Egzekucje Polaków w obozie w Radzimiu
Ten tekst jest fragmentem książki Izabeli Mazanowskiej „Radzim 1939. Zbrodnie w obozie Selbschutz Westpreusen”.
Wśród więźniów obozu w Radzimiu znaleźli się przedstawiciele inteligencji, czyli księża katoliccy, nauczyciele, urzędnicy, pracownicy służb mundurowych oraz żołnierze powracający z wojny, a także członkowie Polskiego Związku Zachodniego. Byli to przeważnie polscy mężczyźni. Do obozu trafili z powodu donosów Niemców, ale i Polaków, którzy chcieli się przypodobać niemieckiej władzy. Zatrzymania bywały też skutkiem wcześniejszych zatargów. Selbstschutz nie weryfikował zarzutów stawianych osobom przyprowadzanym do obozu.
Ewidentny przykład rozwiązania przedwojennego zatargu, zakończonego zamordowaniem przedstawiciela lokalnej elity, stanowi sprawa urzędnika z Sępólna – Mariana Grochowskiego. Przed wojną Grochowski sprzeciwił się przyjęciu Emila Daasa do Związku Rezerwistów. W październiku trafił do Radzimia, gdzie został wielokrotnie i brutalnie pobity. Pewnego razu w czasie bicia kazano Grochowskiemu liczyć otrzymywane uderzenia. Po osiemdziesiątym stracił przytomność, po czym polano go wodą i bito dalej. Najbardziej znęcał się nad nim właśnie Daas. W październiku 1939 r. Daas wraz z Kemnitzem zabrali Grochowskiego do lasu, gdzie go rozstrzelali. Wówczas mieli też zginąć Stefan Morzak i Leon Niklarz.
[…]
W obozie w Radzimiu były osadzone także polskie kobiety oraz dzieci w wieku 10–12 lat. Pomagały przy zbieraniu ziemniaków, a następnie zostały przewiezione do Zakładu św. Anny.
Pochodzenie więźniów jest trudne do ustalenia. Na podstawie powojennych dokumentów można stwierdzić, że byli to mieszkańcy powiatów sępoleńskiego i tucholskiego. Jeden z wachmanów, Erich Neubauer, potwierdził, że więźniów przywożono głównie z powiatu sępoleńskiego oraz „innych miejscowości”, nie precyzował jednak, które z nich ma na myśli. Neubauer jest wiarygodnym źródłem, ponieważ wiele spośród tych osób znał od dziecka. Według informacji przesłanej przez Urząd Miejski w Kamieniu Krajeńskim do obozu trafiali także więźniowie z powiatów chojnickiego, tucholskiego, kartuskiego, kościerskiego, bydgoskiego, inowrocławskiego i dawnego województwa warszawskiego. Nie we wszystkich przypadkach można ten fakt potwierdzić. Pochodzenie więźniów ze wszystkich powiatów graniczących z sępoleńskim oraz z powiatu inowrocławskiego sugeruje Barbara Bojarska. Nie były to osoby przypadkowe. W relacjach niemieckich uczestników zdarzeń powtarza się stwierdzenie, że dostawali polecenie przyprowadzenia konkretnych osób. Po tym jak kupiec Aleksy Jastak wyjechał wraz z rodziną z Tucholi, Niemcy regularnie przychodzili do jego sklepu, pytali o niego i czekali. Jastaka, który przed wojną znany był ze swojego patriotyzmu, ktoś ostrzegł, że musi uciekać. W październiku postanowił jednak wrócić. Tego samego dnia Niemcy pozbawili go wolności. Trzy dni później, 16 października, został zamordowany w Radzimiu. Do obozu trafili też uczestnicy wojny obronnej, np. krawiec z Sępólna Brunon Borlik, który 3 września 1939 r. dostał się do niewoli niemieckiej pod Świeciem. 15 września Niemcy puścili go wolno. Jak twierdził – dlatego, iż urodził się na Pomorzu.
Pierwszymi więźniami obozu w Radzimiu byli przedstawiciele inteligencji, których odtransportowano do obozu z więzień sądowych w Sępólnie i Więcborku oraz Zakładu św. Anny w Kamieniu. Później do Radzimia trafiali też ludzie przywiezieni z innych powiatów. Bolesław Lipiński stawił się na wezwanie władz niemieckich do magistratu w Chojnicach 3 lub 4 września. Polakom, którzy przyszli do urzędu, powiedziano, że będą musieli załatwić sprawy związane ze swoim zatrudnieniem. Potem tego samego dnia pięciu lub sześciu ludzi osadzono w więzieniu w Chojnicach. Nazajutrz Lipińskiego i ok. 20–25 Polaków odtransportowano do Drożdzienicy. Po jakimś czasie pieszo udali się do Radzimia.
Zatrzymania przebiegały w podobny sposób: ,,[…] po upływie około trzech dni wyszedłem na pole kopać ziemniaki. W pewnym momencie przyszli na to pole Kemnitz z Sępólna i Seidler (imienia nie znam), syn osadnika, Niemca z Kamienia. Kemnitz kazał mi podnieść ręce do góry i w tym momencie uderzył mnie pałką gumową przez szyję, a drugi – Seidler przeprowadził u mnie rewizję osobistą. Oświadczyli mi, że jestem aresztowany. Na moje pytanie o co, odpowiedzieli, że mam trzymać gębę. Oni mieli dwa rowery i kazali mi je prowadzić, a Kemnitz bił mnie po drodze pałką. Przyprowadzili mnie do Kamienia. W jakiś czas potem wsadzono mnie i jeszcze innych Polaków na wóz, gdzie musieliśmy klęczeć. Wieziono nas do majątku Radzim. Przed mostem kazano nam zejść z wozu i pieszo poprowadzono do majątku. Tu Kemnitz powiedział nam po niemiecku: «Parszywe psy, kamienie tu będziecie wyciągać pazurami». Umieszczono nas w stodole”.
Na terenie Sępólna i powiatu aresztowania nastąpiły w kilku trudnych do sprecyzowania fazach. Po przybyciu do majątku Radzim nowo przybyli musieli 15 minut leżeć twarzą do ziemi. Następnie kolejno wzywano ich do pokoju, gdzie czekali na nich Niemcy.
Jako główną przyczynę zatrzymań podawano nienawiść do Niemców, najczęściej przedstawiając nieprawdziwe argumenty. Wiktorowi Zbilskiemu z Piastoszyna zarzucano, że obcinał Niemcom uszy i wyłupiał im oczy. Został zamordowany w drodze do Radzimia razem z Jakubem Narlochem. Wcześniej Niemcy obu do[1]tkliwie pobili. Józefa Luptowskiego z Żalna oskarżono o to, że wskazał Polakom niemieckie gospodarstwo, z którego ukradli konia. Pobity trafił do Radzimia. Leon Cichocki z Kęsowa został zatrzymany z powodu zorganizowania pochodu 3 maja 1938 lub 1939 r. Księdza Romana Barrę z Lutowa Niemcy oskarżyli o to, że nauczał dzieci – co nie było prawdą – iż zabić Niemca to nie grzech. Polaków Niemcy nazywali „niemcożercami”, „polskimi psami”, „wrogami Niemców” i „fanatycznymi Polakami”.
[…]
W pierwszych dniach funkcjonowania obozu prawdopodobnie nie stosowano represji. Jeżeli w trakcie apelu lub wydawania posiłków więźniowie nie podporządkowywali się ustalonym regułom, to komendant zarządzał karne przysiady. W tym okresie nie odbywały się też egzekucje. Z nielicznych relacji wynika, że więźniów mogli odwiedzać członkowie rodziny, przekazując im żywność i ubrania.
Sytuacja się zmieniła, gdy nadzór nad organizacją Selbstschutzu i obozem objęła SS. Decyzje o rozstrzeliwaniu konkretnych osób podejmowali wyżsi przełożeni Sorgatza. Nie wiedział on jednak, jak dokładnie przebiegał proces decyzyjny. Mówił, że widział jedną listę z nazwiskami osób przeznaczonych do rozstrzelania, na której widniał nagłówek: „Wyższy dowódca SS i Policji”. Według ustaleń niemieckiego wymiaru sprawiedliwości listy z nazwiskami sporządzane w gminach i powiatach trafiały do dowódcy Selbstschutzu – von Alvenslebena. Nazwiska Polaków przeznaczonych do eksterminacji były zaznaczane na listach, które zwracano właściwej jednostce Selbstschutzu z poleceniem rozstrzelania.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Izabeli Mazanowskiej „Radzim 1939. Zbrodnie w obozie Selbschutz Westpreusen” bezpośrednio pod tym linkiem!
W czasie przyjęcia do obozu więźniom odbierano kosztowności i dokumenty. Czynność tę wykonywał obozowy sekretarz o nazwisku Muzolf. Potem więźniów ustawiano w szeregu pomiędzy dwoma rzędami Niemców, którzy ich bili i kopali. Jednej z grup osadzonych z Tucholi kazano skakać przez gnojówkę, czołgać się i w tym czasie śpiewać Rydz Śmigły nasz dzielny, dzielny wódz oraz pieśń Kto się w opiekę odda Panu swemu. Nad więźniami znęcano się na terenie obozu – i w czasie przesłuchań, i w trakcie pracy, jeśli ktoś był zbyt słaby i nie mógł zdążyć z wykonywaniem wyznaczonych zadań.
Funkcjonariusze SS lub SD, którzy przybywali do obozu, przesłuchiwali krótko więźniów na podstawie list z nazwiskami i adnotacją określającą przyczynę zatrzymania. Sorgatz brał udział w przesłuchaniach jako tłumacz, choć według Polaków, którzy przeżyli, odgrywał bardziej istotną rolę, np. wówczas, gdy ktoś został aresztowany bez podania przyczyny. Gremium nazywane przez Niemców „komisją” składało się z ośmiu osób. Przesłuchiwani nie mieli możliwości wypowiedzenia się na temat stawianych im zarzutów. Niemcy krzyczeli i bili ich. Komendant Sorgatz mówił, że przesłuchujący rozpatrywali nastawienie polityczne więźniów, sprawdzali ich życiorys i ewentualną przynależność partyjną. W ciągu dwóch dni Niemcy zdołali przesłuchać liczną grupę zatrzymanych, co oznacza, że przesłuchania były bardzo powierzchowne. Po krótkim dochodzeniu przesłuchiwanego albo puszczano wolno, albo wysyłano do pracy w polu, albo zamykano w pałacowej piwnicy pod szczególnym nadzorem.
Więźniów przetrzymywanych w radzimskim obozie rozstrzeliwano w pałacowym parku i piwnicach lub wyprowadzano poza obszar majątku. Wielu zginęło w miejscu masowych egzekucji w Rudzkim Moście koło Tucholi.
Członkowie obozowej załogi wykopywali doły najczęściej na polu w pobliżu jeziora Zaremba lub na terenie parku między majątkiem a jeziorem. W egzekucjach prawdopodobnie brali udział wszyscy członkowie załogi, z wyjątkiem dwóch, którzy zostawali w obozie. Rozstrzeliwania odbywały się według schematu. Strzelano w tył głowy. Richard Kemnitz relacjonował, że zdaniem dowódcy Richardta była to najszybsza śmierć, a metoda została zaczerpnięta z doświadczeń rosyjskiej policji politycznej.
Na początku żaden członek obozowej załogi nie miał doświadczenia w zabijaniu ludzi. Kemnitz pierwszy raz zabił człowieka na polecenie SS-Standartenführera Richardta, który kazał mu przyprowadzić więźnia z piwnicy i rozstrzelać go w parku. Poszli tam we trójkę. Kemnitz mówił po latach, że nacisnął spust z zamkniętymi oczami. Richardt także oddał strzał. Polak został zabity. Sąd rozpatrujący sprawę zastanawiał się, czy takie zdarzenie rzeczywiście mogło mieć miejsce, Kemnitz powtarzał jednak swoją relację na każdym etapie postępowania, a żadne dowody jego zeznania nie podważały. Podczas kolejnych rozstrzeliwań nie działał już pod wpływem presji psychicznej. W grupowych egzekucjach jednorazowo zabijano od ośmiu do dwunastu osób49. Rozkaz do strzału wydawał esesman lub gestapowiec, a pod ich nieobecność Sorgatz. Sam przyznał, że na jego polecenie mogło zostać rozstrzelanych łącznie 30–40 Polaków.
Czasem skazańcy sami kopali sobie groby. Drastyczny jest przykład proboszcza parafii Lutowo, ks. Romana Barry, zatrzymanego 29 września 1939 r. i uwięzionego w miejscowej szkole. W niedzielę Niemcy wyznania katolickiego poprosili, aby duchowny odprawił dla nich mszę św. Podczas nabożeństwa kapłanowi towarzyszyli uzbrojeni żandarmi. Po mszy ksiądz pożegnał się z wiernymi, dodając, że został aresztowany, a na koniec zaintonował pieśń Boże, coś Polskę. Niemieccy wierni szybko wyszli z kościoła. W poniedziałek 2 października ks. Barra, m.in. ze swoim organistą Maksymilianem Masiakiem, trafił do obozu w Radzimiu. Był tam wielokrotnie maltretowany i znieważany. Niemcy żądali, aby pokazywał, jak odprawia się mszę i sprawuje inne czynności liturgiczne. Duchowny był przetrzymywany w dwudziestoosobowej, ciemnej i wilgotnej celi w piwnicach pałacu. Około 9 października zmaltretowany ks. Barra dostał do ręki szpadel, po czym wraz z grupą kilku osób został zaprowadzony do pobliskiego lasu i zmuszony do wykopania sobie grobu. Zginął podczas egzekucji.
[…]
Pierwsza większa egzekucja, w której zginęło 30–40 polskich mężczyzn przywiezionych z Sępólna, odbyła się wkrótce po pierwszej wizycie Wilhelma Richardta w obozie pod koniec września lub na początku października 1939 r.
Jeden z największych mordów nastąpił 22 października między godziną 5.00 a 7.00 rano, nad jeziorem Zaremba w okolicach Radzimia. Rozstrzelano wtedy ok. 20 osób. Część została zatrzymana dzień wcześniej i umieszczona w piwnicach Starostwa Powiatowego w Sępólnie. Wśród nich znaleźli się m.in. Teofil Piotrowski, Brunon Borlik (którego dwa dni wcześniej zatrzymali jego kolega szkolny Traugott Schmidt i Brandt, obaj z Sępólna), ks. Stanisław Żurek, Felicjan i Michał Ołyńscy, Bronisław Buda, Józef Naatz, Antoni Ikert, Alfons Borlik, Stanisław Sobierajczyk, Bronisław Gierszewski, Bolesław Ziółkowski, Włodzimierz Geras, Antoni Sieg, Wacław Pajzderski, Franciszek Kłopotek-Główczewski, Leon Kurzyński, Ludwik Czaja, Łucjan Jarski i Józef Ossowski. Egzekucję przygotował i nadzorował Sorgatz. W trakcie całego zdarzenia znęcał się nad Polakami także psychicznie, szydząc z nich i grożąc im bronią.