Front wschodni i mróz: najlepszy sojusznik Stalina
Front wschodni i mróz – zobacz też: 10 wielkich bitew frontu wschodniego, które warto znać [Galeria]
Mój śp. ojciec opowiadał mi sporo o swoich przeżyciach podczas wojny. Między wspomnieniami z kampanii wrześniowej, okupacji i powstania warszawskiego, znalazła się też historia o tym, jak zimą przełomu lat 1942 i 1943 słuchał w ukryciu radia moskiewskiego (za posiadanie i słuchanie radia Niemcy grozili – jak zresztą za niemal wszystko – karą śmierci). No więc opowiadał, że spiker oznajmiał radośnie o kotle stalingradzkim, w jakim znaleźli się Niemcy, i ze śmiechem mówił na koniec: – A u nas sorok piat’ gradusow moroza, ha ha ha! (a u nas 45 stopni mrozu!).
Komunikat z Moskwy był niezmiernie sugestywny. Zawierał satysfakcję z katastrofalnej sytuacji armii niemieckiej, otoczonej przez przeważające siły sowieckie, nie mogącej już liczyć na odsiecz, umierającej z ran, głodu i nieznanego w Niemczech mrozu w ruinach miasta lub na jego śnieżnych przedpolach. Satysfakcja płynęła też z faktu, że oto nam, Rosjanom, mrozy niestraszne; uczymy się z nimi żyć od dziecka, wiemy, jak się do nich przygotować i dziś także nasi żołnierze w watowanych kufajkach i spodniach, w papachach oraz w filcowych walonkach śmieją mu się prosto w nos.
Niezależnie od propagandowego charakteru wypowiedzi moskiewskiego spikera, przekazana w niej została prawda o jednym z głównych sprawców smutnego losu 6. Armii gen. Friedricha Paulusa i triumfu wojsk sowieckich na froncie stalingradzkim. Był nim mianowicie Generał Mróz. Co więcej, już poprzedniej zimy sprawił on Wehrmachtowi lanie pod Moskwą i śmiertelnym chłodem owionął przekonanych o bliskim zwycięstwie generałów niemieckich oraz ich wodza.
Pod Moskwą 1941/1942
Joseph Goebbels zanotował w swym dzienniku pod datą 6 marca 1942 roku prawdziwe dane o stratach niemieckich na froncie wschodnim od 22 czerwca 1941 r. do 20 lutego 1942 r. W tym czasie poległo 199 448 żołnierzy, 70 8351 zostało rannych, a 44 342 zaginęło, a więc w większości dostało się do niewoli. Goebbels szczególnie odnotowuje następujące straty: „zgłoszono 11 2627 przypadków odmrożeń, w tym 14 357 trzeciego i 62 000 drugiego stopnia.” I nieco dalej dodaje: „Liczba poszkodowanych przez odmrożenia jest jednak znacznie większa, niż pierwotnie zakładaliśmy.” A już 24 stycznia „energicznie alarmował”, iż „z Górnego Śląska otrzymuję informacje, że przyjeżdżają tam ciągle transporty w nieogrzewanych wagonach towarowych. Ranni żołnierze leżą w pociągach bez opieki przez 70 do 80 godzin, częściowo z odmrożonymi członkami, bez koców i bez wyżywienia.”
Cienkie szynele, spodnie i kurtki mundurowe, nieocieplane buty skórzane, pięciopalczaste rękawiczki, brak ciepłej bielizny – to wszystko powodowało owe odmrożenia przy rosyjskim mrozie sięgającym poniżej minus 40 stopni Celsjusza. Przy takim mrozie zamarzały benzynowe silniki samochodów, ciągników i czołgów. (Sowiecki czołg T 34 miał specjalnie dostosowany do niskich temperatur silnik Diesla, i choć zawodziły jego filtry powietrza, i miał szereg innych mankamentów, to jednak zimą 1941/1942 sprawdzał się lepiej od tanków niemieckich.) Nawet smary w karabinach zamarzały, a przed strzałem trzeba było oskrobywać z zamarzniętego smaru każdy nabój.
Sam Hitler rozpaczał w końcu lutego 1942 r.: „Ile ja nerwów straciłem przez te trzy miesiące! Dziś można powiedzieć: przez pierwsze dwa tygodnie grudnia straciliśmy tysiąc czołgów, nawaliły dwa tysiące lokomotyw, wszystko zawiodło i nie kłamiąc wyszedłem na kłamcę. Mówiłem, że przyjadą pociągi, że kolej przywiezie wagony i lokomotywy, ale lokomotywy nie wytrzymały! Mówiłem, że przyjadą czołgi, ale czołgi siadły…” (cytat za A. Czubiński, Historia Drugiej Wojny Światowej 1939–1945)
A przecież błyskawiczne zwycięstwa, odnoszone przez Wehrmacht i Luftwaffe nad Armią Czerwoną od 22 czerwca 1941 roku istotnie mogły przyprawić o zawrót głowy. Niemieckie armie pancerne wchodziły w ugrupowania sowieckie jak w masło, rozrywały je i pędziły dalej na wschód w tempie wynoszącym średnio 30 kilometrów dziennie. Armie polowe otaczały zaś i brały do niewoli wielkie związki operacyjne przeciwnika liczące – jak nad Dźwiną, pod Smoleńskiem, czy Kijowem – setki tysięcy czerwonoarmistów. Do jesieni przestały praktycznie istnieć wszystkie siły, jakie Sowieci zgromadzili nad granicą, gotowe do natarcia na zachód: 3 miliony żołnierzy (!) oraz tysiące dział, samolotów i czołgów. Błędy naczelnego dowództwa, fatalna organizacja i dowodzenie w polu, źle używany sprzęt (mieli go kilkakrotnie więcej od wroga!), a nade wszystko brak ochoty do walki w imię obrony towarzysza Stalina i jego zbrodniczego reżimu – oto przyczyny klęsk Armii Czerwonej.
Tekst jest fragmentem książki Macieja Rosalaka „Tsunami historii. Jak żywioły przyrody wpływały na dzieje świata”:
Ale, jak wiadomo, od definitywnej przegranej uchronił szajkę na Kremlu sam Hitler i jego rasistowska ideologia. Zamiast przynieść wolność mieszkańcom „Kraju Rad” – Rosjanom, a zwłaszcza innym gnębionym narodom – Niemcy głodzili jeńców na śmierć, mordowali i grabili ludność, oraz zachowywali się – jak to Niemcy – z niesłychaną butą oraz pogardą wobec słowiańskich „podludzi”. I ci zaczęli się bić. Ginęli masowo w beznadziejnych kontratakach, lecz mając przed sobą alternatywę: zginąć z rąk własnych oddziałów zaporowych czy z rąk najeźdźcy – wybierali raczej drugie rozwiązanie. Do tego doszły żywioły natury, która przestała sprzyjać atakującym. Z początkiem jesieni niebo zasnuły chmury, rozpoczęły się ulewy, ziemia rozmiękła i oto niemieckie czołgi i działa utknęły w błocie, w jaki zamieniły się nieutwardzone w ogromnej większości drogi. Dowódca 2. Grupy Pancernej generał Heinz Guderian pisał: „Drogi błyskawicznie zamieniły się w kanały wypełnione błotem, które wydawało się nie mieć dna. Nasze pojazdy mogły się nimi przemieszczać jedynie w ślimaczym tempie i kosztem wielkiego zużycia silników”.
Wygląda na to, że dwumiesięczne opóźnienie agresji na ZSRS – spowodowane głównie porażkami Włochów na Bałkanach i koniecznością przeprowadzenia nieprzewidywanej wcześniej wiosennej kampanii 1941 roku przeciw Jugosławii i Grecji – nie pozwoliło Niemcom na osiągnięcie strategicznych celów przed jesienią i zimą tego roku.
Tak więc zanim jeszcze nadszedł Generał Mróz, Niemcom dała się we znaki Towarzyszka Szaruga, szczególnie dolegliwa w środkowej i północnej Rosji. Razem z nią przybywały zaś ze wschodu bitne dywizje syberyjskie, a także nowo utworzone, po krótkim przeszkoleniu kierowane na front. Na Uralu ruszyły pełną parą fabryki zbrojeniowe, a z Murmańska, z Władywostoku oraz przez Persję płynęły hojne dostawy sprzętu (zwłaszcza ciężarówek!), amunicji, żywności i innego zaopatrzenia od Amerykanów (w ramach Lend Lease) i Brytyjczyków. I oto – czego Niemcy absolutnie się nie spodziewali – Armia Czerwona w pełni się odrodziła.
Kiedy zawiodła ostatnia ofensywa na Moskwę, dowództwo niemieckie zapragnęło tylko jednego: w spokoju przezimować i wiosną ruszyć ponownie z nowymi siłami. Żołnierze Wehrmachtu nie zostali do zimy odpowiednio przygotowani. Lekkie szynele i furażerki nie wystarczały na wielkie mrozy, które nadeszły z początkiem grudnia. Okazało się zresztą, że cieplejsza odzież znajdowała się w magazynach – ale na terenie Rzeszy czy Generalnego Gubernatorstwa. W Niemczech zgromadzono setki i tysiące futer ofiarowanych przez rodaków. Natomiast środki transportu, przeciążonego i tak dostarczaniem żołnierzy i sprzętu – okazały się zbyt szczupłe. Dochodziło do tego niszczenie szyn na nielicznych liniach kolejowych i wysadzanie pociągów przez partyzantkę sowiecką i dywersję polskiej Armii Krajowej w ramach „Wachlarza”. Dlatego dzielni wojacy, z szynelami wypchanymi gazetami, ze słomą w butach, głowami owiniętymi szmatami wyglądali jak strachy na wróble, a nie niepokonani nadludzie.
5 grudnia temperatura spadła na froncie pod Moskwą do minus 18 stopni, ale Niemcom nie dane było grzać się po chatach, ocieplanych bunkrach, czy choćby przy ogniskach. Oto wraz ze spadkiem temperatury spadła bowiem na nich niespodziewana ofensywa sowiecka. Była to ofensywa zwycięska. Odrzucono Niemców blisko 100 kilometrów od stolicy i zadano im dotkliwe straty. Porównajmy: Po siedmiu miesiącach natarcia w 1941roku zginęło lub zostało rannych 200 tysięcy żołnierzy niemieckich. Natomiast po ataku zimy i Armii Czerwonej straty tylko jednego dnia wyniosły 76 tysięcy żołnierzy wyłączonych z walki w wyniku odmrożeń. Jak pisze Martin Gilbert („Druga wojna światowa”), „Po nadejściu rosyjskiej zimy w grudniu 1941 r. tylko w ciągu jednego dnia,w wyniku odmrożeń ponad 14 tysięcy niemieckich żołnierzy przeszło amputację kończyn. Nie wszyscy przeżyli operację. Kolejne 62 tysięcy odmrożeń sklasyfikowano jako umiarkowane, nie wymagały amputacji,lecz całkowicie wykluczały powrót żołnierza na front”.
Po pięciu dniach ofensywy zimna i wroga,10 grudnia 1941 Guderian pisał w liście do żony: „Przeciwnik, wielkość kraju i plugawość pogody, wszystko to zostało dramatycznie niedocenione”. A to był dopiero początek. Zima na przełomie 1941/1942 roku należała do najcięższych w całej Europie. Ale na północny zachód od Moskwy średnia temperatura na początku 1942 roku wynosiła minus 35,5 stopnia Celsjusza, zaś 26 stycznia odnotowana została najniższa, wprost antarktyczna temperatura: minus 52,8 stopnia Celsjusza. Dzień w dzień temperatura wahała się między minus 30 a 40 stopniami Celsjusza. Dojmujący chłód przenikał nie tylko skostniałe ciała, ale i serca dotąd karnych i gotowych do wykonania każdego rozkazu żołnierzy. Po raz pierwszy w tej wojnie mieli dosyć wojny. Uciekali. W 40-stopniowym mrozie odmawiały posłuszeństwa silniki, w których zamarzało paliwo i smary, oraz stal broni, która stawała się łamliwa. W 16 dywizjach pancernych znajdowało się zaledwie 140 sprawnych czołgów – niemal co trzydziesty ze stanów wyjściowych.
Grudzień 1941 roku – niemiecka armia w okowach rosyjskiej zimy.
Lekarz batalionowy Heinrich Haape („Przystanek Moskwa”) wspominał zimę 1942 roku: „Lodowaty północno-wschodni wiatr boleśnie chłostał mnie po twarzy i na wylot przewiewał mój letni mundur.” Haape pisze, że kiedy przyszło zimowe umundurowanie, na kompanię przypadały… cztery watowane kurtki i cztery pary butów podbitych od wewnątrz wojłokiem. Widział wtedy makabryczne sceny. Oto Niemcy ratowali się odzieżą zabitych sowieckich żołnierzy. „Niestety, ciała zdążyły zesztywnieć i były twarde jak kamień. Bezcenne walonki przymarzły do nóg poległych. – Odpiłować nogi – krótko rozkazał Kageneck. Odrąbaliśmy trupom nogi poniżej kolan za pomocą toporów, wnieśliśmy obute kończyny do ciepła i po dziesięciu, piętnastu minutach leżakowania w pobliżu pieców można było ściągnąć z nich ten jakże istotny element umundurowania”.
Szef Sztabu Generalnego generał Franz Halder obliczył straty niemieckie od czerwca 1941 do końca lutego 1942 roku na froncie wschodnim: zginęło 202 257 niemieckich żołnierzy, rannych zostało 725 642, a niezdolnych do służby w wyniku odmrożeń uznano 112 617. Kolejne 400 tysięcy trafiło do niewoli. Półtora miliona ludzi – tak wielkich strat nikt się nie spodziewał po błyskawicznych sukcesach pierwszych miesięcy ofensywy na ZSRS. Stanowiło to trzecią część tych, którzy ruszyli 22 czerwca na wschód.
Tekst jest fragmentem książki Macieja Rosalaka „Tsunami historii. Jak żywioły przyrody wpływały na dzieje świata”:
Nauczeni bolesnym doświadczeniem zimy przełomu lat 1941/1942 Niemcy wprowadzili do swojej armii w kwietniu 1942 roku wzorowane częściowo na sowieckich waciakach dwustronne kurtki zimowe, spodnie i rękawice. Ale kiedy latem owego roku ruszyli na Stalingrad, nie wyposażyli swych wojsk w sorty „Schwerer Winteranzug”, dobre na niedobre zimy nadwołżańskich stepów.
Pod Stalingradem 1942/1943
Latem 1942 roku roku ważyły się losy wojny. Japończycy, mimo klęski pod Midway, nadal walczyli o Pacyfik. Rommel szykował uderzenie na Egipt. Na froncie wschodnim oczekiwano zmasowanego uderzenia na Moskwę, której zajęciu minionej zimy przeszkodziły najpierw deszcze, potem mrozy i wreszcie desperackie, ale nader skuteczne kontruderzenie Armii Czerwonej. Aby przechylić szalę zwycięstwa na froncie wschodnim i wygrać całą wojnę, Hitler – zamiast ponowić natarcie na Moskwę – postanowił uderzyć na południu Rosji.
W pierwszej dekadzie lipca 1942 roku Grupa Armii A ruszyła w kierunku pól naftowych w Majkopie na Kaukazie. Dalej miała nacierać do Morza Kaspijskiego, bowiem Hitlerowi chodziło o paliwo do dalszej wojny. Zdobycie Krymu, przeprawa przez Don, zajęcie Kubania, zatknięcie sztandaru na Elbrusie wprowadziły Niemców w euforię. Ale już jesienią ugięli się pod naporem sowieckiej kontrofensywy. Sromotnie, ale dość szczęśliwie uszli spod Kaukazu…
Natomiast Grupa Armii B powinna utworzyć korytarz między Donem i Wołgą, zdobyć Stalingrad i przeciąć Sowietom strategiczny transport kolejowy oraz wołżański. Siły tej grupy wzrosły jesienią do 80 dywizji w dwóch armiach niemieckich: 6. Armii polowej pod dowództwem gen. Friedricha Paulusa oraz 4. Armii Pancernej gen. Hermanna Hotha, węgierskiej 2. Armii, 3. i 4. Armii rumuńskiej oraz 8. Armii włoskiej. Wojska sojusznicze – mniej bitne i gorzej dowodzone oraz uzbrojone od jednostek niemieckich, miały bronić skrzydeł ugrupowania. Liczba żołnierzy, jakich Hitler wysłał w nadwołżańskie stepy wzrosła z 270 000 żołnierzy na początku działań do ponad miliona pod koniec. Ilość dział potroiła się – do ponad 10 tysięcy, ale samolotów i czołgów przybyło niewiele w stosunku do wyjściowych stanów (wynoszących odpowiednio: 600 i 500). Siły Armii Czerwonej – mimo ponoszonych strat – wzrastały lawinowo. Z niespełna 200 tysięcy żołnierzy specjalnie wydzielonego Frontu Stalingradzkiego marsz. Siemiona Timoszenki – do 1,1 miliona; z 2200 dział – do 15 500; z 400 czołgów – do niemal 1500; z 300 samolotów – do ponad 1100.
850–tysięczny Stalingrad – wobec blokady Leningradu i ewakuacji Moskwy – stał się najważniejszym ośrodkiem produkcji zbrojeniowej w całym ZSRS. Zdobycie miasta noszącego imię Stalina byłoby dla Hitlera ogromnym – nie tylko politycznym i strategicznym, ale również osobistym – triumfem. I – niebywałą klęską dla Stalina. Od prestiżu każdego z tyranów zależał los wojny, dlatego nie tylko mieszkańcy Niemiec i Rosji, ale ludzie na całym świecie z zapartym tchem przypatrywali się tej batalii.
28 lipca 1942 roku Stalin wydał rozkaz nr 227, znany jako „Ani kroku w tył!”, zgodnie z którym żołnierze oddziałów zaporowych NKWD używali „wszelkich dostępnych środków”, aby zaprowadzić dyscyplinę w armii, łącznie ze strzelaniem do cofających się czerwonoarmistów. Od 1 sierpnia do 15 października 1942 roku oddziały NKWD zatrzymały na tyłach 140 tysięcy żołnierzy, z czego około 4 tysiące aresztowano, rozstrzelano 1189, do kompanii karnych skierowano około 3 tysięcy, do batalionów karnych – prawie 200, natomiast w szeregi zawrócono 130 tysięcy. W Stalingradzie lęk przed śmiercią przeradzał się często w niebywałe bohaterstwo. Czerwonoarmiści z humorem straceńców przyjęli złowrogi rozkaz nr 227 i nazywali wojska NKWD „drugim frontem”. Zresztą z powodu zwlekania przez aliantów z otwarciem frontu na zachodzie Europy, „drugim frontem” złośliwie nazywano także amerykańskie konserwy… Gen. Wasilij Czujkow – dowódca 62. Armii oświadczył, że dla obrońców Stalingradu nie ma miejsca po drugiej stronie Wołgi, a jego armia utrzyma miasto albo w nim umrze. Bez wahania wykorzystywał oddziały zaporowe NKWD.
Tekst jest fragmentem książki Macieja Rosalaka „Tsunami historii. Jak żywioły przyrody wpływały na dzieje świata”:
Mimo ewakuacji mieszkańców za Wołgę około 200–300 tysięcy z nich pozostało w Stalingradzie. Podczas jego okupacji Niemcy wywieźli na przymusowe roboty około 90 tysięcy, 3 tysiące (w większości Żydów) rozstrzelali, a po wyzwoleniu doliczono się zaledwie 7–8 tysięcy żywych cywilów. Czy podczas walk zginęło ich 100, czy 200 tysięcy – nie wiadomo. Od 23 do 30 sierpnia kilkaset bombowców Luftwaffe co dnia przez kilkanaście godzin zamieniało miasto w morze płomieni i ruin. Już pierwszego dnia zginęły 24 tysiące osób. Czołówki 6. Armii zjawiły się na północnych przedmieściach Stalingradu 25 sierpnia. Następnie 16. Dywizja Pancerna gen. Hansa Hubego dotarła do Wołgi, odcinając północną część miasta od głównych sił. Wkrótce cała 62. Armia gen. Czujkowa, licząca 50 tysięcy żołnierzy, walczyła wśród ruin. Jak zanotował adiutant sztabu 6. Armii: „Wojska sowieckie walczyły o każdą piędź ziemi… kontratakujące oddziały Armii Czerwonej wspiera cała ludność Stalingradu, wykazując niezwykłe męstwo… Ludność po prostu chwyciła za broń… Trupy w roboczym ubraniu zastygły w siedzącej pozie nad wrakiem zniszczonego czołgu. Nigdy nic podobnego nie widzieliśmy.”
W połowie października pozycje Armii Czerwonej obejmowały zaledwie kilka przyczółków na brzegu rzeki oraz kilka odizolowanych punktów oporu w mieście. Gwałtowne boje o górujący nad miastem Kurhan Mamaja toczyły się jeszcze w styczniu 1943 r., gdyż stanowił on kluczową pozycję obserwacyjną i ogniową. Niemiecki żołnierz wspominał determinację i męstwo, z jakimi walczyli Rosjanie: „Batalion ponosi ciężkie straty. W kompaniach pozostało po 60 ludzi. Elewatora bronią nie ludzie, a diabły, którym nie straszne ni kule, ni ogień… Jeśli wszystkie budynki w Stalingradzie będą bronione jak ten, żaden z naszych żołnierzy nie wróci do domu. W elewatorze znaleźliśmy 40 zabitych. Połowa z nich w mundurach marynarskich – morskie diabły. Do niewoli wzięliśmy tylko jednego ciężko rannego, który jednak nie może mówić”.
Snajperzy walczyli po obu stronach, dając się mocno we znaki przeciwnikom. Sławę zyskała m.in. 19-letnia Tania Czernowa z Białorusi. Wyszkolona w specjalnej szkole snajperów, traktowała Niemców z zimną nienawiścią. W końcu sama została ranna w brzuch. Skutkiem była bezpłodność. Wasilij Zajcew natomiast stał się bohaterem sowieckiej propagandy, która często przejaskrawiała bądź wprost wymyślała jego wyczyny. Podobno miał zabić po 3-dniowym pojedynku supersnajpera niemieckiego majora Erwina Königa (lub pułkownika Heinza Thorwalda), ale nie znajduje to potwierdzenia w archiwach wojskowych. Według danych sowieckich, w okresie od 10 listopada 1942 do 17 grudnia 1942 podczas bitwy pod Stalingradem zabił 125 żołnierzy wroga, w tym 7 snajperów.
Mimo ogłoszenia przez Niemców zdobycia „miasta Stalina”, Sowieci nie wycofali się na drugą stronę Wołgi. Armia Czerwona gromadziła zaś siły do potężnego uderzenia, które miało odwrócić losy wojny. Front Stalingradzki przemianowano na Doński, a Front Południowo-Wschodni na Stalingradzki i realnie wzmocniono wojska atakujące znad Donu. Dowódcą Frontu Dońskiego mianowano gen. Konstantego Rokossowskiego, bodaj najzdolniejszego z sowieckich „komandarmów”, który natychmiast wzmocnił przyczółki na lewym brzegu Donu – czyli dogodne pozycje wyjściowe do kontrofensywy. Obydwa wymienione wyżej fronty ruszyły 19 listopada, a już 23 listopada pierścień okrążenia zamknął się koło Kałacza nad Donem. Zaatakowano najpierw wojska rumuńskie na skrzydłach, rozbijając 3. oraz 4. Armię. Zajęcie miasta z marszu przerastało jednak możliwości Frontu Dońskiego i trzech armii Frontu Stalingradzkiego. Ale 6. Armia Paulusa oraz niedobitki sojuszników – łącznie 220 tys. żołnierzy – znalazły się w kotle.
Armia – mająca jeszcze 3200 dział i moździerzy oraz około 200 czołgów – była nadal zdolna do manewrów. Dlatego Paulus dwukrotnie prosił Hitlera przez radio o zgodę na wycofanie się około 160 kilometrów ze Stalingradu na zachód i połączenie się z 4. Armią Pancerną gen. Hotha.. Ale führer odmówił. Obiecał za to dowódcy 6. Armii dostawy zaopatrzenia drogą powietrzną. Lecz zamiast potrzebnych 600 ton dostaw dziennie na kontrolowane przez Niemców lotniska w Pitomniku i Gumraku, samoloty Luftwaffe Göringa dostarczały zwykle po 80–100 ton. Dzienna racja pożywienia dla żołnierza wynosiła tylko 75 g chleba, 200 g koniny, 12 g cukru i 12 g tłuszczu. Przy 30-stopniowym mrozie nie pozwalało to na przeżycie, a co dopiero na znaczny wysiłek fizyczny. Brak lekarstw powodował, że lekarze bez znieczulenia amputowali żołnierzom odmrożone nogi i ręce.
Zima przełomu lat 1942/1943 była równie mroźna jak poprzednia. Pod Stalingradem temperatura dochodziła do minus 30–40 stopni Celsjusza. Zmarznięci żołnierze naśladowali kolegów spod Moskwy, nosząc pod swoimi mundurami różne łachy i bluzy sowieckie. Rozchwytywano kożuszki, watowane spodnie i kurtki oraz walonki po zabitych czerwonoarmistach. Niemieckie buty szybko nasiąkały wodą i przyspieszały powstawanie odmrożeń. Zabijano psy i wyrabiano rękawice z ich skór. Okręcone szmatami i onucami głowy wywierały żałosne wrażenie. Ci, którzy odmrozili ręce i nogi, wkładali je do ognisk lub we wnętrza padłych zwierząt. Gdy i to nie pomogło, pozostawała już tylko amputacja.
Podobnie jak przed rokiem, na front nie dostarczono na czas odzieży zimowej, a na stacjach kolejowych w Kijowie, Lwowie i Charkowie znajdowało się 40 tysięcy kożuchów, ponad 120 tysięcy zimowych płaszczy oraz z górą 100 tysięcy par ciepłych butów. Ale samoloty ciągle dostarczały niemal wyłącznie amunicję oraz paliwo. Czasem trafiały się całe tony pieprzu lub cukierków oraz tysiące egzemplarzy gazet i ulotek. A 4 stycznia – zapewne omyłkowo, bo na teren sowieckiego obozu dla wziętych do niewoli Niemców – zrzucono kilka skrzynek z żelaznymi krzyżami różnej klasy. Dowodzący odsieczą gen. Erich von Manstein liczył na współdziałanie wojsk okrążonych w kotle, ale Paulus odmawiał opuszczenia zajmowanych pozycji bez wyraźnego rozkazu Hitlera. Taki rozkaz nigdy nie nadszedł. 12 grudnia 1942 roku niemieckie czołgi przedarły się wprawdzie przez zewnętrzny pierścień wojsk sowieckich pomimo panującej śnieżycy, jednak z upływem czasu opór Armii Czerwonej rósł. Rosły także problemy Wehrmachtu z uzupełnianiem zaopatrzenia. Siły Mansteina okazały się za słabe, aby przełamać główne pozycje obronne przeciwnika. Pisarz oddziału otoczonego w Stalingradzie zapisał w dzienniku: „25 grudnia. Radio Rosjan nadało komunikat o rozgromieniu Mansteina. Czeka nas albo śmierć, albo niewola. 28 grudnia. Zjedliśmy już wszystkie konie. Gotów jestem zjeść kota, powiadają, że jego mięso jest również smaczne. Żołnierze są podobni do trupów albo do obłąkańców szukających, co by włożyć do ust. Nie kryją się już przed pociskami”. Tu dziennik urywa się.
Niemcy nie mogli już liczyć na odsiecz, a samolotom coraz rzadziej udawało się dotrzeć i wylądować na zagrożonych przez Rosjan lotniskach. Zrozpaczeni ludzie, nie słuchając już żadnych rozkazów okupowali zawiane śniegiem pasy startowe, sami sobie zadawali rany aby dostać się do samolotu. Wdzierali się siłą na pokład, przyczepiali się do oblodzonych skrzydeł i zewnętrznego poszycia podczas startu, co kończyło się rychło śmiertelnym upadkiem wyziębionych na kość nieszczęśników.