Era wielkich imperiów
Odkąd istnieją imperia, ich ocena oscylowała między dwoma ekstremami: retoryka imperialistów z jej militarystycznym triumfalizmem bądź uspokajającymi gestami w duchu paternalizmu ścierała się z retoryką kolonialnego ucisku i walki o wolność, którą posługiwali się bojownicy ruchów narodowowyzwoleńczych, w XIX w. określani mianem nacjonalistów. Te bardzo już stare zasadnicze stanowiska odnajdziemy w dzisiejszych debatach. Jedni widzą w imperiach maszynerię przemocy służącą opresji fizycznej i kulturowej alienacji skolonizowanych społeczeństw – mamy tu do czynienia z interpretacją, która w swoich zasadniczych rysach ukształtowała się już w epoce dekolonizacji. Nie zgadzają się z nią ci, którzy z nieprzejrzystości współczesnego świata wyprowadzają wniosek, że w takich rejonach, jak: Afryka, Azja Środkowa czy Bałkany imperia potrafiły skuteczniej zadbać o porządek i skromny dobrobyt mieszkańców niż bezładna mozaika nie w pełni ukształtowanych państw narodowych. W rozpięciu między tak sprzecznymi interpretacjami niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, jak „się” żyje w imperiach. Propaganda imperialistyczna przesłoniła rzeczywistość, z drugiej strony mówienie o imperiach jako o „więzieniach narodów” nie zawsze musi wynikać z rzeczywiście nieznośnych cierpień. Dochodzi do tego druga komplikacja, która wiąże się z pierwszą. Struktury imperialne czy dana situation coloniale nie określały całego życia w jakimś imperium czy kolonii. Dlatego nie należy rozpatrywać świata kolonialnego jako zamkniętej sfery, nie włączając go (jak to się dzieje w tej książce) w ogólniejsze konteksty historii powszechnej. W tym miejscu trudno będzie znaleźć kompromis. Klasycy krytyki kolonializmu z okresu dekolonizacji mieli rację twierdząc, że stosunki kolonialne w zasadzie deformują osobowość – zarówno idealnego (w rozumieniu typu idealnego) kolonizatora, jak i kolonizowanego lub kolonizowanej (przyjmując fikcyjną miarę normalności). Z drugiej strony byłoby to jedynie potwierdzeniem fantazji kolonizatorów przeświadczonych o własnej omnipotencji, gdybyśmy całe życie wiedzione w ramach kolonialnych chcieli rozumieć jako oparte na przymusie i niesuwerenne. Z metodologicznego punktu widzenia chodzi tu również o relację między strukturą a doświadczeniem. W tej kwestii zarysowują się różne kierunki analizy imperiów. Myślenie w kategoriach struktury, właściwe choćby marksistowskiej tradycji interpretacji, często nie znajduje miejsca dla analizy konkretnego świata codziennych doznań i działań ludzi i ich sytuacji psychicznej w imperiach. Odkąd krytyczna energia marksizmu przepłynęła do postkolonializmu, obserwujemy odwrotny efekt: skupienie analizy wyłącznie na poziomie mikro, czyli na poziomie jednostek lub co najwyżej niewielkich grup społecznych, skutkowało całkowitym usunięciem z pola uwagi ogólniejszych kontekstów, a takie ujęcie nie pozwala uchwycić sił, które przecież kształtowały doświadczenia, tożsamości i dyskursy.
Możemy jednak sformułować kilka ogólnych spostrzeżeń na temat typowych i powszechnych doświadczeń mieszkańców XIX-wiecznych imperiów.
Po pierwsze, zwykle u początku procesu prowadzącego do włączenia jakiegoś regionu do danego imperium stoi akt przemocy. Może to być ciągnąca się przez wiele lat wojna zaborcza, ale też jakaś lokalna masakra, która rzadko po prostu się „wydarza”, ponieważ w wielu wypadkach służy demonstracji władzy w celu zastraszenia przeciwnika, ma zatem charakter instrumentalny. W ten sposób zdobywca budzi przerażenie dosłownie paraliżujące wszelki opór, demonstruje (jeśli odnosi zwycięstwo) wyższość środków przemocy, którymi dysponuje, zaznacza swoje roszczenia do panowania w wymiarze symbolicznym i podejmuje działania zmierzające do rozbrojenia miejscowej ludności, które jest konieczne dla ustanowienia monopolu legalnego użycia przemocy fizycznej. Wszędzie tam, gdzie imperia nie wkradają się niepostrzeżenie pod postacią umów handlowych czy w ślad za misjonarzami, u ich początków tkwią traumatyzujące doświadczenia przemocy. Przemoc ta rzadko wdziera się w idylliczne krainy niezmąconej rajskiej harmonii. Częściej uderza w społeczeństwa, które same były silnie obciążone balastem endemicznej przemocy – jak np. Indie w XVIII w., kiedy liczne państwa powstałe po rozpadzie imperium Mogołów toczyły z sobą wojny, czy w wielu regionach Afryki, którymi wstrząsał europejski i arabski handel niewolnikami. Po erupcji przemocy w fazie podbojów w skolonizowanych krajach często istotnie zaprowadzano porządek i spokój publiczny.
Po drugie, przejęcie władzy przez imperia nie zawsze musi być równoznaczne z nagłą dekapitacją polityczną lokalnych społeczeństw i z całkowitym wyparciem rodzimych autorytetów przez narzucone z zewnątrz. Możemy nawet przypuszczać, że ogólnie rzecz biorąc zdarzało się to dość rzadko. Dramatycznym przykładem może być podbój Ameryki przez Hiszpanów w XVI w. bądź podporządkowanie Algierii po roku 1830. Mocarstwa imperialne często starają się najpierw pozyskać do współpracy przedstawicieli miejscowych elit, którym – już choćby przez wzgląd na koszty – mogą pozostawić bądź przekazać część funkcji w kolonialnych strukturach władzy. Ta strategia ma wiele postaci; określa się ją mianem indirect rule. A jednak: nawet w tych skrajnych wypadkach, kiedy może się wydawać, że również pod supremacją imperium dotychczasowy model panowania pozostaje niezmieniony, lokalne elity władzy zostają okaleczone. Nastanie imperium nieodmiennie skutkuje dewaluacją autorytetu rodzimych instytucji politycznych. Nawet rządy, które – jak przykładowo rząd chiński po zakończeniu wojny opiumowej 1842 r. – pod wpływem nacisków z zewnątrz musiały się zgodzić na pewne, wcale nie znaczne, ustępstwa terytorialne, zmagają się z kryzysem legitymizacji władzy we własnej wspólnocie politycznej. Przez to są silniej narażone na krytykę społeczną i muszą się liczyć z oporem, który początkowo, jak w wypadku powstania chińskiego tajpingów po 1850 r., wcale nie musiał wyrastać z motywacji o charakterze „antyimperialistycznym”. Z drugiej strony również imperialny agresor zmaga się z problemem legitymizacji władzy. Panowanie kolonialne zawsze jest przede wszystkim panowaniem nieprawomocnym, czyli uzurpacją. Dlatego władcy kolonialni, którzy to rozumieją, zabiegają o choćby tylko szczątkowe uprawomocnienie swoich rządów, usiłując zapewnić sobie szacunek poddanych własnymi dokonaniami bądź korzystając z zasobów symbolicznych lokalnej władzy. Jednak uzurpatorski charakter panowania imperialnego zaciera się z czasem tylko w nielicznych wypadkach i niemal wyłącznie tam, gdzie różnice kulturowe nie są zbyt znaczne (jak np. w imperium Habsburgów). Nie jest to możliwe bez mobilizacji symbolicznego kapitału monarchii. Jeśli społeczeństwa, które dostały się pod panowanie imperiów, nie były akurat – jak w pewnych regionach Syberii i Afryki Środkowej – „bezgłowe” (akefaliczne), znały instytucję władzy królewskiej czy rządy wodzów plemiennych. Mocarstwa kolonialne próbowały wówczas stroić się w szaty supremacji imperialnej bądź bezpośrednio wejść w rolę rodzimych monarchów. Fakt, że republikańska Francja po 1870 r. nie miała takiej możliwości, nieodmiennie okazywał się jej handicapem w polityce symbolicznej.
Po trzecie, włączenie do struktur imperium jest równoznaczne z przyłączeniem do rozleglejszej przestrzeni komunikacyjnej. W imperium strumienie komunikacyjne przepływają zazwyczaj promieniście między centrum a peryferiami. Oczywiście istniały również powiązania komunikacyjne między poszczególnymi koloniami i innymi peryferyjnymi częściami imperiów (wiele z nich historycy dopiero teraz odkrywają), jednak rzadko były one silne. Metropolie imperiów na różne sposoby kontrolowały środki i kanały komunikowania się, ze szczególną podejrzliwością przyglądając się bezpośrednim kontaktom między poddanymi z różnych kolonii. Wszędzie, gdzie było to możliwe technicznie i gdzie nie uniemożliwiał tego państwowy aparat represji, elity obrzeży imperiów korzystały z nowych szans komunikowania się, co można poznać po tym, że używały języków imperialnych. Wielojęzyczność była w historii ludzkości poniekąd regułą. Dopiero nowożytne utożsamienie narodu z jednojęzyczną kulturą narodową, które upowszechniło się w XIX w., przesłoniło ten fakt. W wykształconych warstwach świata muzułmańskiego powszechnie posługiwano się trzema językami: arabskim, perskim i tureckim. Ta trójjęzyczność opierała się również na zróżnicowaniu funkcjonalnym, ponieważ arabski był językiem nieprzetłumaczalnego Koranu, natomiast perski cieszył się szczególną estymą jako język literacki i jednocześnie pełnił funkcję lingua franca na ogromnym obszarze rozciągającym się od wschodnich prowincji Imperium Osmańskiego po Ganges. Kto we wprowadzeniu języków imperialnych widzi jedynie dyktat europejskiego „imperializmu kulturowego”, zbytnio upraszcza złożoność rzeczywistości. Mocarstwa kolonialne często zmagały się same z sobą co do tego, jak silnie powinny zeuropeizować lokalne systemy oświaty. W Indiach i Cejlonie we wczesnym XIX w. toczyła się na ten temat szeroko zakrojona i ambitna debata, której wynik wcale nie był jednoznaczny. Zdarzało się, że obcy język edukacji w szkołach i na uniwersytetach bynajmniej nie był narzucany, lecz przejmowany z własnej woli. W krótkim okresie okupacji francuskiej między 1798 a 1802 r. Egipt nie zgromadził wyłącznie pozytywnych doświadczeń z Francuzami, mimo to w XIX w. francuski stał się drugim językiem egipskich warstw wykształconych. Mamy tu do czynienia z dobrowolnym przyswojeniem sobie języka kraju, który uważano za przodujący pod względem kulturowym. Język francuski zachował tę rangę również po 1882 r., kiedy Egipt znalazł się pod protektoratem brytyjskim. Podobnie było w imperium carskim, gdzie bardzo długo pozostawał idiomem budującym prestiż arystokracji – wie to każdy czytelnik powieści Lwa Tołstoja. Włączenie jakiegoś obszaru w obręb określonego imperium nie było równoznaczne z natychmiastowym przejęciem jego języka rozumianego jako język władzy.
Po czwarte, obszary inkorporowane do jakiegoś imperium często były już częścią rozległego terytorialnie obiegu gospodarczego. Imperia nie zawsze, jakkolwiek często, przecinały takie powiązania, zgodnie z regułami merkantylizmu wznosząc wokół siebie bariery celne, próbując wprowadzić do obiegu nowe waluty czy blokując szlaki karawan i trasy żeglugowe. Ale za każdym razem oferowały również możliwości włączenia się w nowe układy gospodarcze. W XIX w. takim układem był rozrastający się pod względem wolumenu wymiany handlowej oraz intensywności powiązań gospodarczych „rynek światowy”. W przededniu I wojny światowej poza sferą jego oddziaływania na ziemi pozostawało już tylko kilka regionów. Włączanie kolejnych gospodarek lokalnych do struktur rynku światowego czy też, lepiej, poszczególnych rynków światowych przebiegało w bardzo różny sposób. Za każdym razem prowadziło do powstania nowych zależności, często również nowych szans. Każde imperium jest obszarem gospodarczym szczególnego typu. Wejście w jego struktury zmienia również lokalne stosunki gospodarcze.
Po piąte, dychotomiczny podział na sprawców i ofiary, kolonizatorów i skolonizowanych ma wartość jedynie jako uproszczony model pozwalający przybliżyć się do zjawiska. Takie dychotomie konstytuowały w skolonizowanych społeczeństwach pewien rodzaj fundamentalnej opozycji. Tylko w skrajnych przypadkach, np. w opierających się na niewolnictwie społeczeństwach rejonu Karaibów w XVIII w., ta opozycja była na tyle dominująca, że pozwala trafnie opisać rzeczywistość społeczną, a i tam istniały pośrednie warstwy free persons of colour czy gens de couleur. Społeczeństwa, które zostały włączone w ramy imperiów, z reguły były tworami uporządkowanymi hierarchicznie. Kontakt z imperium podważał takie hierarchie. Dla imperium najważniejsze było rozróżnienie między przyjaciółmi a wrogami. Dzieliło lokalne elity i wygrywało przeciw sobie poszczególne frakcje; znajdowało wśród nich kolaborantów, których trzeba było wynagrodzić. Kolonialny aparat państwowy na każdym ze swoich poziomów był zdany na miejscowy personel, zwłaszcza pod koniec XIX w. w zarządzie poczt i telegrafów, kolei oraz administracji celnej. Włączenie kolonii w system rynków światowych stworzyło nisze dla awansu społecznego w handlu i produkcji kapitalistycznej. Często korzystały z nich mniejszości, np. Chińczycy w Azji Południowo-Wschodniej. Kiedy w koloniach wprowadzano europejskie prawo własności i użytkowania gruntu, nieuchronnie prowadziło to do radykalnych zmian w strukturze własności i stratyfikacji społecznej na wsi. Krótko mówiąc: z wyjątkiem skrajnych przykładów powściągliwych indirect rule (przykładowo w północnej Nigerii, anglo-egipskim Sudanie itd.) włączenie w struktury imperiów skutkowało głębokimi przeobrażeniami struktury społecznej, a czasem w ciągu niewielu lat prowadziło do wybuchu czegoś w rodzaju rewolucji społecznej.
Po szóste, na pograniczach kulturowych ekspandującego imperium dochodzi do przeobrażeń tożsamości indywidualnych i zbiorowych. Byłoby zbytnim uproszczeniem widzieć tu jedynie przejście od klarownej, stabilnej samoświadomości ku fragmentarycznym, „mnogim” formom kształtowania osobowości i uspołecznienia. Również to, że – jak się dziś czasem mówi – wyłaniają się twory „hybrydyczne”, niekoniecznie jest czymś, co znamionuje wyłącznie konstelacje kolonialne i imperialne. Bardziej pomocna jest tu dawniejsza koncepcja socjologiczna, jaką jest koncepcja „roli”. Złożoność każdej sytuacji społecznej rośnie w miarę pojawiania się nowych czynników. Repertuar ról poszerza się, co dla wielu ludzi wiąże się z koniecznością opanowania kilku z nich. Rolą typowo kolonialną jest np. rola pośrednika i tłumacza. Sytuacja kobiet zmienia się, kiedy upowszechniają się nowe wyobrażenia na temat kobiecego zachowania i pracy kobiet. Nierzadko to chrześcijańscy misjonarze importowali takie wyobrażenia. Tożsamość jest kategorią dynamiczną, a taką tożsamość najłatwiej jest uchwycić, kiedy kształtuje się w aktach odgraniczenia. Nie jest to wyłączną specyfiką sytuacji kolonialnych. Ale być może mimo to można ogólnie powiedzieć, że władzom zależało na możliwości uporządkowania w przejrzysty sposób oszołamiającej różnorodności ludności własnego imperium i posortowania jej na „narody”. Państwa narodowe przejawiają tendencję do kulturowej i etnicznej jednorodności, którą starają się osiągnąć środkami politycznymi. W imperiach akcentowane są raczej różnice. Krytycy z kręgów postkolonialnych uważają, że godzi to w zasadę powszechnej równości, jednak nie należy tego oceniać wyłącznie w kategoriach moralnych. Niewątpliwie pod wpływem doktryn rasowych w późnym XIX w. zdynamizował się proces kształtowania stereotypów etnicznych i narodowych. Stały za tym jednak różne siły. Rządy kolonialne usiłowały wprowadzić porządek w nieprzejrzystą tkankę społeczną, sztucznie kreując „ludy”. Tworzyły skomplikowane systemy kategoryzacji i klasyfikacji podporządkowanej ludności. Mogły przy tym liczyć na wpływowego sojusznika, jakim w drugiej połowie XIX w. była dynamicznie rozwijająca się antropologia i etnologia, a spis ludności – narzędziem pozwalającym nadać owym taksonomiom rzeczywistą wagę. Pewne grupy społeczne zdefiniowane w teorii dopiero później wyłoniły się w rzeczywistości. Państwa kolonialne najpierw kreowały różnice, a następnie dokładały wszelkich starań, by je uporządkować, w różnym stopniu różnicując grupy ludności. Panowanie francuskie w Algierii opierało się na prostym przeciwstawieniu „dobrych” Berberów i „zdziczałych” Arabów. W Indiach Brytyjskich zaś został skonstruowany schemat kategoryzacji, który odznaczał się wręcz pedantyczną drobiazgowością.
Kategoryzacja i stereotypizacja podporządkowanych społeczności nie była wszakże wyłącznie projektem rządów kolonialnych. Narody w imperiach częściowo przejmowały narzucane im tożsamości, ale też stawiały opór, wkładając wiele energii w konstruowanie własnej etniczności. Nacjonalizm – idea zrodzona w Europie i stamtąd importowana – został zaszczepiony na gruncie w wielu wypadkach już wcześniej zapoczątkowanych procesów formowania tożsamości etnicznej, niejako je wzmacniając; przy tym za każdym razem był adaptowany do konkretnej sytuacji i modyfikowany. Władze kolonialne stały przed dylematem: z jednej strony, zgodnie z zasadą divide et impera, podsycały różnice między poszczególnymi zbiorowościami, z drugiej strony musiały zapobiec eskalacji konfliktów między tymi grupami ludności do postaci, w której zwaśnione strony sięgnęłyby po przemoc, a sam konflikt wymknąłby się spod ich kontroli. Państwo kolonialne nie zawsze miało możliwość manipulowania identyfikacjami zbiorowymi, które bynajmniej nie musiały być zdefiniowane etnicznie. W wieku XIX poza Europą nie było to jeszcze wyraźnie widoczne. Po I wojnie światowej objawiła się cała rozpiętość możliwości budowania więzi solidarności antyimperialnej. Indyjski ruch niepodległościowy w fazie, którą w 1919 r. zapoczątkowała pierwsza kampania Mohandasa K. Gandhiego, nie miał podstaw ani etnicznych, ani religijnych. Idea utworzenia na ziemi indyjskiej własnego państwa muzułmanów nie dojrzewała w toku długiego procesu, ale zrodziła się po 1940 r. w bardzo wąskim kręgu późniejszych założycieli Pakistanu. Imperia były od połowy XIX w. areną procesów kształtowania się tożsamości zbiorowych. Były to procesy – w późnym okresie rozwoju niektórych imperiów rozważano je już jako „kwestię narodowościową” – którymi nikt nie był w stanie w pełni sterować. Jeśli mocarstwa imperialne podporządkowywały sobie względnie spójne protonarody, jak w 1882 r. Egipt, w 1884 r. Wietnam czy w 1910 r. Koreę – państwa, które po zakończeniu epoki kolonialnej mogły nawiązać do swojej historii quasi-narodowej – to było to raczej wyjątkiem. Na ogół imperia nieumyślnie wyzwalały siły, które w przyszłości miały się zwrócić przeciw nim.
Po siódme, najpowszechniejszym i najważniejszym z doświadczeń politycznych, jakie można było zgromadzić w imperiach, było to, że polityka była możliwa tylko pod postacią oporu. Imperia nie znają na swoich peryferiach obywateli, a jedynie poddanych; pod tym względem dominia Imperium Brytyjskiego były naprawdę wyjątkowe. Rzadko udawało się przełamać tę powszechną regułę – w 1867 r. zdołali tego dokonać Węgrzy w imperium Habsburgów, w bardzo szczególny sposób Burowie w utworzonym w 1910 r. Związku Południowej Afryki. Tylko imperium francuskie po 1848 r. przyznało prawa obywatelskie niewielkiej grupie niebiałych mieszkańców w „starych koloniach” (vieilles colonies): Gwadelupie, Martynice, Gujanie i Reunionie oraz w miastach na wybrzeżach Senegalu. Nawet jeśli elity współpracujące z władzami imperialnymi były włączone w struktury aparatu państwowego, nie uczestniczyły w podejmowaniu najważniejszych decyzji. Były jedynie pasem transmisyjnym między rzeczywistymi ośrodkami władzy i decyzji politycznych a podporządkowanymi społeczeństwami. Imperia rzadko tworzyły instytucje umożliwiające lokalnym społecznościom wyartykułowanie własnych interesów. W rezultacie, przy wszystkich różnicach w kwestiach szczegółowych, imperium sprowadza się do jednokierunkowego łańcucha dowodzenia. Niesubordynowani men on the spot mogli rozluźnić tę hierarchiczną strukturę, mądrzy politycy imperialni zważali też na to, by rozkazy zasadniczo były wykonalne, a obciążenia względnie umiarkowane. Nie wolno było zbyt silnie napinać struny ani dopuścić do tego, by imperium jawiło się jego poddanym jedynie jako aparat terroru. Imperialna sztuka rządzenia państwem, która musi stale pamiętać o optymalizacji stosunku kosztów do zysków, kreuje trwałe interesy, podsyca więc przekonanie, że większe korzyści daje życie w ramach imperium niż osobno. W żaden sposób nie unieważniało to zasadniczego braku zinstytucjonalizowanych form partycypacji politycznej lokalnych społeczności. Kooptacja nielicznych przedstawicieli rodzimej elity do „rad legislacyjnych” kolonii Korony Brytyjskiej była pseudostanowym mydleniem oczu. Wszystkie XIX-wieczne imperia od początku i do końca były systemami autokratycznymi. Tak jak w „oświeconych” wariantach absolutyzmu zachodnioeuropejskiego epoki wczesnej nowożytności nie wykluczało to pewnego bezpieczeństwa prawnego. Nawet jeśli przesadą byłoby twierdzić, że Imperium Brytyjskie, w którym ten proces był najbardziej zaawansowany, było w pełni ukształtowanym państwem prawa, to jednak ogólnie obowiązywała zasada elementarnej legalności, władze zwierzchnie były w swoich decyzjach związane określonymi zasadami (rule-bound command). Bynajmniej nie wykluczało to sytuacji, kiedy miejscowej ludności odmawiano podstawowych praw, z których w tym samym kraju korzystali biali, lub kiedy w praktyce utrudniano im dostęp do wymiaru sprawiedliwości. Mimo to około 1900 r. dla mieszkańców Afryki nie było całkiem bez znaczenia, czy żyli w Kongu króla Leopolda, czy w brytyjskiej Ugandzie, jakkolwiek nie była to duża różnica.
Wiek XIX był stuleciem imperiów i kulminował w wojnie światowej, w której starły się z sobą imperia. Każda ze stron zaangażowanych w wojnę mobilizowała zasoby podporządkowanych peryferii. Jeśli jakiś kraj – jak Niemcy, które po 1914 r. nie mogły dłużej czerpać zysków ze swoich kolonii – nie miał takich peryferii, zdobycie obszarów quasi-kolonialnych w celu uzupełnienia brakujących zasobów stawało się ważnym celem jego działań wojennych. Po zakończeniu wojny przestało istnieć tylko kilka imperiów, nie było wśród nich ani tych największych, ani najważniejszych. Niemcy straciły swoje kolonie – małe i nieliczące się gospodarczo; podzieliły je między sobą wielkie mocarstwa ze zwycięskiej koalicji. Imperium Habsburgów – wielonarodowy twór wewnątrz Europy, nieposiadający kolonii i w tym sensie unikatowy – rozpadło się na części, z których się składało. Z Imperium Osmańskiego przetrwały po jednej stronie Turcja, po drugiej niegdysiejsze prowincje arabskie, teraz terytoria mandatowe czy quasi-kolonie Wielkiej Brytanii i Francji. Rosja musiała zrezygnować z Polski i krajów bałtyckich, zdołała jednak ponownie zjednoczyć ogromną większość nierosyjskich narodów imperium carskiego w ramach imperialnego „związku” pod przywództwem bolszewików. Wiek imperiów nie dobiegł końca wraz z rokiem 1919.
Nie ma sensu spierać się z całymi pokoleniami historyków, którzy w rozkwicie nacjonalizmu i formowaniu się państw narodowych widzieli jeden z głównych wyznaczników wieku XIX. Przyjdzie nam jednak w poważnym stopniu zrelatywizować tę diagnozę. Po powstaniu przed 1830 r. licznych nowych republik w Ameryce Łacińskiej proces kształtowania się państw narodowych wyraźnie zwolnił. Niewielkie Bałkany były jedynym regionem świata, który stanowił wyjątek od tej reguły. Na pozostałym obszarze można było zaobserwować odwrotne zjawisko: w Azji i Afryce mnóstwo samodzielnych jednostek politycznych – nie zawsze zechcemy je określić mianem państw – zniknęło wchłonięte przez ekspandujące imperia. I odwrotnie: żadne małe narody nie wyzwoliły się ze struktur imperialnych podtrzymywanych środkami przymusu. Żaden z licznych ruchów narodowowyzwoleńczych w XIX- -wiecznej Europie nie zdołał wywalczyć dla swojego kraju samodzielności poza strukturami imperium; tylko we Włoszech jesteśmy skłonni widzieć pewnego rodzaju wyjątek. Polska pozostała podzielona, Irlandia częścią Zjednoczonego Królestwa, a Czechy pod panowaniem habsburskim. Tym bardziej żadnemu ruchowi niepodległościowemu nie udało się zniszczyć żadnego imperium.
Nacjonalizm nie odnosił w Europie wielu wymiernych sukcesów politycznych; jeszcze mniej odnotował ich w Azji i Afryce, przynajmniej w początkowym okresie. Trzeba przy tym pamiętać, że kształtowanie poczucia solidarności w imię „narodu” było w XIX w. czymś nowym, i to pod dwoma względami. Z jednej strony intelektualiści związani z ruchem narodowym oraz ich poplecznicy budowali w ramach imperiów zręby niepodległego państwa narodowego, które wiele krajów miało prędzej czy później uzyskać między 1919 a 1980 r. Motywacją narodową kierowały się już wielkie ruchy protestu, które w 1919 r. wstrząsnęły Egiptem, Indiami, Chinami, Koreą i kilkoma innymi krajami w Afryce i Azji. Z drugiej strony również w suwerennych i okrzepłych państwach świata nacjonalizm stał się dominującą retoryką zbiorowego samookreślenia. Członkowie danej zbiorowości zaczęli się postrzegać jako „naród” francuski bądź angielski czy brytyjski, niemiecki bądź japoński, wykreowali odpowiednie uniwersum symboliczne, postarali się o wyraziste odgraniczenie się od innych narodów, wmówili sobie, że z nimi rywalizują, i obniżyli próg tolerancji wobec „obcych” – ludzi oraz idei. Rozegrało się to w świecie, w którym w tym samym czasie powiązania między ludźmi należącymi do różnych narodów zwielokrotniły się i zintensyfikowały. Różnego rodzaju nacjonalizmy znajdziemy zarówno w imperiach, jak w państwach narodowych. Duma z posiadania własnego empire, nierzadko podsycana przez propagandę, stała się na przełomie wieków powszechnym uczuciem mieszkańców metropolii, a tym samym elementem samoświadomości narodowej. Nacjonalizm w imperiach nie mierzył jedynie w struktury panowania imperialnego, nie miał zatem charakteru wyłącznie antykolonialnego. Mógł również, zwłaszcza gdy wzmacniały go identyfikacje religijne, stać się narzędziem konkurujących z sobą ugrupowań podporządkowanej ludności. Miało się to stać przyczyną rozpadu imperium habsburskiego (1918/19) oraz w 1947 r. Indii.
Słowa „imperium” i empire kojarzą się dziś opinii publicznej z niczym nieograniczoną władzą. Nie da się tego bez zastrzeżeń powiedzieć nawet o „wieku imperiów” (Eric J. Hobsbawm) w jego kulminacyjnym stadium około roku 1900. Imperia epoki wczesnej nowożytności (z wyjątkiem Chin) stanowiły raczej sieci luźnych powiązań politycznych i ekonomicznych niż państwa o wysokim stopniu wewnętrznej spoistości czy skutecznie odizolowane od świata bloki gospodarcze. Nawet XVI-wieczne imperium hiszpańskie, często wymieniane jako wczesny przykład transoceanicznego zwierzchnictwa terytorialnego, opierało się na znacznej autonomii społeczeństw lokalnych. We wszystkich imperiach merkantylistyczna idea poddania wymiany handlowej kontroli państwa musiała stale rywalizować z przemytem na wielką skalę. Imperia nie były wytworami narodów. Ich elity rekrutowały się z ludzi pochodzących z najróżniejszych krajów, w wielu wypadkach dotyczy to również proletariatu imperiów na statkach czy plantacjach. Około roku 1900 większość imperiów była silniej „znacjonalizowana”. Dzięki nowoczesnym technikom i mediom władzy imperia te były lepiej zintegrowane, a tym samym łatwiej je było kontrolować. Regiony, które produkowały towary przeznaczone na eksport, były ściśle powiązane z gospodarką światową, nierzadko tworząc niewielkie enklawy, których zaplecze sukcesywnie traciło na atrakcyjności, przyciągając uwagę rządów imperialnych tylko wówczas, kiedy rosło zagrożenie wybuchem niepokojów społecznych. Nadal jednak każde imperium w jakiejś mierze opierało się na kompromisach wynegocjowanych z lokalnymi elitami, na chwiejnej równowadze, której nie sposób było utrzymać wyłącznie przemocą czy groźbą jej użycia, ponieważ przemoc była kosztowna, trudno ją było usprawiedliwić, rodziła również problemy, nad którymi trudno było zapanować. Za nowoczesne imperia w „klubie imperialistów” uchodzą te, które zracjonalizowały i scentralizowały administrację, efektywniej wykorzystywały zasoby gospodarcze, zwiększając ich rentowność, i które zadawały sobie trud szerzenia „cywilizacji”. Taki aktywizm wiązał się wszakże ze znacznym ryzykiem. Reformy naruszały równowagę i za każdym razem wywoływały jakiś rodzaj społecznego oporu, którego nasilenie trudno było prognozować – przestrzegał przed tym przykład Ameryki Północnej z lat 60. XVIII w. Z drugiej strony stwarzały poszczególnym grupom nowe szanse: materialne i kulturowe, czasem również polityczne. W dłuższej perspektywie takie grupy mogły się stać promotorami konkurencyjnych projektów modernizacji, kontrelitami, siłami, których ambicje w ostatecznym rozrachunku nie zatrzymywały się na imperium. Na przykład inicjatywy zmierzające do centralizacji imperiów osmańskiego i chińskiego wzmocniły pozycję notabli w stolicach prowincji. W Chinach przyczyniło się to nawet do obalenia monarchii w 1911 r. Z tego względu centra imperialne nie rezygnowały z opcji, jaką była powściągliwość w ingerowaniu we wrażliwe społecznie dziedziny prawa, finansów, edukacji i religii. Ku tego rodzaju konserwatyzmowi skłaniali się choćby Brytyjczycy – po 1857 r. w Indiach, a później wszędzie tam, gdzie praktykowali rządy pośrednie (indirect rule). Dlatego Empire light nie zniknęło z repertuaru możliwości dziejowych. W pewnych okolicznościach państwo narodowe mogło być dla swoich obywateli, zwłaszcza jeśli należeli do mniejszości etnicznych czy religijnych, większym ciężarem niż niejedno imperium dla swoich poddanych.