku „Krucjaty dziecięcej” jestem przekonany, że zdecydowana większość wad polskojęzycznej edycji książki obciąża konto tłumacza (Wacław Sadkowski) i redaktora (Joanna Rodziewicz-Cygan), nie zaś autora.

Sadkowski to tłumacz, redaktor i literat o bardzo dużym dorobku. I nie wątpię, że jest on tłumaczem doskonałym – ale na Boga, niech temu Panu nikt nie daje do tłumaczenia książek naukowych dotyczących średniowiecza! Dlaczego konkretnie? Pozwolę sobie wymienić kilkanaście przykładów, ukazujących dlaczego praca Pana Sadkowskiego sprawiała momentami, że czytanie „Krucjaty dziecięcej” było dla mnie katorgą.

reklama

Na początek błąd może niewielki, ale bardzo mnie irytujący. W języku angielskim słowa „krucjata” (crusade) i „krzyżowiec” (crusader) mają wspólny źródłosłów. W języku polskim jest już inaczej. W efekcie możemy mówić „ruch krucjatowy”, „metafora krucjatowa”, „tematyka krucjatowa” itd., ale nic nie przemawia za używaniem jako zamiennika słowa „krzyżowcowy”. Takiego słowa po prostu nie ma – i to niezależnie, czy będziemy go szukać w literaturze przedmiotu, 11-tomowym słowniku języka polskiego czy u wujka Google’a. Tymczasem Sadkowski używa tego kuriozalnego neologizmu nagminnie. O ile się nie mylę, dopiero na 95 stronie (sic!) po raz pierwszy pojawia się prawidłowy przymiotnik – „krucjatowy”. Kuriozów jest więcej, bo tłumacz w odniesieniu do średniowiecza używa takich określeń jak: „newsy” (s. 25), „analitycy” (s. 20; wymieniani obok kronikarzy), „taktyka terrorystyczna” (zamiast „taktyki terroru”; s. 70), „proletariat wiejski” (s. 120), „pracownicy tej samej branży” (s. 132), „gatunki chronione” (tłumacz, bo raczej nie autor, określa tak pielgrzymów; s. 160), „milicja” (s. 221) itd. itp. W książce znajdziemy nawet „grekokatolików” (s. 52) – zdaje się, że tłumacz tak przetłumaczył angielskie określenie prawosławia (Greek Orthodoxy).

O pomstę do nieba wołają błędy wynikające z absolutnej niewiedzy i ignorancji tłumacza w zakresie terminologii historycznej. Przykładowo długie trwanie, _ Longue durée,_ jeden z najważniejszych terminów modernistycznej historiografii, tłumaczy on po swojemu jako... długi interwał (s. 64)! A wystarczyłoby zaglądnąć choćby na Wikipedię. Ten błąd szczególnie rzuca się w oczy, ale zdarza się pełno mniejszych. Przykładowo tłumacz nazywa życiorysy świętych, utwory epickie, romanse i legendy arturiańskie dokumentami (s. 182). Trudno mi uwierzyć, by podobnie było w oryginale. Czasem tłumacz nie rozumie o co chodzi w tekście, dodaje więc przypis, wprowadzający w błąd także czytelnika (np. s. 103; w przypisie tłumacz wspomina o „bezimiennym pątniku”. Tymczasem chodzi o Stefana z Cloyes, anonimowo pojawiającego się w jednym z wcześniej omówionych źródeł).

reklama

Do tego dochodzą błędy wynikające ze zwykłego niedbalstwa. Na jednej stronie autor potrafi tę samą nazwę własną zapisać na kilka sposobów. W efekcie mamy jednocześnie Jakuba z Vitry, Jacquesa de Vitry, a nawet... Jeana de Vitry (s. 47). Podobnie obok Izydora z Sewilli napotkamy na kartach książki na Isydora z Sevilli czy Izydora z Sevilli, (s. 176). „Universum” w jednym akapicie sąsiaduje z „uniwersum” (41). „Ad liberandem” pół strony dalej zmienia się w „Ad liberandum” (s. 41). Diecezja z siedzibą w Chartres raz jest „diecezją chartryjską”, a raz „chartreańską” (s. 77). I tak dalej i tak dalej... Wiele błędów jest tak elementarnych, że przed sprawdzeniem nazwiska tłumacza byłem absolutnie przekonany, że musi nim być jakiś żółtodziób. Jak to możliwe, by po kilkudziesięciu latach w zawodzie pisać o „odnoszeniu klęski” (s. 147), z normandzkiego kronikarza robić „normandyjskiego” (s. 182), albo konstruować związek wyrazowy: „mógł lub nie mógł być...” (s. 140; prawidłowo np.: mógł, ale nie musiał być...)?

To nie wszystko, bo w książce nie brakuje zwykłych niezręczności w tłumaczeniu. Tłumacz grupy pueri nazywa „bandami” (s. 107), a zamiast o niemieckiej fazie krucjaty pisze o „germańskiej” (s. 106), jakby zapominając, że „german” to w języku angielskim przede wszystkim „niemiecki” a dopiero w drugiej kolejności „germański”. To jednak nic w porównaniu z nazywaniem ludności wiejskiej mianem... wieśniaków. I to non stop, w całej książce!

To wszystko to niestety tylko wybrane przykłady. Błędów, często czyniących całe zdania niezrozumiałymi, jest o wiele, wiele więcej.

Podsumowanie

Recenzowana książka zawiera interesujące hipotezy i dość wartościowy wywód naukowy. Porusza też temat kompletnie nieznany, który nie posiada żadnego innego opracowania. Jeśli kogoś interesuje krucjata dziecięca, powinien po nią koniecznie sięgnąć. Jeśli jest badaczem ruchu krucjatowego lub religijności ludowej w średniowieczu – także. Innym potencjalnym czytelnikom książkę polecam tylko z tym zastrzeżeniem, że trzeba przy niej zagryźć zęby i przygotować się na chaotyczny wywód oraz trafiające się na niemal każdej stronie błędy w tłumaczeniu.

Zobacz też

reklama
Komentarze
o autorze
Kamil Janicki
Historyk, były redaktor naczelny „Histmag.org” (lipiec 2008 – maj 2010), obecnie prowadzi biuro tłumaczeń, usług wydawniczych i internetowych. Zawodowo zajmuje się książką historyczną, a także publicystyką historyczną. Jest redaktorem i tłumaczem kilkudziesięciu książek, głównym autorem i redaktorem naukowym książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009) a także autorem około 700 artykułów – dziennikarskich, popularnonaukowych i naukowych, publikowanych zarówno w internecie, jak i drukiem (również za granicą).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone