Dzikusy w Hollywood

opublikowano: 2007-01-19, 19:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Na „Apocalypto”, najnowsze dzieło Mela Gibsona, wybrałam się w najmniej odpowiednim do tego czasie, czyli w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Jedynym rozwiązaniem w powodzi odgrzewanych filmów i seriali, było... wyjście do kina. Jako że do wyboru, oprócz „Apocalypto”, był jeszcze „Eragon”, ostro skrytykowany przez recenzentów niemal za wszystko, decyzja była prosta.
reklama

Mel Gibson reklamował swój film jako dzieło, które odpowie na pytanie o przyczyny upadku cywilizacji Majów. I właśnie dzięki zapowiedziom strzelił sobie tak zwanego „samobója”. „Apocalypto” nie tylko nie przybliży przeciętnemu widzowi rozwiązania tej zagadki, ale doprowadzi do białej gorączki trochę mniej przeciętnego historyka faktograficznym miszmaszem. Tymczasem, kiedy inni krytykują Gibsona wyliczając mu kolejne błędy, ja postaram się przedstawić realną wartość tego obrazu, czyli to, co sprawia, że ponad dwie godziny w kinie nie będą czasem straconym. Ta recenzja będzie recenzją widza, nie historyka. Nie tylko dlatego, że nie mam prawie żadnej wiedzy o cywilizacji Majów, ale przede wszystkim dlatego, że jest to coś więcej, niż nieudany film dokumentalny. O czym, mam nadzieję, przekonacie się po przeczytaniu tego tekstu.

„Apocalypto” opowiada o młodym wojowniku, Łapie Jaguara, który żyje spokojnie wraz z ciężarną żoną i małym synkiem w niewielkiej wiosce w środku lasu. Żyje, dodajmy, prawie jak w raju — ot, czasem zabije jakiegoś tapira i zrobi kilka niewybrednych kawałów bratu, który ma problemy z własną męskością. Sytuacja zmienia się, gdy na wioskę napada obce plemię, wyrzynając w pień prawie wszystkich jej mieszkańców, a pozostałych czyniąc swoimi niewolnikami. Jakimś cudem Łapie udaje się ukryć rodzinę w jaskini, sam jednak zostaje pojmany. Młody wojownik nie chce i nie może pogodzić się z niewolą. Przecież ktoś musi się zaopiekować jego żoną i synem. Postanawia więc uciec...

Nie jest to może fabuła, która zaskakuje i rzuca na kolana. Ale nie jest również prawdą, że „Apocalypto” to przygody indiańskiego Rambo w lasach Jukatanu, jak można przeczytać na jednym z polskich portali internetowych. Mel Gibson raczy nas zarówno sielankowymi wizjami prymitywnego społeczeństwa, jak i brutalnymi sekwencjami mordowania jeńców. Jest trochę biegania i nieco strachu, trzymająca w napięciu akcja i happy end (jak dla kogo...) — czyli wszystko, co pozwala przykuć uwagę każdego widza na dłużej niż pół godziny. To kawał porządnego kina przygodowego, z ambicjami, by być czymś więcej. Niestety, w większości na samych ambicjach się kończy. Nie znajdziemy tu bowiem niczego, czego już nie widzieliśmy w innych filmach, a przesłanie, które Gibson próbuje widzowi przemycić, jest dość oczywiste (ale mimo to ciągle wartościowe). Z drugiej strony to prostota filmu jest jedną z jego podstawowych zalet. Buduje tło, zatrzymuje uwagę, jednocześnie nie narzucając się zbytnio. Bo, co warto podkreślić, to nie Łapa Jaguara i jego rodzina są bohaterami tego filmu. Jest nim społeczeństwo Majów jako całość, ich kultura, zwyczaje. A także ludzkie uczucia, które zmuszają do nadludzkiego wysiłku zarówno parę wieków temu, jak i teraz.

reklama

Niewątpliwie mocna strona filmu to scenografia. Duża dbałość o detale to największa wartość „Apocalypto”. Szczegóły, dodajmy, nie zawsze zgodne z historią, mimo to ciągle urzekające i malownicze. Ubiór, biżuteria, przepiękne plenery, a przede wszystkim język bliski temu, którym posługiwali się niegdyś Majowie — to wszystko sprawia, że przez kilkadziesiąt minut można rzeczywiście poczuć się jak w czasach rozkwitu ich imperium. Ten film przede wszystkim się ogląda, dopiero później odczuwa, czy rozumie. Ci, którym nie spodoba się fabuła, mają ponad dwie godziny na podziwianie tatuaży, jadeitowych i drewnianych ozdób, naramienników zrobionych z ludzkich szczęk, a także rozległych, południowoamerykańskich lasów i dzikiej roślinności.

To, co wyróżnia film Gibsona od innych, to obsada. Do pracy przy filmie zatrudniono rdzennych, południowoamerykańskich aktorów. I tu pozytywne zaskoczenie. Nikomu nieznani mieszkańcy Meksyku, w większości amatorzy, grają doskonale. Są tak naturalni, jakby żywcem przeniesieni z państwa Majów. To właśnie dzięki nim film zyskuje na autentyczności. Z takim zabiegiem można było się spotkać już w „Pasji”, w której nazwiska aktorów widzowi mówiły bardzo mało, albo nic. Dzięki temu na film idzie się przede wszystkim dla samego obrazu. A jedyna gwiazda tego filmu, reżyser Mel Gibson, świeci jeszcze jaśniej.

Mimo nikłej wiedzy historycznej, jedna kwestia razi nawet takiego laika, jak ja. W filmie aż roi się od brutalnych scen znęcania się nad jeńcami. Eskalacją okrucieństwa są naturalistyczne sceny składania ich w ofierze, które pokazują Majów jako krwiożercze bestie, gotowe poświęcać swoich więźniów aż do „wyczerpania zapasów”. Tak oczywiście nie było. Przy zapewnieniach Gibsona, że jego film przedstawi prawdę, całą prawdę i tylko prawdę i tabunie archeologów, z którymi podobno współpracował, taki zabieg wydaje się nieco dziwny. Trochę mniej dziwny stanie się, jeśli wyobrazimy sobie, ilu widzów nie poszłoby na „Apocalypto”, gdyby nie byli ciekawi tych brutalnych scen. Epatowanie okrucieństwem stało się już niejako wizytówką Gibsona, dla której jest nawet w stanie poświęcić prawdę historyczną. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie powstaną kolejne komercyjne produkcje zainspirowane „Apocalypto” — „Krwiożerczy Majowie kontratakują” albo „Horror w puszczy”.

„Apocalypto” nie jest filmem o Majach, ani o upadku ich cywilizacji. Jeśli, Szanowny Czytelniku, wybierałeś się na taki właśnie film, zostań w domu. Polecam wydać 15 zł na piwo i spędzić upojny wieczór przed telewizorem, oglądając kanały przyrodnicze. „Apocalypto” to film, mimo wielu brutalnych, wręcz naturalistycznych scen, przede wszystkim o człowieku. O przyjaźni i miłości. Opowiada o poświęceniu w imię rodziny i przyjaciół. To również film o panicznym, wszechogarniającym strachu. Przeciwnikiem młodego Łapy, przed którym ucieka, jest przede wszystkim strach, którego personifikacją są wykrzywione nienawiścią twarze prześladowców i nieprzyjazna puszcza. „Apocalypto” pokazuje siłę miłości, która ten ból i strach jest w stanie pokonać. I chociaż opisana historia dotyczy upadku odległej cywilizacji, Gibsonowi udało się zrobić film w pewnym sensie uniwersalny.

reklama
Komentarze
o autorze
Natalia Dołżycka
Magister politologii na Uniwersytecie Śląskim.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone