„Dzielnica policyjna” czyli terror na Szucha
Ten tekst jest fragmentem książki Grzegorza Miki i Patryka Pleskota „Szucha 25. Pierwsze ministerstwo wolnej Polski”.
Tuż obok siedziby Urzędu Komendanta, w sąsiednim kompleksie przy al. Szucha 23 – gdzie do wybuchu wojny urzędowała, jak wiemy, Najwyższa Izba Kontroli (a dziś centrala MSZ) – rozlokowała się Orpo i utworzyła Urząd Komendanta Policji Porządkowej Dystryktu Warszawskiego. W centrali Orpo rozmieściły się też podległe jej służby: Policja Ochronna (Schutzpolizei), dowództwo pułku policyjnego oraz żandarmeria, a także Policja Polska (granatowa). Sipo, Orpo, Kripo, SD, SS… Te skrótowce składają się na ponurą wyliczankę kolejnych trybów maszynerii terroru.
Budynki przy al. Szucha 23 i 25 stanowiły jeden z najważniejszych elementów „krwioobiegu” niemieckiej okupacji w Warszawie i ścisłe centrum tzw. dzielnicy policyjnej zamykającej się w obszarze wytyczonym ulicami: 6 Sierpnia (obecnie al. Wyzwolenia), Marszałkowską, Klonową i Alejami Ujazdowskimi. Do ważnych ośrodków tej dzielnicy zaczęto z czasem także zaliczać: centralę warszawskiej Policji Kryminalnej (Kripo) przy Alejach Ujazdowskich 9a i biura Kripo na rogu Alej Ujazdowskich i ul. Koszykowej; siedzibę dowódcy SS w dystrykcie warszawskim w willi Gawrońskich (Aleje Ujazdowskie 23); obóz karny Sipo dla Polaków przy ul. Litewskiej 14 (przed wojną mieścił się tu dom dziecka), przeniesiony w to miejsce w 1943 r. z ul. Gęsiej (stąd wzięło jego potoczne określenie „Gęsiówka”). W zamierzeniach Niemców – doceniających walory reprezentacyjne tej eleganckiej (przynajmniej do tej pory) okolicy – wokół „dzielnicy policyjnej” miał stopniowo powstawać obszar zamieszkały wyłącznie przez aryjskich „panów”.
6 listopada 1939 r. znany ekonomista Ludwik Landau zanotował w swej wojennej kronice: „Faktem charakterystycznym jest zarezerwowanie do wyłącznego użytku Niemców dwóch ulic: Litewskiej i al. Szucha. Mieszkańcy wszystkich domów przy tych ulicach otrzymali polecenie spakowania się i zwolnienia mieszkań w ciągu 12 godzin”. Co prawda opis ten jest nieco przesadzony, ale fakt przejęcia bezpośredniej kontroli nad tym terenem przez okupantów został przedstawiony trafnie. Ostatecznie polscy mieszkańcy zostali stąd usunięci (z wyjątkami) w ciągu 1940 r., ale od początku tego roku al. Szucha i najbliższa okolica zostały wyłączone ze swobodnego ruchu dla polskich mieszkańców miasta. W efekcie teren ten zyskała status nur für Deutsche (tylko dla Niemców).
Funkcjonariusze niemieckich służb zatrudnieni w kompleksie przy al. Szucha 25 (w szczytowym momencie może nawet ok. tysiąca osób) zamieszkali głównie w dwóch budynkach: tuż przy katowni, w eleganckiej kamienicy przy al. Szucha 16 (dotychczasowym „domu generalskim” Spółdzielni Mieszkaniowej „Proporzec”) oraz obok, przy ul. Litewskiej 10, zaraz przy późniejszym obozie karnym dla Polaków. Warszawski Urząd Komendanta szybko stał się jedną z największych placówek tego typu w okupowanej przez nazistów Europie. Tym samym Niemcy de facto przyznawali, że sygnalizowana próba zdegradowania stolicy II RP do prowincjonalnego, niewiele znaczącego ośrodka zakończyła się porażką.
Wokół siedziby głównej warszawskiego Urzędu Komendanta ulokowano też kilka biur pomocniczych. Całego terenu „dzielnicy policyjnej” broniły liczne patrole, gęsta sieć wartowni i posterunków, z czasem też dwa szlabany z obu stron al. Szucha, przy których pobudowano betonowe bunkry. Niezależnie od tego na małym obszarze roiło się przecież od pracujących tu uzbrojonych funkcjonariuszy Gestapo, Orpo, SD; stacjonowali tu strażnicy z więzienia na Pawiaku (w tym – od 1942 r. – również strażnicy ukraińscy). W 1943 r., kiedy Niemcy nie czuli się już tak pewnie, zbudowano dodatkowe umocnienia przy gmachu w al. Szucha 25 i jego bezpośredniej okolicy, m.in. osłonięto okna frontowe budynku (i tak już okratowane) murami z cegieł. Cała „dzielnica policyjna” została wtedy odgrodzona od reszty miasta tzw. kozłami hiszpańskimi (dość prymitywnymi zasiekami). Coraz bardziej przypominała twierdzę.
Swego rodzaju ukoronowaniem „zniemczenia” tego obszaru stało się przemianowanie w końcu 1941 r. al. Szucha na Strasse der Polizei (czyli ul. Policyjną). Warszawiacy nie przyjęli tej nazwy i wciąż powszechnie używali starej. Dlatego to właśnie słowo „Szucha” budziło postrach i stało się symbolem terroru okupacyjnego. Nikt już nie kojarzył tej nazwy z Bogu ducha winnym dworskim architektem króla Poniatowskiego.
Co ciekawe, w kompleksie Urzędu Komendanta Sipo i SD pozostało – aż do powstania warszawskiego – kilku, może kilkunastu polskich pracowników, fachowców z dawnego MWRiOP, którzy tu pomieszkiwali. Znaleźli się w wśród nich Jan Ćwikłowski (mechanik, ale pracował jako palacz w kotłowni), Stefan Sokołowski (palacz), dozorcy Jan Staszkiewicz i Marian Małecki oraz woźni-robotnicy: Kacper Małecki, Marian Żółkowski, Władysław Szczepaniak czy Antoni Podgórski. Dodatkowo kilkoro Polaków – mężczyzn i kobiet – dochodziło do pracy (np. w kuchni Gestapo, jako dostawcy). Starali się jak najmniej rzucać w oczy, bo nierzadko i ich bito. Przeważnie nie mieli możliwości obserwacji przesłuchiwanych tu ludzi, nieraz słyszeli jednak jęki i odgłosy bicia, dostrzegali plamy krwi w różnych pomieszczeniach, zdemolowane meble. Niektórzy próbowali wkraść się w łaski „panów”, podobnie jak grupa volksdeutschów również zatrudniona w kompleksie policyjnym. Jeszcze bardziej przestraszonych było kilku Żydów, nocujących w baraku na posesji przy al. Szucha 27, wykorzystywanych do pewnego momentu przez Niemców do prostych prac fizycznych (np. noszenia koksu).
Po drugiej stronie ul. Litewskiej, przy al. Szucha 29, niemal równo rok po utworzeniu Urzędu Komendanta Sipo i SD, powstała diametralnie różna, wręcz szokująco odmienna placówka: kasyno przeznaczone dla Polaków. Funkcjonowało w miejscu dawnego garnizonowego kasyna oficerskiego. Podczas gdy po sąsiedzku zajmowano się torturowaniem i biciem więźniów oraz gaszeniem wszelkich przejawów oporu Polaków, tutaj atakowano sferę ducha, etyki i moralności. Kasyno miało bowiem służyć demoralizacji społeczeństwa polskiego i realizować wytyczne propagandowe: oto dobrotliwi Niemcy zaspokajali prymitywne gusta tubylców. W lokal zainwestowano sporo pieniędzy – budynek wyglądał elegancko i okazale zarówno od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Poza tym przyciągał, szczególnie w okupacyjnych warunkach, bardzo tanim bufetem i dobrym zaopatrzeniem. Trzeba przyznać, że pokusie tej uległo wielu warszawiaków. Do kasyna mieli wstęp tylko Polacy – niemieccy „panowie” nie mogli się przecież bratać z „niewolnikami”.
Zamiary okupantów od razu przejrzało polskie podziemie i wezwało rodaków do bojkotu tej szulerni. Jej bywalców określano mianem „kreatur”, które „nie mają nic wspólnego z narodem polskim”. W maju 1942 r. Wydział Sabotażu Polskich Socjalistów (organizacji konspiracyjnej podporządkowanej Polskiej Partii Socjalistycznej) przeprowadził w tym budynku zamach. Dwoje konspiratorów – Tadeusz Koral i Halina Karin-Dębnicka – najzupełniej legalnie weszło do lokalu, usiadło przy stoliku i zamówiło kolację. Niedługo potem młodzi ludzie wyszli, pozostawiając za kotarą torebkę damską z bombą. Wybuch ranił kilka osób. Kasyno funkcjonowało aż do 22 lipca 1944 r., choć w ostatnich miesiącach znacznie podupadło. Jest coś upiornego w tym zestawieniu sąsiadujących ze sobą katowni i szulerni – skrzyżowaniu ludzkich dramatów, cierpień, śmierci z prymitywną zabawą, hedonizmem, bezrefleksyjnością. Trudno uciec od skojarzenia z obrazem karuzeli przy warszawskim getcie z wiersza Miłosza Campo di Fiori. Ludzie ludziom… Pod koniec października 1939 r., w momencie powstania Urzędu Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Dystryktu Warszawskiego przy al. Szucha 25, jego szefem miał zostać dowódca Einsatzgruppe IV Lothar Beutel. Bardzo szybko wyszły jednak na jaw przypadki korupcji i malwersacji, których się dopuszczał. Były one nie do zaakceptowania nawet dla władz okupacyjnych. Co prawda, według nazistów Polskę należało doszczętnie złupić, ale trzeba to było robić metodycznie, a nie na własną rękę.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza Miki i Patryka Pleskota „Szucha 25. Pierwsze ministerstwo wolnej Polski” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Grzegorza Miki i Patryka Pleskota „Szucha 25. Pierwsze ministerstwo wolnej Polski”.
Już w pierwszych dniach okupacji Warszawy Beutel wyniósł porządny sejf z hotelu Savoy i sukcesywnie wypełniał go dobrami zrabowanymi jeszcze we wrześniu. Jednocześnie zaczął regularnie wysyłać samolotem na znane sobie adresy w głębi Rzeszy walizki wypchane drogocennymi przedmiotami. Za zuchwałość musiał zapłacić – po zaledwie trzech tygodniach pobytu w Warszawie został odwołany i oskarżony o „kradzież własności państwowej” (tj. dóbr zrabowanych Polakom). Trafił nawet do obozu koncentracyjnego w Dachau, ale szybko został zwolniony. W kolejnych latach walczył w oddziałach SS m.in. we Francji i na Węgrzech. W 1945 r. znalazł się w niewoli sowieckiej. W ZSRR trzymano go aż dziesięć lat. Potem osiadł w RFN i jak gdyby nigdy nic powrócił do wyuczonego zawodu aptekarza. Co prawda w 1965 r. został objęty postępowaniem sądowym, ale ostatecznie nie trafił do więzienia. Zmarł w Berlinie Zachodnim w 1986 r.
Tymczasem 23 października 1939 r. skompromitowanego Beutela na stanowisku dowódcy Einsatzgruppe IV zastąpił czterdziestoletni SS-Obersturmbannführer (odpowiednik podpułkownika) Josef Meisinger. Kilka dni później objął formalnie Urząd Komendanta Sipo i SD Dystryktu Warszawskiego. Przed wojną Meisinger pracował m.in. jako radca kryminalny Gestapo w Berlinie. W kolejnych miesiącach – jako jedna z kilku najważniejszych figur w okupacyjnej Warszawie – był odpowiedzialny za masowe mordy na Polakach i Żydach, w tym za rozstrzeliwania w Palmirach, przeprowadzane głównie w ramach Nadzwyczajnej Akcji Pacyfikacyjnej (Ausserordentliche Befriedungsaktion – AB, stąd nazwa Akcja AB). Ta operacja o cechach ludobójstwa miała na celu eksterminację polskich elit i stanowiła swoistą kontynuację Operacji Tannenberg. Meisinger okazał się tak skuteczny, że przerażeni Polacy nadali mu przydomek „Rzeźnika Warszawy”.
Meisinger terroryzował Warszawę do wiosny 1941 r., kiedy to objął o wiele wygodniejsze stanowisko attaché policyjnego III Rzeszy w Tokio. Z bezpiecznej odległości wciąż snuł ludobójcze plany, zastanawiając się nad możliwościami dalszej eksterminacji Żydów. Do Niemiec już nigdy nie wrócił. We wrześniu 1945 r. został aresztowany przez Amerykanów, którzy zajęli wyspy japońskie. Na żądanie władz polskich armia amerykańska zgodziła się na jego ekstradycję do Warszawy. W 1939 r. przyjechał do Warszawy jako kat, teraz wracał jako zbrodniarz wojenny. W początkach marca 1947 r. został skazany na karę śmierci przez Najwyższy Trybunał Narodowy. Powieszono go w więzieniu mokotowskim cztery dni po ogłoszeniu wyroku.
Kiedy na przełomie lutego i marca 1941 r. Meisinger opuszczał Warszawę, jej mieszkańcy mogli poczuć pewną ulgę – zwłaszcza że przez kolejne cztery miesiące trwał swego rodzaju czas przejściowy. Zanim Berlin zadecydował o obsadzie urzędu, obowiązki p.o. komendanta pełnił tymczasowo SS-Sturmbannführer (odpowiednik majora) Johannes Müller, rocznik 1895. Przed wojną pracował w policji kryminalnej. Po krótkim epizodzie w Warszawie Müller został awansowany na stanowisko szefa Urzędu Komendanta Sipo i SD w Lublinie, gdzie pozostawał do września 1943 r. Dał się tam poznać jako jeden z wykonawców planu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, co początkowo owocowało pochwałami od przełożonych i awansami. Z czasem jednak uznano jego gorliwość za niewystarczającą i oskarżono go o zbyt liberalną postawę wobec Polaków i Żydów. Wskutek tego został odwołany z Lublina i usunięty z NSDAP.
W 1945 r. trafił do niewoli alianckiej, był przesłuchiwany w słynnych procesach norymberskich. Pomagał m.in. zebrać materiały obciążające Adolfa Eichmanna, głównego wykonawcę Holokaustu. W 1949 r. Polska bezskutecznie wnioskowała o jego ekstradycję. Müller osiadł w RFN, ponownie związał się z socjalistami, służył w policji, a w 1954 r. przeszedł na emeryturę. Udzielał się jako organista w lokalnej wspólnocie kościelnej. W końcu 1960 r. został aresztowany na fali wojennych rozliczeń, która zaczęła wzbierać w Niemczech Zachodnich. Po paru miesiącach zmarł z przyczyn naturalnych.
Osobą, która najdłużej sprawowała urząd komendanta Sipo i SD w dystrykcie warszawskim, okazał się Ludwig Hahn, młodszy o dziewięć lat od Meisingera. Dorównywał swemu poprzednikowi zaangażowaniem w zbrodniczą działalność. Przed wojną Hahn stał na czele urzędu Gestapo w Weimarze. W czasie kampanii wrześniowej działał w jednej ze specjalnych grup operacyjnych (Einsatzgruppen), mordując Polaków i urządzając pogromy Żydów. W styczniu 1940 r. – w wieku zaledwie 32 lat – został komendantem Sipo i SD w Krakowie. Podlegały mu więzienie przy ul. Montelupich i areszt śledczy przy ul. Pomorskiej. Poza tym odpowiadał za aresztowania, wywózki, zbiorowe egzekucje. To doświadczenie bardzo przydało mu się później w Warszawie.
Latem 1940 r. Hahn został przeniesiony do ambasady w Bratysławie, gdzie pracował jako szef nazistowskich służb bezpieczeństwa na obszar Słowacji. Wiosną następnego roku uczestniczył w kampanii bałkańskiej, na chwilę wrócił do Bratysławy, po czym został w lipcu 1941 r. awansowany na szefa Urzędu Komendanta Sipo i SD Dystryktu Warszawskiego. Aż do końca 1944 r. kierował kluczowym ośrodkiem struktur okupacyjnych w walce z Polskim Państwem Podziemnym i odpowiadał za sprawne działanie nazistowskiej maszynerii terroru zainstalowanej w stolicy. Jako komendant odpowiadał za łapanki, brutalne przesłuchania, tortury, wyroki sądów doraźnych, egzekucje, deportacje, pacyfikacje… Był energiczny, oddany nazizmowi i wysoko oceniany przez swych przełożonych w Berlinie, co skutkowało awansami – ostatni (na stopień SS-Standartenführera) nastąpił niedługo przed powstaniem warszawskim.
W czasie powstania, na rozkaz Hitlera i Himmlera, Hahn odpowiadał nie tylko za obronę tzw. dzielnicy policyjnej, lecz także za działania eksterminacyjne i egzekucje zbiorowe. W grudniu 1944 r. przerzucono go na front zachodni. Po kapitulacji III Rzeszy zaczął się ukrywać – na tyle skutecznie, że po kilku latach alianci zaprzestali jego poszukiwań. Kiedy zyskał pewność, że wszelkie ślady jego działalności zostały zatarte, ujawnił się i prowadził spokojne urzędnicze życie w Hamburgu.
Dopiero w latach sześćdziesiątych wraz ze zmianą atmosfery politycznej w RFN (do tej pory niechętnej rozliczeniom) zaczęły się nad nim zbierać ciemne chmury. Po wieloletnich perypetiach sądowych został ostatecznie w 1975 r. skazany na dożywocie. Jednak już osiem lat później zwolniono go z przyczyn zdrowotnych. Zmarł w 1986 r., w tym samym roku co Beutel.
Władysław Bartoszewski tak podsumował jego aktywność: „Hahn ponosi główną odpowiedzialność za wszystkie działania terrorystyczne i eksterminacyjne wobec ludności polskiej Warszawy w latach 1941–1944: za masowe aresztowania, obławy uliczne, bestialskie metody śledztwa, pseudowyroki sądów doraźnych Policji Bezpieczeństwa, egzekucje dokonywane w lasach pod miastem, w ruinach getta i na ulicach, a w czasie Powstania Warszawskiego za liczne zbrodnie wobec ludności cywilnej”.
Następcą – w dużej mierze jedynie nominalnym – Hahna na stanowisku szefa Urzędu Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Dystryktu Warszawskiego został czterdziestoczteroletni SS-Sturmbannführer Siegmund Buchberger, prawnik z wykształcenia. Nowy komendant – przybyły z siedziby RSHA w Berlinie – nawet nie widział gmachu przy al. Szucha. Pracował w Sochaczewie, dokąd przeniosła się obsada urzędu. Funkcję tę pełnił raptem kilka tygodni; wkrótce zginął na froncie. Według niektórych relacji zastrzelił się tuż przed kapitulacją Poznania.