Egzekucja Arthura Greisera, namiestnika Kraju Warty
[…] jak donosiła prasa, lokalne społeczeństwo debatowało nad miejscem wykonania kary śmierci na byłym namiestniku Kraju Warty. Oto jedna z propozycji: „Jest życzeniem ludności Poznania i całej Wielkopolski, aby Artura Greisera, który tylokrotnie zarządzał publiczną egzekucję niewinnych ludzi, jak się to nazywało «na przestrogę» Polakom, również stracono publicznie [...], – Uważamy, że najodpowiedniejszym miejscem dla wykonania wyroku będzie stadion miejski, na którym w latach 1940-44 wykonano 112 publicznych egzekucyj zbiorowych na Żydach, a wszystkie na życzenie gauleitera (auf Wunsch des Gauleiters). Na tym samym miejscu, gdzie na z dala widocznych wysokich potrójnych szubienicach wisiały jego ofiary, powinien zawisnąć i kat”.
Jak oceniał ówczesny komendant wojewódzki MO w Poznaniu mjr Czesław Kurpias, wyrok śmierci przez powieszenie i do tego w publicznej egzekucji ogłoszony oraz podchwycony natychmiast przez miejscową prasę był posunięciem niezbyt fortunnym. Nazajutrz po ogłoszeniu wyroku i w kolejnych dniach mjr Kurpias był informowany przez WUBP w Poznaniu o nastrojach mieszkańców Poznania i okolicy, którzy uważali, że należałoby nie dopuścić do oficjalnej egzekucji, lecz powinno się dokonać na Greiserze samosądu. Nastroje te potęgowały się w miarę zbliżania się terminu stracenia byłego namiestnika Kraju Warty. Sytuacja wywołała zaniepokojenie w MBP i KGMO w Warszawie, gdzie uważano, że gdyby doszło do samosądu na Arthurze Greiserze po wyroku Najwyższego Trybunału Narodowego, byłoby to jednocześnie łamaniem zasad praworządności i przede wszystkim kompromitacją władzy. Wydarzenia takie odbiłyby się echem na całym świecie. Aby znaleźć rozwiązanie tej sprawy, do Poznania przybył specjalnie minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz. W wyniku narady ministra Radkiewicza z szefem i naczelnikami wydziałów WUBP w Poznaniu oraz komendantem wojewódzkim MO, ten ostatni – odpowiedzialny za zapewnienie porządku w trakcie procesu oraz w dniu egzekucji – otrzymał dodatkowy pułk wojska. W ten sposób mjr Kurpias mógł stworzyć podwójny kordon z wojska otaczający miejsce stracenia Greisera.
12 lipca 1946 r. kierownik Nadzoru Sądowego Zygmunt Kapitaniak, sędzia Sądu Apelacyjnego, z polecenia ministra sprawiedliwości RP skierował do NTN, który miał siedzibę w Łodzi, pismo zawiadamiające, iż prezydent KRN nie skorzystał z prawa łaski w stosunku do Arthura Greisera.
Jak podawała lokalna prasa, były gauleiter Warthegau Greiser przebywał w więzieniu przy ul. Młyńskiej w Poznaniu, oczekując na decyzję prezydenta KRN. Stracił on już nadzieję na ułaskawienie. Po ogłoszeniu wyroku popadł w stan rezygnacji, przerywanej atakami rozpaczy, to płakał, to żarliwie się modlił. O tej decyzji były namiestnik Kraju Warty miał dowiedzieć się dopiero w przeddzień wykonania wyroku. Wówczas jednakże nie ustalono jeszcze terminu egzekucji i nie zdecydowano, czy odbędzie się ona publicznie, czy też nie.
Jak relacjonowano, w myśl przepisów kara śmierci winna być wykonana natychmiast po odrzuceniu przez prezydenta KRN prośby o ułaskawienie, tymczasem upłynęło już kilka dni od ogłoszenia w prasie tej decyzji i nie ukazał się dotąd żaden komunikat o czasie i miejscu egzekucji. Taka sytuacja rodziła plotki oraz spekulacje kolportowane różnymi drogami. Oskarżony, oczekując w więzieniu na informacje dotyczące rozstrzygnięcia tej sprawy, załamał się psychicznie.
Arthur Greiser liczył na interwencję papieża Piusa XII, do którego – za zgodą władz polskich – zwrócił się o poparcie u prezydenta KRN swojej prośby o ułaskawienie. Interwencja papieska w sprawie ułaskawienia Greisera nie odniosła skutku, komunistyczny rząd polski zareagował oburzeniem, co nie pozostawało – wskutek doniesień prasowych – bez wpływu na opinię publiczną. Po otrzymaniu odpowiedzi papieża na pismo udzielające odmowy skorzystania z aktu łaski w stosunku do Arthura Greisera komunistyczny rząd polski nakazał przygotowanie jego egzekucji. Jak relacjonował w swoich późniejszych zeznaniach z 1985 r. zastępca oskarżyciela publicznego specjalnego wydziału kryminalnego Sądu Powiatowego w Poznaniu Roman Śmielecki, 18 lipca 1946 r. to jemu powierzono przygotowanie egzekucji. Opisane poniżej wydarzenia poprzedzające egzekucję oraz jej przebieg odbywały się więc niejako według scenariusza przygotowanego przez Romana Śmieleckiego.
W przeddzień egzekucji ukazał się nadzwyczajny dodatek „Głosu Wielkopolskiego”, a w nim specjalny komunikat dotyczący mającej się odbyć egzekucji Greisera. Czytamy w nim: „W niedzielę o godzinie 7 rano u wylotu Alei Pułaskiego w kierunku na Winogrady odbędzie się publiczna egzekucja kata Wielkopolski Artura Greisera. Dziś o godz. 18-ej Greiser zostanie powiadomiony o odrzuceniu przez Prezydenta K.R.N. jego prośby o ułaskawienie i o terminie wykonania wyroku. Wstęp na miejsce egzekucji dostępny jest dla każdego. Wzywamy jednak społeczeństwo do zachowania należytej powagi i wstrzymania się od wszelkich demonstracji swych uczuć w stosunku do zbrodniarza. Nie należy również przyprowadzać na miejsce stracenia dzieci i młodzieży. Egzekucja będzie filmowana. Prócz przedstawicieli prasy polskiej, obecni również będą korespondenci pism zagranicznych”.
Podano motywy wyboru czasu i miejsca egzekucji przez władze prokuratorskie. Wczesna pora miała wykluczyć udział w niej dzieci i młodzieży, które powinny zostać zatrzymane przez rodziców w domu. Ich obecność na miejscu stracenia byłaby wysoce szkodliwa pod względem wychowawczo-psychologicznym. Wybierając miejsce egzekucji, władze prokuratorskie kierowały się amfiteatralnym położeniem stoków cytadeli, co umożliwiało obserwowanie zdarzeń nawet ze znacznej odległości. Brano pod uwagę również dwie inne lokalizacje, jednak stadion miejski odpadł, gdyż udział tak licznej widowni mógł doprowadzić do zawalenia się trybun, a Fort VII nie wchodził w rachubę z innych względów. Nie chciano mianowicie bezcześcić miejsca straceń bohaterów narodowych poprzez wieszanie tam zbrodniarza hitlerowskiego. Poza tym względy techniczne nie pozwalały na przeprowadzenie tam publicznej egzekucji. Jak podał prokurator SSK w Poznaniu, ciało Arthura Greisera w dwadzieścia minut po wykonaniu wyroku miało zostać złożone w trumnie. Miała być to taka sama trumna, w jakich Niemcy składali ciała straconych Polaków. Kilka takich trumien zachowało się w więzieniu przy ul. Młyńskiej w Poznaniu. Podczas wykonywania wyroku mieli być obecni: jako delegat pierwszego prokuratora NTN Stefana Kurowskiego prokurator SSK w Poznaniu, dwóch katów, lekarz oraz pastor. Na miejsce stracenia oskarżony miał być przywieziony samochodem, po czym miał mieć związane ręce oraz zakryte opaską oczy. Egzekucja miała przebiegać według procedur formalnych, tzn. przed wykonaniem wyroku musiała być potwierdzona tożsamość skazanego, który na szubienicy miał wisieć przez dwadzieścia minut, po czym lekarz miał stwierdzić jego zgon. Z racji tego, że nie wiedziano, jaka będzie ostatnia wola skazanego, przypuszczano, iż wyrazi on życzenie konwersji na katolicyzm.
Ten tekst jest fragmentem książki Artura Pawlickiego „Procesy osób oskarżonych o popełnienie zbrodni niemieckich w Kraju Warty przed polskimi sądami specjalnymi w latach 1945-1946”, t. 1:
Oskarżony został powiadomiony o decyzji prezydenta KRN dopiero 20 lipca 1946 r., a więc w przeddzień egzekucji. Treść decyzji oznajmił oskarżonemu prokurator przy udziale tłumacza, sekretarza sądu i naczelnika więzienia przy ul. Młyńskiej w Poznaniu. Greiser, podobnie jak ogłoszenie wyroku, przyjął decyzję prezydenta KRN początkowo spokojnie, a następnie załamał się, padł na kolana, ukrywając twarz w dłoniach dla ukrycia silnego poruszenia wewnętrznego i prawdopodobnie płaczu. Tego samego dnia wieczorem spotkał się jeszcze ze swoim obrońcą mec. Stanisławem Hejmowskim, którego poprosił raz jeszcze o wykonanie wyroku na nim w sposób żołnierski, tzn. przez rozstrzelanie. Jako że nie było możliwe zrealizowanie ostatniego życzenia Arthura Greisera, tzn. widzenia się z żoną, poprosił on o spotkanie z – osadzonym w tymże samym więzieniu przy ul. Młyńskiej w Poznaniu – swoim byłym zastępcą w pełnieniu funkcji namiestnika Kraju Warty Augustem Jägerem. Jak już wyżej zaznaczono, Jäger zeznawał jako świadek w procesie Greisera. Władze prokuratorskie przychyliły się do tej prośby, wyznaczając czas piętnastu minut na to widzenie. Spotkanie upłynęło na wspólnych wspomnieniach i zakończyło się wzajemnym uściskiem ramion. Prokuratorzy, spodziewając się, iż ostatnim życzeniem oskarżonego, który wszakże pragnął być pochowany obok swego syna, będzie udanie się na jego grób, polecili uporządkować go wraz z otoczeniem. Stało się jednak inaczej i były najwyższy dygnitarz Kraju Warty spotkał się ze swoim zastępcą. Arthur Greiser, uznając się za ewangelika, wyraził też wolę – wobec prokuratora – skorzystania z posługi duchowej według obrządku religii reformowanej. Prokurator zgodził się na spełnienie tego życzenia. Ostatniej posługi udzielił oskarżonemu polski pastor ewangelicki ks. Karol Świtalski, proboszcz polskiej parafii ewangelickiej w Poznaniu, władający dobrze językiem niemieckim. Po rozmowie z pastorem Greiser napisał ostatni w swym życiu list do żony.
Skazany pracował nad redakcją tej korespondencji niemal całą noc. List jest pełen sprzeczności i wątpliwości, w jednym miejscu autor pisze – nie poczuwając się do winy za własne zbrodnie – iż oczekuje ułaskawienia, w innym natomiast pewien jest swojej śmierci nazajutrz. Po informacji o spotkaniu z obrońcą mec. Hejmowskim, który wywarł na nim bardzo korzystne wrażenie, Greiser przeszedł do dyspozycji na wypadek śmierci. Prosił swoją drugą żonę Marię, aby powiadomiła członków rodziny o jego straceniu. Następnie wspominał chwile spędzone razem. Na końcu listu znajdują się jego osobiste refleksje dopisywane aż do ostatnich chwil w kolejnych postscriptum. A więc o oczekującej go śmierci haniebnej, o prośbie papieża o łaskę dla niego, o swojej nieudanej próbie samobójczej, rezygnacji z samobójstwa i usprawiedliwieniu tej próby. Chciał uchodzić, nawet w obliczu śmierci, za człowieka silnego. Tylko żona miała być świadoma jego zwątpienia i słabości. W końcu nadawca listu wyraził swoją opinię o spotkaniu się ze swoją małżonką po śmierci „tam, w górze”. Tekst nosi ślady ingerencji cenzora.
Z tego czasu pochodzą zapiski nazwane w zespole Kolekcja rodziny Hejmowskich testamentem, a właściwie jego tłumaczeniem na język polski. Są to dyspozycje byłego gauleitera dotyczące jego majątku ruchomego. Jak się okazało, w takiej chwili skazany nie zapomniał również o sprawach doczesnych. Zgodnie z jego życzeniem, listy miały trafić do żony. Następnie przyszła kolej na obliczenia pieniędzy pochodzących z różnych kont, służbowych i prywatnych, gotówki, akcji, obligacji, a nawet wierzytelności, wszystko na łączną sumę 397.800 marek. Greiser rozdysponował również kosztowne drobiazgi, takie jak portmonetka i spinki mankietowe, wskazał miejsce przechowywania dwóch obrazów, a na koniec poinformował, że rękopis jego książki o Gdańsku znajduje się w rękach jego obrońcy mec. Kręglewskiego.
I wreszcie nadeszła niedziela 21 lipca 1946 r., ostatni dzień życia Arthura Greisera. Wcześnie rano Roman Śmielecki udał się na miejsce egzekucji, aby dopilnować, czy przygotowania do niej przebiegają bez zakłóceń. To na nim spoczywał również obowiązek prawidłowego przeprowadzenia samego stracenia skazańca. Od wczesnych godzin porannych tłumy ludzi zmierzały w kierunku cytadeli. Otwartą przestrzeń u jej stóp oraz okoliczne ulice wypełniła zgromadzona publiczność. Jak relacjonowano w prasie, tłum około godz. 7.00 przekroczył liczbę stu tys. osób. Jeden z pierwszych, około godz. 6.30, na miejsce przybył ksiądz Karol Świtalski proboszcz (pastor) polskiej parafii ewangelickiej w Poznaniu.
Drewniane rusztowanie szubienicy zostało zbudowane na szczycie porośniętego murawą niewysokiego wzgórza. Miejsce to było dobrze wyeksponowane, gdyż wokół rozciągały się jedynie łąki i pola. W poprzecznej belce łączącej dwa pionowe słupy zamocowano metalowy hak mający służyć do umieszczenia w nim stryczka.
Na kilka minut przed godz. 7.00 na miejsce egzekucji przyjechał samochód ciężarowy z oznaczeniami Czerwonego Krzyża, z którego strażnicy więzienni wyprowadzili byłego namiestnika Kraju Warty. Miał on związane z tyłu ręce oraz czarną opaskę na oczach. W kierunku szubienicy prowadzili go strażnicy więzienni, z których dwóch podtrzymywało słaniającego się na nogach skazańca. Pod szubienicą oczekiwali już prokurator SSK w Poznaniu, kat i jego pomocnik oraz lekarz. Kat ubrany był we frak i białą kamizelkę, na głowie miał granatowy beret, a na rękach białe rękawiczki. Jego pomocnik założył czarny tużurek, nie miał nakrycia głowy. Twarze obu były zasłonięte czarnymi maskami.
Kiedy doprowadzono Arthura Greisera po stopniach na podstawę szubienicy, kat i jego pomocnik stanęli po obu jego bokach twarzami do siebie, żołnierze ustawili go na niskim stołeczku przytwierdzonym do tej podstawy, wtedy kat założył mu stryczek na szyję. Greiser stał spokojnie, nie wyrywał się i nie wznosił żadnych okrzyków. Po chwili pomocnik kata za pomocą dźwigni umieszczonej w podstawie szubienicy zwolnił zapadnię i tym samym stołeczek został usunięty spod nóg zbrodniarza, który zawisł w powietrzu. Po upływie dwudziestu minut, jak nakazywała procedura karna, choć zgon nastąpił zapewne dużo wcześniej, prokurator nakazał lekarzowi wojskowemu stwierdzenie zgonu, co ten – przy pomocy stetoskopu – uczynił. Lekarzowi przy dokonywaniu czynności stwierdzających zgon towarzyszyło dwóch asystentów. Następnie pomocnik kata zdjął Greiserowi opaskę z oczu i rozwiązał mu ręce, a strażnicy zdjęli ciało z szubienicy i złożyli w uprzednio przygotowanej trumnie. Strażnicy więzienni zanieśli trumnę z ciałem byłego namiestnika Kraju Warty do tego samego samochodu, którym przybyli na miejsce stracenia, i odwieźli ją do prosektorium, gdzie miała być przeprowadzona sekcja zwłok Greisera.
Ciało Arthura Greisera skremowano w Instytucie Anatomii Akademii Medycznej w Poznaniu. Nie wiadomo dokładnie, co stało się z prochami byłego namiestnika Kraju Warty. Prokurator Roman Śmielecki zeznał, że miejsce, gdzie została złożona urna, zostało utajnione, ale pojawiły się również doniesienia o tym, iż prochy te zostały rozsypane w nieznanym miejscu, aby uniknąć w przyszłości tworzenia się ewentualnego celu pielgrzymek do miejsca spoczynku byłego gauleitera Greisera.
Ukazująca się w Krakowie gazeta „Dziennik Polski” podała 31 lipca 1946 r. do wiadomości, że: „Zwłoki Greisera po przeprowadzeniu sekcji w Zakładzie Anatomicznym Uniwersyt[etu] Poznańskiego zostały spalone w krematorium zbudowanym w czasie wojny przez Niemców. Prochy jego oddane zostały do dyspozycji Prokuratury Sądu Specjalnego”.
Pozostał jeszcze obowiązek zewidencjonowania przez administrację więzienną wykonanego wyroku. I tak na początku sierpnia naczelnik więzienia karno-śledczego w Poznaniu sporządził wykaz osób straconych w okresie od 15 do 31 lipca 1946 r., na którym figuruje Arthur Greiser. Dane te z kolei stały się podstawą wykazu przesłanego przez naczelnika Wydziału Więziennictwa WUBP w Poznaniu 12 sierpnia 1946 r. do Departamentu Więziennictwa MBP w Warszawie. Do wykazu zostały dołączone karty rejestracyjne więźniów śledczych skazanych na karę śmierci w okresie ostatniego kwartału na terenie województwa poznańskiego. Wśród wymienionych więźniów znalazło się nazwisko byłego namiestnika.