Ewa Kłobukowska: najszybsza na świecie, fałszywie oskarżona
Ewa Kłobukowska była objawieniem polskiego sportu. Choć jeszcze na początku lat 60. XX wieku mało kto o niej słyszał, w 1964 roku jej nazwisko poznała nie tylko Polska, ale i cały sportowy świat. To właśnie wtedy, podczas XVIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio, razem z trzema polskimi biegaczkami wywalczyła złoty medal w sztafecie 4 x 100 metrów. Zespołowy sukces doprawiła indywidualnym osiągnięciem, sięgając po brąz w biegu na tym samym dystansie.
Po Tokio przyszła Praga i Budapeszt – w zorganizowanych tam zawodach przyćmiła sukces z Japonii, zyskując tytuł mistrzyni Europy. Wydawało się, że świat sportu stoi przed młodziutką biegaczką otworem. Niestety nie wszystkim sukcesy Polki były na rękę. Kiedy była na szycie, działacze z RFN i ZSRR wysłali donos, który raz na zawsze wyeliminował ją z wszelkich zawodów. Postarali się, by Polska nie przeszła „testu płci”.
Ewa Kłobukowska: niepozorna mistrzyni
Początkowo Ewa Kłobukowska nie planowała wiązać swojej przyszłości ze sportem. Chciała zostać księgową, może pracownicą banku. Nie była do końca pewna, kim, ale wiedziała, że lubi liczyć – dlatego zapisała się do Technikum Ekonomicznego w Warszawie. Cicha i raczej skryta w sobie dziewczyna niczym się nie wyróżniała, w kontaktach z rówieśnikami pozostawała raczej nieśmiała. Wszystko zmieniało się, gdy wchodziła na salę gimnastyczną.
Szybko zauważyła to jej wychowawczyni Regina Morawska. Absolwentka AWF dostrzegła w Kłobukowskiej duży potencjał – widziała, że pod względem biegania dziewczyna nie ma sobie równych. Zaproponowała jej więc, by pomyślała o rozwoju w tym kierunku. Kłobukowska nie była do końca przekonana, ale nauczycielka nie dawała za wygraną. Rozmawiała z rodzicami dziewczyny, próbowała zarazić ją bakcylem do sportu. W końcu się udało.
Choć jeszcze nie do końca przekonana, Ewa Kłobukowska zgodziła się razem z Morawską pojechać na stadion Skry. Tamtejszy trener przyjął ją do klubu i od tego czasu przyszła mistrzyni zaczęła regularnie uczęszczać na treningi. Początkowo woziła ją na nie wychowawczyni. Mocno wierzyła w potencjał dziewczyny i w to, że może ona wiele osiągnąć. Nie pomyliła się.
Niełatwa droga na szczyt
Kłobukowska znalazła się we właściwym miejscu i czasie. Niedługo po tym, jak dołączyła do klubu Skra Warszawa, w stolicy utworzono grupę sprinterek i płotkarek pod okiem Andrzeja Piotrowskiego. Wszyscy wiedzieli, że u niego trenują najlepsi – to właśnie on przygotował Teresę Ciepły i Marię Piątkowską do mistrzostw Europy w Belgradzie w 1962 roku (zdobyły tam złoto w sztafecie 4 x 100 metrów oraz odpowiednio złoto i brąz w biegu na 80 metrów przez płotki). Trener Kłobukowskiej polecił ją do elitarnej grupy Piotrowskiego. Dziewczyna dołączyła, ale początki nie były łatwe.
Razem z Ireną Kirszenstein – również przyszłą mistrzynią – były tam najsłabsze fizycznie. Musiały sporo trenować, by dorównać mocniejszym koleżankom. Nie dawały jednak za wygraną. Ciężka praca przyniosła efekty.
W 1963 roku Ewa Kłobukowska wzięła udział w mistrzostwach Warszawy, zajmując drugie miejsce w biegu na 100 metrów – wyprzedziła ją Irena Kirszenstein. Następnie obie wzięły udział w Memoriale Kusocińskiego – a w zasadzie namiastce tej imprezy, która odbyła się w Bydgoszczy. Choć zawody te należały zdecydowanie do Elżbiety Szyroki, która ustanowiła wówczas nowy rekord Polski w sprincie, sam udział w zawodach tej rangi miał dla Kłobukowskiej ogromne znaczenie. Pokazała trenerom, na co ją stać.
Jej trener zdawał sobie z tego sprawę i coraz poważniej myślał o wysłaniu jej na igrzyska olimpijskie w Tokio w 1964 roku. Nagle pojawił się jednak problem – podczas biegu sztafetowego Kłobukowska zerwała mięsień podudzia, co na pewien czas wymusiło na niej przerwę w treningach. Siedemnastolatka nie zamierzała się jednak poddać. Wyleczyła kontuzję i wróciła do treningów.
Nie szło jednak tak gładko, jak wcześniej. Dziennikarze sportowi, obserwując biegi sztafetowe polskich biegaczek, donosili, że Kłobukowska ma trudności z koordynacją ruchów, że odstaje od koleżanek i popełnia „podstawowe błędy”. Choć nie wyglądało to dobrze, Piotrowski wierzył w możliwości nastolatki. Dlatego postanowił dać jej szansę.
Ewa Kłobukowska i przełomowy rok
Nastał ważny dla Kłobukowskiej rok 1964 – rok igrzysk olimpijskich w Tokio. Dziewczyna po cichu liczyła na to, że zostanie wybrana do sztafety i robiła wszystko, by tak się stało. Bardzo dużo trenowała – może za dużo, bo po raz kolejny miała pecha. Nabawiła się nowej kontuzji – zdiagnozowano u niej pęknięcie kości śródstopia. Choć czasu do igrzysk było jeszcze sporo – te miały zacząć się w połowie października – sytuacja była trudna. Jej trener znalazł jednak na to sposób. Kiedy nie mogła jeszcze biegać, ćwiczyła na rowerze. Nie marnowała czasu.
Polecamy e-book Pawła Rzewuskiego „Wielcy zapomniani dwudziestolecia cz.2”:
Ewa Kłobukowska wróciła po przerwie wymuszonej kontuzją i pokazała, na co ją stać. Wzięła udział w Europejskich Igrzyskach Juniorów w Lekkoatletyce w Warszawie i wygrała złoto w biegu na 100 metrów. Złoto za bieg na 200 metrów powędrowało do Ireny Kirszenstein. Nie te medale zapewniły jednak polskim biegaczkom sławę. Tę zyskały po fenomenalnym występie w Tokio.
Do sztafety Piotrowski wybrał ostatecznie Ewę Kłobukowską, Irenę Kirszenstein – zwane przez wielu zwycięskim „duetem K-K” – Teresę Ciepły i Halinę Górecką. Choć miały już na swoim koncie pewne sukcesy, nie były one faworytkami – powszechnie uważano, że są nimi Amerykanki. Polki szybko pokazały jednak, co potrafią – i to dosłownie.
Polki prowadzą! Tuż, tuż przed Amerykankami. Ostatnia setka, Kłobukowska przed McGuire! Co za bieg! Co za bieg! Kapitalnie! Na ostatniej zmianie Polka zdecydowanie zwycięża! Jest! Sukces!
– krzyczeli komentatorzy.
Polskie biegaczki dały z siebie wszystko i wygrały złoto, pobijając rekord świata (z czasem 43,69 sekundy). Na tym się jednak nie skończyło. Dziewczyny zatriumfowały również w biegach indywidualnych – Kłobukowska zdobyła brąz za bieg na 100 metrów, Kirszenstein srebra za bieg na 200 metrów i skok w dal, Ciepły – srebro za bieg na 80 metrów przez płotki.
Polskie biegaczki wróciły z Japonii z sukcesami i rozkochały w sobie cały kraj.
Szedłem sobie kiedyś na ich zajęcia, a tu setki ludzi idą w kierunku stadionu. Setki. Przychodzili, siadali na trybunach i podziwiali. Wystarczyło im, że dziewczyny czasem do nich pomachają
– wspominał dziennikarz Leszek Skinder (cytat za Magazyn Bieganie).
Sukces za sukcesem
Choć Kłobukowska miała za sobą intensywny czas, nie zwalniała tempa. Swój sukces powtórzyła 9 lipca 1965 roku na Memoriale Rosicky’ego w Pradze. Uczestniczyła tam w „swojej” dyscyplinie – w biegu na 100 metrów. Jeśli dotąd ktoś nie wiedział, na czym polega fenomen „duetu K-K”, to po tym wieczorze przekonał się o tym na własne oczy. Najjaśniejszymi gwiazdami tego wyścigu okazały się Kłobukowska i Kirszenstein, które umówiły się, że powalczą ze sobą o złoto. I obie wzięły sobie tę obietnicę do serca.
Biegły na sąsiednich pasach, niemal w równym tempie. Na metę wbiegły praktycznie równocześnie. Gołym okiem nie dało się powiedzieć, która z nich wygrała – dopiero dokładna analiza pokazała, że minimalnie szybsza była Kłobukowska. W ten sposób wygrała złoto i tytuł indywidualnej rekordzistki świata – pokonała ów dystans w czasie 11,1 sekund.
Na tym oczywiście nie poprzestała. W kolejnym roku przyszedł czas na rewanż. Kłobukowska i Kirszenstein – prywatnie przyjaciółki, na bieżni rywalki – po raz kolejny zmierzyły się ze sobą na mistrzostwach Europy w Budapeszcie w 1966 roku. I po raz kolejny zajęły dwa pierwsze miejsca – Kłobukowska wyprzedziła Kirszenstein w biegu na 100 metrów, ta druga z kolei zrewanżowała się w biegu na 200 metrów. Obie wygrały przy tym złoty medal w biegu sztafetowym 4 x 100 metrów.
Obiektywnie Kłobukowska była na szczycie, choć ona sama wymagała od siebie jeszcze więcej. I miała wszelkie możliwości ku temu, by więcej osiągnąć. Wtedy jednak pojawił się donos, który raz na zawsze zniszczył jej karierę.
Cios poniżej pasa
W połowie lat 60. XX wieku naukowcy zajmujący się „czystością sportu” wpadli na pomysł wystawiania „paszportów płci”. Do tego opracowali „testy płci”, których kryteria opierały się na tzw. badaniu ciałka Barra. Co do zasady komórki kobiet je posiadają, komórki mężczyzn nie. Metoda ta od początku budziła jednak wątpliwości w świecie naukowym – genetycy i endokrynolodzy podważali jej zasadność, argumentując, że jest ona nieprecyzyjna i niejednoznaczna. I że nie można na tej tylko podstawie decydować o czyjejś płci. Członkowie Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) byli jednak głusi na te argumenty.
O tym, że tak naprawdę nie zależy im na sprawiedliwym i szczerym postępowaniu, przekonywał sposób ich działania. Nie miał on nic wspólnego z rzetelnością. „Ustalając” płeć zawodników, członkowie IAAF nie przeprowadzali żadnych wnikliwych badań ani nie wszczynali drobiazgowych procedur. W większości przypadków zbierała się tajemnicza komisja, rozpatrywała sprawę i wydawała „wyrok”.
Następnie przekazywała go zawodnikom i federacjom krajowym – informując, że ma na nich „papiery” i nie zawaha się ich użyć. Albo sportowiec dobrowolnie zrezygnuje z kariery, albo IAAF publicznie ogłosi wyniki „testu płci” – choć i tak, wbrew obietnicom o zachowaniu tajemnicy, zwykle to robił, piętnując sportowców i kasując ich osiągnięcia. Działania te zwykle motywowane były polityką. Tak właśnie było w przypadku Kłobukowskiej.
Polecamy e-book Małgorzaty Król pt. „Polscy Hipokratesi. Najświetniejsi lekarze Rzeczypospolitej”:
Zemsta „zaprzyjaźnionych” krajów
W 1967 roku Ewa Kłobukowska zmierzyła się z rywalami z RFN w Chorzowie i – jak to miała w zwyczaju – nie tylko pokonała przeciwników, ale i ustanowiła nowy rekord Polski w biegu na 200 metrów (22,9 sekundy). Po tym zaczęła się przygotowywać do Pucharu Europy w Kijowie. Nie została do niego jednak dopuszczona – ogłoszono, że jej „status płciowy jest nieokreślony”. W gruncie rzeczy wszystko rozbijało się oczywiście o politykę.
Władzom „zaprzyjaźnionych” federacji ZSRR i RFN nie na rękę były sukcesy polskich biegaczek. A że nie były w stanie wystawić nikogo, kto mógłby je pokonać, postanowiły w inny sposób wyeliminować Polki z zawodów. Złożyły wniosek do władz IAAF o zbadanie ich płci, wysuwając podejrzenie, że kobiety mogą być w rzeczywistości mężczyznami. IAAF postanowiła przyjrzeć się sprawie – w najbardziej perfidny i obrzydliwy sposób.
Prosto z samolotu zabrano nas na badanie ginekologiczne, przechodziłam je pierwszy raz w życiu. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że nie badano żadnej innej reprezentacji, tylko nas! Miałam dziewiętnaście lat i dla mnie, podobnie zresztą jak dla koleżanek, była to wielka trauma. (…) Badanie odbywało się przy hotelowym korytarzu. Postawili tam stół, usiedli za nim, wchodziło się i trzeba było usiąść na fotelu ginekologicznym. Komisja po prostu nas… oglądała. Zwyczajni zboczeńcy. Później w ogóle o tym nie rozmawiałyśmy, człowiek chciał jak najszybciej o tym zapomnieć. Po prostu potworność
– wspominała po latach Teresa Sukniewicz, polska lekkoatletka, która pojechała razem z innymi sportowcami do Kijowa.
Później dodała:
Pojawiła się informacja, że Ewa nie startuje, a myśmy nie miały pojęcia dlaczego. Dzień czy dwa dni po zawodach dostałam od znajomego włoską gazetę i zobaczyłam zdjęcie Ewki oraz koszmarny tytuł: „Ewa Kłobukowska mężczyzną”.
Stało się to przez badania, którym poddano biegaczkę. Na ich podstawie uznano, że w jej komórkach nie odnaleziono ciałek Barra. Dziwny zbieg okoliczności (!) chciał, że w komisji, która zajmowała się sprawą Kłobukowskiej, zasiadło trzech medyków z ZSRR i trzech z Węgier. Los polskiej lekkoatletki spoczął w ich rękach – i nie zamierzali zrezygnować z szansy pozbycia się jej z zawodów.
„Wymazana” kariera
Przewagą jednego głosu zdecydowali, że Kłobukowska nie może rywalizować z kobietami. Choć na miejscu była profesor ginekologii i specjalistka od medycyny sportowej Małgorzata Serini-Bulska, która opiekowała się Kłobukowską w okresie dojrzewania, gdy ta miała problemy hormonalne, nikt jej nie słuchał. Przewagą głosu przekreślono całą karierę Polki – i to dosłownie. IAAF wymazała wszystkie rekordy, które ustanowiła Kłobukowska. Gdyby tego było mało, dziewczyna przeszła prawdziwy koszmar.
Nagłówki gazet trąbiły, że jest mężczyzną, część kibiców poczuła się oszukana, niektórzy sportowcy zaczęli mówić do niej, używając męskich zaimków. Polskie media natomiast milczały.
Ewa przeżyła szok. Na szczęście w Kijowie miała przy sobie anioła stróża, działaczkę Marię Kwaśniewską. Jestem zdania, że gdyby nie ona, Kłobukowska mogłaby popełnić w Kijowie samobójstwo. (…) Kłobukowska się załamała. Była najszybszą kobietą świata i nagle została wyrzucona na aut
– pisze Maciej Petruczenko, autor książki „Prześcignąć swój czas. Kariera Ireny Szewińskiej od kulis”.
Po skandalu Ewa Kłobukowska wróciła do kraju – i zniknęła ze sportu. Ukończyła studia w Szkole Głównej Handlowej (w latach 1949–1991 Szkoła Główna Planowania i Statystyki (SGPiS) w Warszawie, zatrudniła się w Przedsiębiorstwie Montażu Elektrowni i Urządzeń Przemysłowych „Energomontaż Północ”. Nigdy więcej nie wróciła do sportu. Wycofała się w cień i pozostaje w nim do dziś, unikając mediów. Jak na ironię, rok po tym, jak zarzucono jej, że nie jest kobietą, zaszła w ciążę i urodziła syna. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by ją zrehabilitować czy ponownie rozpatrzyć jej sprawę – ta była z góry przesądzona.
Źródła:
- Bartosiak K., „Nie jesteś kobietą”. Kto skrzywdził Kłobukowską?, (dostęp: 10.08.2024 r.).
- Berezowski O., Ewa Kłobukowska – nieznana historia, (dostęp: 10.08.2024 r.).
- Ewa Kłobukowska, (dostęp: 10.08.2024 r.).
- Faron D., Panna Ewa już nie biegnie, (dostęp: 10.08.2024 r.).
- Petruczenko M., Prześcignąć swój czas. Kariera Ireny Szewińskiej od kulis, Ringier Axel Springer Polska, 2019.
- Sulińska A., Olimpijki, Wydawnictwo Czarne, 2020.